niedziela, 26 października 2014

Prawdziwy pogromca pryszczy - kojąco-osłaniający krem Himalaya.

Wypróbowałam już wiele sposobów na pozbycie się trądziku. Maści, kremy, mydełka, glinki, maseczki, antybiotyki ... Wszystko z perspektywy czasu było tylko stratą czasu. Tak samo zaliczyłam  już wiele produktów, które miały rozprawiać się punktowo z wypryskami. Nie znalazłam dotąd swojego faworyta. Nawet uwielbiany olejek herbaciany mnie bardziej skrzywdził, niż pomógł ;-)

Aż wreszcie trafiłam na kosmetyk idealny - tani jak barszcz i diabelnie skuteczny. 


Kojąco-osłaniający krem Himalaya Multipurpose Cream reklamuje się następująco:

Środek pomocniczy stosowany w leczeniu , zranień, skaleczeń, otarć, drobnych oparzeń, ran, różnego

 rodzaju wysypek, grzybiczych infekcji skóry. Krem zawierający wyciągi z aloesu ma silne 

właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybicze. Zawiera także tlenek cynku, który przyspiesza gojenie

 ran. Indyjska marzanna i niepokalanek pięciolistny mają właściwości antyseptyczne. 

Zawartość:

- aloes (Barbados Aloe)

- olej migdałowy (Prunus Amygdalus)

- niepokalanek (Vitex negundo)

- marzannę indyjską (Rubia cordifolia) 

Oprócz tych dobrych składników, krem nie ma rewelacyjnego składu, bo znajdziemy w nim i 
parafinę, i silikon i parabeny. Najważniejsze jednak, że działa ;-)


Trafiłam kiedyś na jego pozytywną recenzję i gdzieś w otchłaniach mózgu zapisało się, że trzeba przy jakiejś okazji wypróbować. Okazja nadarzyła się, gdy zobaczyłam go w drogerii Kosmyk, za śmieszną cenę - 4.50. 

Przy okazji - krem występuje w dwóch odsłonach - Multipurpose Cream i Antiseptic Crem. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nie ma różnic w składzie, jak na szybko porównałam swój kremik z jakąś recenzją. Nie wiem więc, o co chodzi ;-)

Krem ma dość gęstą konsystencję. Nałożony punktowo, częściowo się wchłania, ale zostawia taką suchą skorupkę wokół wyprysku. Świetnie się nadaje do ''wyciągania'' pryszcza, a później zasuszania go. Nie rozstaję się z nim od wielu tygodni, ciągle go mam pod ręką. Jak tylko widzę, że coś mi zaczyna wyłazić, od razu smaruje to miejsce. Nie mogę powiedzieć, że przeciwdziała powstawaniu wyprysków, ale świetnie sobie radzi z gojeniem śladów. Jak dla mnie bardzo pomocne, bo często nosiłam ślad po pryszczu nawet 2 tygodnie. Z tym kremem po 2-3 dniach mogę zapomnieć, że w tym miejscu coś było. 

Zdecydowanie mój ulubieniec. Nie podrażnia, zasusza, ale nie przesusza, łagodzi bardzo szybko stan zapalny. Ma dość specyficzny, orientalny zapach. Zdarzało mi się posmarować nim całą twarz, jak miałam duży łojotok i również się sprawdził. Teraz stosuję go tylko punktowo, w ciągu dnia i na noc.

Gdzie można kupić ten magiczny krem? Jest w drogerii Kosmyk, Firlicie, Superpharm, Hebe, można zamówić również na doz.pl. Cena waha się od 4 do 7 zł. Dobry produkt za grosze, czego chcieć więcej ;-) Oglądałam też raz maseczkę Himalaya z miodli indyjskiej, teraz żałuję, że nie kupiłam, ma świetne opinie na KWC ;) 



czwartek, 16 października 2014

Aktualizacja włosów. Wspomnienie z 2012 i 2013 roku ;-)

Nie ma to jak chwila prawdy. Przy odgrzebywaniu starych zdjęć zorientowałam się, że założyłam bloga pod koniec 2011 roku, a nie, jak dotychczas miałam w głowie - 2012. Czyli siedzę już tutaj prawie 3 lata. Całkiem się już pogubiłam w tych moich aktualizacjach, jakbym była mądrzejsza, oprócz miesięcy opatrywałabym je też aktualnym rokiem, ale nie pomyślałabym, że przez 3 lata będę dokumentować ich stan. [wpis do CV - 2011-2014 - prowadzenie bloga oraz dokumentacji stanu włosów. Nie zwracajcie na to uwagi :P]

Moje włosy zwariowały i przeżywają nadzwyczaj dobry okres. Nie wiem, na czym jadą, ale na pewno wrześniowe podcięcie dodało im powera. Na początku w ogóle nie byłam z niego zadowolona, bo miałam wrażenie, że fryzjerka pozbawiła mnie połowy włosów i w ogóle jakoś dziwnie układają się z przodu, ale doszły do siebie (albo ja).

W każdym razie zdjęcie z dzisiaj. Nie ukrywam, że zawsze moje aktualizacje są robione na świeżo umytych włosach, wyczesane i wygłaskane do zdjęcia. Na drugi dzień zawsze już prezentowały się 'średnio, ale jeszcze można wyjść do ludzi', a na trzeci je myłam. A dziś wyjątkowo, historycznie, włosy z drugiego dnia i wyglądają lepiej niż z 1. Nie mam pojęcia, skąd im się wzięła ta objętość, bo nic z nimi nie robiłam. Faktem jest, że zdjęcie jest chyba odrobinę złapane 'z dołu', ale tak czy siak mają fajną objętość - jak na moje oklapnięte możliwości ;-))


Nie użyłam niczego nowego, stare, znane produkty. Końcówki, zamiast jak zawsze się strączkować, są fajnie grubiutkie. Niestety, nie widać szczególnego przyrostu, za to udało mi się bardzo szybko zahamować wypadanie. Wcierałam wodę brzozową naprzemiennie z Jantarem plus od czasu do czasu Seboradin przeznaczony z nazwy dla mężczyzn. Ale jakbym miała wskazać palcem, który z tych produktów najbardziej wpłynął na zatrzymanie wypadania, to zwykła, taniutka woda brzozowa z Barwy. Już kiedyś bardzo mi pomogła. Wypiłam też kilkanaście kubków pokrzywy, ale nie sądzę, żeby to miało duży wpływ. Muszę sobie zrobić 3 miesięczną kurację. 

Jak skończę ww kosmetyki, biorę się za kupione wczoraj serum z Elfa Pharm :)

A to zdjęcie z października tamtego roku. Była końcówka miesiąca, a ja byłam w bluzce na ramiączkach i krótkich spodenkach, to był taki ciepły dzień ;-)


I dwa lata temu:


Haha ;-D Wyglądam tu jak jakiś wypłosz. Nie mogę sobie wyobrazić teraz posiadania tak krótkich włosów. Tu już są po prawie rocznej pielęgnacji. Szło...powoli :-P

Jak tak patrzę, stwierdzam, że najbardziej lubię mieć długie włosy. Tak się czuję najlepiej, mimo że są cienkie, rzadkie i nigdy nie będą inne. Mają być długie! ;)



środa, 15 października 2014

Małe październikowe zakupy, nowe nabytki - mydło detox, Sleek i inne.

Hej :) Dziś chciałam Wam pokazać kilka fajnych rzeczy, które weszły lub dopiero wejdą do mojej pielęgnacji. Lwia część jest z dzisiejszego zbłądzenia na ulicę Długą w Krakowie ... Nie idźcie tą drogą ;-))

Okno bez wątpienia trzeba umyć... ;)

To skoro już od zakupów zaczęłam ... W Jasminie, który jest absolutnie najlepszą drogerią w jakiej kiedykolwiek byłam (gwoli sprostowania, nie mówię o każdym Jasminie, tylko ten krakowski na konkretnej ulicy jest godny uwagi), kupiłam takie coś:


Najpierw spojrzałam na sprawiające wrażenie ''profesjonalne'' opakowanie, później zdziwiona na niską cenę (''czy to na pewno 13.59, czy 53.19''?) i dopiero na firmę. Nasza Elfa Pharm, no tak ;) Nigdy wcześniej nie widziałam tego produktu, więc nie ukrywam, że drgnęły mi uśpione od jakiegoś czasu zapędy łowcy ;-)) Słowa ''aktywator wzrostu'' również padły na podatny grunt. A tam. Dość tanio, nowość - trzeba spróbować. Pasuje zresztą coś wrzucić do koszyka po półgodzinnym błądzeniu po sklepie i macaniu wszystkiego, co się da ... Skład:

Aqua, Urtica Dioica Leaf Extract, Glycerin, Alcohol, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Persea Gratissima Oil, Medicago Sativa Leaf Extract, Polygonum Muliflorum Root Extract, Niacinamide, Equisetum Arvense Leaf Extract, Ruscus Aculeatus Root Extract, Propylene Glycol, Trifolium Pretense Flower Extract, Hydrolyzed Soy Protein, Hydrolyzed Keratin, Serenoa Serrulata Fruit Extract, Pathenol, Thymus Vulgaris Oil, Rosmarinus Offcinalis Leaf Oil, Polysorbate 20, Polysorbate 80, Clitric Acid, Sodium Benzoate, Benzoic Acid, Potassium Sorbate, Diazolidinyl Urea, Methyloparaben, Propyloparaben, Limonene

Nie ma o nim dużo opinii w Internecie, znalazłam jedną negatywną (wypadanie włosów) i jedną pozytywną, więc jak zwykle trzeba sprawdzić na sobie :)

Oglądałam jeszcze mydełko cedrowe, bo mam na nie straszną ochotę i mydełko Sesa, bo dobrze wspominam, ale na razie się wstrzymam. Ostatnio świetnie mi szło wielkie denkowanie i wywalanie pustych opakowań, więc nie chcę znów gromadzić.

Z Jasminu po drodze jest do Drogerii Firlit, która też słynie z fajnych kosmetyków, trudno dostępnych. Tam skusiłam się na olej musztardowy Dabur, którego nigdy nie widziałam stacjonarnie. 


Kosztował ok. 11 zł, więc tanioszka. Akurat zużyłam ostatnio dużo resztek olei, więc zasłużyłam na coś nowego ;) W składzie ma tylko olej i przeciwutleniacz. Butelka jest szkaradna, a nalepka zaraz będzie cała tłusta, ale cóż. Podobno nieźle nawilża włosy i skórę głowy, liczę także na stymulację cebulek.


Tak jak pisałam w notce poniżej, często teraz myję włosy tanimi szamponami z Barwy. Już dawno nie widziałam tego żurawinowego, więc wzięłam od razu. Chciałam jeszcze lniany i piwny, ale mam tylko jedną głowę, a szampony zużywam wieki :P

A teraz kosmetyki z bardzo udanych wymianek. W większości.

Północne mydło detox do głębokiego oczyszczania:


Cudeńko. Tyle powiem, bo będzie recenzja, ale zapowiada się hit. Kocham takie kosmetyki ;-) Bardzo udana wymiana, miałam chrapkę na to mydło od dawna.

Paletka Sleek Sunset. Piękne, słoneczne kolorki, ogromnie mi się podoba. To moja 4 paletka Sleek. Do dzisiejszego dnia strasznie podobała mi się jedna z nowości - Arabian Nights, ale dziś ją oglądnęłam w Jasminie i na żywo wygląda o wiele gorzej niż na zdjęciach w Internecie. Zwykle jest odwrotnie ;) Ma maty, których w ogóle bym nie używała i ogólnie może podobały mi się 3 odcienie, a to za mało. Poza tym jest raczej ciemna, a ja już mam Bad Girl. Przeszło mi ;)


Przechodzę teraz kurację dermatologiczną (tak, wreszcie wzięłam się PORZĄDNIE za trądzik i zamierzam pożegnać go raz na zawsze, na pewno jeszcze o tym napiszę), a Cetaphil jest polecany. Faktycznie, mimo takiego sobie składu, nieźle sobie poradził z ''wypalonym'' miejscem po pryszczu, złagodził, nawilżył, a po 2 dniach nie było po nim śladu. Na razie jeszcze nie mam przesuszonej skóry, więc jest dla mnie za tłustawy, ale myślę, że przyda się nieraz w przyszłości. On też jest z wymiany, ale akurat tylko on się udał, bo na pozostałych kosmetykach dziewczyna mnie oszukała.



Miłego wieczoru!


środa, 1 października 2014

Dlaczego zaczęłam myć włosy tanimi szamponami?

... bo nie mam kasy? Tak, to też ;-)) Ale prawdziwa przyczyna była zupełnie inna. Moje włosy przez ostatnie 8 miesięcy bardzo się zmieniły. Może nie widać tego na zdjęciach, ale musiałam kompletnie zmienić pielęgnację, do której były przyzwyczajone. 

Co się zmieniło? 

Przestało im pasować:

- całonocne olejowanie
- nakładanie na dłużej treściwych masek
- mycie łagodnymi szamponami/płynami itd.

Nie od razu to zauważyłam. Rutynowo wykonywałam znane mi czynności, bo w końcu zawsze uzyskiwałam dobre rezultaty i włosy były zadowolone. Dopiero po jakimś czasie stwierdziłam, że co na nie nie nałożę są oklapnięte, płaskie, jakieś kompletnie bez życia... No ok, czyta się te blogi, to się wie, że włosy trzeba porządnie oczyścić, może nawet zrobić peeling itd ;-)) Tak więc zrobiłam, efekty były zadowalające, ale po jakimś czasie wszystko znów wracało do normy. Na to wszystko nałożyło się również, że trochę mi osłabł zapał do dbania o włosy - praca, obowiązki, wiosna-lato, więc też mi się nie chciało olejować, bo gorąco ;) Najpierw więc odpuściłam oleje, później bogate maski, następnie odżywkę ''tylko na chwilę'', aż skończyłam na myciu samym szamponem 'rypaczem' ;-D

Oto i oni. Moi wierni towarzysze. Barwa rządzi ;-)) 

Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Mycie było zabiegiem pt. Nałóżmy na włosy jak najwięcej! Zawsze mi to w końcu służyło, bardzo rzadko zdarzało mi się obciążyć włosy, mimo że zmywałam oleje płynem Facelle i łagodnymi szamponami, a później jeszcze nakładałam maskę/odżywkę. Okazało się, że włosy już tego wszystkiego najwidoczniej nie potrzebują. Wyglądały najlepiej po umyciu najtańszym szamponem z silnymi detergentami. Dopiero wtedy były lekkie, puszyste i miały jakąś objętość. Nie miałam też, ku mojemu zdziwieniu, większych problemów z plątaniem, ale oczywiście zawsze nakładałam silikonowe serum na końce. 

Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że mimo wszystko takie mycie samym szamponem może w końcu je przesuszyć, więc nakładałam od czasu do czasu maskę przed myciem (to mi z tego wszystkiego jeszcze najlepiej służyło), albo odżywkę po myciu. Patrząc wstecz, uważam, że to wszystko im szczególnie nie zaszkodziło. Na pewno zaczęły bardzo szybko rosnąć (czy włosy, którym da się święty spokój, zaczynają wreszcie rosnąć? ;)) ), ale ograniczona pielęgnacja odbiła się na stanie końcówek.

Jak jest teraz?

We wrześniu podcięłam kilka centymetrów zniszczeń, było to koniecznie, ale i tak mi było trochę żal, mimo że końcówki były prawie przezroczyste ... ;) Ponieważ po urlopie były trochę podniszczone i suche, zaczęłam wdrażać na nowo bogatszą pielęgnację. Szybko doszły do siebie i znów widzę, że najbardziej im pasuje mycie mocnym szamponem i odżywka na szybko. Inaczej są oklapnięte, nie potrafię już też ich domyć delikatnymi płynami. Przestałam więc z tym walczyć ;-) Pora sobie uświadomić, że mam zdrowe włosy, a ja nadal czasem o nich myślę jakby były na początku drogi.

Ciekawa jestem, czy ktoś przebrnął przez to długie smęcenie, hahaha ;-D

Może słówko o szamponach na zdjęciu. Zawsze lubiłam szampony z Barwy, bo są bardzo tanie, łatwo dostępne i świetnie oczyszczają włosy. Kiedyś miałam lniany, taki niebieski, strasznie go lubiłam, ale ostatnio nigdzie go nie widzę. Na razie ulubieńcem stał się ten z czarną rzepą, mam wrażenie, że przyczynił się trochę do tego szybszego rośnięcia włosów w maju-lipcu. Mam po nim bardzo błyszczące włosy, zwiększa objętość, kosmyki są przyjemne w dotyku. Pokrzywowy w porównaniu z nim jest trochę gorszy, ale również się sprawdza. Najlepszy wynalazek kupiłam ostatnio w Auchan - ten szampon (trzeci z kolei) kosztował chyba 1.80 :D Czułam, że nisko upadam wrzucając go do koszyka ;)) Żeby było śmieszniej, jest naprawdę ok ... Ale nikogo nie namawiam. Moje włosy najwidoczniej przeżywają dziwny etap. I lubią czarną rzepę. 


Dziś dzień zdecydował się być szaro-bury, a jeszcze dwa dni temu było tak:


I kaczki były zadowolone ;)






Ps. Wolicie czcionkę Times czy Arial, czy jest Wam zupełnie wszystko jedno? Ja nie potrafię zdecydować...