Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 29 lutego 2024

Był stary zamek i jest nowy pałac- Studénka (cz.1)

 

W kwietniu, w zeszłym roku, pojechaliśmy do Czech obejrzeć trzy pałace. W rezultacie zaliczyliśmy cztery. Dwa z nich już opisałam- pałac w Starej Vsi TU i pałac w Bartošovicach TU.

Trzeci pałac, który obejrzeliśmy, znajduje się w Studénce, miejscowości położonej na południe od Ostrawy.

Jest to Zespół zamkowy  składający się ze Starego Zamku, Nowego 
Zamku, parku z pozostałościami pierwotnej średniowiecznej warowni, 
muru i bramy.
Stary Zamek powstał na bazie twierdzy założonej przez ród Fulsteinów 
i pełnił funkcję gospodarczego i administracyjnego centrum okolicy. 
Znajdował się tu browar, spichlerz, zabudowania gospodarcze 
i mieszkania dla piwowara. W latach 1722-1771 był siedzibą rodu 
Řeplínských z Berečka. W czasie ich pobytu Stary Zamek został 
przebudowany na browar, a później na gorzelnię, która działała do 1932 
roku.
Po wybudowaniu Nowego Zamku, budynek Starego Zamku służył głównie 
celom gospodarczym. 
Widok na stary zamek od strony parku. 
 

Stary zamek był  czteroskrzydłową budowlą (dwa skrzydła były murowane, a dwa drewniane) dwupiętrową, której wewnętrzny dziedziniec otaczał salon. Wchodziło się do niego przez niewielki dziedziniec, po bokach którego znajdował się browar i mieszkanie piwowara. Na terenie zamku znajdowały się trzy małe i jeden duży ogród, dwa spichlerze i dwa czworokątne dziedzińce dworskie, większy oryginał i nowszy, mniejszy, datowany na czasy Wacława Bruntálskiego z Vrbna. Za Bruntálskiego z Vrbna (1634–1722) Studénka należała do majątku Fulnek.  Ostatnim właścicielem z tej rodziny był syn Jana Františka, hrabia Josef František

Zdjęcie z Internetu. 

 My obejrzeliśmy tylko nowy zamek, bo chcieliśmy zobaczyć jeszcze inny 

pałac, a czasu mieliśmy coraz mniej.
 

Nowy zamek.
Był siedzibą reprezentacyjną, która wybudował w latach 1749-1762
Kryštof Ondřej z Berečka. Powstał jako dwukondygnacyjna budowla
barokowa. W 1771 roku dwór został sprzedany rodzinie Mönnichów, 
następnie odziedziczyła go Anna Marie Tekla, która przekazała go swojej 
córce Marie. W 1832 roku Maria poślubiła hrabiego Gebharda II Blüchera 
z Wahlstatt – jego rodzina była właścicielem zamku do XX wieku.
W latach 1860-1863 Gebhard II kazał przebudować zamek i jego 
otoczenie. Rozebrano stare budynki gospodarcze, a na ich miejscu 
zbudowano park. Budynek zamku został udoskonalony – do głównego 
budynku dobudowano nową dobudówkę, zbudowano nową cylindryczną 
wieżę ze kręconymi  schodami oraz prostokątną wieżę z własną 
cylindryczną wieżą. Poprawiono pierzeję, dobudowano trzy trójkątne 
szczyty oraz żeliwny balkon. Przebudowano także wewnętrzną klatkę 
schodową. W trakcie budowy runęła jedna z cylindrycznych wież i część 
budynku – szkody pokrył wykonawca budowy Adolf Korompay.
Nowy Zamek służył jako tymczasowa siedziba rodziny Blücherów 
i miejsce zakwaterowania. W rękach rodziny Blücherów znajdował się 
do 1936 roku, kiedy to sprzedali go gminie Studénka.
 Pałac od strony parku.
 Do elewacji zachodniej (ogrodowej) dostawiony jest parterowy pawilon 
ze szczytem ozdobionym wolutami i cylindryczną wieżą schodową. 


"Nowy zamek składa się z dwóch połączonych ze sobą budynków. 
Pierwszy to prostokątna, pierwotnie przebudowana w stylu barokowo- 
neogotyckim, dwukondygnacyjna budowla z dachem mansardowym 
i symetryczną siedmioosiową fasadą wschodnią (główną). 
 

Elewację zdobią boniowania w narożach oraz boniowania w parterze, które na piętrze przechodzą w pilastry sięgające trzech szczytów. Okna na piętrze mają gładkie nadokienniki


W środkowym szczycie znajdują się dwa okna, nad nimi stiukowy herb Blücherów z Wahlstatt, a poniżej ich motto VORWĘRTS (tj. Naprzód).

 


 Nad drzwiami wejściowymi znajduje się żeliwny balkon, na który można wejść przez dwa francuskie okna. 

Drugi obiekt to kwadratowa wieża, pierwotnie trzykondygnacyjna, z późniejszym dobudowanym czwartym piętrem i przedzielona bogato ukształtowanym gzymsem, dostawiona do północno-zachodniego narożnika pierwotnej budowli. Wieża ma dwa szczyty i wysoki dwuspadowy dach. Elewacja jest gładka z listwami narożnymi, okna mają gładkie nadproża, ozdoby budynku współgrają z budynkiem głównym. Pomiędzy wieżą a budynkiem głównym znajduje się druga wieża schodowa."

W tej wieży obecnie znajduje się muzeum wagoniarskie

Na froncie, pod przyściennymi filarami, umieszczono rzeźby- głowy zwierząt.

 




W latach międzywojennych w pałacu mieściła się szkoła dla legionistów, a w czasach II wojny były w nim schronisko i lazaret.

"Wokół Nowego Zamku znajduje się park zamkowy w stylu angielskim o powierzchni ok. 3 ha, który w zasadzie swój obecny kształt uzyskał podczas przebudowy w latach 60. XIX w. Występuje w nim szereg cennych botanicznie drzew, w tym bardzo stara lipa wielkolistna.  Od północnej strony parku, zachował się mur ogrodzeniowy, a w nim ceglana brama z drewnianą podłogą, a także żelazna brama pokryta gontem. Wszystko zachowane w  kształcie obecnym w 1866 roku."

 

Szczerze, to park taki sobie, a w zasadzie to raczej ogrodzony teren parkowy z kilkoma starymi drzewami, krzewami i trawnikiem. Nie zachował się choćby jeden kawałek jakiej fontanny, czy figury ogrodowej, nie ma alejek.

Zauważyłam, że Czesi starają się odbudowywać i remontować pałace, ale z otoczeniem tych budowli jest raczej kiepsko. Owszem trawniki przystrzyżone, drzewostany zadbane i to wszystko. Nie ma małej parkowej architektury, ławek itp.


W 1936 roku miasteczko Studénka odkupiło pałac wraz z parkiem od Blücherów i dziś cały kompleks jest jego własnością.

Miasto dba o budynek i na bieżąco dokonuje w nim remontów. Oprócz budynku, stałej renowacji podlegają park oraz obiekty stałe należące do kompleksu. Zadbano o odnowienie podjazdu głównego do pałacu, a przed obiektem umieszczono  pomniki w hołdzie dla  poległych z I i II wojny światowej

W Nowym zamku znajdują się:  muzeum pociągów, biblioteka, szkoła artystyczna, mini galeria gobelinów, sala ceremonii oraz biura.

 Widok od głównej bramy.

Widok od strony pałacu do głównej bramy.

Podjazd pod drzwi (prawa strona). Zachowały się kamienne wazony.Taki sam podjazd znajduje się z lewej strony.
Przed pałacem postawiono dwa pomniki, poświęcone bohaterom poległym w walkach o wolność Czech.

Z lewej stroniy pomnik poświęcony poległym w wojnie 1914-1918 roku

Z prawej strony alejki pomnik poświęcony poległym żołnierzom (w tym radzieckim) w hołdzie za wyzwolenie Studenki w 1945 roku.


 Czesi nie ulegają politycznej koniunkturze, nie burzą pomników nawet wtedy, kiedy stają się one w jakiś sposób "niewygodne". Podoba mi się to, nie można zaprzeczać historycznym faktom, burząc pomniki.

 A takie widoki można podziwiać, zwiedzając 2 piętro pałacu, gdzie znajduje się muzeum wagoniarskie.





 I jeszcze widok na kościół z parku.

 

Szukałam jakichś ciekawostek o tym pałacu, jakichś historyjek, może o białej damie, albo nieszczęśliwej miłości i zdradzie. Nie znalazłam, szkoda.

https://www.mojehobby.pl/products/Studenka-Chateau.html

https://www-kudyznudy-cz.translate.goog/aktivity/vagonarske-muzeum-na-zamku-ve-studence?_x_tr_sl=cs&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc

https://severnimorava.travel/pl/zazitky/palac-studenka/

https://cs-m-wikipedia-org.translate.goog/wiki/Star%C3%BD_a_Nov%C3%BD_z%C3%A1mek_(Stud%C3%A9nka)?_x_tr_sl=cs&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc

 

piątek, 23 lutego 2024

Jest takie miejsce, jest taka szkoła- Glotte Trotters


 
Przesłuchując piosenki na YT, natknęłam się na piękna wersje Ederlezi 
w wykonaniu? 
No właśnie w wykonaniu kogo? Wprawdzie pod clipem była jakaś nazwa, 
ale dopiero po przeszukaniu paru stron w Necie, udało mi się dotrzeć 
do informacji na temat wykonawców piosenki. 
Są to uczestnicy/uczniowie Les Glotte-Trotters (Centrum Badań 
i Szkolenia Wokalnego Martiny A. Catelli).
Mogłabym tutaj teraz zrobić wpis na podstawie tekstu, tłumaczonego 
przez translator, ale uznałam, że nie ma takiej potrzeby. 
Sam tekst jest pięknie przetłumaczony, nie chciałabym zepsuć go moją 
interpretacją.  


„Witamy w Glotte-Trotters

Jeśli szukaliście miejsca, gdzie śpiewająca istota, lub będąca w trakcie stawania się nią, będzie mile widziana, słuchana, prowadzona z szacunkiem do tego, czym jest, po ludzku, artystycznie... to właśnie ją znaleźliście!

W Les Glotte-Trotters nic nie jest takie samo jak gdziekolwiek indziej!

Rzeczywiście, nic nie jest jak nigdzie indziej, od powitania, śródziemnomorskiego uśmiechu Martiny A. Catelli, jej założycielki i obowiązkowej rosyjskiej herbaty, po zespół administracyjno-edukacyjny, skupiający entuzjastów głosu we wszystkich jego przejawach mówionych i śpiewanych, wokalistów z całego świata, aktorzy, muzycy, pisarze, badacze i lekarze, ajurwedyjscy i nie, mistrzowie joginów, poprzez ciepły i kolorowy orientalny wystrój. W Les Glottes spotkasz mikrogłośnię (mały, ale świetny wokalista!), który buduje i eksploruje swoje ciało-instrument, śpiewając między innymi klasykę śpiewu cygańskiego czy włoskiego. Niektóre postacie pieśni, RNB, rocka czy muzyki świata przybyły, aby nastroić swoje narzędzia pracy, arcykapłanka klasycznego śpiewu arabskiego dzieląca się swoim doświadczeniem, aktor chcący dodać dwie struny do swojego łuku lub ktoś, kto chce tylko instrumentu myślał o zaprzestaniu prowadzenia równoległego życia.

Ale jest coś więcej niż tylko ten ciągły, szczęśliwy wicher, który zamieszkuje to miejsce; oto co napędza to miejsce i jego aktorów: chęć pomocy każdemu w odnalezieniu swojej wokalnej tożsamości, między innymi poprzez zgłębianie praktyk wokalnych z całego świata, bez wzorców, bez naśladownictwa, przekazywanie treści do odbiorcy, z emocjami i szczerość.

„Podróżować to znaczy iść od siebie do siebie, przechodząc do innych”. Nie rodzimy się Glottis, stajemy się jednością i przede wszystkim tacy pozostajemy! W piosence, tekście, piosence światowej, rocku, gospel. Artysta wyszkolony w Glottes oddycha, przystosowuje się, błyszczy… bo mocno zakorzeniony w swoim ciele, głosie i myślach, z łatwością może otworzyć się na każdą propozycję muzyczną czy ludzką. Tak naprawdę Glottes stanowią pulę, z której lubią czerpać producenci i twórcy, uniwersytety i ośrodki szkoleniowe poszukujące ciekawych, ale autentycznych, zaangażowanych i kompetentnych artystów.


 

Poszukiwanie autentyczności, zgłębianie uniwersalności w celu lepszego odnalezienia unikalności, oddawanie techniki i estetyki na służbę etyki, odkrywanie na nowo istoty aktu śpiewania, spotykanie się z samym sobą poprzez interakcję z innymi, Oto co Les Glotte-Trotters oferta.

Założona i kierowana przez Martinę A. Catellę, etnomuzykolog, pianistkę, piosenkarkę, autorkę filmów, płyt, dyrektor artystyczną wytwórni Accords Croisés/Harmonia Mundi, projektantkę wielu współczesnych kreacji inspirowanych wielkimi tradycjami wokalnymi oraz specjalistkę od technik socjalizacji poprzez śpiew i tańca, szkoła Glotte-Trotters oferuje zatem oryginalne, niepowtarzalne i kompletne podejście do odkrywania i wzbogacania swojego głosu.

Jeśli stowarzyszenie Glotte-trotters w dalszym ciągu nosi niepoważną nazwę, z którą kojarzeni są wszyscy absolwenci, prowadzi ono na tyle wyspecjalizowaną i oryginalną pracę, aby instytucje zajmujące się szkoleniem zawodowym, profesjonaliści głosowi, artyści światowej sławy, osoby pragnące oddać swój głos swoim osobowość lub „łowcy głosów” przypisują mu wielkie uznanie i stale o niego zabiegają.

„Lepsze przekazanie odbiorcy intencji w formie gestu, słowa lub piosenki, z jak największą szczerością, finezją i swobodą” – takie jest zaangażowanie Glotte-Trotters.

Podejście Martiny A. Catelli nie ogranicza się do kursu techniki wokalnej, ale charakteryzuje się zindywidualizowaną pracą nad konstrukcją lub rekonstrukcją osobowości cielesnej, emocjonalnej i wokalnej, mającą na celu harmonijny rozwój wszelkiej ekspresji, niezależnie od tego, czy jest ona mówiona, czy też mówiona, śpiewał, grał.”

 Na stronie studio jest sporo informacji o tym niezwykłym miejscu. Temu, kto zechce wiedzieć więcej, podaję linki.


 

www.singtheworld.fr

https://www-lesglottetrotters-com.translate.goog/?_x_tr_sl=fr&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc

https://www-lesglottetrotters-com.translate.goog/notre-approche?_x_tr_sl=fr&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc

 P.S. Wybrałam te piosenki według własnego gustu, ale na YT jest wiele piosenek w wykonaniu uczestników szkoły. Każdy może znaleźć taką, która mu się spodoba.

poniedziałek, 19 lutego 2024

A tymczasem... Popielec, Walentynki, jeż i "ślimaki".

 


Środa Popielcowa i Walentynki w tym samym dniu- samo zestawienie wywołuje uśmiech, tak mało to jest realne. A jednak była/były i minęły. Nawet nie wiem, jak to pogodzono, bo mało mnie to interesuje. Śmieszy mnie tylko sam fakt zejścia się, w jednym dniu, dwóch mocno przeciwstawnych tradycji. A przecież Walentynki wywodzą się od imienia katolickiego świętego- Walentego. Dwie skrajne tradycje w tym samym czasie- tu modlitwy i sypanie głowy popiołem, z drugiej strony radość, zabawa i figle miłosne. Ale kto komu zabrania cieszyć się mając popiół na czole? Wszak post zaczyna się dopiero w czwartek.

Przed środą oczywiście ”śledzik” i jak nie obchodzimy ani Popielca, ani Walentynek, to śledzik obowiązkowo zaistniał. Ja jestem Ślązaczką, a na Śląsku zapusty nazywa się „śledzikiem”. Podobno taka nazwa kultywowana jest również na Kaszubach.

 Śledzia trzeba było przepłukać tradycyjnie, a jakże, czystą wyborową, bo ta ryba jest „czystej” godna.

W ogrodzie przedwiośnie króluje. Dwa tygodnie temu obudziły się jeże i kursują po ogrodzie jak małe meserszmity. Udało mi się jednego kolczatka nakręcić. 

Bidulina chyba mocno zapchlona, ale nie miałam zamiaru sprawdzać, jaka zwierzyna wozi się na jeżowym grzebiecie. Drapał się porządnie. Przezimował wspaniale- jest energiczny, ma czyste, bystre oczka i zdrowe "igły". Jeszce nieduży, bo to chyba roczniak. Gdzieś po ogrodzie biega jeszcze drugi podobnej wielkości.

Beza miała wyraźną ochotę pobawić się z kolczastym, jednak nie uśmiechała mi się perspektywa wyłapywania pcheł  z jej futra i pilnowałam, by się za mocno do niego nie zbliżała.
 


Cieszę się, że tak szybko zrobiło się wiosennie, bo mogę spokojnie zrobić potrzebne przecinania krzewów. W zeszłym roku długo było zimno, a  potem trudno było nadgonić wszystkie prace ogrodowe.

Bezka miała kontrolne badanie krwi (staramy się je robić co pół roku). Wszystkie wyniki w normie, to cieszy. W tym miesiącu psia dama skończyła 11 lat- jest w zacnym (nie znoszę tego słowa, ale tu pasuje) wieku.

O polityce nie mam zamiaru pisać. Ogrom świństw i przekrętów poprzedniej władzy przytłacza mnie. A teraz władza jest w rękach, mam nadzieję, ludzi kompetentnych, czyli mogę być spokojna, że w sposób właściwy załatwią, co trzeba. Zresztą, jak długo można się podniecać, pienić się, burzyć, bo coś tam, coś tam ktoś zrobił i w kółko mielić to samo? No ileż można? Nie ma normalnego życia? Oglądam obrady Sejmu, czytam komentarze, oglądam Stankowskiego, Sekielskich, Obirka oraz dziennikarzy Onetu. Informacji mam po kokardy.

W tłusty czwartek nie chciało mi się piec chrustu, a pączka zjadłam tylko jednego (nie lubię), no to dzisiaj upiekłam (pierwszy raz), najprostsze do zrobienia, ciastka Palmiery (polskie ślimaczki)

Składniki:

  • 1 płat ciasta francuskiego- ciasto powinno być miękkie  (lepiej XXL, wtedy ciasteczka będą miały więcej nawojów)
  • 100 g cukru (zwykły lub brązowy)
  • 1 łyżeczka cynamonu (opcjonalnie)
  • opcjonalnie stopione, wystudzone masło

Uwaga- przed posypaniem cukrem górnej strony płatu ciasta, można go posmarować rozpuszczonym, wystudzonym masłem.

Wykonanie:

- wymieszać w miseczce cukier z cynamonem,

- rozwinąć płat ciasta,

- połowę cukru z cynamonem rozsypać równomiernie na stolnicę i położyć na to płat ciasta, lekko przewałkować, by cukier wszedł w ciasto, (cukier zostanie na spodzie płata),

- delikatnie posypać ciasto resztą cukru z cynamonem i lekko przewałkować, by cukier wszedł w ciasto, (ciasto jest obsypane cukrem na spodzie i górze),

- zaznaczyć połowę ciasta i z dwóch stron złożyć płaty tak, by się krawędzie (krótsze) na środku stykały, czynność powtórzyć w ten sposób parę razy- powstanie wałek ciasta.

***Można to samo zrobić zwijając ciasto do środka z obu stron (są bardziej zaokrąglone). Ja płat składałam.

- wałek położyć stykiem krawędzi do spodu i kroić go na plastry około 1,5 cm

- ciastka położyć na blachę, wyłożoną papierem do pieczenia.

- piec w temp 200 C. ( grzałka góra- dół) aż się zarumienią (około 10 min), następnie delikatnie odwrócić na drugą stronę i znowu lekko podpiec.

Upieczone ślimaczki wyłożyć na talerz do ostygnięcia.

Na blasze przed pieczeniem raczej obraz nędzy i rozpaczy.

Na talerzu, po upieczeniu, wyglądają dużo lepiej.
 

Palmiery mogą mieć różne warianty w zależności od tego,  czym posmarujemy ciasto- mogą to być różne masy: kakaowa, migdałowa, orzechowa, kokosowa albo można płat posmarować różnego rodzaju marmoladą (nie dżemem, który wycieknie podczas pieczenia)

Ciasto francuskie zostało wynalezione nad Loarą, prawdopodobnie w połowie XVII w. Sami Francuzi nazywają je „pâte feuilletée”, czyli ciastem płatkowym, ze względu na niezwykłą strukturę złożoną z dziesiątek warstw, które przechodzą od miękkich, ciągnących się, po suche, kruszące.”

„Tradycyjny przepis pochodzi od francuskiego malarza i kucharza – Claude'a Lorraina – żyjącego w XVII wieku. Podobno wyrabiał on rogaliki z takiego ciasta dla swojego chorego ojca.”

Natomiast:” Na Kaszubach kultywowana jest legenda, zgodnie z którą miejscowe ciasto, zwane listkowym, zostało upowszechnione w skali światowej przez Francuzów wizytujących Gdańsk pod wodzą Napoleona Bonaparte w roku 1807.”

Podobne do ciasta francuskiego ( listkowego) jest ciasto filo ( również listkowe), które  ma długą tradycję. „Uważa się, że przysmak ma swoje korzenie w starożytnej Grecji, gdzie miał być wyrabiany z oliwą.

 

Palmier, świńskie ucho, palmowe serce lub słoniowe ucho 
to francuskie ciasto w kształcie liścia palmowego lub w kształcie motyla, 
czasami nazywane liśćmi palmowymi, cœur de France, francuskie serca,
 podeszwy butów lub okulary, które zostały wynalezione na początku XX.  
Ciastka te znane są w Hiszpanii jako palmeras („palmy”) i można je 
posypać kokosem lub czekoladą; można je również kupić 
w większej wersji.W wersji portorykańskiej polane są miodem. 
W Meksyku i innych krajach Ameryki Łacińskiej znane są jako 
orejas („uszy”) ub orejitas („małe uszy”). W Kolumbii są one znane 
jako mariposa („motyle”). 
W Argentynie i Chile znane są jako palmeritas, pochodzące od nazwy 
hiszpańskiej.
 W Japonii nazywa się je Genji Pie. W Indiach nazywane są uszami 
słonia lub sercami francuskimi. W Chinach znane są jako ciastka 
motylkowe. 
W Pakistanie nazywane są sercami francuskimi. 
Na Ukrainie znane są jako вушка („małe uszy”), a w Rosji - ушки
 („małe uszy”).”

https://en.wikipedia.org/wiki/Palmier

 

 

 

 

 

środa, 14 lutego 2024

Ooooo... ja cierpię dolę, czyli na Walentynki o mojej starej miłości.

Royal Enfield w pełnym rynsztunku.

 W dalszym ciągu przeżywam, „żałobę” po naszym motocyklu. Nic na to nie poradzę, że przywiązałam się do maszyny i traktowałam ją niemal jak domownika. W dodatku żaden inny motocykl (poza starymi Harley’ami) tak bardzo mi się podobał. W Royal Enfieldzie jest jakaś szlachetność sylwetki, elegancja, dostojność. No i ten klang- basowy, głęboki, charakterystyczny.


 

OK, nie będę się rozczulać, Enfielda musieliśmy sprzedać, bo robiło się niebezpiecznie. Maszyna ciężka, a Jaskółowi siadły kolana. Istniało niebezpieczeństwo, ze nogi nie wytrzymają przy wsiadaniu czy zsiadaniu z motocykla. W dodatku nasz był na kopkę- kopać z niesprawnym kolanem to horror. Motocykl  był u nas 20 sezonów i chociaż super serwisowany, istniało prawdopodobieństwo coraz częstszych awarii. Poszedł w bardzo dobre ręce pasjonata motocyklowego i mamy pewność, że nasz motocykl nie wyląduje w polu jako ciągnik do rolniczej przyczepki. Nie wiem, czy pamiętacie- kiedyś rolnicy robili sobie takie mini traktorki- doczepiali do ramy motocykla przyczepę i wozili tym różny towar. Poprzedni mój motocykl (Panonia) tak skończył.

Zatem zakończyliśmy jeden z etapów motocyklowych- czas Royal Enfielda.

Kupiliśmy bardzo nowoczesny motocykl francuski Peugeot Metropolis 400 SW.

 Jest to motocykl z nadwoziem skutera i z przodu ma dwa koła. Oooooo…moja rozpaczy😢😢😢, przypomina mi szerszenia albo wózek inwalidzki, ale motocyklistom on się bardzo podoba.

 



Dwa koła z przodu zapewniają stabilność i nareszcie nie będę się bała, że gdy Jaskółowi trzaśnie kolano to z z motocyklem dostojnie przyglebią.


 

No ale… Maszyna opływowa, mało przypomina motocykl, a bardziej te plastiki japońskie, co to ich pełno się po drogach kręci. Ma mnóstwo bajerów i ku mojej rozpaczy silnika prawie nie słychać. A ja muszę słyszeć, że leci motocykl, to musi ryknąć. Cicho to może sobie auteczko pomykać.

No dobra pomarudziłam, teraz staram się zapałać sympatią do nowej maszyny. Może jak wsiądę na nią i gdzieś pojedziemy w trasę, to się przekonam. Na razie ciężko z tym, oj ciężko.

 


 

niedziela, 11 lutego 2024

A tymczasem...poszukiwania i rozczarowania

Po 8 latach przerwy w organizowaniu u nas meetingów motocyklowych, Jaskółowi zachciało się reaktywować te spotkania. W związku z tym, zaczął szukać miejsc noclegowych, bo zgodnie z formułą zlotów organizowanych u nas oraz organizowanych przez zaprzyjaźnionych motocyklistów w różnych częściach Polski, zlot trwa trzy dni. Pierwszy dzień- dojazd do miejsca noclegowego, drugi dzień wycieczka po regionie, zwiedzanie ciekawych miejsc i trzeci dzień powrót do domu. Czyli na każdym zlocie uczestnicy zaliczają dwie noce. Dodatkowo miejsce musi mieć parking na motocykle, możliwość wyżywienia no i być w miarę atrakcyjne- miejsce na pogaduchy, jakieś fajne widoki, wygodne pokoje.

Poszukiwania noclegów Jaskół zaczął pod koniec stycznia i do tej pory nie znalazł dobrego miejsca. Postanowił wrócić „do korzeni”, czy do starej, sprawdzonej „bazy” wypadowej.

Ostatnie trzy meetingi, organizowane przez niego były na górze Chełm, w budynku, w którym kiedyś istniała szkoła szybowcowa. Miejsce klimatyczne, na wysokim kopcu. Dom otoczony z trzech stron lasem, z czwartej rozległy widok na pogórze i Śląsk. Więcej na temat tego miejsca i jego historii, napiszę w poście, opowiadającym o przebytych spotkaniach motocyklowych.

W zeszłym tygodniu Jaskół zadzwonił do właścicielki i wstępnie uzgodnił z nią termin. Dzisiaj pojechaliśmy „dobić targu”, czyli zaklepać na fest noclegi.  Padał przelotny deszcz, było mglisto, ale nakręciłam film, by pokazać choć trochę tego widoku z góry.

 W domu tym organizuje się wesela, przyjęcia no i okazjonalne spotkania różnych grup. Miejsce z duszą- wystrój eklektyczny z naciskiem na „starocie. Lubię takie klimaty, dlatego za pozwoleniem pani, zrobiłam kilka zdjęć (robiłam bez lampy błyskowej, jakoś nie wypadało mi błyskać, jak na jakimś pokazie, dlatego zdjęcia są nieco ciemne). Niektóre obrazy i meble pani odkupiła od kogoś, kto na Śląsku kupił pałacyk i sprzedawał wyposażenie. Inne meble kupiła w Desie a obrazy dostała również od malarzy, którzy mieli u niej „plener”.

Nad barem w części barowej.

I jeszcze to pomieszczenie.




 Przy płonącym kominku (w pierwszej sali jadalnej), z filiżankami kawy (Jaskół) i herbaty (ja), gawędziliśmy sobie miło z panią, aż przyszło do momentu finalizowania zaklepywania noclegów. No zaczęły się schody, bo pani wyszła po kalendarz, a po dłuższej nieobecności wróciła i oznajmiła nam, że niestety, ale termin, który Jaskół z nią uzgodnił, jest zajęty. Ooooooo….

Mina Jaskóła bezcenna, czułam, jak się cały sprężył w sobie. Zdążył pouzgadniać telefonicznie kto przyjedzie, poinformował gdzie to będzie, podał termin i…. tak dobrze żarło i nagle zdechło, i to z wielkim czknięciem. Ale to człowiek nadzwyczaj spokojny, o tak, kiedy jest w trakcie załatwiania czegoś, bo podczas meczów to różnie bywa. 

Sala z kominkiem



Obrazy oryginalne, stare, z różnych krajów Europy.
Meble kupione w Desie po renowacji.
 Meble w dużej sali weselnej.



Obraz ze współczesnej sesji plenerowej.

Czuję, że robi się niefajnie, bo pani raczej z tych niezbornych, raz tak, raz siak, potem twierdzi kategorycznie, że termin zajęty i już, a my możemy tydzień później, lub tydzień wcześniej przyjechać. Po czym oznajmia, że i tak wyjeżdżają, i podaje datę tego terminu po naszym. Co tu gadać, nie pykło i tyle. Nam podane nowe terminy nie pasują, bo wszystkie letnie terminy zjazdów motocyklowych u różnych ludzi już uzgodnione (5 zlotów), a przecież to wakacje i na wczasy z rodziną też trzeba pojechać. No trudno, nie robimy kwasów, miło się żegnamy, ja zapowiadam się na lody, bo tam latem jest naprawdę pięknie- warto w niedzielę pojechać i idziemy do samochodu. Jak to się po śląsku mówi? Psinco nóm z nynania tukej łostało. 

Humory nam się zwarzyły, bo trzeba było szukać noclegów od nowa. A możliwości po pandemii mało. W sumie to zostały nam jeszcze trzy miejsca nie sprawdzone. Postanowiliśmy zaliczyć przynajmniej jedno.

Cale szczęście, że wszystkie trzy są przy „wiślance”- można było je po kolei sprawdzić. W pierwszym pandemia „zlikwidowała” noclegi i już do nich nie wrócono, ale polecono nam inny zajazd. I tu eureka!!! Są noclegi, nie ma problemu, termin pasuje, ceny normalne (w cenie sauna i jacuzzi oraz mały basen), pokoje hotelowe, parking na uboczu, przy części hotelowej. No i teraz Jaskół dogrywa sprawę.

Wracając do domu, wstąpiliśmy na stację benzynową, by zatankować „cadyka”. Jaskół tankował, a ja filmowałam. Stado saren pasło się na ogromnym polu za drogą, dlatego na filmie widać też przejeżdżające samochody. Padał deszcz, ja nie potrafiłam sobie odmówić filmowania i wyszedł film zamglony. Niemniej sarny i tak są urocze.