Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 marca 2016

Szampony Fitokosmetik - gorczycowy i dziegciowy.

Od jakiegoś czasu używam do mycia włosów szamponów z firmy Fitokosmetik. Najpierw kupiłam dziegciowy, bo nie było gorczycowego, a później dokupiłam również ten drugi, bo za bardzo kusił ;-) Dziś kilka słów o każdym z nich.


Wielkie butle po 450 ml - na szczęście dziegciowy już zużyty w połowie :) Szampony idą mi teraz szybko, bo często muszę myć włosy nawet codziennie. Wciąż szukam idealnego szamponu, często zmieniam. Przestał mi odpowiadać szampon z Barwy z czarną rzepą - odkąd zmienili opakowania, chyba zmienili też coś w składzie - zaczął mnie podrażniać. Mój dawny ulubieniec, papryczkowy z Love Organic przestał być produkowany :( 

Te szampony zainteresowały mnie swoim składem, są na bazie orzechów mydlanych i mają kilka fajnych, naturalnych składników.



Wzięłam ten dziegciowy, bo też obiecywał wzmocnienie i pobudzenie cebulek, a ja lubię takie obietnice ;) Łupieżu nie mam, jakby co. Jest kilka rodzajów tych szamponów, pokrzywowy, miodowy, drożdżowy, łopianowy, ale chyba gorczycowy jest najbardziej rozbierany, bo dwa razy byłam w Jaśminie i dwa razy go nie było. 

Co powiem o tym szamponie. Ma fajną, żelową konsystencję i ciemny kolor. Pięknie pachnie, gdy pierwszy raz go użyłam, poczułam się, jakbym znalazła się w lesie ;-) To chyba przez ten olejek jałowcowy. Piękny, ziołowo-leśno-kwiatowy zapach. Świetnie się pieni. Gdy używałam go bez żadnej odżywki po, włosy nie były splątane czy suche. Ogólnie go polubiłam i często używam, ale mam wrażenie, że jednak szybciej włosy po nim ''klapcieją'' ;P Jest spoko, ale ulubieńcem się nie stanie.



Na ten szampon bardzo liczyłam, że będzie rewelacyjny. W składzie ma wiele fajnych rzeczy, tytułowa gorczyca jest w piątej linijce składu (brassica...). Ma bardzo gęstą, galaretowatą konsystencję i śmieszny czerwony kolor. Pachnie trochę dziwnie, już nie tak ładnie jak wersja dziegciowa. Co niestety dyskwalifikuje ten szampon? Koszmarnie przesusza mi włosy. Są po prostu okropne w dotyku. A końcówki wyglądają tak, jakby potrzebowały natychmiastowego obcięcia. Gorczyca ma działanie wysuszające, więc całkiem możliwe, że to jej sprawka, albo innego składnika. 

No cóż... Może go jakoś zużyję, używając po nim mocno nawilżającą maskę, albo po prostu oddam chłopakowi, lub zużyję jako żel do ciała ;) 

Szampony kosztują ok. 19 zł, jeden kupiłam w Jaśminie na ul. Długiej, a drugi w drogerii Kosmyk. Być może jeszcze kupię kiedyś inny rodzaj, ale na razie muszę co nieco po zużywać ;)

Moje zainteresowanie gorczycą trwa nadal, właśnie siedzę z domową maską na głowie. Wymieszałam gorczycę i imbir w proszku z odżywką i nałożyłam na skórę głowy. W tym miesiącu chciałabym bardziej pobudzić cebulki jakimiś nowymi sposobami ;)


środa, 3 lutego 2016

Maska Castor Oil - recenzja.

 O Castor Oil wspominałam już kilka razy na blogu, pora na pełnowymiarową recenzję :) Stosuję ją ponad miesiąc i co nieco już mogę o niej napisać.



Z praktycznych informacji - można ją bez problemu zamówić na allegro w cenie ok. 25 zł. Początkowo jej cena była nawet kilkukrotnie wyższa. Stacjonarnie widziałam ją tylko w jednym miejscu, drogerii Kosmyk, za 30 zł. 

Wypromowana została jako cudowna maska, która przyspiesza porost włosów do nawet 5 cm miesięcznie. Ma też ogólnie wzmacniać włosy i poprawiać ich kondycję. 



 W składzie znajdziemy m.in  olejek rycynowy, olejek jojoba, ekstrakt z aloesu, parafinę, witaminę E, masło kakaowe oraz kontrowersyjny składnik mink oil - olej z tłuszczu norek. Składnik czwarty od końca, więc myślę, że jest go tyle, co kot napłakał, no ale jest i wiele osób odwiódł od zakupu. To tak gwoli informacji ;)

Na pierwszym miejscu w składzie jest coś w guście wazeliny - ma zmiękczać i wygładzać skórę głowy. To ten składnik powoduje tę rozkoszną lepkość produktu, która zaczęła mnie już pod koniec miesiąca doprowadzać do szału ;)


Ponieważ dużo osób jest zainteresowanych jednorazową ilością aplikacji maski, zademonstrowałam na zdjęciu, ile ja jej nakładam. Otóż tyle. Tak, będzie kusiło nałożenie więcej, żeby na pewno cała głowa została pokryta. Nie róbcie tego, a już na pewno nie wtedy, gdy się spieszycie ;) Przesadzenie z ilością maski powoduje długie wiszenie głową w dół nad wanną. Serio, nakładanie olei i zmywanie przy tej masce to pesteczka ;-) 

Ja taką ilość podgrzewam na spodeczku, żeby się łatwiej nakładało i opuszkami palców wmasowuje w skórę głowy. Nie nakładam na długość, to jest po prostu zbyt smalcowate, nie zmyłabym tego. Czasem odrobinę na końcówki. Zwykle na całą noc.

Plusy maski:

- ładnie pachnie (jeszcze tego brakowałoby, żeby śmierdziała ;) )
- ma dość naturalny skład z dużą ilością olejków
- pomaga przyspieszyć porost włosów, biorąc pod uwagę moją aktualizację włosową. Jednak biorę też pod uwagę stosowanie innych kuracji - drożdże, wcierki
- jeśli nie przesadzi się z ilością i domycie przebiegnie bezproblemowo, włosy wyglądają ładnie i błyszcząco u nasady
- bardzo wydajna 

Minusy:

- podstawowy i największy minus tej maski, który mnie trochę zniechęcił do jej regularnego używania, to wielokrotnie wspominana już konsystencja. Mam długoletnie doświadczenie z nakładaniem różnych dziwnych rzeczy na głowę ;), ale ta maska zirytowała mnie najbardziej. Przy nakładaniu olejków również mam tłuste włosy, ale nie jest to uczucie nieprzyjemnego oblepienia, jak przy Castor Oil. Niestety, choćby efekty były jak najlepsze, to to strasznie zraża

- trudno się zmywa, jeśli przesadzimy z ilością, 

- chyba przyspiesza przetłuszczanie włosów 


Podsumowując... Wolę nakładać inne kosmetyki na głowę ;) Nie mówię, że rezygnuję całkiem z Castor, pewnie nałożę ją jeszcze od czasu do czasu, ale na regularną kurację raczej nie mam już sił. Wolę stosować olejki. 

Przy okazji, dołączyłam do wiosennej akcji zapuszczania włosów http://www.wlosynaemigracji.eu/2016/01/zapuscmy-sie-na-wiosne-edycja-2016.html :)

I tak zapuszczam włosy, więc czemu by nie dołączyć. Zmierzyłam dziś włosy centymetrem i zobaczymy, co będzie ;) Chyba muszę wymyślić jeszcze coś nowego do wspomagania porostu :P

piątek, 24 kwietnia 2015

Mydło, maska i olejek - jak się sprawdziły? Recenzja rosyjskich kosmetyków.

Te kosmetyki trochę czekały na swoją recenzję, ale lepiej późno, niż wcale :) Intensywnie używałam ich w tamtym roku, zachwycona pięknymi składami, zapachami i opakowaniami ;-) Dziś na celowniku kwiatowe mydło Babuszki Agafii, czarna marokańska maska (na bazie olejku arganowego, hit dla wielu włosomaniaczek), wzmacniający olejek do włosów. 


Zacznę od kwiatowego mydła, które jest chyba odrobinę mniej znane w blogosferze - większe zachwyty zbiera czarne mydło, którego swoją drogą jeszcze nie miałam okazji spróbować.  
Od strony estetycznej kosmetyk prezentuje się bardzo ładnie, wnętrze zabepieczone jest dodatkowym wieczkiem. Żeby uniknąć ciągłego wkładania paluchów i narażenia dużej części kosmetyku na zepsucie, warto przełożyć część do mniejszego słoiczka. Pojemność jest bardzo duża, bo aż 500 ml. 


Mydełko przeznaczone jest do mycia całego ciała, nadaje się i do włosów, i do twarzy. Taki wielofunkcyjny kosmetyk :) Skład ma bardzo ładny, dużo olei i ekstraktów:

Aqua, Cedrus Deodara Oil, Linum Usitassimum Oil, Arcticum Lappa Oil, Davurica Soybean Oil, Brassica Alba Oil, Hip pophae Rhamnoides Oil, Corylus Avellana Oil, Camelina Sativa Oil, Rosa Canina Oil, Pulmonaria Officinalis Intract, Calluna Vulgaris Intract, Hypericum Perforatum Intract, Tilia Cordata Intract, Origanum Vulgare Intract, Epilobium Intract, Chamomilla Recutita Intract, Salvia Officinalis Intract, Tusillago Farfara Intract, Centaurea Jacea Intract, Leuzea Carthamoides Intract, , Sodium Laureth Sulfate, Sorbitol, Cocamide DEA, Anemome Sylvestris Extract, Adonis Sibirica Extract, Malva Sylvestris Extract, Melilotu Officinalis Extract, Aralia Mandshurica Extract, Phellodendron Amurense Extract, Hesperis Sibirica Extract, Sorbus Aucuparia Extract, Glycyrrhiza Glabra Extract, Saponaria Alba Officinalis Extract, Saponaria Rubra Officinalis Extract, Polygala Sibirica Extract, Beeswax, Propylene Glycol Chenopodium Amrosioides Extract, Mel, Propolis, Nectar Floralis, Pollen, Methylisothiazolinone.

Nie jest super-naturalnie, bo mydełko zawiera SLS, ale w środku składu, więc go ignoruję :-P Zresztą, nie jestem już maniaczką naturalności, od dawna już myję włosy tradycyjnymi szamponami i jest dobrze :) Opis składników znajduje się w podlinkowanym sklepie, więc nie będę kopiować - lista jest naprawdę długa.


Konsystencja mydełka jest gęsta, coś jak zbity żel. Do umycia twarzy wystarczy odrobina z tego, co nałożyłam na palec. Najmocniejszym atutem rosyjskiego kosmetyku jest ZAPACH, w nos uderza nas aromat słodkich kwiatów. Bardzo go lubię :)

Jak używałam mydełka? Głównie sprawdzałam, jak radzi sobie jako żel do twarzy. Wynik? Bardzo dobry. Nie przesuszał, nie czynił szkód cerze - w skrócie - łagodny i przyjazny :) Z drugiej strony - nie mogę powiedzieć, żeby robił coś ''wow'', nie widziałam, żeby jego działania odbijało się jakoś szczególnie pozytywnie na skórze. No ale - to tylko żel, którym myłam szybko twarz i spłukiwałam, więc też nie ma co wymagać cudów :)
Użyłam go też kilka razy do włosów, ale tu efekt był taki sobie. Domywał włosy, nie były po nim suche (może trochę końcówki), ale szybciej robiły się obciążone. Więc jako 'szampon' nie zdawał do końca egzaminu. Ponoć czarne mydło pod tym względem jest o niebo lepsze.
Do ciała używałam go rzadko, bo było mi szkoda ;) Działanie - tradycyjne, za bardzo nie ma co się rozpisywać.

Ogólnie podsumowuję go pozytywnie, ale nie uważam, żeby był niezbędnikiem w mojej pielęgnacji. Może kiedyś porównam go z czarnym mydłem.
Cena - ok. 40 zł, warto patrzeć na promocję na Skarbach Syberii, teraz jest np. za 35.


Czarna marokańska maska z Planeta Organica. Oj, bardzo chciałam ją mieć, naczytałam się o super efektach ;-) 


Na 1 miejscu zawiera cenny olejek arganowy, więc jeśli wiemy, że nam służy - warto spróbować.

Aqua with infusions of Organic Argania Spinosa Kernel Oil (organiczny olej arganowy), Organic Citrus Aurantium Amara Flower Oil (organiczny olejek neroli), Laurus Nobilis Leaf Extract (olej laurowy), Olea Europaea Fruit Oil (oliwa z oliwek), Eucalyptus Globulus Leaf Oil (olejek eukaliptusowy), Lavandula Angustifolia (lavender) Oil (olejek lawendowy), Origanum Vulgaris Extract (wyciąg z oregano), Cetearyl Alcohol, Glyceryl Srearate, Behentrimonium Chloride, Cetyl Ether,Isopopyl Palmitate, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid

A ja powiem tak. Szału u mnie nie zrobiła ta maska. Niesamowicie pachnie (trochę jak męskie perfumy, przyjemny zapach), cudownie zmiękcza i nawilża włosy, tego jej nie mogę odmówić, ale ma podstawową wadę - pozbawia moje włosy całkowicie objętości. Są miękkie i błyszczące, ale sprawiają wrażenie oklapłych - a tego nie lubię. Myślę, że dla wysokoporowatych włosów będzie bardzo dobra, ja jednak nie mam włosów wymagających dociążenia.
Cena - ok. 30 zł, teraz jest za 22.


I na koniec wzmacniający olejek Agafii. Pokładałam w nim chyba największe nadzieje, bo jak wiecie - kocham olejki do włosów :-D

Prezentuje się chyba najciekawiej ze wszystkich dzisiaj zaprezentowanych kosmetyków. Ma ładny zielony kolor, w środku jest taka jakby kolba z ziarnami, więc wylewając porcję olejku zawsze jakieś ziarenko się załapie :-D Super to wygląda, wizualnie jestem zachwycona tym olejkiem. Ma też rewelacyjny zapach (zapachy to mocna strona rosyjskich kosmetyków ;) ), kwiatowy, słodki.


Skład również jest na piątkę, zawiera same naturalne składniki:

Arctium Lappa Seed Oil, Coriandrum Sativum (Coriander) Seed, Carum Carvi (Caraway) Seed, Organic Hippophae Rhamnoides Oil, Organic Linum Usitatissimum (Linseed) Seed Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Tocopherol, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Seed, Allium Cepa (Onion) Root Extract, Ocimum Basilicum (Basil) Oil, Abies Sibirica Oil. 

No i tak to czasem jest, że wszystko się pięknie zapowiada, ale ostateczny efekt wcale ... głowy nie urywa ;-) Nie chciałam na początku uwierzyć, że to przez ten olej, próbowałam z różnymi szamponami, maskami.... Niestety. Coś jest z tym olejem, że na moje włosy nie działa zbyt dobrze. Dodaje im blasku, tak, ale sprawia też, że są ''piórkowate'' na końcach i ogólnie nie wyglądają dobrze. Nie układają się, końce są powywijane. Zdecydowanie nie działa dobrze na długość włosów. Myślę jednak, że ze względu na ładny skład lepiej go stosować na sam skalp, wolę jednak olejki, które działają dobrze na całość. 

Może inne rodzaje tego olejku bardziej by mi podeszły.
Cena - ok. 35 zł, teraz za 22.


Miałyście któryś z tych kosmetyków? Co sądzicie?


wtorek, 14 kwietnia 2015

Aktualizacja włosów w kwietniu i skąpa relacja z używania czosnkowo-cebulowej wcierki...

Grubo ponad miesiąc temu musiało mi się nudzić, bo wzięło mnie na eksperymentowanie z domowymi wcierkami. Padło na cebulowo-czosnkową, bo w końcu otoczona taką dobrą sławą... Więcej pisałam o tym w tym poście. Nie chce mi się w sumie opisywać dokładnie jak przyrządziłam tę wcierkę, bo niestety cały ten eksperyment nie uważam za udany. A wtedy, wiadomo, nie chce się wgłębiać w szczegóły ;-)

Ogólnie zdaję sobie sprawę, że na pewno wcierka nie miała szans w pełni pokazać swoich właściwości, bo :

- stosowałam ją tylko przed umyciem - za bardzo śmierdziała, żebym mogła jej nie zmywać, 
- i punkt, który z tego wypływa - lądowała na głowie tak co 3 dzień. To za rzadko
-  nie przemyślałam proporcji, gdybym dała mniej czosnku i cebuli, dodała jakiś eteryczny olejek łagodzący ten zabójczy zapaszek, może wyszłoby mi coś łagodniejszego do codziennego wcierania. Jednak ja musiałam zrobić bombę ;-)

No, ale. Podekscytowana, zrobiłam 2 tygodnie temu zdjęcie porównawcze nawet w tym samym swetrze, żeby przyrost był bardziej widoczny :-P Mhm. Niestety. Włosy mi nie urosły o pół metra ;-)) Uzyskałam standardowy 1 cm przyrostu i nawet nie chciało mi się wrzucać zdjęcia porównawczego, bo i tak na nim nic nie widać.  


Wiem, że być może nie dałam szans 'rozwinąć skrzydeł' tej miksturze, ale już raczej nie ponowię próby. Samo stosowanie wcierki było męczące i nieprzyjemne, zapach mnie męczył i przytłaczał, nie podobało mi się, że muszę pamiętać o jej aplikacji przed myciem włosów. Za dużo kłopotu. Wracam do tradycyjnych wcierek, które mogę stosować na noc, bo tak najbardziej lubię i wtedy przynajmniej o tym pamiętam :) Stosuję teraz Kurację Joanna Rzepa, a w kolejce mam jeszcze inne niedokończone produkty. 

Ogólnie stan włosów oceniam na trochę gorszy niż w lutym, końcówki są już w średnim stanie (nie podcinane od września, czyli 8 miesięcy, nie ma co się dziwić!). Myślałam, że wytrzymam z podcięciem do września, bo po wakacjach i tak będą nadawać się tylko do tego, ale teraz zastanawiam się nad delikatnym podcięciem, żeby odżyły. 
Wróciłam także do olejowania włosów, bo bardzo to zaniedbałam. Ale taka przerwa pokazała mi, jak bardzo widać różnicę między włosami po olejkach, a bez niczego. Nałożyłam olej kokosowy Dabur Vatika najwyżej na godzinę przed myciem, a potem nie mogłam się nadziwić, jakie są błyszczące, miękkie i fajne ;-)) Już zapomniałam, że takie mogą być. Wracam więc do regularniejszego olejowania, ale rezygnuję już z nakładania go na całą noc, skoro godzina/kilka h też mogą być dobre. 



.............................................

Kocham wiosnę. Ostatni weekend w Krakowie był taki piękny! Otworzyli już lodziarnię na Starowiślnej, jakby co, jeszcze nigdy nie stałam w takiej długiej kolejce :-D

Spacer po Zakrzówku.

Lubię synogarlice, są takie śmieszne ze swoim pohukiwaniem ;-)) W ogóle pod moim oknem są takie ptasie koncerty, że czasem w pokoju mam naprawdę ciekawie ;-)


I zachód słońca na fioletoworóżowo.







środa, 18 marca 2015

Mój hit do oczyszczania twarzy - północne mydło detox.

Dziś recenzja kosmetyku, który towarzyszy mi już od dobrych kilku miesięcy. Byłam zaintrygowana tym mydełkiem, odkąd zaczął się pojawiać w blogosferze z bardzo pochlebnymi opiniami (np. efekty uzyskane przez Blankę). Później niektórzy się do niego zniechęcili, bo zmienił się skład. Faktycznie, przed zmianami był świetny, na pierwszym miejscu widniał olej z rokitnika. Teraz jest na miejscu siódmym, po zapachu - tam też wylądowało więcej dobrych składników. Nie wypowiem się na temat tamtego składu, może i mydełko było wtedy sto razy lepsze, ale jak dla mnie - teraz też jego działanie jest imponujące ;-) Z tego co wiem, na Wschodzie nadal można kupić tamtą wersję.


Pojemniczek jest piękny, elegancki, prezentuje się bardzo gustownie. Do mydła dołączona jest gąbeczka, o której na początku nie wiedziałam, że gąbeczką jest :-D Była twarda jak kamień i wysuszona na wiór, więc głupio pomyślałam, że to jakaś podkładka ... :-P Rzecz jasna po zmoczeniu robi się normalną, delikatną gąbeczką ;-) Wg producenta służy do nakładania oraz zmywania mydła, ale mnie to nie przekonuje. Kosmetyk nakładam tradycyjnie palcami, a jedynie zmywam gąbeczką.


Zapach jest słodki, marcepanowy, mnie skojarzył się z makowcem, za którym nie przepadam ;-) Ale większość będzie zachwycona. Konsystencja jest naprawdę ciekawa, aż trudno ją opisać. Dość zbita, raczej twarda, łatwo ją rozsmarować, ale jest taka szorstka w dotyku, jakby zawierała ostre drobinki. 


Nie jest to kosmetyk do codziennego stosowania. Producent zaleca 2x w tygodniu i wyjątkowo w tym wypadku słucham się producenta ;-) Mydełko gwarantuje mocne, dogłębne oczyszczenie cery. W składzie jest węgiel (coal), który wchłania mniejsze i głębsze zanieczyszczenia z porów skóry.
Zastanawiałam się na początku, czy przy kuracji izotekiem nie zaserwuję skórze zbytniego wstrząsu, ale nic złego się nie dzieje. Jasne, skóra jest napięta i podsuszona, ale tonik i krem załatwia sprawę. Podrażnienia, zaczerwienienia nie odnotowałam. 


Pamiętam pierwsze zastosowanie. Byłam w szoku, bo moja twarz wyglądała, jakbym pierwszy raz w życiu ją porządnie umyła :-D :-D Naprawdę, aż przypomniał mi się filmik reklamujący mydło :D
Była gładka, jasna, rozświetlona...Czysta najbardziej pasuje ;-)) Naprawdę byłam zachwycona. Jednak rzadko kiedy widać od razu taki efekt. Do teraz widzę, jak ładnie cera wygląda po użyciu mydełka, ale tego pierwsze efektu wow nic nie przebije ;-) Nie zauważyłam żadnych minusów.

Na początku tylko tradycyjnie myłam twarz, później zaczęłam zostawiać na kilka minut jak maseczkę. Efekty są lepsze. Ale można spróbować stosowania na różne sposoby:

a)zwykle mycie, chwila masażu i zmywanie
b)dłuższy, dokładny masaż - trochę jak peeling i zmywanie
c)zostawienie na twarzy jak maseczkę i zmycie

Warto spróbować, co nam najbardziej odpowiada i wziąć pod uwagę wrażliwość naszej cery. Wypróbowałam go także do mycia włosów i ciała, gdzie również sprawdza się świetnie. Włosy były baaardzo błyszczące, a skóra gładka i mieciutka, ale zwyczajnie mi go szkoda, żeby zbyt często używać go do innych celów niż cera :-)

Z konkretów - mydło ma 120 gramów i kosztuje 40-50 zł, w zależności od sklepu. Jest w większości sklepów internetowych z rosyjskimi produktami. Ja go mam z wymiany, więc mi się udało ;-) Co do ceny - tak, jest drogo, ale mydło starczy nam na wieki. Ja go mam od pół roku i nie ubyła nawet 1/4. Maleńka ilość - widoczna na palcu na zdjęciu - wystarczy do pokrycia twarzy. 


Zainteresowane? Tak mi wpadło do głowy - jeśli któraś z Was chciałaby się wymienić na odlewkę tego mydełka w zamian za odlewkę czarnego mydła Agafii, którego wciąż nie miałam okazji wypróbować - bardzo chętnie. A w Krakowie osobiście to już w ogóle ;-) W sumie zważywszy na koszty przesyłki, to nawet wolałabym tę opcję. 






środa, 4 lutego 2015

Serum łopianowe z aktywatorem wzrostu - plusik dla Elfa Pharm!

 Elfa Pharm jest przede wszystkim znana z kosmetyków Green Pharmacy, które raczej nie zdobyły mojego serca. Nie mówię, że są złe, ale po prostu przeciętne, nie mam z tej marki żadnego swojego faworyta. Jakiś czas temu jednak pojawiła się nowa linia kosmetyków Intensive Hair Therapy, z formułą przeciwko wypadaniu włosów. A że lubię niedrogie nowości, wrzuciłam do koszyka widoczne poniżej serum łopianowe, czyli jak dla mnie - po prostu wcierkę ;-)


100 ml buteleczka z atomizerem, czyli wygodne rozwiązanie. Ja co prawda nie przepadam za psikaniem po skórze głowy, wolę tradycyjnie masować palcami, ale czasem na szybko zdarzyło mi się też wypsikać i wymasować głowę ;-)


Myślałam na początku, że to serum będzie miało cięższą konsystencję, ale nic z tych rzeczy. Pachnie baaardzo ładnie, o ile oczywiście lubimy ziołowe, nieco lekarskie zapachy :-) Mnie bardzo podszedł do gustu. 
Według opisu wystarczy go stosować 3-4 razy w tygodniu - mnie się zdarzało częściej, ale miałam też czasem kilka dni przerwy z zapominalstwa. Widzę też, że zalecany okres kuracji to 2 miesiące, a u mnie już trwa 3,5 :-D Oj tam, dwa miesiące wte czy wewte, kto by na to patrzył ;-))


W składzie oprócz mocy ekstraktów znajdzie się też całkiem wysoko alkohol - mnie to nie przeszkadza, bo takie wcierki nawet lepiej na mnie działają. 


Jak efekty?
Jak wspomniałam, używam go od 3,5 miesiąca i już mi się prawie kończy. Codziennie na pewno nie lądował na głowie, bo zapominałam, ale myślę, że 4 razy w tygodniu spokojnie. Używałam go zarówno na suche jak i mokre włosy. 
Na jesień trochę mi wypadały włosy, ale serum szybko to ukróciło. Za co przede wszystkim mogę go pochwalić po tych prawie 4 miesiącach, to realne zadziałanie na cebulki, wyrosło mi mnóstwo nowych włosów, co starałam się uchwycić na zdjęciu. Czuję, że zgęstniały. 
Nie odnotowałam jednak jakiegoś szczególnego przyrostu włosów, chyba rosły w swoim tempie. 


Podsumowując: jestem zadowolona, dobry kosmetyk za niską cenę (ja kupiłam za 13.59 w Jasminie). Jeszcze kiedyś pewnie do niego wrócę, teraz muszę wygrzebać z zapasów co mam jeszcze do wcierkowego zużycia ;-)

............................................................................................................................

I z innej parafii...


Piękne niebo było wczoraj w Krakowie :)




I taką suszarkę kupiłam sobie w Lidlu - rzadko suszę włosy, ale tu mnie skusiła funkcja zimnego nawiewu. Za 35 zł wydaje się całkiem ok, no i ma 3 lata gwarancji ;)





niedziela, 26 października 2014

Prawdziwy pogromca pryszczy - kojąco-osłaniający krem Himalaya.

Wypróbowałam już wiele sposobów na pozbycie się trądziku. Maści, kremy, mydełka, glinki, maseczki, antybiotyki ... Wszystko z perspektywy czasu było tylko stratą czasu. Tak samo zaliczyłam  już wiele produktów, które miały rozprawiać się punktowo z wypryskami. Nie znalazłam dotąd swojego faworyta. Nawet uwielbiany olejek herbaciany mnie bardziej skrzywdził, niż pomógł ;-)

Aż wreszcie trafiłam na kosmetyk idealny - tani jak barszcz i diabelnie skuteczny. 


Kojąco-osłaniający krem Himalaya Multipurpose Cream reklamuje się następująco:

Środek pomocniczy stosowany w leczeniu , zranień, skaleczeń, otarć, drobnych oparzeń, ran, różnego

 rodzaju wysypek, grzybiczych infekcji skóry. Krem zawierający wyciągi z aloesu ma silne 

właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybicze. Zawiera także tlenek cynku, który przyspiesza gojenie

 ran. Indyjska marzanna i niepokalanek pięciolistny mają właściwości antyseptyczne. 

Zawartość:

- aloes (Barbados Aloe)

- olej migdałowy (Prunus Amygdalus)

- niepokalanek (Vitex negundo)

- marzannę indyjską (Rubia cordifolia) 

Oprócz tych dobrych składników, krem nie ma rewelacyjnego składu, bo znajdziemy w nim i 
parafinę, i silikon i parabeny. Najważniejsze jednak, że działa ;-)


Trafiłam kiedyś na jego pozytywną recenzję i gdzieś w otchłaniach mózgu zapisało się, że trzeba przy jakiejś okazji wypróbować. Okazja nadarzyła się, gdy zobaczyłam go w drogerii Kosmyk, za śmieszną cenę - 4.50. 

Przy okazji - krem występuje w dwóch odsłonach - Multipurpose Cream i Antiseptic Crem. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nie ma różnic w składzie, jak na szybko porównałam swój kremik z jakąś recenzją. Nie wiem więc, o co chodzi ;-)

Krem ma dość gęstą konsystencję. Nałożony punktowo, częściowo się wchłania, ale zostawia taką suchą skorupkę wokół wyprysku. Świetnie się nadaje do ''wyciągania'' pryszcza, a później zasuszania go. Nie rozstaję się z nim od wielu tygodni, ciągle go mam pod ręką. Jak tylko widzę, że coś mi zaczyna wyłazić, od razu smaruje to miejsce. Nie mogę powiedzieć, że przeciwdziała powstawaniu wyprysków, ale świetnie sobie radzi z gojeniem śladów. Jak dla mnie bardzo pomocne, bo często nosiłam ślad po pryszczu nawet 2 tygodnie. Z tym kremem po 2-3 dniach mogę zapomnieć, że w tym miejscu coś było. 

Zdecydowanie mój ulubieniec. Nie podrażnia, zasusza, ale nie przesusza, łagodzi bardzo szybko stan zapalny. Ma dość specyficzny, orientalny zapach. Zdarzało mi się posmarować nim całą twarz, jak miałam duży łojotok i również się sprawdził. Teraz stosuję go tylko punktowo, w ciągu dnia i na noc.

Gdzie można kupić ten magiczny krem? Jest w drogerii Kosmyk, Firlicie, Superpharm, Hebe, można zamówić również na doz.pl. Cena waha się od 4 do 7 zł. Dobry produkt za grosze, czego chcieć więcej ;-) Oglądałam też raz maseczkę Himalaya z miodli indyjskiej, teraz żałuję, że nie kupiłam, ma świetne opinie na KWC ;) 



środa, 1 października 2014

Dlaczego zaczęłam myć włosy tanimi szamponami?

... bo nie mam kasy? Tak, to też ;-)) Ale prawdziwa przyczyna była zupełnie inna. Moje włosy przez ostatnie 8 miesięcy bardzo się zmieniły. Może nie widać tego na zdjęciach, ale musiałam kompletnie zmienić pielęgnację, do której były przyzwyczajone. 

Co się zmieniło? 

Przestało im pasować:

- całonocne olejowanie
- nakładanie na dłużej treściwych masek
- mycie łagodnymi szamponami/płynami itd.

Nie od razu to zauważyłam. Rutynowo wykonywałam znane mi czynności, bo w końcu zawsze uzyskiwałam dobre rezultaty i włosy były zadowolone. Dopiero po jakimś czasie stwierdziłam, że co na nie nie nałożę są oklapnięte, płaskie, jakieś kompletnie bez życia... No ok, czyta się te blogi, to się wie, że włosy trzeba porządnie oczyścić, może nawet zrobić peeling itd ;-)) Tak więc zrobiłam, efekty były zadowalające, ale po jakimś czasie wszystko znów wracało do normy. Na to wszystko nałożyło się również, że trochę mi osłabł zapał do dbania o włosy - praca, obowiązki, wiosna-lato, więc też mi się nie chciało olejować, bo gorąco ;) Najpierw więc odpuściłam oleje, później bogate maski, następnie odżywkę ''tylko na chwilę'', aż skończyłam na myciu samym szamponem 'rypaczem' ;-D

Oto i oni. Moi wierni towarzysze. Barwa rządzi ;-)) 

Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Mycie było zabiegiem pt. Nałóżmy na włosy jak najwięcej! Zawsze mi to w końcu służyło, bardzo rzadko zdarzało mi się obciążyć włosy, mimo że zmywałam oleje płynem Facelle i łagodnymi szamponami, a później jeszcze nakładałam maskę/odżywkę. Okazało się, że włosy już tego wszystkiego najwidoczniej nie potrzebują. Wyglądały najlepiej po umyciu najtańszym szamponem z silnymi detergentami. Dopiero wtedy były lekkie, puszyste i miały jakąś objętość. Nie miałam też, ku mojemu zdziwieniu, większych problemów z plątaniem, ale oczywiście zawsze nakładałam silikonowe serum na końce. 

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mimo wszystko takie mycie samym szamponem może w końcu je przesuszyć, więc nakładałam od czasu do czasu maskę przed myciem (to mi z tego wszystkiego jeszcze najlepiej służyło), albo odżywkę po myciu. Patrząc wstecz, uważam, że to wszystko im szczególnie nie zaszkodziło. Na pewno zaczęły bardzo szybko rosnąć (czy włosy, którym da się święty spokój, zaczynają wreszcie rosnąć? ;)) ), ale ograniczona pielęgnacja odbiła się na stanie końcówek.

Jak jest teraz?

We wrześniu podcięłam kilka centymetrów zniszczeń, było to koniecznie, ale i tak mi było trochę żal, mimo że końcówki były prawie przezroczyste ... ;) Ponieważ po urlopie były trochę podniszczone i suche, zaczęłam wdrażać na nowo bogatszą pielęgnację. Szybko doszły do siebie i znów widzę, że najbardziej im pasuje mycie mocnym szamponem i odżywka na szybko. Inaczej są oklapnięte, nie potrafię już też ich domyć delikatnymi płynami. Przestałam więc z tym walczyć ;-) Pora sobie uświadomić, że mam zdrowe włosy, a ja nadal czasem o nich myślę jakby były na początku drogi.

Ciekawa jestem, czy ktoś przebrnął przez to długie smęcenie, hahaha ;-D

Może słówko o szamponach na zdjęciu. Zawsze lubiłam szampony z Barwy, bo są bardzo tanie, łatwo dostępne i świetnie oczyszczają włosy. Kiedyś miałam lniany, taki niebieski, strasznie go lubiłam, ale ostatnio nigdzie go nie widzę. Na razie ulubieńcem stał się ten z czarną rzepą, mam wrażenie, że przyczynił się trochę do tego szybszego rośnięcia włosów w maju-lipcu. Mam po nim bardzo błyszczące włosy, zwiększa objętość, kosmyki są przyjemne w dotyku. Pokrzywowy w porównaniu z nim jest trochę gorszy, ale również się sprawdza. Najlepszy wynalazek kupiłam ostatnio w Auchan - ten szampon (trzeci z kolei) kosztował chyba 1.80 :D Czułam, że nisko upadam wrzucając go do koszyka ;)) Żeby było śmieszniej, jest naprawdę ok ... Ale nikogo nie namawiam. Moje włosy najwidoczniej przeżywają dziwny etap. I lubią czarną rzepę. 


Dziś dzień zdecydował się być szaro-bury, a jeszcze dwa dni temu było tak:


I kaczki były zadowolone ;)






Ps. Wolicie czcionkę Times czy Arial, czy jest Wam zupełnie wszystko jedno? Ja nie potrafię zdecydować...