Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzyjne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzyjne. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 lutego 2019

Peter Evans, Ava Gardner "Ava Gardner. Wyznania intymne"

Autor: Peter Evans i Ava Gardner
Tytuł: "Ava Gardner. Wyznania intymne"
Tłumaczenie: Grażyna Łaciak-Gomola, Aleksander Gomola
Wydawnictwo: Pascal sp. z o.o.
Miejsce i rok wydania: Bielsko-Biała, 2013
Liczba stron: 352


W styczniu 1988 roku do dziennikarza, Petera Evansa, zadzwoniła gwiazda kina Ava Gardner z propozycją by napisał jej biografię. Nie znali się wcześniej, spotkali przelotnie może dwa razy, więc Ava zanim zatelefonowała do Evansa dokładnie sprawdziła swojego rozmówcę zarówno w środowisku dziennikarzy, jak i zaufanych osób, z których opinią sie liczyła.
Potrzebowała pieniędzy by żyć; wisiała nad nią realna groźba, że będzie musiała sprzedać swoją pamiątkową biżuterię.

Tak naprawdę nie jest to biografia, lecz historia pisania autobiografii, która w końcu nie powstała.
Peter Evans, od momentu kiedy dostał propozycję napisania biografii od samej gwiazdy, przebył z nią ciężką drogę. Podobnie jak jego rozmówczyni zrobił mały research o gwieździe (zresztą wśród tych samych osób co ona), a jego rezultat można podsumować stwierdzeniem, którym pożegnał go przyjaciel: "ona zje cię żywcem".

To w miarę wierny obraz tego, z czym musiał się zmierzyć. Telefony odbierane w środku nocy lub nad ranem, chimeryczność, nieprzewidywalność i bezpośredniość aktorki; dyplomatyczne gierki natury psychologicznej by nieopatrznie wypowiedzianym slowem lub niezbyt taktownym komentarzem nie zrazić do siebie gwiazdy. Spisywał i nagrywał na dyktafon bardzo dokładnie wszystko o czym gwiazda mu mówiła, ale z tego co usłyszał miał stworzyć taki obraz, jaki ona chciała by powstał. Nieposkromiona, pełna seksapilu, ekscentryczna i rozrzutna. W rozmowach z Evansem gniewna, bezceremonialna, bezkompromisowa i szorstka. Stąd po odczytaniu pokazywanych jej fragmentów biografii naiwnie zdziwiona i negująca fakt, że tak przeklina.

Choć szczera i bezpośrednia do bólu, do końca nie ujawniła intymnych szczegółów życia z Frankiem Sinatrą. I to zapewne z jego powodu biografia nigdy nie ukazała się ani za życia Avy, ani Evansa. Mimo, że Gardner rozwiodła się z Sinatrą 30 lat wcześniej, ten nadal opłacał jej lekarzy. W kluczowym momencie, gdy przechodzą w rozmowach do etapu życia z piosenkarzem, historia urywa się. Domysły są takie, że były mąż zaoferował Avie większe pieniądze za to, by zakończyła współpracę z Evansem, z którym zresztą miał osobisty zatarg. Mimo, że od dawna ze sobą nie byli, Ava liczyła się ze zdaniem Sinatry, nadal go kochała.

Ava Gardner zmarła na zapalenie płuc 2 lata później, i choć Peter Evans przeżył ją o 22 lata (zmarł w 2012 roku) zapisy ich niezwykłych, osobistych rozmów ukazały się dopiero teraz (2013).

Dla osoby, która ongiś namiętnie chłonęła historię kinematografii to obraz Hollywood od drugiej strony. Barwny i prawdziwy, ale również bardzo smutny.

Wpis bierze udział w wyzwaniu " W 200 książek dookoła świata - 2019".

wtorek, 31 lipca 2018

Adam Bahdaj "Dan Drewer i Indianie"

Autor: Adam Bahdaj
Tytuł: "Dan Drewer i Indianie"
Ilustrował: Mieczysław Kwacz
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1985
Liczba stron: 176

Seria wydawnicza: "Klub Siedmiu Przygód"



Czy 33 lata poślizgu w czytaniu to dużo?
Właściwie zastanawiam się co takiego we mnie widziała/co miała na myśli moja wychowawczyni, że postanowiła mnie nagrodzić tą książką na zakończenie szóstej klasy: "za bardzo dobre wyniki w nauce, wzorowe zachowanie się i pracę w samorządzie klasowym".
Wręczać 12 letniej dziewczynce książkę o Dzikim Zachodzie i Indianach...?
:-D
Ale w końcu do niej dorosłam!
Znany na całym amerykańskim wschodzie i zachodzie łowca mustangów Daniel Drewer postanawia zatrudnić się jako kurier Pony Express i przewozić  pocztę z jednego końca kraju na drugi. Co go to tego nakłania? Chęć poznania Ameryki i dotarcia wraz z pocztą do jej najdalszych zakątków. Na zachodzie trwa gorączka złota, a w innych rejonach kontynentu wojna z Indianami. Dan ma swoich starych wrogów, którzy nie pozwalają o sobie zapomnieć nawet po latach. W wyprawie, podczas której ma dostarczyć pocztę z eksperyzą ziemi towarzyszy mu młody kurier Edy Millan. Już wkrótce po wyruszeniu zostają napadnięci i oskarżeni o zabójstwo. Ścigani są listem gończym z nagrodą 10 000 dolarów za każdego. To sprytnie uknuty plan wielebnego pastora Goulacka i podłego Alexa Kumnerlaya ma na celu przechwycenie ekspertyzy próbki ziemi z zawartością srebra.
Dan i Edy rozdzielają się - Edy ma jechać dalej by doręczyć przesyłkę, a Dan oddaje się do dyspozycji wojska stacjonujacego w Fort Laramie. Wysłany zostaje na zwiad wraz z żołnierzami. Wystaje się spod kurateli wojskowych chcąc uchronić i ostrzec Indian przed zbliżającym się atakiem.
Ten dosc zawiły splot wydarzeń i okoliczności ma na celu pokazanie niejednoznaczności sytuacji na ziemi amerykańskiej. Indianie giną z rąk Amerykanów, Amerykanie z rąk Indian. Trwa wzajema rzeź spowodowana chęcią posiadania ziemi. Obie strony uważają, że to ich własność i że tylko oni pełnoprawnie mogą na niej żyć.
Dan kilkakrotnie mija po drodze uciekające kobiety, które cudem uniknęły śmierci. Czy to nie przypomina wam wydarzeń z innych czasów i części świata ...?

Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",


- "W 200 książek dookoła świat -2018".





piątek, 13 lipca 2018

Pachnący ogród

Autor: Helga Urban
Tytuł: "Pachnący ogród"
Przekład z języka niemieckiego: Helena Terpińska-Ostrowska, Ewa Heise-Zielicz
Wydawictwo: Elipsa
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2000
Liczba stron: 144




Powoli wciągałam się w lekturę tej książki, jak w rozpoznawanie zapachu. ;-)
W sumie cieszę się, że ją kiedyś nabyłam. Wiele lat stała sobie na półce i czekała na odkrycie. I oto okazało się, że zawiera wiele interesujących informacji. Interesujących dla osób, które lubią ogrody i rośliny, co obserwując współczesne ogrody przydomowe nie zawsze idzie w parze.

Właściwie nawet mogę stwierdzić, że doczekała właściwych czasów, ponieważ w przypadku wielu opisywanych roślin, które nie są opatrzone zdjęciem, ani nawet polską nazwą, po sprawdzeniu jak wygląda roślinka w internecie, wyskakują jedynie anglojęzyczne strony. Co oznacza, że nadal w Polsce nie jest ona znana lub rozpowszechniona mimo istnienia sprzyjających warunków klimatycznych. Co by było, gdybym z pozyskanych z tej książki informacji chciała praktycznie skorzystać i wdrożyć je w życie (czytaj: posadzić roślinę) 15 lat temu? Prawdopodobnie frustracja.

Jej autorka posiada swój ogród i opisując pachnące gatunki roślin korzystała głównie z własnego wieloletniego doświadczenia. Dzięki temu, że mówimy o ogrodzie zlokalizowanym w Niemczech można faktycznie skorzystać z jej podpowiedzi. Panie tłumaczki też wykonały swoją robotę, ponieważ gdzieniegdzie można znaleźć informację z odwołaniem do Polski.
Pani Helga Urban dzieli się zdjęciami ze swojego ogrodu na stronie http://hukurban.de/ (tylko niemiecka wersja).
Częstokroć przeplata swoje myśli o zapachu i pachnących roślinach cytatami z literatury (niemieckiej) i porównuje swoje wrażenia z muzyką niemieckich kompozytorów :-D.


Dla osób zainteresowanych przebywaniem wśród pięknych zapachów i upajaniem się nimi jest to naprawdę dobre źródło informacji, ponieważ znajdziemy tu nazwy gatunków i pachnących odmian według następujacego klucza: drzewa i krzewy, pnącza, róże, byliny, rośliny cebulowe i bulwiaste, rośliny jednoroczne i dwuletnie. Jest tu wykaz ziół, roślin wodnych, bagiennych i przybrzeżnych a także egzotycznych, które można (a w naszym klimacie trzeba) trzymać w domu. Ponadto rośliny pachnące nocą (po zmierzchu), o pachnących liściach i rośliny pachnące,  które kwitną zimą. Naprawdę wiele jak na niewielką objętościowo książkę.
Podstawowy podział, który należy mieć na uwadze rozpatrując pachnącą florę to ten, że istnieją gatunki typowo pachnące, rzadkie specyficzne pachnące rośliny (np. męczennica) oraz gatunki lub odmiany pachnące wśród niepachnących rodzajów. W przypadku pachnących odmian autorka wymienia konkretne nazwy i tu, obawiam się, może być pewien problem gdyby ktoś chciał nabyć tę właśnie roślinę. Z rezerwą odnoszę się do zakupów w internetowych sklepach ogrodniczych po tym, jak dwa lata temu zamiast świecznicy przysłano mi ciemiernika. Okazało się to dopiero wtedy, kiedy rośliny wypuściły kwiaty. Pochodzą tej samej rodziny i sadzonki były nie do rozpoznania.

Niemniej nie zrażajmy się; mamy tu wiele tabel i zestawień, pięknych fotografii i inspirujących informacji.
Ponieważ cytując za panią Helgą Karla Foerestera:
"ogród bez floksów to gorzej niż omyłka, to szaleństwo"
postanowiłam czym prędzej naprawić błąd i nabyłam miesiąc temu 3 sztuki (z opisów na doniczkach wynika, że są to trzy różne odmiany...) i zamierzam użyć ich do zasłonięcia czerpni powietrza. Po niewypale z udziałem goździków, mam nadzieję, że może floksy dadzą radę. Pamiętam te kwiaty z ogródka pod domem Babci. Mama moja ma do nich nieprzychylny stosunek - nie lubi ich zapachu - ale ja nie mam takich uprzedzeń.


Wpis bierze udział w wyzwaniu:
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

czwartek, 28 czerwca 2018

Kilka słów o i od Wojtyły

Autor: Michał Rożek
Tytuł: "Wojtyła"
Fotografie: Adam Bujak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Miejsce i rok wydania: Wrocław 1997
Liczba stron: 239






Autorem słowa w powyższej książce jest Michał Rożek (ur. 1942) (?). Mam tu wątpliwości wobec informacji znajdującej się na okładce, ponieważ poszukiwania internetowe doprowadziły mnie do źródeł mówiących o śmierci i miejscu pochówku, z których wynika, że pan profesor był z rocznika 1946. Specjalizował się w publikacjach na temat dziejów sztuki i kultury polskiej ze szczególnym uzwględnieniem Krakowa.
Adam Bujak, również rocznik 1942, to artysta i fotografik specjalizujący się głównie w tematyce religijnej, martyrologii, obrzędach, architekturze i pejzażu. Od lat 60 towarzyszył Karolowi Wojtyle ze swoim obiektywem. Obaj, a w zasadzie wszyscy trzej, związani z Krakowem.
Książka jest przystępnie napisanym źródłem dość pogłębionej wiedzy o życiu, rodzinie i dziełach Karola Wojtyły. Z ciekawostek, odsłania, niewielu osobom wiadome, konotacje z rodziną Kydryńskich.


Mniejszy chłopiec to Lucjan Krydyński, prawda że nie mozna go z nikim pomylić?
Z szeregu mniej lub bardziej znanych biograficznych szczegółów przytoczę tu może kilka słów mówiących o jego pracy ze studentami na KUL.

Wykłady Wojtyły odbywaly się w największej sali - nr 33 - a młodzi ludzie siedzieli nie tylko w ławkach, ale także na podłodze. Mówiono o nim "Wuj Karol" albo "Wujek" i tak już na lata pozostało. Najpiękniej mówił o miłości, to był jego ulubiony temat. Problemy moralne, które przynosiło życie, zwłaszcza w zakresie etyki seksualnej, były częstym tematem jego refleksji. Jego etyka osadzona była w codzienności. Bycie etykiem to zachowanie zgodne pomiędzy posiadaną wiedzą a postępowaniem. Zwykł zawsze nazywać dobro i zło po imieniu. Nie znosił zamazywania obrazu. Dla ks. Karola etyka to relacje wzajemne pomiędzy osobami i ich czynami, to podmiotowość drugiej osoby. W relacjach interpersonalnych najważniejsza jest miłość. Studenci przepadali za nim. Także bacznie obserwowali. Zwłaszcza te wytarte sutanny,  podniszczone palto i sfatygowane buty. Niewielu wiedziało, że połowę uniwersyteckiej pensji ks. Wojtyła przeznaczał na zapomogi dla biednych studentów. A ci, którzy korzystali z jego miłosierdzia, nigdy o tym nie wiedzieli. Był dla nich człowiekiem modlitwy. Między zajęciami odmawiał odmawiał brewiarz albo klęczał w uniwersyteckiej kaplicy. Często widywano go przy łóżkach chorych studentów. Był autentyczny w każdym calu.  (...) Świetnie wyczuwał zainteresowania słuchaczy. Poza wykładami nie mówił wiele. Raczej był wytrwałym słuchaczem, patrzącym przenikliwie na rozmówcę, świdrującym go oczami. (...) Był bardzo wymagający wobec siebie. Imponował wiedzą i rozległością przemyśleń. Podczas kolokwiów, egzaminów, seminariów nie był zbyt wymagający, ale wstyd było czegoś nie wiedzieć. (str. 81-83)
Lata pracy na KUL zaowocowały wieloma rozprawami naukowymi (...). Pisał o etyce u Schelera, o św. Janie od Krzyża. W latach 1957-1958 opublikował na łamach  "Tygodnika Powszechnego" aż 21 artykułów, którym dał tytuł Elementarz etyczny. Po raz piewszy wyłożył polskiemu czytelnikowi podstawy etyki katolickiej na czasy drugiej połowy XX w. Pisał tam: "Etyka chrześcijańska broni nie tylko samych cnót społecznych, które są tak bezcennym dzidzictwem Objawienia, ale broni samych podstawowych cnót w człowieku, ich racji, bytu w osobie. Osoba jest bytem wolnym, ale wolność jej nie oznacza niezależności od społeczeństwa, osoba jest bytem wolnym w ramach życia społecznego. Wolności swojej używa dobrze wówczas, kiedy na naturalnym podłożu swojej skłonności do życia społecznego rozwija realne cnoty społeczne. Cnoty te stanowią równocześnie o realizacji dobra wspólnego. Osoba ludzka nie może się rozwijać i doskonalić poza nim". W tym czasie pracował nad dziełem etycznym Miłość i odpowiedzialność. Chciał pokazać, na czym polega prawdziwa miłość, co to oznacza w relacji interpersonalnej odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka. Zdaniem ks. Wojtyły zagrożenie osobowej godności nie dokonuje się przez działania zewnętrzne, najbardziej zagraża człowiekowi fakt, że nie zdaje sobie sprawy, że jest niszczony. Tak może być w relacji miłości dwojga ludzi, którzy mogą używć siebie jak środka do celu. (str. 86-87) (podkreślenia moje)


Książka, należąca do serii "A to Polska właśnie", wydana została w roku pierwszego spotkania młodych na Lednicy. Kończy się zatem w nieomal prehistorycznym momencie, gdy papież był jeszcze pełen sił. To było jeszcze przed rokiem milenijnym (2000), kiedy widoczne już było załamanie jego zdrowia (urodził się 18 maja 1920).
Lekturę podsunął mi młodszy syn, a dzięki niej mogłam całkiem pewnie odpowiadać na pytania dotyczące Wojtyły, które pojawiły się w narodowym teście o świętych. ;-)






Wpis bierze udział w  wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo,


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".



poniedziałek, 30 kwietnia 2018

"Podróżownik. Świętokrzyskie"

Autor: Anna i Krzysztof Kobusowie
Tytuł: "Podróżownik. Świętokrzyskie"
Ilustracje: Patricka Bliuj-Stodulska/Podpunkt
Wydawnictwo: Grupa MAC S.A.
Miejsce i rok wydania: Kielce 2016
Liczba stron: 100



Pierwszy nasz "Podróżownik" to była Kotlina Kłodzka (dokładnie "Karkonosze i Kotlina Kłodzka"). Kotlinę zwiedzaliśmy rodzinnie w 2015 i 2016. W zeszłym roku Większy pojechał tam na zieloną szkołę, a i w tym roku czwarta klasa obrała tamten kierunek. Na zebraniu powiedzieliśmy Pani wychowawczyni gdzie byli rok wcześniej, żeby nie dublować miejsc. Kotlina Kłodzka to taka część Polski, gdzie jest naprawdę bogactwo miejsc do zobaczenia i zwiedzania. Duży plus tego miejsca jest też taki, że wszystkie atrakcje są nieomal w zasięgu ręki (godzina jazdy samochodem). W 2015 - Złoty Stok, Śnieżnik, Jaskinia Niedźwiedzia, Międzygórze i wodospad Wilczki, trasa na Igliczną przez Ogród Bajek,Travna i Borówkowa Góra.  W 2016 - Srebrna Góra z zespołem twierdz, w tym główną fortem Donjon, twierdza Kłodzko, Muzeum Papiernictwa w Dusznikach, Bystrzyca Kłodzka i Muzeum Zapałek, Szczeliniec i Wambierzyce z ruchomą szopką, góra Trojan, Kaplica Czaszek w Kudowie. To tylko dwa tygodnie pobytu w Kotlinie. A gdzie kopalnia uranu, gdzie spacer po Polanicy i Dusznikach, gdzie podziemne miasto w Kłodzku i huta kryształów Violetta w Stroniu Śląskim? A Błędne Skały?


W tym roku planujemy zwiedzanie Sandomierza i okolic stąd "Świętokrzyskie". Kierunek został wybrany przez młodzież zafascynowaną przygodami polskiego Don Matteo. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tam przeżył; "w każdym odcinku ginie osoba, a przecież Sandomierz to w końcu nie jest duże miasto". ;-)
"Podróżownik" to taki dziennik z podróży, miejsce na pamiątkowe zapiski, drobiazgi, kartki, bilety. To zielnik i notatnik obserwatora zawierający miejsce na własne projekty i wynalazki. Można tu przybić pieczątki ze schronisk i pamiątkowe stemple. Na końcu każdego "Podrożownika" znajduje się prosta gra planszowa utrwalająca poznane miejsca.
Dziecko znajdzie tu wszystko. Dobre rady dla podróżujących i wędrujących. Ciekawostki, legendy związane z okolicami, naukowe objaśnienia, encyklopedyczne i statystyczne dane. To podręcznik geografii, architektury, zoologii, botaniki, historii w jednym. Tu jest wszystko, nawet widokówki, które można wyciąć i wysłać z podróży. To bardzo ciekawa pozycja, bo zajmie dziecko także podczas przemieszczania się z miejsca na miejsce, np. samochodem czy pociągiem. Wieczór, poranek lub niepogodę, czas kiedy rodzice padną wyczerpani, a dzieci nadal tryskają energią można spędzić rozwiązując rebusy, krzyżówki, czy zwykłe labirynty.


Na pewno dziewczynki bardziej skorzystają ze wszystkich walorów "Podróżowników": lubią rysować, projektować ogrody i budowle, wymyślać stroje i scenki rodzajowe.
A chłopcy? Jeśli nawet nie wezmą kredek do ręki, to przeglądając książkę wypatrzą coś ciekawego i wartego poznania i rzucą: "Pojedziemy tam?"


P.S. Już się cieszę myśląc o wakacyjnych planach w rejonie Łysej Góry i Łysicy. ;-P


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";


sobota, 28 kwietnia 2018

Thich Nhat Hanh "Sztuka komunikacji według mistrza Zen"

Autor: Thich Nhat Hanh
Tytuł: "Sztuka komunikacji według mistrza Zen. Praktyczny poradnik umiejętnego słuchania i mówienia"
Tłumaczenie: Barbara Mińska
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii jeszcze lepsze jutro
Miejsce i rok wydania: Białystok 2015
Liczba stron: 164


Po tym jak przeszłam z Thich Nhat Hanhem drogę ku uważności [klik] ciekawa byłam co wietnamski mnich, drugi po Dalaj Lamie, może powiedzieć o porozumiewaniu się.
Zaczyna się tak:
Nic nie jest w stanie przetrwać bez pokarmu. Wszystko, co konsumujemy, działa albo jako lekarstwo, albo jako trucizna. Myśląc o odżywianiu, zazwyczaj myślimy o tym, co wkładamy do ust, ale to, co konsumujemy oczami, uszami, nosem, językiem i ciałem także jest pokarmem. Czy konsumujemy i tworzymy rodzaj pokarmu, który jest dla nas zdrowy i pomaga nam się rozwijać?
O telefonach, e-mailach, internecie i takich tam:
Myślimy, że dzięki wszystkim naszym technologicznym urządzeniom możemy się łączyć, ale to iluzja. W codziennym życiu jesteśmy odłączeni od siebie. Idziemy, ale nie wiemy, że idziemy. Jesteśmy tu, ale nie wiemy, że tu jesteśmy. Żyjemy, ale nie wiemy, że żyjemy. Gubimy siebie w  ciągu dnia.
Zatrzymanie się i komunikowanie się z samym sobą jest czynem rewolucyjnym. Siadasz i zatrzymujesz stan zagubienia, niebycia sobą. Zaczynasz od przerwania tego, co robisz, siadasz i łączysz się ze sobą. To nazywa się uważną świadomością.
Gdy zaczynamy praktykować uważną świadomość, rozpoczynamy drogę do samych siebie, do domu. Dom jest miejscem, w którym znika samoność. Gdy jesteśmy w domu czujemy, że nam ciepło, wygodnie, jesteśmy bezpieczni i spełnieni. Opuściliśmy nasze domy na długi czas i są one zaniedbane. Ale droga do domu nie jest długa. Dom jest w nas. Powrót do domu wymaga jedynie, by usiąść i pobyć ze sobą, zaakceptować sytuację taką, jaka jest. Tak, może tam być bałagan, ale akceptujemy go, ponieważ wiemy, że nie było nas w domu przez długi czas.
Nie mówimy strachowi, by odszedł; uznajemy go. Nie mówimy naszej złości, by odeszła; przyjmujemy ją do wiadomości. Te uczucia są jak małe dziecko szarpiące nas za rękaw. Podnieś je i czuje obejmij. Przyjmowanie do wiadomości naszych uczuć bez osądzania ich lub odpychania, obejmowanie ich z uważnością jest aktem powracania do domu.
O poczuciu wyobcowania:
Gdy odnosimy wrażenie, że jesteśmy zupełnie sami i nikt nas nie wspiera, możemy przypomnieć sobie, że to tylko percepcja. Nie jest dokładna. Pomyśl o drzewie, które teraz stoi na zewnątrz. Drzewo wspiera nas swoim pięknem, świeżością i tlenem, którym oddychamy. Ten rodzaj wsparcia jest także rodzajem miłości. Świeże powietrze na zewnątrz, rośliny, które nas karmią i woda, która spływa z kranu na nasze dłonie, wszystkie one nas wspierają.
Jak przetrwamy:
Gdy wytwarzasz myśl, nosi ona twój podpis. To ty wytworzyłeś tę myśl i ty jesteś za nią odpowiedzialny. Jeśli jest to myśl współczucia, wybaczenia, będzisz wspaniale kontunuował, ponieważ jesteś w tej myśli. Jesteś autorem tego działania. Twoja mowa i twoje fizyczne działania, zarówno pełne współczucia, jak i brutalne, także noszą twój podpis.
Jesteśmy jak chmura wytwarzająca deszcz. Przez deszcz chmura wpływa na uprawy, drzewa i rzeki, nawet jeśli już dłużej nie płynie po niebie. Podobnie wszystko, co wytwarzamy, w sensie myśli, słów i czynów trwa nawet po tym, gdy rozpadną się nasze ciała. Chmura jest i w polu, i w rzece. Gdy ciało się rozkłada, nasze słowa, myśli i fizyczne działania dalej wywierają wpływ. Nasze myśli, słowa i czyny są naszą prawdziwą kontynuacją.
Drogą do porozumienia, a o tym myślę pisze Thich Nhat Hanh, jest spokój, uwaga i czas poświęcony na bycie z sobą lub inną osobą. Uważność i szacunek pozwala znaleźć się we właściwym miejscu, poczuć się w skórze drugiej osoby, ujrzeć sprawy z jej punktu widzenia i znaleźć odpowiednie słowa, które wzmocnią relację, naprawią smutek, dadzą oparcie, by móc ujrzeć lepszą stronę życia.
Tego nam współcześnie brakuje. Odnoszę wrażenie, że ludzie bardzo chcą mówić to, co myślą, ale te słowa nie są dobre. Ranią i są brutalne.
Otoczeni jesteśmy niekorzystną energią, która nas nie wzmacnia. Nie odżywia. 






Podczas czytania trochę raził mnie język tłumaczenia, ponieważ kiedy słyszy się w pracy "komunikacja", człowiek uczula się na kościstość korpo-"komunikacji".





Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".




sobota, 14 kwietnia 2018

Jest torpeda, czyli " Mieszko, ty wikingu!"

Autor: Grażyna Bąkiewicz
Tytuł: "Mieszko, ty wikingu!"
Ilustrował: Artur Nowicki
Wydawnictwo: "Nasza Księgarnia"
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
Liczba stron: 224
Seria: "Ale historia..."





Moje starsze dziecko, uczeń czwartej klasy szkoły podstawowej, po około dwóch miesiącach nowego roku szkolnego nieoczekiwanie wyjawił, że chciałby zostać nauczycielem historii.
"Świetnie dziecko",  pomyślałam nieco zaskoczona, ponieważ jeszcze podczas wakacji mówił, że zostanie piłkarzem lub komentatorem sportowym. Ale faktycznie już wcześniej dało się u niego zauważyć pewne oznaki zainteresowania historią z najróżniejszych czasów, wszystko zależało od tego co akurat było na topie. Niedźwiedź Wojtek,  czterej pancerni,  pan Wołodyjowski, złoty pociąg, wybuch II wojny światowej. Tak, dziecko zadawało zawsze dużo pytań.
Myślę też, że prawdopodobnym sprawcą jest jego nauczycielka historii (i wychowawczyni), osoba poważna i zasadnicza, ale wyczuwam u Niej głębokie umiłowanie swojego zawodu. I dzieci.

I tu widzę analogię z autorką pierwszej z serii "Ale historia... " książki.
Grażyna Bąkiewicz, nauczycielka historii i pisarka, wymyśliła postaci żywe i z charakterem, uczniów którzy jak to uczniowie i lubią, i unikają jak mogą szkoły. Co prawda opowiedziana przez nią historia dzieje się w czasach naszych wnuków, ale wygląda na to, że podejście uczniów do szkoły i za 50 lat nie ulegnie zmianie. Będą mogli korzystać z wynalazków techniki i przenosić się w czasie oraz poznawać historię naocznie.
Co może wyniknąć z konfrontacji między tysiącleciami, kto na tym bardziej skorzysta - czy średniowieczni czy futurystyczni bohaterowie? Oto zagadka, po której rozwiązanie warto sięgnąć do tej książki.
Dwunastoletni Aleks, który jest w centrum akcji i jednym z motorów zamieszania wraz z trzema kolegami i dwiema koleżankami z klasy ma przynieść się do X wieku by potwierdzić (lub wykluczyć) teorię mówiącą, że Mieszko był z pochodzenia wikingiem. Błyskotliwa akcja, trzymające w napięciu przygody, dowcip i zdrowy dystans do instytucji szkoły. Przy okazji ożywczy zastrzyk pokaźnej ilości faktów historycznych, obyczajowych i społecznych z czasów Mieszka I. Mam nadzieję, że panią Bąkiewicz poniosła wyobraźnia tylko w kwestii możliwości podróży w czasie, natomiast wszystko czego dowiedziałam się o współczesnych Mieszkowi czasach jest poparte badaniami naukowymi i archeologicznymi.
Do tego, przygody Aleksa i jego kolegów okraszone brawurowymi komiksami nawiązującymi do treści akcji lub luźno z nią związanymi, które tworzy sam Aleks w trakcie wydarzeń.

Gorąco polecam tę książkę uczniom! I rodzicom.

Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 31 marca 2018

Tadeusz Borowski "Wybór opowiadań"

Autor: Tadeusz Borowski
Tytuł: "Wybór opowiadań"
Wykorzystane w książce reprodukcje pochodzą ze zbiorów Muzeum na Majdanku w Lublinie
Wydawnictwo: Firma Ksiegarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością
Miejsce i rok wydania: brak informacji
Liczba stron: 240


Cieszę się, że odświeżyłam sobie opowiadania Tadeusza Borowskiego. Nie mam pojęcia, jak wygląda ta znajomość wśród współczesnych uczniów szkół średnich i ponadgimnazjalnych, czy czytają "Dzień na Harmenzach", "Proszę państwa do gazu". W czasach kiedy ja zdobywałam średnie wykształcenie wybór "Opowiadań" był podstawową lekturą z okresu II wojny światowej. Przypominam też teraz sobie skupioną twarz naszej polonistki. Wiem, zdaję sobie sprawę, że tak jak 30 lat temu, tak i teraz jest to "przerabianie lektur". Coś zostanie w głowie, coś się przypomnina (najczęściej o dziwo niewiele). Więc kiedy wzięłam do ręki te opowiadania praktycznie od nowa weszłam w ich świat.
Przeczytałam również wstęp. Omówienie to wydało mi się bardzo sztampowe, takie z czasów kiedy trzeba było wszystko wyłożyć, wyjaśnić i nakierować czytelnika na właściwe tory myślenia. Nie rozumiem jak można twierdzić, że "Opowiadania" to kreacja Borowskiego.
Jestem częściowo oburzona tym, co przeczytałam w przedmowie. Tajemnicę poeta zabrał ze sobą do grobu, natomiast wnikliwa lektura włączonych tu opowiadań pokazuje, że Tadeusz-vorarbeiter to nie literacka kreacja tylko życie. Gdyby autor nie był w centrum zdarzeń, skąd miałby taką wiedzę? Z pozycji pryczy w baraku? Przestańmy idealizować i uwznioślać ludzkie doświadczenia z czasów wojny. One nie mogły być zwykłe i nie mogły być też tworem wyobraźni. Każdy kto przeżył to, co Borowski mógłby obdarować doświadczeniem wielu innych. I nie myślę, że wziął na siebie ich winy.
Wystarczyło, że przeżył.
Dzięki za przypomnienie jak potoczyły się powojenne losy autora. Ta wiedza daje do myślenia. Tak nie kończą kreacjoniści. Borowski był człowiekiem, który w znaczeniu pozycji zawodowej częściowo odnalazł się w powojennej rzeczywistości, ale emocjonalnie nie mógł się otrząsnąć po życiu spędzonym w obozach koncentracyjnych. Poczucie niezasłużonego przeżycia oraz relatywności dobra i zła w tym świecie nie dały mu żyć spokojnie.
Wszystko co powinniśmy wiedzieć o życiu w obozach w Auschwitz i Birkenau tu jest. Jest komando Puff, o którym ukazała się ostatnio publikacja. Jest codzienny handel wymienny i wzajemne podkapowanie.

W "Wyborze" są opowiadania z okupowanej Warszawy, łapanki, likwidacja getta, kombinowanie by przetrwać.
Jest rzeczywistość z obozu przejściowego po wejściu Amerykanów do Dachau, gdzie surowe zasady bezpieczeństwa zbierają żniwo niewinnych ofiar.
Lektura ważna, myślę że trzeba ja czytać wprost, bez zbędnego tłumaczenia pomysłów (faktycznych czy nie) autora. Tak było. Prawda to okrutna, ale jedyna.


P.S. Ta lektura zmobilizowała mnie do przeczytania ustawy o IPN. Od tego miałam zacząć wpis.





Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie ";
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

wtorek, 27 marca 2018

Podarować kawałek nieba

Autor: Mario Vargas Llosa
Tytuł: "Fonsito i księżyc"
Przekład: Marzena Chrobak
Ilustracje: Katarzyna Borkowska
Wydawnictwo: Znak Emoticon
Miejsce i rok wydania: Kraków 2011
Liczba stron: 34

A było to tak.

Kiedy mężczyzna (chłopiec) się zakocha, gotów jest swojemu obiektowi uczuć nieba uchylić, gwiazdkę z nieba podarować.
Może to, co tu napiszę gdzieś wcześniej wyczytałam, ale myśląc o tej książce wpadło mi do głowy, że zakochana kobieta odda mężczyźnie wszystko co ma, a zakochany mężczyzna da wszystko czego nie ma. Prawda, że tak jest (bywa)?

Bajka o Fonsito potwierdza tę obserwację, bo to Nereida (nawet jeśli to kobieta, która ma dopiero 10 lat) wymyśla prezent jaki chce dostać, a chłopiec kombinuje jak to życzenie zrealizować. Gra toczy się o księżyc, a zadanie nie jest łatwe bo limeńskie niebo często jest zachmurzone.
Powyższe streszczenie niedokładnie jest zgodne z treścią przypowiastki. Nereida nie chce spełnić marzenia Fonsito i nie pozwala mu się pocałować w policzek. W zamian za to mówi, że spełni prośbę chłopca jeśli ten podaruje jej księżyc, co w języku hiszpańskim oznacza (cytując Llosa): "że prosi o rzecz niemożliwą".
Ale chłopiec - uważny obserwator o wrażliwej duszy - znajduje rozwiązanie i osiąga wymarzony cel.

Jak? Tego nie zdradzę, ale z podobnym zabiegiem spotkałam się kilka lat temu - dokładnie 6 - w zbiorze wspaniałych opowiadań o przedszkolaku Tomku napisanych przez Renatę Piątkowską.

Żeby podarować komuś księżyc trzeba trochę ruszyć głową i użyć wyobraźni. Dzieci nie powinny mieć z tym problemu. Chociaż... spoglądając na ich wpatrzone w ekrany smartfonów buzie zastanawiam się, czy one naprawdę myślą, że prawdziwy świat jest tylko Tam?

P.S. Książka jest pięknie wydana. Zastanawiam się jednak jak by wyglądała, gdyby zamiast ilustracji były w niej rysunki. Taką mam fantazję.


Wpis bierze udział w wyzwaniu "W 200 książek dookoła świata - 2018".

środa, 28 lutego 2018

Jeszcze o Kaszubach

Autor: Grzegorz J. Schramke
Tytuł: "W wieczornej mgle. Niesamowite opowieści z Kaszub ze słownika Sychty. W wieczórny  dôce. Niestwòrzoné pòwiôstczi z Kaszëbsczi ze Słowôrza Zëchtë".
Ilustracje: Tomasz Górecki
Wydawnictwo: REGION - Bernardinum
Miejsce i rok wydania: Gdynia - Pelpin 2004. Wydanie I.
Liczba stron: 160





Ja to taka podatna jestem. Na zauroczenia, zachwyty, fascynacje. Nie żyję stapając twardo po ziemi, racjonalnie i punktualnie (w znaczeniu zaplanowane co do minuty, godziny, dnia itp.) - raczej bujam w obłokach, ulegam porywom wiatru, zasypuje mnie piasek na plaży oraz kurz w domu... ;-)
Kiedy więc coś mnie chwyci za serce, daję się poprowadzić by zobaczyć co tam mają dla duszy.
Fascynacje Kaszubami przeżywam już któryś rok z rzędu. To niejednoznaczne historycznie arcyciekawe ludzkie dzieje, to kultura materialna, współczesnie kultywowana wrodzona gospodarność i wierne podtrzymywanie tradycji. Przyszedł też czas na język i przekazy słowne i pisane.
"W wieczornej mgle" to publikacja oparta ma pracy magisterskiej zatytułowanej W kręgu bogów, demonów, magii i przygód niezwykłych. Wierzenia w "Słowniku gwar kaszubskich" Bernarda Sychty. Ksiądz dr Bernard Sychta, który żył w latach 1907-1982 jest postacią niezwykłą dla kultury Kaszubów - dramaturg, poeta, prozaik, autor publikacji naukowych, leksykograf i leksykolog, folklorysta, etnograf, autor grafik i obrazów. Był niezwykle pracowity i zafascynowała mnie jego osoba przez dewizę życiową, którą było "Nie marnować nigdy czasu", czym wypełniał słowa rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Pelpinie biskupa Konstantego Dominika, który mówił: "Księża, nie bądźcie nigdy bezczynni, ale starajcie się wykorzystać każdy wolny czas".
Spodobał mi się bardzo sposób w jaki dr Sychta zdobywał nowe wiadomości:
Otóż rozmowę z reguły zaczynał od pytania o nazwę biedronki: "Jakże tu ù waju mówią na tegò môłégò bączka, co to mô czerwioné skrzidełka, a na tëch skrzidełkach taczé kropeczczi jak główka òd szpilczi i pòwiôdô, jako to je gòdzëna". (str. 15)
Swoich rozmówców obłaskawiał i ośmielał śmiechem poprzez sporządzone naprędce ich karykatury. Tym samym sposobem pozbywał się "mędrków i gadułów".


Kiedy czytałam kaszubskie legendy nie miałam dużego problemu z ich zrozumieniem. Kłopoty mogą się pojawić, kiedy się języka kaszubskiego słucha. Jak nie przymierzając mój mąż, który zapytał tubylca w Kartuzach o drogę. Starszy pan udzielił odpowiedzi, i co z tego, skoro człowiek z Wielkopolski nie zrozumiał go ni w ząb. Kaszubski ma dość specyficzną melodkę, z którą zetknęłam się po raz pierwszy ponad 25 lat temu na dworcu w Wejherowie. Epilog tej anegdoty był taki, że stwierdziłam, iż człowiek mówi od tyłu... ;-)


Przeczytawszy te legendy i bajki można się dowiedzieć jak to się stało, że Kaszuby są takie piękne, co Kaszubi wiedzą o tym, dlaczego Żydzi nie jedzą mięsa wieprzowego i poznać wiele innych pięknych, poetyckich opowieści, w których częstym bohaterem jest diabeł, czarownica, guślarz i Bóg. 


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

poniedziałek, 26 lutego 2018

Do szkoły i nie tylko - ćwiczenia z przyrody

Autorzy: Anne-Flore Durand, Antonin Faure
Tytuł: '"Ćwiczenia z przyrody Deyrolle 1"
Tłumaczenie z języka francuskiego: Michal Goreń
Wydawnictwo: Wytwórnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2016. Wydanie pierwsze
Liczba stron: 52





Lubię ładnie wydane książki.
Lubię staranne i ciekawe publikacje, które ucieszą oko i dadzą strawę umysłowi, więc nabyłam "Ćwiczenia z przyrody Deyrolle". Oprócz tego, że składają się z 21 dość starych (sądząc po sposobie przedstawienia i zakresie informacji) tablic, są cennym źródłem wiedzy i okazją do zabawy dla dzieci dzięki rebusom, krzyżówkom,  labiryntom, wykreślankom i naklejkom. Deyrolle to wydawnictwo, które powstało w latach trzydziestych XIX wieku (1831) i nadal prowadzi działalność edukacyjną - WARTO ZAJRZEĆ TU  [KLIK] (wielka szkoda, że tylko po francusku).


I dorosły i dziecko będzie się dobrze bawić kiedy dostanie w ręce tę książkę. Zgłębiając i studiując obrazki na planszach mamy też obok dużo informacji nawiązujących do współczesności: czego symbolem w Wielkiej Brytanii są maki, dlaczego zimą dobrze jest dokarmiać ptaki, jak wykonać karmnik z pudełka kartonowego po mleku (soku), jak przyrządzić konfirurę z moreli, a jak tapenadę, co sądzić o GMO i wiele innych pomysłów na wykorzystanie bezużytecznej wiedzy (z punktu widzenia mało zainteresowanego przyrodą/biologią ucznia) do życiowych spraw.
Pamiętam, że takie tablice w szkole wzbudzały moje niegasnące zainteresowanie. Czasem to była niby tylko systematyka, ale za każdym razem przyciągały mój wzrok i skłaniały do wpatrywania, wypatrywania i zapatrzenia...


Rok temu ukazała się druga część "Ćwiczeń". Nie są to tanie książki. I choć w internetowych księgarniach można je nabyć prawie o połowę taniej, i tak nie jest to mało. Ale warte są swojej ceny. A właśnie odkryłam, że jest dostępna kolorowanka oparta na tablicach Deyrolle  - oprócz obrazków do kolorowania zawiera również plansze. (!)


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo
- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

sobota, 17 lutego 2018

Anna Świrszczyńska "Jak myszy zjadły Popiela"

Autor: Anna Świrszczynska
Tytuł: "Z dawnej Polski. Jak myszy zjadły Popiela"
Ilustrowal: Marek E. Pietrzak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Miejsce i rok wydania: Kraków-Wrocław 1986
Liczba stron: 22




Dzieci w szkole w klasach nauczania początkowego poznają dość dużo polskich legend, o czym przekonuję się stale mając dwóch synów podążających za sobą szkolną ścieżką w odstępie dwóch lat. Jednakowoż są to odmienne ścieżki, czytaj: wg. prowadzą do innego wyboru lektur.
Przyszła też w swoim czasie pora na legendę o Popielu. Tu mogłam zabłysnąć książką pochodzącą z dzieciństwa mojego i Brata. Może nieatrakcyjna wizualnie, ale wierna tradycyjnemu przekazowi. Bez śmichów-chichów, na poważnie. Napisana wierszem nieregularnym, przeciętnie 6-9 zgłoskowym.


Powróciwszy lekurą do Mysiej Wieży zastanawiałam się nawet ostatnio czy byłam w Kruszwicy. Chyba tak. Ale pamięć już szwankuje mi nieco i oprócz tego, że Popiel i myszy, to nihuhu fabuły szczegółowo nie kojarzyłam.

Miałam więc całkiem miłą zabawę czytając legendę. No i niestety, przy której stwierdziłam ze smutkiem, że nawet w legendach sięgających najstarszych polskich czasów pobrzmiewają pewne antagonizmy narodowe i sąsiedzkie. Już zatem zanim więc zakrzewiono chrześcijaństwo a lud modlił się pod świętymi dębami do bogów i Swarożyca, miał możność poczuć na własnej skórze, jak to polityka i władza

A żona jego, niemieckich krajów córa,
dumna jest i ponura.
Suknie swe srebrem haftuje
i zioła dziwne gotuje,
i skarny w komorze liczy,
i na służebne swe krzyczy.


w połączeniu ze skrzywionym charakterem i złą naturą księcia Popiela, bo

... sroga w Popielu dusza,  
poddanych los go nie wzrusza.

daje im się bezpośrednio we znaki rabunkową gospodarką i niechcianymi kontyngentami dla władzy w postaci owiec, miodu, cennych futer, porywaniem dzieci i młodzieży.

Lud umęczony modli się zatem, by któryś z dwunastu zacnych stryjów objął panowanie. Modły dochodzą do despoty, który za namową równie złej i przewrotnej małżonki zaprasza stryjów na ugodową ucztę, podczas której wszystkich truje... Sprawiedliwość i zemsta przychodzą rychło w postaci myszy.

A jakiej kary można spodziewać się we współczesnych czasach?


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo


- "W 200 książek dookoła świata - 2018".

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Per Olov Enquist "Góra Trzech Grot"

Autor: Per Olov Enquist
Tytuł: "Góra Trzech Grot"
Ilustracje: Stina Wirsén
Przekład ze szwedzkiego: Barbara Gawryluk
Wydawnictwo: EneDueRabe
Liczba stron: 136



Jak ciepła i prorodzinna atmosfera szwedzkiego luzu wychowawczego (czy taki jest?) prowadzi do osiągnięcia dojrzałości emocjonalnej u dzieci. Bo u dorosłych efekt jest odwrotny. To znaczy dorośli tracą rozsądek z wiekiem i bardziej zaczynają się kierować emocjami zapominając trochę, że u boku mają dzieci/wnuki.



Bo co może zrobić kochający dziadek, kiedy okazuje się, że jego małą wnuczkę ugryzł w pupę krokodyl? Nawet jeśli stało się to tylko we śnie, trzeba temu jakoś zaradzić. Na przykład wziąć na wycieczkę w góry, zorganizować poważną wyprawę i przewidzieć "sytuację awaryjną". 
Tak się składa, że zaczęłam pisać o tej książce w czasie kiedy trwała akcja ratunkowa daleko w Himalajach (Nanga Parbat). 
W dziecięcej skali wyobraźni trudno zrozumieć dlaczego wyprawa w góry może skończyć się tak, że jedna osoba zostaje na górze, a druga wraca.
W wyprawie na Górę Trzech Grot biorą udział: dziadek oraz czwórka wnuków Mina lat 6, Marcus lat 5, młodsza od Marcusa Moa i starsza od Miny Ida (ile może mieć lat - 10, 12?), 17-letni pies Misza i szczenię. Niestety dziadek ulega wypadkowi tuż przed dotarciem do drugiej z grot, po ośmiogodzinnej wędrówce pod górę. W okolicy grasują groźni kłusownicy i pokazuje się niedźwiedź. Na pomoc musi wyruszyć najstarsze z dzieci mając do pomocy psa, a pogoda (jak to w górach) się załamuje.
Ida szła na zupełnie sztywnych nogach. Co chwilę upadała, podrapała sobie ręce. Misza za każdym razem zatrzymywała się, widać było, że się niepokoi. Kiedy Ida upadła i wydawało się, że nie ma siły, żeby się podnieść, Misza zaczęła się trząść. Może ona też była zmęczona. Może bała się, że Ida sobie nie poradzi.
Polizała Idę po twarzy, jakby chciała powiedzieć: "Nie poddawaj się. Kobieta potrafi".
Ale przecież tak nie powiedziała. To Ida pociągnęła nosem, stanęła na chwiejnych nogach i westchnęła:
- Już w porządku Misza. Prowadź.
I szły dalej, coraz wolniej, a przecież wiedziały, że muszą być na miejscu, zanim zrobi się ciemno.
Dotaraie do domu zajęło im sześć godzin. (str. 122)
Gdyby nie ostatnie tragiczne wydarzenia w Himalajach, opowiadanie byłoby dobrym przykładem dla utrwalenia sobie lekcji z IV klasy podstawówki kiedy trzeba wymienić rzeczy, które należy zabrać ze sobą na wyprawę w góry. A tak, jest smutnym przykładem na to, że dorośli nie bywają zbyt odpowiedzialni.

Ale i tak warto przeczytać.





Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "2 w 1" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo,



poniedziałek, 22 stycznia 2018

Leszek Kołakowski "Kto z was chciałby rozweselić pechowego nosorożca?"

Autor: Leszek Kołakowski
Tytuł: "Kto z was chciałby rozweselić pechowego nosorożca?"
Zilustrowała: Dorota Łoskot-Cichocka
Wydawnictwo: Muchomor
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
Liczba stron: 40
Na tylnej stronie okładki znajduje się informacja, że jest to lektura do klasy I-III szkoły podstawowej







Gdybyście kiedyś przeczytali bajkę, którą filozof Leszek Kołakowski napisał dla swojej córki, może zakwitnąć w Was pytanie: co takiego jest w niej, że reżim komunistyczny w 1966 roku nie pozwolił na jej publikację.
Co antysystemowego może być w marzeniu nosorożca by latać, oderwać się od ziemi?
Poznajemy nosorożca w chwili gdy załamany siedzi smutny, z obolałą pupą ma poduszce. Cóż się stało? Ten nosorożec jest nieszczęśliwy, ponieważ chciałby latać a nie może. Nosorożec na szczęście trafia na wróbla, który przejmuje się jego zmartwieniem i próbuje mu pomóc. Podsuwa mu kolejne pomysły, które powinny w jego przekonaniu być skuteczne. Ale jak można przewidzieć - zawodzą. Ostatecznie nosorożec ląduje w wodzie wywołując wielką falę, która przewraca łódź z rybakami. I to rybacy dają w pupę nosorożcowi.

Co tu widział cenzor?
Może to, że nosorożec jest wielki ale głupiutki. Może to, że ma nierealne marzenia, które za wszelką cenę próbuje ziścić?  Bajka powstała w systemie, w którym (jak ostatnio gdzieś wyczytałam) ludzie byli przymuszani do tego, by być innymi niż byli naprawdę.
Nosorożec więc jak wiecie, nie umiał fruwać i bardzo się tym smucił. Wstydził się przyznać innym nosorożcom i nosorożkom do tego zmartwienia, bo zauważył, że tamci wcale się tym nie martwili.
A przecież nie umieli fruwać, tak samo jak on, więc powinni się tak samo martwić. Skoro się nie martwili, myślał sobie nosorożec, to pewnie śmialiby się tylko, gdyby im się zwierzył z własnego zmartwienia.
Tak myśląc, nosorożec chciał jakoś sobie poradzić. Pomyślał więc, że jeżeli ktoś się martwi tym, że czegoś nie ma albo nie umie, to powinien o tym powiedzieć nie takiemu, kto też tego nie ma albo nie umie, lecz się tym nie martwi. Powinien raczej powiedzieć komuś takiemu, kto się nie martwi właśnie dlatego, że już ma to coś albo to coś umie.  Nosorożec właściwie źle myślał, bo przecież, gdyby Agnieszka nie miała roweru i bardzo się tym martwiła, to raczej powinna o tym powiedzie Justynie, która też nie ma roweru, ale tym się nie martwi. Wtedy Justyna, kiedy się zastanowi, też się zacznie martwić i będą się martwić obie razem. A jeśli powie Tadziowi, który się martwi, bo właśnie ma rower, to Tadzio może się wcale tym nie przejąć, że Agnieszka nie ma roweru.
Czy to może aluzja wprost?

Jest tu kilka dobitnych i celnych myśli jak te. Nie straciły na aktualności, wręcz przeciwnie, brzmią zaskakująco świeżo i aktualnie.
Na przykład fragment, kiedy nosorożec prosi o pomoc i pożyczenie skrzydeł samolot:
Na to samolot powtórzył:"Taki duży i głupi! (Bo samolot w kółko powtarzał te same powiedzonka i myślał, że w ten sposób wszyscy będą myśleli, że jest okropnie ważny, a napradę wszyscy myśleli tylko, że on jest okropnie nudny).
(Trzeba dodać, że samolot, kiedy coś mówił, to bardzo często tak właśnie pytał: "Jasne?" Uważał też, że jeśli będzie tak ciągle mówić, to już na pewno każdy zobaczy, jaki jest ważny").


Wpis bierze udział w wyzwaniu:

"2 w 1" u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie"
- "W 200 książek dookoła świata - 2018"

sobota, 30 grudnia 2017

Magda Podbylska "Tajemnice Świstakowej Polany"

Autor: Magda Podbylska
Tytuł: "Tajemnice Świstakowej Polany"
Ilustracje: Katarzyna Bajerowicz
Wydawnictwo: Wydawnictwo BIS
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2015
Liczba stron: 112





Zatęskniłam za zimą, taką ze śniegiem, mrozem, bałwanem...

Od czego jest literatura?!

Postanowiłam zatem potowarzyszyć dwóm dziewczynkom w ich pobycie u cioci zamieszkującej miłą górską okolicę na Świstakowej Polanie. Świstakowa Polana i Stajenka Lilly, w której przebywają kuzynki przypomina mi troszeczkę Bullerbyn, dom obok domu, wszyscy się znają, lubią i szanują, wiedzą o sobie prawie wszystko (a przynajmniej to, co w danej chwili powinni) i mają na siebie oko. Miła, samowystarczalna, kulturalna, a co najważniejsze wesoła i roześmiana społeczność. Siedem domków, z których jeden stoi pusty i czeka na kolejnego turystę pragnącego spędzić tu trochę czasu i poznać okolicę.
Tak, w przeciwieństwie do małoletnich Wallanderów z Valleby, Jo i (?) Ty ;-) nie mają do pomocy miejscowego komisarza policji, ale mają bystrą ciocię Ellie, która potrafi podpowiedzieć by "połączyć sprawy ze sobą" i inteligentnie naprowadzić dziewczynki na właściwy trop.
Tym samym zagadki rozwiązują się szybko, w oczywisty sposób, bez zbędnych zawiłości, a przy okazji w salwach śmiechu i, co ujęło mnie szczególnie, w fantastycznych okolicznościach dziecięcej zabawy. Fantastycznych - bo wykorzystujących czasem fantazję i dziecięce zmyślanie. To takie proste i skuteczne sposoby na zapewnienie sobie dobrej zabawy w świecie beztabletowym (bezsmartfonowym).

Ponieważ to moje pierwsze spotkanie z nimi, pojawiło się kilka pytań: ile mają lat (stawiam na 10+), jak mają na imię - jedna to Jo, zaś imię drugiej, która jest narratorką jest nieznane (a może niedokładnie podczytywałam?). Są u cioci Ellie gdzieś w górach. Gdzie? Obstawiam Austrię lub gdzieś na uboczu Aspen (USA :-). Dlaczegóż? - Zapraszam do czwartego i piątego zdania w tym wpisie.
Aha i pozostał mi mały niedosyt. Dotarłam do ostatniej strony i...  To już!?
P.S. Ilustracje też są fajne! Podkreślają treść i są bajecznie kolorowe.
Nasze dwie sąsiadki będą zachwycone prezentem. Mam taką nadzieję, bo ja już palę się do następnych przygód detektywek. B-)


P.S.2. Gdybym już tu się nie pojawiła to życzę Do Siego Roku!

Wesołego, zaczytanego i owocnego w dobre sprawy.

Wpis bierze udział w wyzwaniu:
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".







piątek, 29 grudnia 2017

Czas na fantasy

Autor: Clive Staples Lewis
Tytuł: "Opowieści z Narnii. Lew, czarownica i stara szafa"
Ilustrowała: Pauline Baynes
Przełożył: Andrzej Polkowski
Wydawnictwo: Media Rodzina
Miejsce i rok wydania: Poznań 1996
Liczba stron: 184

Lektura dla klasy IV szkoły podstawowej




Jak zauważyła 5000lib w komentarzu pewnego letniego dnia [KLIK], czytanie książek dla dzieci i młodzieży w dorosłym życiu może być (jest) elementem rozwoju osobistego. Jak już będę miała tyle czasu, że hoho, to zapiszę się na te studia. Takie jeszcze mam marzenie...


W pradawnych czasach kiedy to ja byłam uczennicą 4 klasy szkoły podstawej tej lektury nie było w kanonie. Ja sobie nie przypominam, a przecież teoretycznie mogłaby być. (Czy ktoś z Was wie od kiedy "Opowieści z Narnii" są na liście lektur?)
W uzupełnianiu pokoleniowych dziur w edukacji podążyłam zatem za starszym synem i już gdy przyniósł książkę do domu wiedziałam, że ją przeczytam. "Masz okazję uzupełnić to, czego nie miałaś okazji dotąd zrobić" - mówił mi głos. Rzeczywistość po kilkunastu dniach zmusiła mnie po sięgnięcie i realizację planów w przyspieszonym tempie. Starszy dostał zadanie dla chętnych pt. "przygotowanie gry planszowej na bazie fabuły". Pomysł fantastyczny i żeby wspomóc jakoś dziecko (czytaj: wiedzieć o co cho i mieć swój udział w tym fajnym przedsięwzięciu) wystartowałam do książki.


Wchłonęła mnie jak tytułowa szafa. Na kilka godzin przeniosłam się do miejsc fascynujących i pięknych, tajemniczych i ubogacających, groźnych i prostych. Dotknęłam prawdy i dobroci, zła i nadziei, magii i zwykłości, czarów i uczuć.
Po kilku ostatnich lekturach, mam nieodparte wrażenie, że literatura angielska skierowana dla młodych czytelników ma bogatą tradycję pisania o zwykłych miejsach, takich jak dom, ogród w niezwykły sposób.
Oto w starym niewiarygodnie ogromnym domu, do którego w czasie II wojny światowej trafia czwórka rodzeństwa (Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja) są miejsca, które można oficjalnie zwiedzać (dom jest sam w sobie miejscem turystycznych wycieczek z przewodnikiem), i w którym znajdzie się miejsce by pysznie bawić się w czasie niepogody. Jest tam szafa, która stanowi przejście do innego świata - Narnii. W czasie, w którym nieletni bohaterowie przenoszą się do niej trwa tam wieczna zima, bez szans na bożonarodzeniowe prezenty.
Wystarczy nieznacznie poszperać w internecie by dowiedzieć się, że dzieło C. S. Lewisa zawiera biblijne odniesienia. Dla osoby, która pierwszy raz czyta "Lwa, czarownicę i starą szafę", a na dodatek niezadługo w TV ma okazję obejrzeć jej ekranizację, "Biblią aż bije po oczach": stwórca Narnii, lew Aslan, oddaje życie i poświęca się za "grzesznika" (Edmunda), po czym ciało jego znika z kamiennego stołu, który pęka. To męka i zmartwychwstanie Chrystusa bez dwóch zdań.
Zastanowiło mnie dlaczego Lewis powielił baśniowy motyw złej królowej (Śniegu) i egoistycznego chłopca, który daje się uprowadzić i omamić. Dlaczego nie uwiódł pierwiastka żeńskiego i zasugerował tu postaci Ewy? Nie dokonał pełniejszej parafrazy? Może nie o to mu chodziło?


Od czasu przeczytania pierwszej części sagi C.S Lewisa zdążyłam obejrzeć ekranizację "Księcia Kaspiana " i nie mogę doczekać się chwili, w której powrócę do Narnii - tej na kartach powieści.


:-)



Wpis bierze udział w wyzwaniu:


- "W 200 książek dookoła świata - 2017".

poniedziałek, 13 listopada 2017

"Baśń o świętym spokoju". O nieświętym żywocie w świecie smoków. Czyli jak doszłam do tego, że jestem smokiem.

Autor: Zofia Stanecka
Tytuł: "Baśń o świętym spokoju"
Ilustrowała: Marianna Sztyma
Wydawnictwo: Egmont Polska Sp.z o.o.
Miejsce i rok wydania: Warszwa  2015. Wydanie pierwsze
Liczba stron: 48
Uwaga - wpis zawiera spojler. A dlaczego nie zderzak...?





Pewnego razu, dodajmy dawno temu, w dalekim królestwie mieszkał sobie król Miłosław, który wiódł uporządkowane życie, miał idealnie podporządkownych sobie, posłusznych poddanych i spokojne, przewidywalne pełne zasad królestwo.
Ale pewnej niespokojnej wietrznej nocy do bram jego zamku zastukała osoba. Była to Iga. Kobieta została wypuszczona do środka, a jako, że była oczytana i znała się na literaturze, znalazła pracę u nadworngo bibliotekarza. Zarówno on, jak i król, który ją w niedługim czasie zobaczył, nie wypytał Igi ani o to skąd pochodzi, ani kim jest. Co więcej król, nie pozwolił Idze by opowiedziała cokolwiek o sobie, choć chciała by przyszły mąż poznał prawdę o niej.
Król zakochał się w niej nadspodziewanie szybko, po pół roku od zaręczyn poślubił, a po 9 miesiącach został obdarowany synem.
"Nasz syn jest gwałtowny jak ogień, dlatego nazwiemy go Uriel", rzekła Iga.
Syn zaś, od pierwszego oddechu i krzyku, który wydobył się z jego płuc zmienił życie króla nieodwracalnie. Skarpetki na tronie, klocki w sali obrad, dziecko w łóżku rodziców,  porysowane cenne królewskie mapy...
"Jakoś to będzie". 
Ale nie było jakoś, a narastające poczucie wyobcowania i dziwne uczucie ogarniające coraz bardziej króla, musiały w końcu znaleźć ujście. Gwałtowna reakcja ojca wywołała tak wrogą odpowiedź u syna, że po wykrzyczeniyu brutalnych słów zamienil się on w...  smoka. I odleciał,  a za nim jego matka - smoczyca, Iga.

Król ruszył na poszukiwanie ukochanych żony i syna, i po wielu niedogodnościach, trudnych do przewidzenia zajściach i niebezpiecznej drodze odnalazł ich. Miłosław, Iga i Uriel wrócili do siebie, pogodzili się i dali sobie nową szansę, by żyć może nie idealnie i łatwo, ale przeważnie szczęśliwie. A poddani króla zostali powiadomieni, że od czasu do czasu Iga z synem stają się smokami.

Po przeczytaniu baśni zaczęłam zastanawiać się nad tym co by było gdyby.

1. Czy najgorsza wiedza o drugiej osobie jest w stanie powstrzymać miłość?
2. Co byłoby gdyby to ludzka "Iga" spotkała ukochanego pod postacią smoka? Czy doczekaliby się potomka męskiego czy żeńskiego?
3. Co nasunęło mi kolejne pytanie - skąd wziął się ten ognisty pierwiastek?
4. Czy lepiej (czytaj: żyje się spokojniej) gdy ma się potomka smoka, czy smoczynkę?
Ktoś powie, smoczynki też bywają ogniste. Ale obawiam się (z racji nabytego doświadczenia), że jednak typowo, to smoki męskie są bardziej wyczerpującym towarzystwem. Większe,  ruchliwsze, cięższe - tym samym robią więcej hałasu, bałaganu, wiatru i zamieszania. Zniszczenia. A smoczynki? Smoczynki wyrastają i, jeśli jako dorosłe smoki nie latają z kontynentu na kontynent, to by znaleźć ujście dla swojego temperamentu sięgają po odległe i niesamowite wydarzenia zaklęte pod postacią książek. (Sprzątanie domostwa nie jest zajęciem, które dawało by wewnętrzną satysfakcję potrzebom temperamentu). Smoki żeńskie wyrastają na kochające literaturę stworzenia, które kiedy doczekają się potomstwa rodzą kolejne smoki, albo smoczynki. I żyją w świecie ludzi, którzy mają idealnie posprzątane w domu, wokół siebie i w głowie.

5. Co to jest "święty spokój"?
Obawiam się, że potoczne przekonanie o tym, co to jest święty spokój nie ma nic wspólnego ze świętością. To nie jest stan wokół nas, który chcielibyśmy mieć.
To wewnętrzne poczucie przyzwolenia na wszystko co się dzieje, bez tracenia niepotrzebnej energii na walkę z tym, czego zmienić się nie da. Czasem widzę i spotykam osoby, które mają w sobie święty spokój i uwierzcie mi - to co się wokół nich dzieje, nie jest nieruchomym, cichym morzem...




Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie",


- "W 200 książek dookoła świata - 2017".

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...