Kupię doładowanie czasu, ktoś wie, gdzie można nabyć??? To niewiarygodne jak czas ucieka, trzeba go wciąż gonić! Z drugiej strony - dużo się dzieje.
W sobotę miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach kulinarnych na zamku w Gniewie zorganizowanych przez Stowarzyszenie Kucharzy Polskich. Tego samego dnia odbywało się wręczenie nagród w konkursie fotografii kulinarnej organizowanej przez to samo stowarzyrzenie, w którym wzięłam udział. Jak to się stało, opowiem zaraz :) Konkurs podzielono na trzy kategorie, w każdej był zadany temat. I tak profesjonaliści fotografowali makaron, blogerzy kulinarni wołowinę, a amatorzy (czyli ja) jajko. Gdy dostałam maila, że moje zdjęcie przeszło do finału, omal nie spadłam z krzesła! Bardzo się ucieszyłam. Oto zdjęcie, które poszło w świat:
A TUTAJ cała galeria zdjęć finałowych. Czyż nie są fantastyczne???
A jak to się w ogóle stało, że wysłałam to zdjęcie? Bardzo lubię fotografować, co wszyscy już zapewne wiedzą. Kiedyś mimochodem koleżanka poleciła mi lekturę "Ujęć ze smakiem" Helene Dujardin (dzięki Jola:). Potem okazało się, że to żelazna pozycja każdego początkującego fotografa i blogera kulinarnego. Kolega z pracy, który fotografuje, zobaczył u mnie tę książkę i podesłał mi link do konkursu (dzięki Paweł :). Pomyślałam sobie, a co mi tam, przynajmniej się czegoś nauczę i wysilę mózgownicę... :)
A tak przy okazji, polecam książkę Helene Dujardin, jest fantastyczna!
Finaliści mogli zapisać się na warsztaty fotografii kulinarnej, co oczywiście pospiesznie uczyniłam. I tak oto w sobotę 20 czerwca miałam okazję poznać osobiście część autorów fantastycznych zdjęć jedzenia, które są w podlinkowanej wyżej galerii. Spotkanie poprowadził Jakub Kazimierczyk, którego prace możemy podziwiać w reklamach m. in. Starbucksa czy Pizzy Hut. Najpierw opowiedział o tym, jak sam pracuje, z czego korzysta, co najbardziej lubi i czego unika. A potem przeszliśmy do części praktycznej, do której wszystkich świerzbiły już ręce. Dla mnie, która jestem kompletnym amatorem, najciekawsze było to, jak pracują profesjonaliści.
Nagrody sponsorował Olympus OM-D i podczas warsztatu można było sobie wybrać aparat i obiektyw, by na nim pracować. Ja jednak postanowiłam zostać przy moim Canonie.
Tak mniej-więcej chyba wygląda studio zawodowego fotografa... A gwiazda sesji leży skromniutko pośród tych machin pośrodku.
Dla mnie to kompletny kosmos. W ogóle nie znam się na sztucznym świetle! A tu taka machineria! I w dodatku wszystko ma swój cel i sens!

A tu coś, co Jakub nazywał, o ile dobrze pamiętam, gobo. Jest to konstrukcja z rurki aluminiowej i srebrnej taśmy izolacyjnej. Koszt także kilka złotych. Jego zadaniem, podobnie jak luksfera, jest urozmaicenie tła, rzucenie atrakcyjnych plam światła. Mnie to kojarzy się z piknikiem w sadzie, gdzie letnie światło przepuszczają młode liście drzew...
Scenka zaaranżowana przez Jakuba. "Aktorzy" stoją na deskach pomalowanych na biało. Albo nie, przecież na stole w sadzie albo wiejskiej kuchni... Ponieważ jestem kompletnym laikiem w kwestii sztucznego oświetlania, było to dla mnie niesamowitym przeżyciem. W ciężkim szoku byłam też (choć teoretycznie o tym słyszałam), gdy mój aparat podpięłam pod tzw. gorącą stopkę (czyli tam, gdzie się wpina flesz) i wszystkie ustawienia światła zadziałały w momencie wyzwolenia migawki! Zastosowałam się pod wytyczne Jakuba co do ISO, przysłony i czasu naświetlania i wyszło coś takiego.
To by było chyba na tyle. Ależ się rozpisałam!!! Bardzo się cieszę, że mogłam wziąć udział w takiej przygodzie, że poznałam fantastycznych ludzi, że miałam okazję zobaczyć, jak pracują profesjonaliści. W przyszłym roku na pewno też wezmę udział! W międzyczasie będę się mocno dokształcać, pstrykać, robić sesje. Może wygram??? ;)
Uściski i dziękuję serdecznie za wizytę!
Magda
W sobotę miałam przyjemność uczestniczyć w warsztatach kulinarnych na zamku w Gniewie zorganizowanych przez Stowarzyszenie Kucharzy Polskich. Tego samego dnia odbywało się wręczenie nagród w konkursie fotografii kulinarnej organizowanej przez to samo stowarzyrzenie, w którym wzięłam udział. Jak to się stało, opowiem zaraz :) Konkurs podzielono na trzy kategorie, w każdej był zadany temat. I tak profesjonaliści fotografowali makaron, blogerzy kulinarni wołowinę, a amatorzy (czyli ja) jajko. Gdy dostałam maila, że moje zdjęcie przeszło do finału, omal nie spadłam z krzesła! Bardzo się ucieszyłam. Oto zdjęcie, które poszło w świat:
A TUTAJ cała galeria zdjęć finałowych. Czyż nie są fantastyczne???
A jak to się w ogóle stało, że wysłałam to zdjęcie? Bardzo lubię fotografować, co wszyscy już zapewne wiedzą. Kiedyś mimochodem koleżanka poleciła mi lekturę "Ujęć ze smakiem" Helene Dujardin (dzięki Jola:). Potem okazało się, że to żelazna pozycja każdego początkującego fotografa i blogera kulinarnego. Kolega z pracy, który fotografuje, zobaczył u mnie tę książkę i podesłał mi link do konkursu (dzięki Paweł :). Pomyślałam sobie, a co mi tam, przynajmniej się czegoś nauczę i wysilę mózgownicę... :)
A tak przy okazji, polecam książkę Helene Dujardin, jest fantastyczna!
Finaliści mogli zapisać się na warsztaty fotografii kulinarnej, co oczywiście pospiesznie uczyniłam. I tak oto w sobotę 20 czerwca miałam okazję poznać osobiście część autorów fantastycznych zdjęć jedzenia, które są w podlinkowanej wyżej galerii. Spotkanie poprowadził Jakub Kazimierczyk, którego prace możemy podziwiać w reklamach m. in. Starbucksa czy Pizzy Hut. Najpierw opowiedział o tym, jak sam pracuje, z czego korzysta, co najbardziej lubi i czego unika. A potem przeszliśmy do części praktycznej, do której wszystkich świerzbiły już ręce. Dla mnie, która jestem kompletnym amatorem, najciekawsze było to, jak pracują profesjonaliści.
Nagrody sponsorował Olympus OM-D i podczas warsztatu można było sobie wybrać aparat i obiektyw, by na nim pracować. Ja jednak postanowiłam zostać przy moim Canonie.
Tak mniej-więcej chyba wygląda studio zawodowego fotografa... A gwiazda sesji leży skromniutko pośród tych machin pośrodku.
Dla mnie to kompletny kosmos. W ogóle nie znam się na sztucznym świetle! A tu taka machineria! I w dodatku wszystko ma swój cel i sens!
Jakub korzysta także z wielu gadżetów, które nie pochodzą ze sklepu fotograficznego. Np. taką blendę można zrobić sobie samemu za kilka złotych. Światło przepuszczone przez luksfer także daje świetne efekty.

Scenkę można fantastycznie doświetlić najzwyklejszym lusterkiem.
A tu coś, co Jakub nazywał, o ile dobrze pamiętam, gobo. Jest to konstrukcja z rurki aluminiowej i srebrnej taśmy izolacyjnej. Koszt także kilka złotych. Jego zadaniem, podobnie jak luksfera, jest urozmaicenie tła, rzucenie atrakcyjnych plam światła. Mnie to kojarzy się z piknikiem w sadzie, gdzie letnie światło przepuszczają młode liście drzew...
Scenka zaaranżowana przez Jakuba. "Aktorzy" stoją na deskach pomalowanych na biało. Albo nie, przecież na stole w sadzie albo wiejskiej kuchni... Ponieważ jestem kompletnym laikiem w kwestii sztucznego oświetlania, było to dla mnie niesamowitym przeżyciem. W ciężkim szoku byłam też (choć teoretycznie o tym słyszałam), gdy mój aparat podpięłam pod tzw. gorącą stopkę (czyli tam, gdzie się wpina flesz) i wszystkie ustawienia światła zadziałały w momencie wyzwolenia migawki! Zastosowałam się pod wytyczne Jakuba co do ISO, przysłony i czasu naświetlania i wyszło coś takiego.
Jakub pokazywał także możliwości nowych aparatów. Powiem szczerze, że chwilowo przekraczają moją percepcję. Zapamiętałam przede wszystkim sterowanie aparatem przez telefon... I ustawianie ostrości na danym obiekcie palcem na wyświetlaczu :) W każdym razie opcji jest mnóstwo i na pewno są przydatne. Ale ja na razie zostanę przy wyzwalaniu migawki ręcznie.
W pierwszej scenie ćwiczyliśmy sztuczne oświetlenie. W kolejnych stawialiśmy na naturalne światło, co jest mi zdecydowanie bliższe i co na razie chcę ćwiczyć. Na sztuczne jeszcze przyjdzie czas. Tak wyglądają kulisy zdjęcia, w którym główną rolę zagrała mozzarella. Za tło służą panele z marketu :) Ale trzeba uważać, nie każde się nadadzą. Te zbyt plastikowe podobno wychodzą słabo na zdjęciu. Widać ich sztuczność.
Klimat jak na włoskim stole, prawda?
Kolejnym obiektem były gofry. Tutaj Jakub pokazywał, jak przydatny jest statyw z możliwością wygięcia go do poziomu.
A poniżej moje wprawki.
Zacznę chyba też gromadzić rekwizyty :) I tak jestem gadżeciara sprzętów domowych, ale teraz mam wymówkę - no przecież potrzebuję do sesji... Profesjonaliści polują na cudeńka na pchlich targach, po strychach i piwnicach, mają zawsze oczy szeroko otwarte i to, co dla kogoś może być rupieciem, może się okazać kluczowym elementem sesji. To samo z tłami i podkładami - stare deski, panele, tapety... Wszystko się może przydać!
Niesamowite było także to, gdy Jakub w czasie rzeczywistym obrobił zdjęcie w Ligthroomie, które moim zdaniem już wcześniej było bardzo ładnie. Potem zestawił oba zdjęcia i różnica była ogromna, choć to przecież było wciąż to samo zdjęcie! Mam wrażenie, że łuski opadają mi z oczu i zaczynam dużo więcej widzieć.
Jakie mam wnioski po spotkaniu? Że mnóstwa rzeczy nie wiem. I wcale mi to nie przeszkadza. Na razie chcę ćwiczyć robienie pięknych zdjęć wykorzystując to co mam. Nie mam zamiaru inwestować w sprzęt oświetleniowy. Będę wykorzystywać naturalne światło i ew. gadżety pomagające je zmodyfikować, czyli blendy, lusterka, itp. Póki nie poczuję, że to mi nie wystarcza. Jestem ogromną fanką zdjęć Kingi Błaszczyk z Green Morning i Helene Dujardin z Tartelette. One właśnie tak pracują, a efekty ich pracy są oszałamiające!!! Najważniejszy jest pomysł. Technika w realizacji pomaga, ale można zrobić naprawdę fantastyczne zdjęcia mało zaawansowanym sprzętem, wykorzystując zastane światło i posiadane rekwizyty.
Cieszę się także, że mogłam poznać świetnych ludzi. To zawsze jest największa wartość takich spotkań.
W tym samym czasie co warsztaty na dziedzińcu zamku odbywały się Dorszowe Żniwa. Bardzo szanowne jury oceniało zmagania kucharzy. Poznajecie tego pana z wąsem?
Uściski i dziękuję serdecznie za wizytę!
Magda