Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciastka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciastka. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 12 listopada 2024

Ooooooo, ja cierpię dolę, czyli "przejechałam" się po ogrodach i rogalu.

Będzie krytykowanie, będzie zgryźliwie i będzie prześmiewczo.



Parking przed ogrodami Kapiasa zapełniony. Znaleźliśmy miejsce, zaparkowaliśmy i poszliśmy szukać restauracji. Okazało się, że jest restauracja, jest też kawiarnia, gdzie można napić się kawy, zjeść coś słodkiego.

 Wejście do restauracji. Widzicie tę "piękną" dekorację z wielgachnym pluszakiem? Zaczyna się....

 Niestety, w kawiarni kolejka, oczekująca na wolny stolik, zniechęciła nas. Czas oczekiwania wyliczyliśmy na tak około pół godziny (stojąc). Aż tak tej czekolady nie byliśmy spragnieni, by komuś stać nad głową i ponaglać choćby w myślach, wytwarzając psychiczną presję. Co ciekawe, na zewnątrz pod zadaszeniem, stolików bardzo dużo- w sezonie letnim dwa razy więcej ludzi może skorzystać z usług kawiarni niż w okresie zimowym, bo w środku tych stolików było naprawdę mało. 

Zdążyłam zauważyć, że stały tam stoły 6 osobowe, przy których siedziały dwie, trzy osoby, a kolejka i tak czekała. Nie każdy lubi siedzieć przy stole z obcymi i chyba o to tym ludziom w kolejce chodziło. Nam zresztą również. Zastanawiam się, dlaczego nie postawiono też stolików 4 osobowych- miejsca było dosyć. Wkurza mnie taki komercyjny „przerób” na zasadzie „jak chcesz to zostaniesz, a jak ci się nie podoba to idź sobie”. Mam wrażenie, że sporo osób „poszło sobie” tak, jak my.

Zresztą wielu właścicieli traktuje swój biznes na zasadzie „Zawsze ktoś się znajdzie”, a nie na zasadzie „Udostępnię wiele możliwości, zaspokoję różne potrzeby, więcej ludzi przyjdzie”.

Podziwiamy, podziwiamy.....
Postanowiliśmy przejść się w głąb ogrodów. Przeszliśmy kawałek alejką, ale ja już byłam zniechęcona tym, co na wstępie zobaczyłam- malowanymi doniczkami, skrzynkami, w kolorach ostrych, kontrastujących i nieprzystających do roślin na rabatach, jakimiś plastikowymi ostro niebieskimi grabiami, wetkniętymi w  iglaka. 

Między rośliny powsadzano tandetne plastikowe pałki, motylki, jakieś ptaszki, wszystko obłażące z farby, w wypłowiałych kolorach oraz brudne. Na lekkim stoku za stawem wbite w ziemię pręty, na nich doniczki imitujące muchomorki.

To jest prawie tak pjykne jak plastikowe gerbery w kryształowym wazonie, postawionym na skrzynkowym telewizorze w latach 60. XX wieku. Zgroza.

Kolorowe wiszące skrzyneczki....ech.....Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie ten kawałek ogrodu bez kolorowych paskudztw. Sama zieleń plus piękne jesienne kolory i nic więcej nie trzeba. Jak można tak zepsuć tak urocze miejsce?
Już na wstępie, przy wejściu do ogrodów, za bramą, uderzyła mnie niesamowita ilość tandetnych figurek, kwiatuszków, doniczek i bógwiczego, nadźganych gdzie się da, pogrupowanych od Sasa do lasa. 

 Dyńki, a jakże.... plastikowe króliczki w skrzynce, a jakże....wiszące, malowane we wściekłe kolory,  koszyczki na truskawki, tudzież plastikowe słoneczniki....wsio must be.

Ta plastikowa czarna beczka, to co? Dekoracja? Hmmmmmm.....Miało być zabawnie? Na luzie? Naprawdę?
Zdjęcia maskują wypłowiałe kolory i brud, zwłaszcza na tych pałkach z lewej strony. Ptaszki by uszły, ale to tandetny odlew plastikowy. Ptaszki-koszmarki. 

Mamy taką teorię- właściciel zamówił w Chinach kontener plastikowych "ozdób", część powtykał w ogród jako reklamę, a resztę sprzedaje w centrum. To się nazywa big deal. No i dobra, niech ma, ale ja przeżyłam szok estetyczny😀😀😢.


Może ktoś miał w tych dekoracjach jakiś zamysł, na mnie zrobiło to wszystko odpychające wrażenie. Festiwal kiczu i tandety. To przy wejściu i ciut dalej w ogród. Przyznam, że nie poszliśmy jeszcze dalej, gdzie być może ta nawała szmiry cichnie i są już normalne ogrody z roślinami do podziwiania, nawet bez pięknych kwiatów. A tak nawiasem, to nie wiem, czy jeszcze tam pojedziemy. Oglądałam film nakręcony w tych ogrodach latem i nic zaskakującego w nim nie znalazłam. Rośliny, które tam rosną, znam, układ alejek, budowle itp. jakoś mnie nie rajcują. Wolę naturalne arboreta, w których ogrodnicy starając się nie udziwniać, sadzą rośliny tak, by wyglądały jak najbardziej naturalnie i nie dźgają figurek tudzież dziwnej architektury ogrodowej między rośliny.

Natomiast podziwiam właścicieli Ogrodów Kapiasa za pomysł oraz niesamowitą pracę w stworzeniu interesującego miejsca wypoczynku w otoczeniu roślin. Pierwszy ogród powstał w latach 90., ale zalała go powódź i  postanowiono go już nie odnawiać, założono ten, w którym byliśmy. Podobno ten stary miał zupełnie inny charakter. Myślę, że chodziło właśnie o jego naturalność i prostotę oraz pokazanie bogactwo ciekawych gatunków kwiatów czy krzewów.

W tym nowym widać, że wszystko nim idzie w kierunku komercji oraz pospolitości. Plac zabaw dla dzieci, który w ogrodach zainstalowano, ma przyciągnąć rodziny z maluchami. Idea niby dobra, ale czy o to chodzi, by spacerować wśród alejek kwiatowych mając za tło wrzaski dzieci na placu zabaw? I czy naprawdę wszędzie te place zabaw mają być montowane, bo to taka atrakcja? A co z ciszą, roślinami, rozmowami rodzinnymi, nauką przyrody itp.? Czyż taki ogród nie byłby idealnym miejscem, w którym dzieci poznają gatunki roślin i na tym głównie się skupiają, a nie na huśtawkach i lodach?

Jest taka zasada- zachowaj granicę w wymyślaniu cudów i wianków, bo zamęczysz tym innych. No i tam chyba złamano tę zasadę. Nie zawsze coraz nowsze „udziwnienia” są dobre. Ogród to ogród i w ogrodzie rośliny powinny królować, a nie plastikowe ważki czy ogromne półkoliste niebieskie „bramy”. Na filmach sprzed kilku lat, wszystko w ogrodach jest takie piękne, kolorowe, wymuskane i nie ma nawału tandety. Czyli coś nie pykło w ostatnich latach z tymi ozdobami, ktoś przesadził. I jeszcze jedno mi się nasunęło- ogrody ludzie zwiedzają przez okrągły rok, czyli te wszystkie ozdoby, architektura itp. powinny być na bieżąco (oczywiście w warunkach pogodowych, pozwalających na to- wiosną, latem, jesienią) odnawiane, malowane, po prostu zadbane. A tu nic z tego, jak wsadzono plastiki (motylki, kwiatki, pałki, lampki i jakieś figurki),  przypuszczalnie dwa, trzy lata temu, tak sobie one płowiały i nikt tego nie wymienia. W „Zakątku ciszy”, stolik i siedziska pomalowano na kolor niebieski (mam wrażenie, że właściciele lubują się w tym kolorze, bo przeważa) i fajnie by było, gdyby pomalowano je na nowo, bo obłażą z farby. 

 

Na ziemi położono płyty- kręgi plastikowe- witaj ekologio😢 Trawy piękne, niebieskie pudełka "mebelki" do chrzanu, jak pięść w oko. Może inny kolor? A może jednak normalna lub kamienna ławka, by stylem do traw pasowała?

A może te płyty plastikowe zamienić na okrągłe ( to co, że nierówne) kamienne? Albo wysypać alejkę szarym (białym) kamykiem. Po co ten szpan, silenie się na ... no właśnie, na co?

A tutaj kawałek ogrodu naturalnego, bez tandety- czy nie mogło tak być gdzie indziej?


Nie przekonują mnie tłumaczenia, iż jest jesień, smutno, szaro i dopiero na wiosnę to będzie odnawiane oraz porządkowane. Ludzie teraz ogrody zwiedzają, teraz widzą te żałosne rzeczy tak  samo, jak ja. Nie ma roślin i wszystko, co kaprawe, wylazło na wierzch. Brak kwitnących kolorowych roślin, które być może przytłumiają te niedociągnięcia latem, powinien wyostrzyć uwagę właścicieli na wygląd ogrodu jesienią i zimą.

Metaloplastyka połączona z kamieniem- te rzeźby akurat mi się podobały, ale cały efekt naturalności, popsuły powtykane w trawy wypłowiałe plastikowe kwiaty. Same trawy są tak piękne, że należało je zostawić bez dodatkowych "upiększeń". Ptaszory też mi się podobają. Taki, w naszym ogrodzie, wyglądałby dobrze. No a z prawej stronie pałeczki w kolorach bijących po oczach-fuj.
Za stawem, po lewej stronie położona jest druga, czarna, wielgachna plastikowa beka- sen pijanego dekoratora.
No i proszę, jaki uroczy kawałek ogrodu, ale nie jestem pewna czy w tych pięknych brązach, zieleniach i purpurach nie czyhają upiorne plastikowe ważki albo inne, w tym stylu, ozdóbki.

Nie tylko ja mam taką opinię, znalazłam w Necie parę podobnych uwag do moich: tandeta, brud, wypłowiałe kolory...ktoś dodał (data z miesiąca letniego), że w stawie i w sadzawkach jest brudna woda, a ryby wypływają i z pyszczkami nad wodą, ciężko łapią powietrze. Fakt, woda w stawie brudna, ale ja się tego akurat nie czepiam, bo wymiana wody jest złożoną operacją i rzeczywiście lepiej to zrobić wiosną, niż w listopadzie.

O gustach się ponoć nie dyskutuje, jednak mnie nie tyle chodzi o brak gustu, co o niechlujstwo i chyba, tak napiszę to, w jakimś sensie lekceważenie zwiedzających, już o narażaniu się na krytyczne opinie nie wspomnę. A może należało przejść obok tych „wystawek” i jakoś to przełknąć? Może i tak, ale zaskoczenie było tak duże i ogromny dysonans między tym, czego oczekiwałam (elegancko zaprojektowany ogród z kamieniem, drewnem, trzciną- naturalnym budulcem, stonowany w barwach, by kolory roślin miały przewagę), a co zobaczyłam (i żeby te figurki, ptaszki skrzyneczki były w jakimś strawnym stylu, ale to jest takie wrzaskliwe odpustowo- przaśne), że nie mogłam, no po prostu, nie mogłam przełamać w sobie tej negacji.

Dla mnie ogród, to głównie rośliny, rośliny i jeszcze raz rośliny- wyeksponowane, dobrane pod jakimś względem, dominujące, a na końcu architektura ogrodowa, dyskretnie wkomponowana, nienachalna, stonowana w kolorach.

Zastanawiam się, czy nie za ostro piszę, jednak to jest tylko moja opinia, mój opis, moje wrażenia. Ktoś ma inne zdanie na temat tych ogrodów, nie mam zamiaru jego opinii negować.

Poszliśmy jeszcze do hali, gdzie sprzedawano rośliny, doniczki, ozdoby, figurki itp. I znowu dopadło mnie zniechęcenie- królował plastik, pospolitość, sztuczność oraz wysokie ceny. Jedynie donice były interesujące i nawet niedrogie. Może właśnie po donice tam wrócimy.

Więcej o tych ogrodach w:

https://www.slaskie.travel/poi/213165/ogrody-kapias

https://www.nocowanie.pl/ogrody_kapias,141829.html

https://fundacjamy.com/ogrody-kapias-robia-nam-wode-mozgu/

A w domu, na rozgrzewkę, zrobiłam czekoladę na gorąco, podaną w zwykłych szklankach z uszkiem, bo napoje podawane w filiżankach, a tak powinna być podawana gorąca czekolada, są na jedno oblizanie się, a ja chciałam napić się tej czekolady porządnie. W dodatku nie nauczyłam się odchylać małego paluszka podczas picia herbaty z filiżanki, a to poważne naruszenie etykiety „ą” i „ę”, mógłby ktoś o to zapytać, a potem zgorszyć, gdybym wyjawiła tę prawdę. Summa summarum, czekoladę piliśmy z pospolitych szklanek.

Za to rogale świętomarcińskie, kupione w „Żabce”, podałam na rodowej porcelanie z herbem „Gąska w pokrzywach”, czyli tak, jak na takie świąteczne ciasto przystało. A do tego obrusik kuchenny w różowe króliczki w kapelusikach zielonych. Miodzio eklektyczne.

Nazwa sklepu pięknie komponuje się z nazwą herbu, prawda? Czekolada super, rogale takie sobie, jednak czego oczekiwać po masowych wypiekach na użytek pospólstwa, co to nie ma materiału poznawczego, a rogal świętomarciński tylko z nazwy jest im znany, a nie z pochodzenia nazwy? Może być rogal maślany, może być świętomarciński? Zresztą ja również nie mam materiału porównawczego (smak, wygląd itp.), uznałam, że jak na wypiek, to ten rogal jest taki sobie, uszu nie urywa. Kupiłam je li tylko ze zwykłej ciekawości, bo pierwszy raz zobaczyłam je w sklepie. Tu na Śląsku nie ma zwyczaju obchodzenia Świętego Marcina oraz robienia takich wypieków. A i gęsiny, z tej okazji, też się nie je.

Przeczytałam sobie skąd się wziął ten zwyczaj  w 11. listopada.

Tradycja ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów lub, w zastępstwie, z ciasta zwijanego w wole rogi. Kościół łaciński przejął ten zwyczaj, łącząc go z postacią św. Marcina. Kształt ciasta interpretowano jako nawiązanie do podkowy, którą miał zgubić koń świętego.”

Więcej w:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Rogal_%C5%9Bwi%C4%99tomarci%C5%84ski

Spróbowałam słodkiego i wiem, że już nie powtórzę tego. To tak, jak z pączkami w tłusty czwartek- nie kupuję, bo nie lubię. Rogala też nie polubiłam. Przesłodzony, twardawy paskudny gniot. I nawet, jak ktoś by mi zaproponował prawidłowo wypieczonego, z wszystkimi dziwami w środku, to jestem na NIE.

 A to taki pozytywny końcowy akcent z ogrodów- rośliny w nich są piękne, zwłaszcza grupy iglaków, a na liściastych ciągle królowały kolory.



 

 


 

środa, 15 lutego 2023

A tymczasem nie dajmy się oszukiwać.

Połowa lutego za nami. Od początku stycznia wrednie się ułożyło. Najpierw Jaskół potem ja. Wirus sprzedany przez klienta, który prychał, kaszlał- dopiero żona wywaliła go z drzwi, bo on twardo stał przy ladzie  i „częstował” zarazkami.

Jaskół łagodniej, mnie ścięło na amen. Gardło zadarte, przepona obolała, brak tchu i sił. Dwa antybiotyki i teraz, powolutku, podnoszę skrzydła do lotu.

Ogród zastygł w oczekiwaniu wiosny. Jeszcze przed chorobą widziałam narcyzy, które dosyć wysoko wyszły oraz śnieżyczki w pączkach. Takie malutkie przy ziemi, ale już pączki miały.

A dzisiaj wyglądały tak. 

W lasku.

Przed tarasem.

  Narcyzy też są już większe. Te wyszły na trawniku przed laskiem.

 Oczar od stycznia kwitnie, jak oszalały, a kalina pachnąca, która miała teraz zakwitnąć, zakwitła w grudniu i „straciła” wiosenne pączki. Szkoda.


Przez drzwi balkonowe widzę liście ciemierników, podnoszące się, nabierające kolorów po ostatnich mrozach. 

Dzisiaj zrobiłam im zdjęcie. Ten ma bardzo dużo pączków, u innych jeszcze ich nie widać.


Czekamy na drwala- dużo tui do wycięcia, dwie sosny ze złamanymi czubami i kilka grubych gałęzi.

Ma przyjść też inny, który ze zwyżki obetnie czuby tui, rosnących pod drutami elektrycznymi. I co jeszcze? Ano taras, czekający już drugi rok na remont. Trzeci „fachowiec” zdeklarował się do pracy. Czekam na chwilę, kiedy będzie sobie można przebierać w „fachowcach”, a oni staną się obowiązkowi, bo nie będą mieli pracy. Tak, zabrzmiało to obrzydliwie, ale tak niesumiennych ludzi, to w innych zawodach szukać ze świecą.

Orzech w promieniach zachodzącego słońca.

Dzisiaj po raz pierwszy od miesiąca, poszłam z Bezą na spacer po ogrodzie. Było tak fajnie, że nie chciało mi się wracać do domu


Na jednym z modrzewi jest gniazdo wiewiórki.

A to dowód (zwłaszcza dla mnie), że jednak wiewiórka w ogrodzie mieszka. Jedna, a może dwie.
 
Na razie pokazuje się jedna i nie podchodzi już tak blisko domu jak te, które mieszkały na strychu, łaziły po tarasach i balustradach.

A, i jeszcze jedno, może się komuś przydać- zaczęłam kupować „chemię” w internetowym sklepie z chemią niemiecką. Kupowałam wszystko normalnie w tutejszej sieciówce i za każdym razem coś się pogarszało. Wyprane pranie było takie sobie, płyn do płukania, kiedyś gęsty, teraz lał się jak woda i w ogóle nie było znać, że go używałam, gramatura w pojemnikach coraz mniejsza, cena za to coraz wyższa. W dodatku, mimo „mycia’ pralki kąpielami piorącymi w ekstra czyszczącym płynie, pozostawały po każdym praniu jakieś strzępki, brudy, a pralkę było paskudnie czuć starymi szmatami- czyszczone filtry, odpływy i żadnego rezultatu.  Wyprane rzeczy też miały taki zapaszek.

Czytałam kiedyś o tym, że Czesi się zbuntowali i zaskarżyli koncerny chemiczne, iż oszukują- posyłają do ich kraju proszki do prania gorszej jakości. No i wyszła wtedy sprawa chemii dostarczanej do Polski. Niemcy twierdzili, że zrobiono badania rynku i Polki powiedziały, iż wolą ciut gorszy proszek, ale tańszy. To było parę lat temu, ale ja nie narzekałam, trochę się zdziwiłam- tyle.

Teraz jednak przypomniałam sobie o tym i się zbuntowałam. Żadnego wyboru, masz kupować dziadostwo. Nie lubię wyrzucać pieniędzy na buble, a chemię to ja lubię mieć taką, która się sprawdza, a nie udaje, że „czyści”.

 

W grudniu zaryzykowałam i kupiłam pierwsze kapsułki do prania w Internecie- produkt miał info, że pochodzi z Niemiec (są też produkty z innych państw). Tak, oczywiście, było ryzyko, bo jak sprawdzę, że ktoś mnie nie natnie? Nie naciął. Już po otwarciu torby z kapsułkami, było widać różnicę nie tylko w kolorach kapsułek, ale w zapachu (po wypraniu zapach się utrzymywał). Rzeczy teraz piorę w 30 stopniach i są czyste, pachnące. Płyn do płukania jest gęsty, a pralka po wyjęciu prania, jest czysta i pachnie.

Rewelacyjnie sprawdził się płyn do mycia szyb. Wymyłam okna przed świętami, a jeszcze do teraz nie ma na nich kurzu.

Cena? Porównywalna do bubli w sklepach i gramatura, jak przed kombinowaniem- litr, a nie 0,9 w cenie litra.

Opłata za przesyłkę niewysoka i rozkłada się na zamówione produkty. Jeżeli na cały dom zużyłam centymetr płynu w spryskiwaczu, a zapłaciłam tak, jak za płyn kupiony w polskim sklepie, ale tego polskiego wypryskałam przeważnie ćwierć butelki (takiej samej), to o czym my mówimy?

"Post bez Bezy to post stracony"- Beza styczniowa.


Jutro piekę chrust. Nie przepadamy za pączkami, wolimy chrust.

Przepis podałam TU. Ostatnio natknęłam się na filmik, na którym "babcia" (jest taka babcia, która aktywnie doradza starszym paniom, co i jak w różnych tematach- mnie ona nie kręci, nie lubię jej gwiazdorzenia)radziła jak piec faworki. Obejrzałam, posłuchałam, przepis ten sam, ale chrusty robiła wielkie. Nieważne- jedna rzecz mnie zastanowiła i może jutro skorzystam z tej rady. Otóż babcia radzi, by wyrobione ciasto, zamiast walić wałkiem, by je napowietrzyć, należy przepuścić przez maszynkę do mięsa. Przepuściła i faktycznie jej faworki po upieczeniu miały takie powietrzne purchle. Moje też mają, ale mniejsze.  

I jeszcze trochę kolorków.Tak kwitła od października do końca listopada. Teraz "odpoczywa".



 

 

 

 

 

 

niedziela, 1 stycznia 2023

No i zaczęło się.

Pierwszy dzień nowego roku zaczął się fajnie. Pogoda super- bezchmurne niebo, słońce i ciepło. Zupełnie nie jak w styczniu. Już mi przeszła złość  na głąbów, którzy jak oszalali puszczali o północy fajerwerki i tłukli petardami. Ponoć, bo my z Bezką tradycyjnie kryzysowe pół godziny przesiedziałyśmy w łazience. W tym roku wzięłam telefon do łazienki i puściłam rocka na full. I to był strzał w dziesiątkę. Może trochę ogłuchłyśmy od tej muzy, ale Beza nie słyszała tego, co dzieje się na polu- była spokojniejsza, niż  w poprzednich latach. Wyszłyśmy, kiedy słychać było tylko pojedyncze huki. Ale na siku dało się ją wywabić dopiero przed pierwszą. To było chyba najdłuższe siku w życiu Bezy. Biedula od 17. poprzedniego dnia, nie wyszła ani razu na dwór. Cholery można dostać z tymi półgłówkami, co to nie uszanują zwierzęcego strachu. Tłukli już od południa w sobotę. 


Ponieważ jestem już dosyć stara, to muszę jednak trochę tradycji świątecznych podtrzymać. Taką tradycją, w naszym domu, jest smażenie na Sylwestra chrustu.

Robienie tych bardzo kruchych ciasteczek, to tradycja, którą kultywowała moja mama, a teraz ja odstawiam, co roku, akcję „chrust”.

W tym poście znajdziecie przepis oraz sposób wykonania. Dodam tylko, że z ciasta, według przepisu, wychodzi około 70/80- ciasteczek takich, jak na zdjęciu. 

I należy trzymać się dwóch rzeczy ściśle według przepisu- dodać spirytus oraz solidnie stłuc ciasto wałkiem. Gwarantuję, że chrust wyjdzie kruchy i chrupiący.

Proces tworzenia- nie jestem Geslerką, nie zależy mi na ekstra kształtach ciasteczek, pilnuję tylko grubości- musi być cienko wałkowane, by chrust był kruchy.

Nie należy przesadzać z mąką- tylko do podsypywania, aby się nie kleiło, inaczej ciasto twardnieje, a podczas smażenia mąka szybko przypala się w oleju (tworzy osad)
 
Tu wyglądają bardzo nieefektownie, ale to tylko tu.


Tu już lepiej. Smażę na oleju rzepakowym- trzeba pilnować, bo one szybko nabierają koloru.

Potem na talerz, odsączyć z oleju, na drugi talerz i posypać cukrem pudrem. Żadna filozofia 😀
 

Nie robię postanowień na ten rok, a przeszły uważam za dosyć udany. Trochę było utrudnień, trochę niepokojów, trochę złości, trochę niepewności... trochę... chyba już jestem tak zaprawiona w pokonywanie trudności, że je pokonuję z rozbiegu. I cieszę się niezmiennie z jednej mojej cechy- jestem optymistką, a poczucie humoru mnie nie opuszcza. 

I mam zamiar dalej tak trzymać.

Najlepszego wszystkim.

 

 

 

 


 

środa, 21 grudnia 2022

I znów światłość zwyciężyła



Dzisiaj jest najkrótszy dzień w roku.  Od jutra będzie dnia przybywać. Jest to przesilenie zimowe, które Słowianie hucznie świętowali.

 


W słowiańszczyźnie wyraz „god” znaczyło „rok”, a godami nazywano okres przejściowy między starym, a nowym rokiem.

Wyraz „gody” używano do XVIII wieku, a na niektórych terenach używa się go do dzisiaj. Słowianie używali również innej nazwy: Święto Zimowego Staniasłońca

Słowiańskie Szczodre Gody, związane są z kultem solarnym. 

Swaróg wraz z synem i swym ptasim podopiecznym, Rarogiem. Autor: Sukharev  

Ponieważ od momentu przesilenia zimowego, dzień staje się dłuższy, w mitologii słowiańskiej mówi się o narodzinach syna boga słońca- Swarożyca (nazywanego też Dażbogiem lub  Dadźbogiem). Celem świętowania w tym czasie, było zjednanie sobie boga. Obfita uczta, jaką wyprawiano w Wigilię Szczodrych Godów (21 grudnia), miała zapewnić boską opiekę na domownikami i domostwem. Uczta składała się z 12 potraw, tylu, ile jest miesięcy w roku. Świętowano kolejne 12 dni, a każdy dzień był wróżbą na nadchodzące 12 miesięcy. W tym czasie spotykano się z bliskimi, z rodziną, biesiadowano, śpiewano pieśni na cześć Boga Słońca.

Prawie wszystkie chrześcijańskie bożonarodzeniowe tradycje mają swoje źródła w pogańskich zwyczajach obchodzenia Szczodrych Godów. 

Bardzo dużą rolę, w słowiańskich czasach, przykładano do wróżb, dlatego ważnym bogiem w tym okresie był Weles- opiekun wiedzy, bogactwa i magii oraz bóg zaświatów i pasterz bydła. Wróżby miały, przede wszystkim, zapewnić zdrowie oraz dobrobyt. Stąd zwyczaj dzielenia się chlebem, czy kładzenie siana pod talerzami. Ze słomy lub siana wróżono pomyślność- wyciągano po słomce i im ona była dłuższa, tym większy dobrobyt miał być w nadchodzącym roku.

Dzieci, w Wigilię szczodrych Godów, czyli w Szczodry Wieczór, były obdarowywane drobnymi podarunkami. Najczęściej były to jabłka, orzechy, drożdżowe placuszki- szczodraki. Placuszki miały kształt, rogalików, bułeczek, precli lub zwierząt, albo lalek.



 

W słowiańszczyźnie nie było choinki w takiej postaci, jaką znamy obecnie. W kącie chaty stawiano snop zboża- diducha, a na niektórych terenach wieszano u sufitu podłaźniczki. Ziarna diducha wiosną rozsiewano w polu- miało to zapewnić obfite plony. Diduch (diduch oznacza dziadek- przodek) był także symbolem zaproszenia dusz zmarłych przodków na wieczerzę.

Zwyczaj stawiania dodatkowego nakrycia na stole wigilijnym, również pochodzi z czasów słowiańskich. Dawne Szczodre Gody były silnie związane z pamięcią po zmarłych przodkach. Wierzono, że duchy zmarłych przybywają w tym okresie na ziemię, by się ogrzać.

Początkowo, aby im to zapewnić, spotykano się na cmentarzach, gdzie palono ogniska, organizowano rytualne uczty. Z czasem zwyczaj spotykania się z duchami zmarłych przeniesiono do domostw. Odtąd dla zmarłego, stawiano dodatkowy talerz na stole biesiadnym. Obecnie tłumaczy się, że to talerz dla wędrowca lub niespodziewanego gościa. Z kultem przodków wiąże się jedna z potraw wigilijnych- kutia. Gotowano ją podczas Dziadów, oraz słowiańskich obrzędów pogrzebowych, które nazywano tryzmami.

W porozumiewaniu się ze zmarłymi, miały pomóc także zwierzęta. Wierzono, że w tym czasie przemawiają one głosem przodków. Stąd przekonanie, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem.

Pogańskim jest również zwyczaj chodzenia po kolędzie. Wówczas była to koliada. Kolędnicy chodzili od chaty do chaty z wielką gwiazdą, która symbolizowała zwycięstwo dnia nad nocą, światła nad ciemnością oraz z życzeniami dla mieszkańców. Domownicy wyglądali kolędników, ponieważ ich przybycie zapowiadało obfitość plonów i szczęście.

 Podczas koliady chodzono także z turoniem, którego cucenie alkoholem zwiastowało pomyślny nowy rok wegetacyjny.

Koliada to nie tylko chodzenie po kolędzie, ale cały okres świętowania, czyli w pewnym sensie współczesny Karnawał. Bawiono się przy ogniskach, tworzono roztańczone, rozśpiewane procesje- spotykano się, by wspólnie  cieszyć się z coraz dłuższych, coraz jaśniejszych i cieplejszych dni. 

A wracają do biesiady wigilijnej, powinna ona być obfita oraz kończyć się przejedzeniem, co z kolei symbolizuje ludzkie wsparcie- przekazanie energii dla słońca, walczącego z ciemnością w trakcie przesilenia.

Jednak najważniejszym spadkiem, po pogańskich przodkach, jest przekonanie, że podczas świąt należy się cieszyć i życzyć innym wszystkiego dobrego.

 

Źródła:

https://slavicdivision.com/module/smartblog/details?id_post=13

https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2015/12/22/szczodre-gody-swieto-zimowego-staniaslonca/

https://www.slawoslaw.pl/boze-narodzenie-nowego-slonca-szczodre-gody/

 Szczodraki


"Największą furorę spośród podarków robiły jednak specjalne placki lub bułeczki o różnych kształtach, które zwano szczodrakami. Świąteczne ciasta kiedyś się kończą, przez co szczodraki w polskiej tradycji uchodziły za idealny wypiek na czas, gdy większość świątecznych przysmaków zostało już zjedzonych. Ich wykonanie jest proste i tanie, a same szczodraki są raczej przekąską bardzo sycącą. Przez to też idealną na rozbudzone świątecznym obżarstwem brzuchy. Wiele jest pomysłów na szczodraki. Zazwyczaj wykonywano je z drożdży, mleka, tłuszczu i śmietany. Można nadziać je serem, kapustą, mięsem lub owocami – w zależności od tego, na jaki smak ma się ochotę. Szczodraki miały najczęściej kształt rogalika, choć różnie z tym bywało. Mogły też mieć kształt podkowy, precelka bądź też okrągłej lub podłużnej bułeczki. Przygotowywano je w okresie, gdy było można spodziewać się kolędników. Były one idealnym podarkiem, gdyż z jednego kilograma mąki było można napiec szczodraków dla co najmniej paru grup kolędniczych. Fakt, że były sycące sprawiał z kolei, że nikt z gości przesadnie się nimi nie objadał. Szczodraki miały swoją symbolikę – pieczono je takie, jaki był miniony rok. Gdy rok był urodzajny, lepiono duże rogale z białej mąki nadziewane serem, farszem mięsnym lub kapustą z grzybami. Jeśli zaś rok był biedny, bułeczki były malutkie, z mieszanej mąki, często bez nadzienia. Zaklinanie rzeczywistości rzadko kiedy wychodziło człowiekowi na dobre, przez co usilne upychanie farszu do szczodraków wypieczonych po biednym roku często mogło skończyć się ich rozwalaniem, a w efekcie – kulinarnym niepowodzeniem.”

https://www.slawoslaw.pl/szczodry-dzien-i-szczodry-wieczor/


 

„Kruche szczodraki z kapustą, jabłkami i majerankiem
ciasto
2 szklanki mąki – tortowej i białej orkiszowej bio po połowie
50 g miękkiego masła
50 g gęsiego tłuszczu
2 łyżki kwaśnej śmietany
1 żółtko i 1 jajko
1 łyżeczka soli

nadzienie
500 g białej kapusty
3 kwaśne jabłka
majeranek
2 łyżki klarowanego masła
1/2 szklanki wody
sól i pieprz do smaku
migdał

Mąki przesiewamy do miski, dodajemy masło i gęsi tłuszcz. Siekamy nożem i łączymy tłuszcze z mąką. Dodajemy śmietanę, żółtko, jajko i sól. Szybko zagniatamy elastyczne ciasto. Zawijamy je w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na kilka godzin – ja zostawiam je na całą noc.

Kapustę kroimy, przekładamy na sito, płuczemy. Do garnka wkładamy masło, dodajemy kapustę i trochę wody. Dusimy ją aż zmięknie. Jabłka obieramy, ścieramy na tarce i dodajemy do kapusty, doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy majeranek, wlewamy wodę i dusimy razem kilka minut. Odstawiamy do przestygnięcia.
Piekarnik nagrzewamy do 200 st. C.
Na blacie podsypanym mąką cienko wałkujemy partiami ciasto, wykrawamy dowolny kształt, nadziewamy kapustą z jabłkami, sklejamy i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Do jednego szczodraka wkładamy migdał. Smarujemy je mlekiem lub rozkłóconym jajkiem i pieczemy 20 minut. Są pyszne na ciepło i na zimno. Szczodrze częstujemy nimi bliskich i przyjaciół, sąsiadów i kolędników!”

https://www.kuchennymidrzwiami.pl/szczodraki-tradycyjne-wypieki-na-gody-i-trzech-kroli/

 Zdjęcia z Internetu oraz z podanych źródeł.