Choćbym bardzo chciała, ostatnio nie mogę się zabrać za nic kreatywnego. No dobra, pisanie tekstów jest może i kreatywne. Ale chciałabym podziałać manualnie, wychodząc trochę ponad stukanie w klawisze. Niestety z urlopem już tak bywa, że przed tymi dwoma przyjemnymi tygodniami trzeba zachrzaniać znacznie dłużej, by wszystko domknąć. Z jednej strony zlecenia zwalone na mnie na ostatnią chwilę i współpraca z mało poważnymi ludźmi. Z drugiej przygotowań moc. Facet na dzień przed wyjazdem po prostu wrzuca do torby majtki i szczoteczkę do zębów. Kobiety mają nieco gorzej, bo nie dość, że muszą spakować siebie i to, o czym on nie pomyśli, to jeszcze przed plażowaniem warto zadbać o kilka rzeczy. Zatroszczyć się o wygląd paznokci, o brak kłaków psujących efekt letnich sukienek, o zdrapanie starego naskórka, żeby opalenizna się trzymała. I kiedy to wszystko ogarnąć? W międzyczasie jeszcze stałe elementy gry - fitnessy, zumby, żeby na plaży mieć tylko trzy, a nie cztery wałki wokół pasa. A ja jeszcze wymyśliłam sobie, że remont sufitu najlepiej zrobić, gdy będziemy nieobecni. Więc nie dość, że pakuję walizki, to pakuję też całą resztę. Jak do przeprowadzki. W efekcie jestem wyplutym flaczkiem i nawet nie wiem po co miałabym zasiadać do scrapowania.
Wczoraj przez chwilę nawet pomyślałam, że może fajnie byłoby czegoś dokonać, ale wygrała inna wizja:
ulubiony serial, który powrócił po wakacjach, herbata, koc i popcorn
Trudno mi obiecać, że do niedzieli uda mi się zmotywować do czegoś bardziej twórczego niż pakowanie połowy ciuchów do walizki, a połowy do kartonów.