Zapastowałam się czyli zrobiłam pasty do jedzenia sztuk dwie. Często nie mam pomysłu, co by tu w piątek zaserwować. Ostatnio naszło mnie na pasty. Staram się mieć w spiżarce ( moja jest mikroskopijna, bo to po prostu dolna szafka w kuchni, ale dumnie mi służy) zapasy m.in. konserw, dzięki temu nie muszę co chwila biegać do sklepu. Właśnie konserwa rybna mnie do tego natchnęła tydzień temu. Miałam akurat śledzie wędzone. Kupiłam je dość niepewnie, bo te ryby jadłam dotąd w wersji marynowanej i raz pieczonej, ale wędzone smakują wyśmienicie. Zmiksowałam je z suszonymi pomidorami ( UWAGA - pisałam, że więcej ich nie zrobię, to było w dniu pichcenia, po czasie muszę przyznać, gdy prawie wszystkie słoiczki znikły, że smakują wyśmienicie, szczególnie w różnych pastach, więc kto wie, może jednak pokuszę się latem o nowe słoiki...), mrożonym koperkiem - ach jaki zapach unosił się z pojemniczka, gdy go otworzyłam, szczyptą czarnego pieprzu i kurkumą ( bo jest bardzo zdrowa i staram się jej używać w wielu daniach) oraz odrobiną majonezu ( kupnego, więc był z całych jajek, spróbuję zrobić swój z samych żółtek).
Dzisiaj przygotowałam dwie kolejne. Pierwsza znowu rybna, tym razem z pachnącej wędzonej makreli, suszonych pomidorów, koperku, czarnego pieprzu. Małą niedogodnością było obieranie ryby z ości, nie przepadam za tym, ale smak wynagradza ten trud. Porządnie zmiksowałam, by żadna ewentualna ość się nie ostała. Druga pasta jest z soczewicy. Gotowałam soczewicę około 30 minut, wody dałam tyle, by ziarna były zamoczone, w międzyczasie, gdy wody ubywało, kilka razy jej dolewałam. Do ugotowanej na miękko soczewicy dodałam podsmażoną, drobno pokrojoną cebulkę, posoliłam, doprawiłam czarnym i ziołowym pieprzem i dokładnie zmiksowałam. Jutro będzie jak znalazł i na śniadanie i do pracy.
W tle mój nowy i wielki emaliowany kubek z dziubkiem z Olkusza w modnym pastelowym odcieniu. Marzył mi się taki od dłuższego czasu. Teraz pełni funkcję pojemnika na wszelkie kuchenne utensylia, ale będzie miał tez inne zastosowania. Marzy mi się jeszcze emaliowany dzbanek do parzenia herbaty i ziół, czekam na ten wymarzony i upatrzony, na razie są braki w magazynie :( Ale spokojnie, uzbroiłam się w cierpliwość.
Dzisiaj ostatni dzień wyzwania fotograficznego z bloga we grochy o tym samym tytule, co nazwa bloga Weroniki. Myślałam, że ominę ten etap, bo grochów u mnie ani widu ani słychu, ale znalazłam dwa przedmioty w kropki. To jedyne groszki, innych nie mam. Dopóki nie zaczęłam przeglądać mieszkania pod kątem tego zdjęcia, nawet nie wiedziałam, że z kropkami tak u mnie krucho... :)