Myśl zaświtała dawno, ale weny do realizacji jakoś nigdy nie było. W końcu się wzięłam. Nowa zajawka - scrapy wycieczkowe. Teraz każdy wyjazd otrzyma swoją wyklejankę. Wreszcie wszystkie te śmietki, bilety, mapki, rachunki i inne duperele zostaną przytwierdzone na amen.
Na razie nie rozprawiłam się jeszcze z okładką albumu, ale wykleiłam dwie pierwsze strony.
No to jedziemy.
Niedawny Paryż
A także jeszcze niedawniejsze Korfu
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korfu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korfu. Pokaż wszystkie posty
11 czerwca 2011
10 czerwca 2011
Grecko-brytyjski wywczas
Tydzień człowieka nie ma, a tu tyle się dzieje. Patrzę na linki po prawej i nie wiem ile czasu zajmie mi powrót do bycia na bieżąco. Oczywiście o byciu na bieżąco z robotą to nawet nie ma co mówić. Tylko weszłam do domu, a tam ileś maili: 'daj znać jak wrócisz'. No to nic tylko zakasać rękawy.
Tymczasem pora na relację z Korfu, czyli kolejnego punktu na mapie Grecji, który trzeba było w końcu sprawdzić. Sprawdziłam i wiem, że chyba raczej nie wrócę. Liczyłam na trenowanie greckich rozmówek i obżeranie się grecką kuchnią. Planowałam wreszcie spróbować prawdziwej zupy avgolemono, żeby wiedzieć, czy robiona w domu wersja ma coś wspólnego z oryginałem. Owoce miały mi towarzyszyć od rana do wieczora. Miałam wrócić odchudzona od lekkich posiłków i pływania. No i trochę się nie sprawdziło. Trafiłam do jakiejś brytyjskiej kolonii. W knajpach ryba z frytkami, English breakfast i kilka sztandarowych greckich dań. Tych najcięższych. W dodatku podawanych oczywiście z frytkami. Owoce w cenach takich, jakby to była Grenlandia, a nie ciepły kraj z brzoskwiniami rosnącymi jak chwasty. No a po grecku może można pogadać gdzieś w górskiej wiosce. Nad morzem wszyscy nawijali z oksfordzkim akcentem i na moje 'giasou' odpowiadali 'heloł'.
No ale oczywiście co tydzień wakacji, to tydzień wakacji. Słońce, całe dnie pływania, brak telewizora, internetu i telefonu. Wróciłam brązowa, z namiastką mięśni i z jasnymi od słońca włosami. I z kartą zapchaną zdjęciami, bo urokliwych widoków Korfu odmówić nie można.
A już we wrześniu będziemy z Lubym znów eksplorowac kontynentalną Grecję z nadzieją, że tym razem będzie grecko.
Tymczasem pora na relację z Korfu, czyli kolejnego punktu na mapie Grecji, który trzeba było w końcu sprawdzić. Sprawdziłam i wiem, że chyba raczej nie wrócę. Liczyłam na trenowanie greckich rozmówek i obżeranie się grecką kuchnią. Planowałam wreszcie spróbować prawdziwej zupy avgolemono, żeby wiedzieć, czy robiona w domu wersja ma coś wspólnego z oryginałem. Owoce miały mi towarzyszyć od rana do wieczora. Miałam wrócić odchudzona od lekkich posiłków i pływania. No i trochę się nie sprawdziło. Trafiłam do jakiejś brytyjskiej kolonii. W knajpach ryba z frytkami, English breakfast i kilka sztandarowych greckich dań. Tych najcięższych. W dodatku podawanych oczywiście z frytkami. Owoce w cenach takich, jakby to była Grenlandia, a nie ciepły kraj z brzoskwiniami rosnącymi jak chwasty. No a po grecku może można pogadać gdzieś w górskiej wiosce. Nad morzem wszyscy nawijali z oksfordzkim akcentem i na moje 'giasou' odpowiadali 'heloł'.
No ale oczywiście co tydzień wakacji, to tydzień wakacji. Słońce, całe dnie pływania, brak telewizora, internetu i telefonu. Wróciłam brązowa, z namiastką mięśni i z jasnymi od słońca włosami. I z kartą zapchaną zdjęciami, bo urokliwych widoków Korfu odmówić nie można.
A już we wrześniu będziemy z Lubym znów eksplorowac kontynentalną Grecję z nadzieją, że tym razem będzie grecko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)