Będzie krytykowanie, będzie zgryźliwie i będzie prześmiewczo.
Parking przed ogrodami Kapiasa zapełniony. Znaleźliśmy miejsce, zaparkowaliśmy i poszliśmy szukać restauracji. Okazało się, że jest restauracja, jest też kawiarnia, gdzie można napić się kawy, zjeść coś słodkiego.
Wejście do restauracji. Widzicie tę "piękną" dekorację z wielgachnym pluszakiem? Zaczyna się....
Zdążyłam zauważyć, że stały tam stoły 6 osobowe, przy których siedziały dwie, trzy osoby, a kolejka i tak czekała. Nie każdy lubi siedzieć przy stole z obcymi i chyba o to tym ludziom w kolejce chodziło. Nam zresztą również. Zastanawiam się, dlaczego nie postawiono też stolików 4 osobowych- miejsca było dosyć. Wkurza mnie taki komercyjny „przerób” na zasadzie „jak chcesz to zostaniesz, a jak ci się nie podoba to idź sobie”. Mam wrażenie, że sporo osób „poszło sobie” tak, jak my.
Zresztą wielu właścicieli traktuje swój biznes na zasadzie „Zawsze ktoś się znajdzie”, a nie na zasadzie „Udostępnię wiele możliwości, zaspokoję różne potrzeby, więcej ludzi przyjdzie”.
Podziwiamy, podziwiamy.....
Postanowiliśmy przejść się w głąb ogrodów. Przeszliśmy kawałek alejką, ale ja już byłam zniechęcona tym, co na wstępie zobaczyłam- malowanymi doniczkami, skrzynkami, w kolorach ostrych, kontrastujących i nieprzystających do roślin na rabatach, jakimiś plastikowymi ostro niebieskimi grabiami, wetkniętymi w iglaka.
Między rośliny powsadzano tandetne plastikowe pałki, motylki, jakieś ptaszki, wszystko obłażące z farby, w wypłowiałych kolorach oraz brudne. Na lekkim stoku za stawem wbite w ziemię pręty, na nich doniczki imitujące muchomorki.
To jest prawie tak pjykne jak plastikowe gerbery w kryształowym wazonie, postawionym na skrzynkowym telewizorze w latach 60. XX wieku. Zgroza.
Kolorowe wiszące skrzyneczki....ech.....Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie ten kawałek ogrodu bez kolorowych paskudztw. Sama zieleń plus piękne jesienne kolory i nic więcej nie trzeba. Jak można tak zepsuć tak urocze miejsce?
Już na wstępie, przy wejściu do ogrodów, za bramą, uderzyła mnie niesamowita ilość tandetnych figurek, kwiatuszków, doniczek i bógwiczego, nadźganych gdzie się da, pogrupowanych od Sasa do lasa.
Dyńki, a jakże.... plastikowe króliczki w skrzynce, a jakże....wiszące, malowane we wściekłe kolory, koszyczki na truskawki, tudzież plastikowe słoneczniki....wsio must be.
Zdjęcia maskują wypłowiałe kolory i brud, zwłaszcza na tych pałkach z lewej strony. Ptaszki by uszły, ale to tandetny odlew plastikowy. Ptaszki-koszmarki.
Mamy taką teorię- właściciel zamówił w Chinach kontener plastikowych "ozdób", część powtykał w ogród jako reklamę, a resztę sprzedaje w centrum. To się nazywa big deal. No i dobra, niech ma, ale ja przeżyłam szok estetyczny😀😀😢.
Może ktoś miał w tych dekoracjach jakiś zamysł, na mnie zrobiło to wszystko odpychające wrażenie. Festiwal kiczu i tandety. To przy wejściu i ciut dalej w ogród. Przyznam, że nie poszliśmy jeszcze dalej, gdzie być może ta nawała szmiry cichnie i są już normalne ogrody z roślinami do podziwiania, nawet bez pięknych kwiatów. A tak nawiasem, to nie wiem, czy jeszcze tam pojedziemy. Oglądałam film nakręcony w tych ogrodach latem i nic zaskakującego w nim nie znalazłam. Rośliny, które tam rosną, znam, układ alejek, budowle itp. jakoś mnie nie rajcują. Wolę naturalne arboreta, w których ogrodnicy starając się nie udziwniać, sadzą rośliny tak, by wyglądały jak najbardziej naturalnie i nie dźgają figurek tudzież dziwnej architektury ogrodowej między rośliny.
Natomiast podziwiam właścicieli Ogrodów Kapiasa za pomysł oraz niesamowitą pracę w stworzeniu interesującego miejsca wypoczynku w otoczeniu roślin. Pierwszy ogród powstał w latach 90., ale zalała go powódź i postanowiono go już nie odnawiać, założono ten, w którym byliśmy. Podobno ten stary miał zupełnie inny charakter. Myślę, że chodziło właśnie o jego naturalność i prostotę oraz pokazanie bogactwo ciekawych gatunków kwiatów czy krzewów.
W tym nowym widać, że wszystko nim idzie w kierunku komercji oraz pospolitości. Plac zabaw dla dzieci, który w ogrodach zainstalowano, ma przyciągnąć rodziny z maluchami. Idea niby dobra, ale czy o to chodzi, by spacerować wśród alejek kwiatowych mając za tło wrzaski dzieci na placu zabaw? I czy naprawdę wszędzie te place zabaw mają być montowane, bo to taka atrakcja? A co z ciszą, roślinami, rozmowami rodzinnymi, nauką przyrody itp.? Czyż taki ogród nie byłby idealnym miejscem, w którym dzieci poznają gatunki roślin i na tym głównie się skupiają, a nie na huśtawkach i lodach?
Jest taka zasada- zachowaj granicę w wymyślaniu cudów i wianków, bo zamęczysz tym innych. No i tam chyba złamano tę zasadę. Nie zawsze coraz nowsze „udziwnienia” są dobre. Ogród to ogród i w ogrodzie rośliny powinny królować, a nie plastikowe ważki czy ogromne półkoliste niebieskie „bramy”. Na filmach sprzed kilku lat, wszystko w ogrodach jest takie piękne, kolorowe, wymuskane i nie ma nawału tandety. Czyli coś nie pykło w ostatnich latach z tymi ozdobami, ktoś przesadził. I jeszcze jedno mi się nasunęło- ogrody ludzie zwiedzają przez okrągły rok, czyli te wszystkie ozdoby, architektura itp. powinny być na bieżąco (oczywiście w warunkach pogodowych, pozwalających na to- wiosną, latem, jesienią) odnawiane, malowane, po prostu zadbane. A tu nic z tego, jak wsadzono plastiki (motylki, kwiatki, pałki, lampki i jakieś figurki), przypuszczalnie dwa, trzy lata temu, tak sobie one płowiały i nikt tego nie wymienia. W „Zakątku ciszy”, stolik i siedziska pomalowano na kolor niebieski (mam wrażenie, że właściciele lubują się w tym kolorze, bo przeważa) i fajnie by było, gdyby pomalowano je na nowo, bo obłażą z farby.
Na ziemi położono płyty- kręgi plastikowe- witaj ekologio😢 Trawy piękne, niebieskie pudełka "mebelki" do chrzanu, jak pięść w oko. Może inny kolor? A może jednak normalna lub kamienna ławka, by stylem do traw pasowała?
A może te płyty plastikowe zamienić na okrągłe ( to co, że nierówne) kamienne? Albo wysypać alejkę szarym (białym) kamykiem. Po co ten szpan, silenie się na ... no właśnie, na co?
Nie przekonują mnie tłumaczenia, iż jest jesień, smutno, szaro i dopiero na wiosnę to będzie odnawiane oraz porządkowane. Ludzie teraz ogrody zwiedzają, teraz widzą te żałosne rzeczy tak samo, jak ja. Nie ma roślin i wszystko, co kaprawe, wylazło na wierzch. Brak kwitnących kolorowych roślin, które być może przytłumiają te niedociągnięcia latem, powinien wyostrzyć uwagę właścicieli na wygląd ogrodu jesienią i zimą.
Metaloplastyka połączona z kamieniem- te rzeźby akurat mi się podobały, ale cały efekt naturalności, popsuły powtykane w trawy wypłowiałe plastikowe kwiaty. Same trawy są tak piękne, że należało je zostawić bez dodatkowych "upiększeń". Ptaszory też mi się podobają. Taki, w naszym ogrodzie, wyglądałby dobrze. No a z prawej stronie pałeczki w kolorach bijących po oczach-fuj.
Nie tylko ja mam taką
opinię, znalazłam w Necie parę podobnych uwag do moich: tandeta, brud, wypłowiałe kolory...ktoś dodał (data z miesiąca letniego), że w stawie i w sadzawkach jest brudna woda, a ryby wypływają i z pyszczkami nad wodą, ciężko łapią powietrze. Fakt, woda w stawie brudna, ale ja się tego akurat nie czepiam, bo wymiana wody jest złożoną operacją i rzeczywiście lepiej to zrobić wiosną, niż w listopadzie.
O gustach się ponoć nie dyskutuje, jednak mnie nie tyle chodzi o brak gustu, co o niechlujstwo i chyba, tak napiszę to, w jakimś sensie lekceważenie zwiedzających, już o narażaniu się na krytyczne opinie nie wspomnę. A może należało przejść obok tych „wystawek” i jakoś to przełknąć? Może i tak, ale zaskoczenie było tak duże i ogromny dysonans między tym, czego oczekiwałam (elegancko zaprojektowany ogród z kamieniem, drewnem, trzciną- naturalnym budulcem, stonowany w barwach, by kolory roślin miały przewagę), a co zobaczyłam (i żeby te figurki, ptaszki skrzyneczki były w jakimś strawnym stylu, ale to jest takie wrzaskliwe odpustowo- przaśne), że nie mogłam, no po prostu, nie mogłam przełamać w sobie tej negacji.
Dla mnie ogród, to głównie rośliny, rośliny i jeszcze raz rośliny- wyeksponowane, dobrane pod jakimś względem, dominujące, a na końcu architektura ogrodowa, dyskretnie wkomponowana, nienachalna, stonowana w kolorach.
Zastanawiam się, czy nie za ostro piszę, jednak to jest tylko moja opinia, mój opis, moje wrażenia. Ktoś ma inne zdanie na temat tych ogrodów, nie mam zamiaru jego opinii negować.
Poszliśmy jeszcze do hali, gdzie sprzedawano rośliny, doniczki, ozdoby, figurki itp. I znowu dopadło mnie zniechęcenie- królował plastik, pospolitość, sztuczność oraz wysokie ceny. Jedynie donice były interesujące i nawet niedrogie. Może właśnie po donice tam wrócimy.
Więcej o tych ogrodach w:
https://www.slaskie.travel/poi/213165/ogrody-kapias
https://www.nocowanie.pl/ogrody_kapias,141829.html
https://fundacjamy.com/ogrody-kapias-robia-nam-wode-mozgu/
A w domu, na rozgrzewkę, zrobiłam czekoladę na gorąco, podaną w zwykłych szklankach z uszkiem, bo napoje podawane w filiżankach, a tak powinna być podawana gorąca czekolada, są na jedno oblizanie się, a ja chciałam napić się tej czekolady porządnie. W dodatku nie nauczyłam się odchylać małego paluszka podczas picia herbaty z filiżanki, a to poważne naruszenie etykiety „ą” i „ę”, mógłby ktoś o to zapytać, a potem zgorszyć, gdybym wyjawiła tę prawdę. Summa summarum, czekoladę piliśmy z pospolitych szklanek.
Za to rogale świętomarcińskie, kupione w „Żabce”, podałam na rodowej porcelanie z herbem „Gąska w pokrzywach”, czyli tak, jak na takie świąteczne ciasto przystało. A do tego obrusik kuchenny w różowe króliczki w kapelusikach zielonych. Miodzio eklektyczne.
Nazwa sklepu pięknie komponuje się z nazwą herbu, prawda? Czekolada super, rogale takie sobie, jednak czego oczekiwać po masowych wypiekach na użytek pospólstwa, co to nie ma materiału poznawczego, a rogal świętomarciński tylko z nazwy jest im znany, a nie z pochodzenia nazwy? Może być rogal maślany, może być świętomarciński? Zresztą ja również nie mam materiału porównawczego (smak, wygląd itp.), uznałam, że jak na wypiek, to ten rogal jest taki sobie, uszu nie urywa. Kupiłam je li tylko ze zwykłej ciekawości, bo pierwszy raz zobaczyłam je w sklepie. Tu na Śląsku nie ma zwyczaju obchodzenia Świętego Marcina oraz robienia takich wypieków. A i gęsiny, z tej okazji, też się nie je.
Przeczytałam sobie skąd się wziął ten zwyczaj w 11. listopada.
„Tradycja ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów lub, w zastępstwie, z ciasta zwijanego w wole rogi. Kościół łaciński przejął ten zwyczaj, łącząc go z postacią św. Marcina. Kształt ciasta interpretowano jako nawiązanie do podkowy, którą miał zgubić koń świętego.”
Więcej w:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rogal_%C5%9Bwi%C4%99tomarci%C5%84ski
Spróbowałam słodkiego i wiem, że już nie powtórzę tego. To tak, jak z pączkami w tłusty czwartek- nie kupuję, bo nie lubię. Rogala też nie polubiłam. Przesłodzony, twardawy paskudny gniot. I nawet, jak ktoś by mi zaproponował prawidłowo wypieczonego, z wszystkimi dziwami w środku, to jestem na NIE.
A to taki pozytywny końcowy akcent z ogrodów- rośliny w nich są piękne, zwłaszcza grupy iglaków, a na liściastych ciągle królowały kolory.