Pokazywanie postów oznaczonych etykietą makijaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą makijaż. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 lutego 2014

Jak się nie ma, co się lubi... ;) *Rimmel Stay Glossy*

Chyba można uznać, że moje usta są trochę niedoinwestowane ;) Niemal nie używam balsamów czy pomadek ochronnych, bo nie czuję takiej potrzeby. Szminki i inne mocno napigmentowane mazidła omijam szerokim łukiem, bo ze względu na wąskie wargi nie wyglądam w nich korzystnie. Błyszczyki to chyba jedyna kategoria spośród kosmetyków do makijażu ust, która ma u mnie rację bytu. Do niedawna nawet po nie sięgałam od wielkiego dzwonu. Ostatnio robię to częściej, bo przypadkowo odkryłam swojego ulubieńca :) Jest nim błyszczyk Rimmel - Stay Glossy w odcieniu 105 Pop Your Pink.


Widzicie ten żarówiasty róż? :D Sama na pewno nie odważyłabym się po niego sięgnąć, mocne kolory na ustach nie dla mnie. Tym większe było moje przerażenie kiedy zauważyłam, że Ewelina (KLIK) wykonująca mój ślubny makijaż sięga do swojego kuferka po Pop Your Pink i idzie z nim w moją stronę ;))) Na szczęście okazało się, że błyszczyk jest półtransparentny, a ja - o dziwo - bardzo dobrze się w nim poczułam. Ładnie podkreślił i uwypuklił moje usta, nie kleił się, a na koniec wykazał się całkiem niezłą trwałością. Kilka dni po ślubie kupiłam własny egzemplarz, za który zapłaciłam ok. 22 złote. Noszę go w torebce i chętnie po niego sięgam. Na tyle chętnie, że zużyłam już 2/3 buteleczki o pojemności 5,5 ml i niedawno kupiłam zapasową, którą widzicie na zdjęciach ;)

Moje upodobanie do Stay Glossy zaskutkowało tym, że w ramach jednego z gwiazdkowych prezentów dostałam odcień 720 Endless Night.



Na jego widok znowu trochę się przestraszyłam ;) ale on również jest półprzezroczysty, dzięki czemu wygląda na ustach naprawdę naturalnie. Spójrzcie na swatche:


Dodatkowe zalety błyszczyków z tej linii to miękki aplikator i przyjemny, lekko słodki zapach. Lubię to! Dzięki Stay Glossy nie ubolewam już tak bardzo nad niemożnością używania tych wszystkich pięknych szminek. Wiecie jak mówią: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma ;))) A ja błyszczyki Stay Glossy lubię naprawdę bardzo :)

A jak to jest u Was? Pomadka ochronna, szminka, błyszczyk, czy jeszcze coś innego? :D

niedziela, 26 stycznia 2014

Podkładowy pojedynek

Kiedy pod koniec października stanęłam przed dylematem dotyczącym tego jaki podkład do twarzy zgarnąć ze sklepowej półki (KLIK) chętnie przyszłyście mi z pomocą, za co ponownie dziękuję :) Spośród poleconych przez Was kosmetyków wybrałam dwa, które miały największą szansę sprostać moim oczekiwaniom. Wybór padł na podkłady MaxFactor Facefinity i Bourjois Healthy Mix.


Od zakupu minęły właśnie trzy miesiące. W tym czasie używałam tych podkładów na zmianę, w zależności od nastroju i aktualnego odcienia mojej cery. Już na pierwszy rzut oka widać, że Healthy Mix 52 Vanilla jest ciemniejszy i bardziej żółty od lekko brzoskwiniowego Facefinity Nude 47.


Na szczęście oba podkłady posiadają zdolność dopasowywania się do koloru cery, więc w żadnym z nich nie wyglądałam sztucznie. Przynajmniej w swojej własnej ocenie ;) Ta wspólna cecha nie oznacza jednak, że podkłady są sobie równe.


Facefinity All Day Flawless 3 - in - 1 Foundation to wyjątkowy kosmetyk, którego specjalna, potrójna formuła pozwala na zachowanie perfekcyjnej cery przez cały dzień. Jest to płynny podkład, w którego skład wchodzi nie tylko tradycyjny fluid, ale także baza pod makijaż oraz korektor! Jego właściwości pozwalają uzyskać niezwykle trwałe, perfekcyjne wygładzenie.

Producenta jak zwykle trochę poniosło ;) Może rzeczywiście podkład zawiera trochę bazy i korektora, ale zupełnie tego nie odczułam. Nie zauważyłam ani wyjątkowego krycia (którego wcale od podkładu nie oczekuję, bo od tego są korektory), ani nadzwyczajnej trwałości. Niemniej jednak Facefinity to naprawdę dobry kosmetyk. Aplikowany Beauty Blenderem ładnie stapia się ze skórą i ujednolica jej koloryt. Daje niemal matowe wykończenie, jednak nie jest to płaski mat. Twarz pokryta Facefinity wygląda po prostu zdrowo. Pokład utrwalony pudrem trzyma się na mojej mieszanej cerze przez cały dzień. Po kilku godzinach zmatowienia wymaga jedynie strefa T, co jest dla mnie standardem. Plus za przezroczyste, szklane opakowanie ze sprawnie działającą pompką i filtr SPF20. 


70% więcej blasku, rozświetlona i ujednolicona cera do 16 godzin. Podkład wzbogacony w krystaliczne pigmenty ujednolica cerę, rozświetlając ją od wewnątrz. Cera jest pięknie rozświetlona i nawilżona przez 8 godzin. Delikatna i świeża tekstura niesłychanie łatwo wtapia się w skórę, nie pozostawia śladów na skórze. Efekt: zdrowa i naturalnie piękna cera.

Czytając opis producenta mam ochotę parsknąć śmiechem. Ujednolicona cera do 16 godzin? Tiaaa... Niestety, ale ten dobrze zapowiadający się podkład znika z mojej twarzy już po trzech, góra czterech godzinach od nałożenia. Ulatnia się niezależnie od warunków atmosferycznych i od tego, czy dotykam twarzy czy nie. Kiedy wieczorem przecieram twarz wacikiem nasączonym płynem micelarnym stwierdzam, że jest prawie czysty. Szkoda, bo patrząc na ten podkład przez pryzmat wersji Serum spodziewałam się lepszej jakości. Healthy Mix w moim odczuciu broni się jedynie poręcznym opakowaniem z pompką, bezproblemowym aplikowaniem i ładnym stapianiem się z cerą. Używam go właściwie tylko na "krótkotrwałe" okazje ;) a że takich trafia mi się dość mało, to i zużywanie idzie mozolnie, co dobrze widać na pierwszym zdjęciu.

Gdybym miała ponownie sięgnąć po któryś z tych podkładów, z pewnością kupiłabym Facefinity. Ale nie kupię, bo potulnie wracam do mojego ulubionego Bourjois Healthy Mix Serum. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta :DDD


Owocowa terapia (z liczi, jagodami goji i owocem granatu) zmniejszająca zmęczenie, pozostawiająca uczucie świeżości i lekkości, rozświetlająca i ujednolicająca cerę na 16 godzin. Zawiera witaminy i przeciwutleniacze. Podkład ma postać żelu, który stapia się z naturalnym odcieniem skóry i nadając jej półmatowe wykończenie. Jest hypoalergiczny i nie blokuje porów.

To 16-godzinne ujednolicenie tu także jest naciągane, ale i tak uwielbiam ten podkład! Jest naprawdę trwały. Aż dziwne, że klasyczny Healthy Mix tak mocno od niego odbiega. Co ciekawe, te wersje różnią się także kolorem, mimo, że na obu widzę oznaczenie "52 Vanilla". Waniliowy Healthy Mix serum jest jaśniejszy od swojego starszego brata. Aplikuje się z łatwością. Ujednolica koloryt cery w bardzo zadowalającym stopniu maskując chociażby cienkie, niebieskie żyłki które prześwitują przez cienką skórę pod moimi oczami czy zaczerwienienia na skrzydełkach nosa. Sprawia, że twarz wygląda zdrowo i promiennie. Nie ma mowy ani o błysku, ani o płaskim macie. Zmatowienie strefy T mniej więcej w połowie dnia wystarczy, żebym mogła cieszyć się nałożonym rano makijażem aż do wieczora. Widoczna na zdjęciu buteleczka HMS nie jest ani pierwszą, ani ostatnią którą kupiłam :) Polecam posiadaczkom mieszanej, względnie bezproblemowej, dobrze nawilżonej cery.

Jaki podkład prowadzi obecnie w Waszym prywatnym podkładowym rankingu? :)

czwartek, 24 października 2013

Szukam podkładu idealnego. Potrzebuję Waszej rady!

Dziewczyny! Potrzebuję rady. Pilnie muszę kupić nowy podkład do twarzy, ponieważ obecny dość nieoczekiwanie skończył mi się dzisiaj rano ;) Od wielu miesięcy używam tylko Bourjois Healthy Mix Serum. Pierwszy raz sięgnęłam po niego wiosną. Zdobył moje uznanie (i z pewnością doczeka się recenzji), więc tymczasowo niechętna do testowania nowości wrzucałam do kuferka kolejne buteleczki tego podkładu. W sumie zużyłam ich cztery lub pięć pod rząd - już straciłam rachubę ;) Niby mogłabym kupić następną, ale w końcu mam ochotę na zmianę. Jednak boję się wybierać całkiem w ciemno, nie chcę trafić na bubel. Pomyślałam, że może Wy mogłybyście polecić mi jakiś fajny podkład? :) 


Szukam kosmetyku, który:
- będzie odpowiedni dla mieszanej cery,
- będzie krył w lekkim / średnim stopniu (bez efektu maski! zależy mi tylko na ujednoliceniu kolorytu twarzy),
- nie będzie ciemniał na twarzy i dopasuje się do naturalnego odcienia skóry,
- będzie trwały (tzn. nie będzie spływał z twarzy, warzył się itp.),
- będzie się łatwo aplikował (Beauty Blenderem, ewentualnie palcami),
- będzie kosztował maksymalnie 70 zł.

Preferowane opakowania z pompką! Macie jakieś pomysły? Typy? Liczę na Was! I już dzisiaj wieczorem ruszam na kosmetyczne zakupy ;)

niedziela, 17 marca 2013

Kiepskie wieści ...

Zastanawiam się i właściwie nie wiem, dlaczego jeszcze nie zrecenzowałam Wam mojego ulubionego podkładu, Rimmel - Match Perfection Cream Gel Foundation, zwłaszcza, że zużyłam już niemal trzy słoiczki. Niestety recenzji jak nie było, tak nie będzie, bo jej pisanie najzwyczajniej w świecie nie ma już sensu - kilka dni temu dowiedziałam się, że Rimmel postanowił wycofać ten produkt ze swojej oferty. I to nie tylko w Polsce...


Podkład idealny i z tego co obserwowałam na blogach i forach - bardzo lubiany. Dlaczego znika? Nie potrafię tego zrozumieć ... Niestety Rimmel na swoim funpage'u na Facebooku potwierdza tę informację. Odwiedziłam kilka punktów Rossmanna, w każdym z nich po odcieniu 100 Ivory ani śladu. Szczęściary używające ciemniejszych kolorów jeszcze mają szansę zrobić niewielki zapas. 

Tym samym poszukiwania podkładu idealnego rozpoczynam na nowo. Dziewczyny, a zwłaszcza fanki wycofywanego żelowego Match Perfection - jaki inny podkład polecacie? Czekam na nazwy Waszych podkładowych ulubieńców :) Napiszcie, dlaczego lubicie właśnie ten a nie inny podkład, może w ten sposób będzie mi łatwiej znaleźć godne zastępstwo dla nieodżałowanego Rimmela. Liczę na Was! :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Kamuflaż :)

Wiosną tego roku po raz n-ty byłam w Niemczech. Zapewne pamiętacie, że jak zwykle przywiozłam stamtąd torbę pełną zakupów. Jednym z nabytków był korektor pod oczy Maybelline - Instant Anti-Age Effekt - Der Löscher (Auge). Angielska wersja nosi w nazwie słowo Eraser, o ile się nie mylę ;) W wolnym tłumaczeniu ten korektor to taka gaśnica / gumka sprawiająca, że podoczne cienie i zmarszczki znikają ;))


Swój korektor kupiłam w drogerii Schlecker za ok. 7 euro. Wybrałam najjaśniejszy odcień, czyli 01 Light. Opakowanie zawiera 6,8 ml produktu. Ma postać wąskiego "długopisu" zakończonego kulką z takiej jakby gąbeczki... Ciężko to opisać, chyba lepiej będzie jak same zerkniecie :D


Produkt wydobywa się z opakowania poprzez przekręcanie czerwonej części - słychać wtedy charakterystyczne "kliki". Tłok minimalnie obniża się wyciskając niewielką ilość kosmetyku na gąbeczkę.


Korektor jest aksamitny, kremowy. Ma konsystencję idealną pod oczy - niezbyt rzadką, ale i niezbyt gęstą :) Aplikacja za pomocą tej włochatej gąbeczki jest bardzo wygodna i przyjemna. Produkt bezproblemowo pozwala się wklepywać i rozcierać. Ładnie kryje, stapia się z cerą, nie wchodzi w zmarszczki, nie roluje się. Trwa cały dzień! Z powodzeniem stosuję go zarówno pod oczy, jak i na cerę (zaczerwienienia, przebarwienia). Jest wydajny - codzienne stosowanie przez niemal 5 miesięcy zaowocowało zużyciem na poziomie 1/3 zawartości opakowania. Podsumowując: to mój najlepszy korektor od czasów (niepojętego dla mnie) wycofania z rynku rewelacyjnego korektora EverFresh (również od Maybelline...).


W moim odczuciu ten kosmetyk ma tylko dwie wady. Pierwsza z nich to niedokładny tłok. W pewnym momencie korektor (podczas przekręcania dozownika) zaczął przeciskać się między nim a ściankami opakowania. Tym sposobem znaczna ilość produktu znalazła się ponad tłokiem, czyli będzie nie do wydobycia. Chyba, że poprzez rozbicie buteleczki... Drugą wadą jest oczywiście dostępność. A właściwie niedostępność :( Nadzieję na upolowanie go na terenie Polski widzę właściwie tylko w drogeriach Schlecker - wiem, że niektóre z Was mają je w pobliżu. Pozostałym polecam obejście się smakiem, zakupy na Allegro, wykorzystanie mieszkających poza Polską znajomych lub mały zagraniczny wyjazd ;)))

Znacie ten korektor? Co o nim sądzicie? Liczę na to, że w komentarzach podzielicie się nazwami swoich ulubionych korektorów pod oczy / do twarzy! :))

piątek, 25 maja 2012

Mieszane uczucia ...

Żywię niekłamaną sympatię do produktów marki E.L.F. (KLIK) - zwłaszcza tych z linii Studio. Są tanie i fajne jakościowo. Bardzo lubię róż Candid Coral (KLIK), który dopiero teraz, po roku stosowania, powoli sięga dna. Cenię puder w kamieniu Complexion Perfection (KLIK). Często sięgam po żelowe linery, których - nie wiedzieć czemu - jeszcze nie zrecenzowałam ;) Zachęcona pozytywnymi opiniami i własnymi doświadczeniami z marką zamówiłam sypki puder High Definition Powder (KLIK).

(foto: pinger.pl)

Według producenta puder został specjalnie wymyślony, aby ukryć wszelkie niedoskonałości na skórze, widoczne przy zbliżeniach nowoczesnych kamer HD. Maskuje zmarszczki, rozszerzone pory oraz wszelkie inne niedoskonałości skory, wygładza. Pozostaje przy tym zupełnie niewidoczny. Zalecany do makijażu przed kamerami lub do użytku codziennego.

Skład: Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Silica.

Opis od początku wydawał mi się podejrzany. Transparentny puder, który ukrywa niedoskonałości? To od razu włożyłam między bajki. Maskowanie zmarszczek? Jasne... Jedyne, czego oczekiwałam od tego produktu to długotrwałe zmatowienie (w końcu ma w składzie matującą krzemionkę!) i dyskretne wygładzenie cery.


Na pierwszy rzut oka jest bardzo przyzwoity - jedwabisty w dotyku, maksymalnie drobny. Problem zaczyna się podczas aplikacji. Ciężko jest nabrać na pędzel odpowiednio małą ilość produktu - nie obywa się bez strzepywania nadmiaru, co bezpośrednio wiąże się ze stratą sporej ilości kosmetyku. Podczas nakładania na twarz okazuje się, że puder ma tendencję do bielenia. Na szczęście po chwili stapia się z cerą i sprawia, że ta jest gładka i zmatowiona. Do czasu... Niestety efekt ten utrzymuje się na mojej normalnej, nieprzetłuszczającej się skórze nie dłużej niż przez dwie-trzy godziny. Za krótko! O maskowaniu niedoskonałości i ukrywaniu zmarszczek oczywiście nie ma mowy. Wiem, że niektóre użytkowniczki tego pudru narzekają na zapychanie. Mnie to na szczęście ominęło, ale podatnym na to zjawisko radzę uważać - głównym składnikiem pudru jest nieprzepuszczający silikon... To właśnie jemu nasze cery mają zawdzięczać potencjalne wygładzenie w stylu High Definition.

Czy polecam? Sama nie wiem... Nie zachwycam się, ale za bubel również nie mogę go uznać. HD Powder to przyzwoity produkt za przyzwoite pieniądze. Spełnia swoją podstawową funkcję, którą moim zdaniem jest matowienie cery i trzymanie makijażu w ryzach. Co prawda krótkotrwale, ale zawsze można zabrać go ze sobą i w ciągu dnia robić poprawki - dzięki szczelnemu, zamykanemu na "klik" opakowaniu nadaje się do torebki. Prawdopodobnie zużyję swój egzemplarz do dna, ale z pewnością nie ponowię zakupu.

Cena: 6 funtów + przesyłka / 8 g produktu.

Znacie High Definition Powder marki E.L.F? Co o nim sądzicie? Hot or not? ;)

czwartek, 26 kwietnia 2012

Zaszalałam! Mega-haul :))

Wróciłam! :) Trzy doby poza domem. Połowę tego czasu spędziłam w samochodzie. Na szczęście drugą połowę spożytkowałam w przyjemniejszy sposób ;)) Kiedy postanowiłam, że pokażę Wam swoje zdobycze uświadomiłam sobie, że w ciągu ostatnich kilku tygodni kupiłam o wiele więcej niż to, co przywiozłam z Niemiec... Przychodzę więc z mega-haulem :)) Będzie dużo zdjęć! Gotowe? ;)

Wraz z nastaniem astronomicznej wiosny zapragnęłam odświeżyć szafę. Zaowocowało to zakupem kilku rzeczy. Zaczęło się od wizyty na Asos.com. Kliknęłam czarną spódnicę (fason "tulipan"), złotą koszulkę (już ją widzę do czarnych rurek :)) i liliową kopertówkę:


W Reserved wpadły mi do koszyka dwie spódnice - cóż mogłam zrobić, leżały idealnie... w sensie, że na mnie, nie na półce ;)) Btw ten sklep kiedyś wykończy mnie finansowo, co rusz coś wpada mi tam w oko ;)


Przyszła pora na poszukiwanie delikatnych białych sandałków z odsłoniętą piętą i bez "japonkowego" paska... Moje ukochane Street'y dokonały żywota w zeszłym roku, po czterech sezonach intensywnego użytkowania. Godnych następców znalazłam na Allegro :)


Tam też upatrzyłam śliczną koszulę. Idealna na wiosnę i lato!


Parfois to kolejny butik, w którym toczę bój sama ze sobą. Za każdym razem mam ochotę kupić więcej niż mogę ;) Ostatnio zaszalałam - wyszłam stamtąd z dwiema torebkami :) Jedna biała z wycinankami, przez które widać brązowy wkład i zakładana przez tułów, druga czarna, pikowana, na łańcuszku, do noszenia na ramieniu.


Nie jest tajemnicą, że jestem podatna na kuszenie - zwłaszcza, kiedy moja zakupowa chcica jest aktywna ;) Jedna z moich koleżanek (FF :*) bez ostrzeżenia pokusiła internetowym sklepem Top Secret. Jak skutecznie, możecie zobaczyć poniżej ;)


(foto: sklep.topsecret.pl)

Jestem pozytywnie zaskoczona jakością tych rzeczy! Stacjonarnie nigdy nie potrafię znaleźć w TS nic godnego uwagi, a tu nagle takie perełki :)) z których większość miała bardzo korzystne ceny. Gdyby doliczyć błyskawiczną i darmową przesyłkę kurierską... To na pewno nie były moje ostatnie zakupy w tym sklepie :))

Koniec końców doszłam do wniosku, że nie mam balerinek... Zeszły sezon był ostatnim dla kilku moich ukochanych par. Z pomocą znowu przyszło Allegro ;)


Kolejną parę kupiłam stacjonarnie, w CCC. Znalazłam ją przypadkowo, podczas nabywania półsportowych butów, które posłużą mi między innymi podczas nadchodzącego (nadmorskiego :)) urlopu:


Dość garderoby, czas na kosmetyki! Oprócz standardowych produktów typu płyn micelarny, zmywacz do paznokci i tym podobne w ostatnim czasie skusiłam się na dwa przedmioty marki TheBalm: rozświetlacz Mary-Lou Manizer i róż do policzków Hot Mama! :)


No dobrze, przejdźmy do moich nabytków aus Deutschland ;) W krótkim czasie udało mi się odwiedzić Aldiego, REWE, Schleckera i DM, czyli miejsca już mi znane - wpadam tam podczas każdej wizyty za Odrą.

Oczywistym jest, że nie mogłam wrócić bez zapasu ulubionych słodyczy ;)


W pyszne przekąski zaopatrzyłam również całą swoją rodzinę. Oczywiście zaliczam do niej też Figę i Muchę ;)))


A teraz to, co zapewne interesuje Was najbardziej. Nabytki z drogerii ;)






Żele pod prysznic Balea z limitowanej serii. Mydełko, odżywka i duuuużo olejków Alverde. Bajery do kąpieli Kneipp i Tetesept. Korektory pod oczy Maybelline i Basic. Lakiery do paznokci Basic i P2. Do tego parę innych drobiazgów :)) Jestem usatysfakcjonowana ;)

Zdradzę Wam, że zza zachodniej granicy przywiozłam także coś ... dla Was :)) Szczegóły niebawem. Bądźcie czujne! :)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Jakość za grosze :))

Zaledwie wczoraj pokazałam Wam mój makijażowy niezbędnik (KLIK). W komentarzach pod tamtym postem kilka z Was poprosiło o recenzję pudru E.L.F. - Complexion Perfection. Nie pozwolę Wam czekać :) Oto i ona!

(foto: eyeslipsface.co.uk)

Complexion Perfection to puder korygujący zamknięty w zgrabnej, solidnej puderniczce z lusterkiem. Składa się z czterech różnobarwnych prostokątów. Każdy z nich ma specjalistyczne zadanie. Przynajmniej w teorii ;) Żółty neutralizuje cienie, niebieski rozjaśnia, zielony pomaga ukryć zaczerwienienia, różowy odświeża look. Nie dajcie się na to nabrać! Wierzę w tę 'koloroterapię' pod warunkiem, że mówimy o typowych korektorach, a nie o pudrze, którego na dodatek używa się w sposób globalny, poprzez mieszanie ze sobą wszystkich barw. Complexion Perfection nie ukryje niedoskonałości cery, czego zresztą wcale od niego nie oczekiwałam. Kupując go miałam nadzieję otrzymać fajny jakościowo, trzymający makijaż w ryzach, matujący kosmetyk. I taki właśnie otrzymałam :)) Choć początki nie były łatwe... Puder nie wtapiał się w skórę, lekko bielił, dawał efekt mąki. Działał, ale nie wyglądał. Nie mogłam zrozumieć, skąd te wszystkie zachwyty? Aż w końcu mnie olśniło. Pędzel! Complexion Perfection wymaga pędzla miękkiego i łagodnego do granic możliwości. Takiego, którym można miziać buzię przez 24 godziny na dobę bez obawy o najdrobniejsze podrażnienia. Niestety nie polecę Wam żadnego konkretnego modelu, sama posiadam pędzel 'no-name' kupiony za 35 złotych przez zupełny przypadek. Źródło nieznane :)


Zaraz po zakupie zaaplikowałam nim rzeczony produkt. Dopiero wtedy zrozumiałam o co tyle szumu :)

Complexion Perfection w ciągu kilku chwil od nałożenia ładnie stapia się z cerą, wiążąc makijaż i utrwalając go na minimum kilka godzin. Po efekcie przysypania mąką nie ma śladu. CP świetnie matuje moją mieszaną cerę - i nie jest to płaski mat :) Poprawki w strefie T konieczne są dopiero pod koniec dnia. Kosmetyk nie wchodzi w pory, nie zapycha, nie uczula.

Po lekturze kilku innych recenzji tego pudru wiem, że bardzo różnie oceniacie aspekt jego wydajności. Część z Was narzeka, że puder pyli i znika z opakowania z prędkością światła. Idalia napisała, że Complexion Perfection wystarcza jej na niecałe dwa miesiące (KLIK). Dla mnie to szok! Na zużycie, które widzicie na powyższym zdjęciu (stanowiące mniej więcej połowę całości pudru) pracowałam codziennie przez kilka długich miesięcy! Na dodatek mój egzemplarz nie pyli... Czyżby stopień sprasowania Complexion Perfection różnił się w zależności od partii / czasu / miejsca produkcji? ... Na szczęście nie ma to wpływu na jego jakość :)

Gorąco polecam Wam ten kosmetyk. Właściwości Complexion Perfection są w pełni zadowalające. Bije na głowę wszystkie inne pudry w swojej klasie. A kosztuje tylko 3,5 funta! (KLIK) Możecie go kupić również na Allegro. Tam zapłacicie więcej, ale... CP i tak będzie wart tych pieniędzy :) Jestem pewna, że po zużyciu obecnie posiadanego egzemplarza sięgnę po kolejny. Świetna jakość za przysłowiowe grosze, to lubię :))

niedziela, 8 kwietnia 2012

Makijażowy niezbędnik :)

Nie ukrywam, lubię mieć wybór. Mój kuferek pełen jest różnego rodzaju kosmetyków do makijażu. Korektory, podkłady, pudry, róże, rozświetlacze, kredki, eyelinery, cienie ... Części z nich używam okazyjnie. Mam jednak swój żelazny zestaw, bez którego nie wyobrażam sobie wykonania codziennego mejkapu. Od wielu tygodni kształtuje się następująco:


Korektor: płynny Golden Rose 05 pod oczy (KLIK) i MAC Studio Finish Concealer NC20 na cerę.
Podkład: Revlon ColorStay Mineral Mousse 020 (KLIK i KLIK) lub (częściej) Rimmel Match Perfection Cream Gel Foundation 100 Ivory.
Puder: E.L.F. Complexion Perfection.
Róż do policzków: E.L.F. Blush - Candid Coral (KLIK).
Rozświetlacz: Physicians Formula - Translucent Pearl (KLIK).
Kreska: tu panuje różnorodność :) wymiennie sięgam po żelowe eyelinery E.L.F, liner Zoeva lub kredki Basic.
Brwi: korektor Delia (KLIK i KLIK)- czarny lub brązowy, w zależności od tego jaki efekt chcę uzyskać.

Jak może zauważyłyście, w moim zestawie brakuje tuszu do rzęs. Nie potrzebuję go :) ponieważ od kilku miesięcy noszę jedwabne rzęsy zakładane metodą 1:1 (KLIK):


Przy okazji dodam, że bardzo polubiłam produkty marki Eyes Lips Face. Jak bardzo, widać po zużyciu powstałym w ciągu kilku miesięcy :)


Po cienie do powiek sięgam sporadycznie. Zazwyczaj noszę tylko wyrazistą kreskę - w takim makijażu oka czuję się najlepiej. Jeśli już jednak mam ochotę umalować oko cieniami, wybieram paletkę Nyx Nude on Nude (KLIK) lub Sleek Oh So Special (KLIK).


Szminek i błyszczyków praktycznie nie używam. Po balsamy do ust sięgam głównie w celach pielęgnacyjnych.

Mniej więcej tak prezentuje się mój codzienny makijaż:


Równa kolorytowo, rozświetlona cera, ujarzmione brwi oraz podkreślone oczy. Do tego psik ulubionych perfum i już, gotowe. Cała ja :)

Jak prezentuje się Wasz makijażowy niezbędnik? Który kosmetyk zajmuje w nim najważniejszą pozycję? :)

poniedziałek, 13 lutego 2012

Ulubiony pisak ;)

Za mną zwariowany tydzień. Masa nadprogramowych obowiązków, wesele znajomych... Ale już jestem! Czas przerwać tę ciszę :) Przychodzę do Was z recenzją kosmetyku, który podczas ostatnich, szalonych dni był przeze mnie testowany w niemal ekstremalnych warunkach i okolicznościach ;) Zapraszam do lektury kilku słów na temat płynnego korektora Golden Rose :)

(foto: goldenrose.pl)

Swój egzemplarz kupiłam stacjonarnie za ok. 16 złotych. Na moją prośbę ekspedientka dobrała mi jasny, brzoskwiniowy odcień z różowymi podtonami (takie najlepiej sprawdzają się pod oczami, świetnie rozjaśniają spojrzenie). Po testach i oględzinach "naręcznych" ;) oraz porównaniu swatchy padło na nr 05.


Paleta kolorów jest uboga, ale myślę, że wśród pięciu dostępnych odcieni każdy znajdzie ten odpowiedni :)

(foto: goldenrose.pl)

Bardzo podoba mi się forma opakowania - pisak z miękkim, przyjemnym pędzelkiem i zatyczką oraz prostym mechanizmem uwalniającym korektor do wnętrza włosia. Wystarczy lekko przekręcić dolną część pisaka :) która wydaje wówczas charakterystyczny "klik". Ilość uwalnianego korektora można swobodnie dozować - wydobywa się powoli, bez nadmiernego wylewania.


Konsystencja korektora również bardzo mi odpowiada. Płynna, ale niezbyt rzadka. Lekka, gładka, kremowa. Idealna pod oczy. Korektor nie spływa, ale też nie zbija się w grudki. Daje się równomiernie i łatwo wklepać w delikatną skórę pod oczami. Trzeba dodać, że korektor Golden Rose ma formułę "oil - free" i jest testowany dermatologicznie :)

Na plus oceniam również trwałość korektora :) Nałożony pod podkład, a następnie lekko przypudrowany trzyma się cały dzień. Nie ściera się, nie spływa, nie wchodzi w zmarszczki, nie podkreśla suchych skórek, nie powoduje świecenia ani nie wysusza! Czuję się w obowiązku dodać, że mam 25 lat, a moja skóra pod oczami pierwotnie nie jest wysuszona ani wymagająca - nazwałabym ją normalną, nawilżoną, z pierwszymi zmarszczkami mimicznymi. Niestety (albo stety...) nie wiem, jak korektor zachowałby się na przesuszonej skórze. Niemniej jednak na odżywionej skórze pod oczami sprawdza się wyśmienicie :)

Kwestią dyskusyjną jest krycie, czyli jego podstawowa funkcja. Pod moimi oczami można dostrzec nie tyle cienie, co dość widoczne, niebieskie żyłki. Najwyraźniej mam tam wyjątkowo cienką skórę... Golden Rose Liquid Concealer maskuje je w stopniu zadowalającym, ujednolicając koloryt i wyraźnie rozjaśniając spojrzenie. Nie jest idealnie, ale jest dobrze :) Kosmetyk - wbrew zapewnieniom producenta - na pewno nie poradzi sobie z bardzo wyraźnymi cieniami, jednak z pewnością zatuszuje oznaki zmęczenia i niewielkie zmiany w kolorycie cery. Czasem używam do także do ukrycia śladów po niedawno zaleczonych wypryskach czy wyrównania koloru skóry na skrzydełkach nosa. Mówiąc kolokwialnie: daje radę ;) Używam go każdego ranka!

I tu nasuwa mi się kolejny temat - wydajność. To chyba jedyny minus tego produktu. Po trzech tygodniach codziennego stosowania dostrzegam ubytek wielkości 1/3 pierwotnej pojemności (12 ml). Po niespełna dwóch miesiącach po korektorze nie będzie śladu. Na wydajność z pewnością przekłada się konsystencja korektora. Wystarczyłby na dłużej, gdyby był gęstszy, ale wówczas nie nadawałby się pod oczy... Wiecie jak mówią: albo rybki, albo akwarium ;)) Obecna konsystencja korektora bardzo mi odpowiada, więc na wydajność już nie narzekam :)

Zamieszczam swatche. Na drugim zdjęciu znajdziecie porównanie korektora Golden Rose 05 ze słynnym podocznym korektorem SkinFood Salmon Darkcircle Concealer. Zdjęcia oczywiście można powiększyć.



Chętniej sięgam po korektor Golden Rose. Właściwości mają te same, jakość podobną, a nie dość, że kosmetyk GR jest tańszy, to jeszcze praktyczniejszy w użyciu i bardziej higieniczny!

Golden Rose Liquid Concealer to produkt, któremu przyznaję wysokie noty. Planuję powtórny zakup :) jednocześnie polecając go osobom o umiarkowanych potrzebach, których na pewno jest tu sporo. Dostaniecie go stacjonarnie w punktach Golden Rose, w sklepie GoldenRose-Styl (KLIK) lub na Allegro.

Jak sądzicie - czy to produkt dla Was? A może już znacie ten kosmetyk? Jak go oceniacie? Podzielcie się ze mną nazwami swoich ulubieńców w kategorii "korektor pod oczy"! :)

sobota, 12 listopada 2011

Musowa aktualizacja :)

Pamiętacie, jak w czerwcu pisałam Wam o kultowym podkładzie Revlon ColorStay w formie musu? Jeśli nie: KLIK. Pokazywałam Wam wówczas odcień 030 Light. Wspomniałam, że wraz z rozkwitem lata staje się nieco za jasny i że w związku z tym planuję zakup ciemniejszego odcienia. W okolicach sierpnia kupiłam :) 040 Light Medium. Dzisiaj specjalnie dla Was porównałam oba odcienie. Spójrzcie na zdjęcia:



Drugą fotografię wykonałam przy udziale lampy błyskowej. Bez jej użycia nawet w wyraźnym, dziennym świetle różnica pomiędzy tymi odcieniami była trudna do uchwycenia. Łatwo zauważyć, że odcień 040 Light Medium jest ciemniejszy i nieco bardziej brzoskwiniowy od jaśniejszego, żółtawego 030 Light.

Tak, jak odcień 030 jest dla mnie idealny na okres od jesieni do wiosny, tak 040 jest jego godnym następcą latem :) Świetnie komponuje się z moją lekko opaloną skórą. Podtrzymuję niemal wszystko, co napisałam o tym podkładzie w czerwcowej notce. Higieniczne i poręczne opakowanie, łatwa aplikacja, półmatowe, niepłaskie wykończenie, wyrównanie kolorytu skóry, lekkie krycie, dobra trwałość - i to niezależnie od warunków atmosferycznych. Mus Revlona sprawdza się u mnie zarówno podczas mrozów, jak i 30-stopniowych upałów :) nie spływa! Zwłaszcza utrwalony pudrem.

Wyżej napisałam, że "podtrzymuję prawie wszystko", bo jedno ze stwierdzeń muszę uznać za nieważne. ColorStay Mousse okazał się być wydajniejszy, niż myślałam :) W czerwcu pisałam Wam, że tubka wystarczy na około miesiąc codziennego stosowania. Guzik prawda! 30 ml wystarcza na trzy razy dłużej. Sprawdziłam :)) Tym samym allegrowa cena (ok. 30 zł) staje się ceną bardzo zadowalającą. Zwłaszcza, że w zamian za nią otrzymujemy produkt godny pochwalnego hymnu :)

Moją twarz umalowaną musem w odcieniu 030 Light możecie zobaczyć w TEJ notce.

Pokochałam tę jakość i formę podkładu. Revlon ColorStay Mousse na stałe zagościł w mojej kosmetyczce. Od niemal pół roku praktycznie nie sięgam po nic innego.

Znacie podkład Revlon ColorStay w formie musu? Jakie są Wasze spostrzeżenia? :)

poniedziałek, 5 września 2011

Rumienię się!

Jeszcze dwa lata temu uważałam róż do policzków za kosmetyk zbędny. Nie miałam, nie używałam, nie pragnęłam. Teraz zupełnie nie rozumiem dlaczego ;) Odkąd wprowadziłam ten element do swojego makijażu codziennie zauważam, jak po nałożeniu różu twarz zyskuje na świeżości i uroku. Staje się bardziej zalotna, dziewczęca. Róż zdecydowanie robi kobietom dobrze! Pod warunkiem, że malujemy nim subtelne rumieńce, a nie nasycone plamy, których pozazdrościłaby nam matrioszka ;)

W ciągu dwóch lat miałam okazję przetestować kilka różów. Część z nich stała się moją własnością - niektóre zamierzenie, inne z przypadku. Dziś będzie o kosmetyku który kupiłam w ciemno, wiedziona ciekawością, a mianowicie o różu do policzków Eyes Lips Face z linii Studio.


Amerykańska strona E.L.F: KLIK.
Brytyjska strona E.L.F: KLIK.

Eyes Lips Face to marka raczej niskopółkowych, niedrogich i jednocześnie ciekawych kosmetyków. Wypuściła linię standardową oraz linię Studio. Tą drugą sygnowane są kosmetyki lepsze jakościowo, bardziej zaawansowane, a co za tym idzie - droższe (ale wciąż tanie!). E.L.F. w ofercie ma także produkty do pielęgnacji i akcesoria. Ewidentnie wzoruje się na znanych markach. Stylistyka różu z linii Studio od razu nasuwa mi skojarzenie z produktem NARS (o którym swoją drogą skrycie marzę ;)). Same zobaczcie:

(foto różu NARS: temptalia.com)

Podobieństwo jest oczywiste. Co więcej - opakowanie różu E.L.F. jest równie solidne i praktyczne, jak w przypadku pierwowzoru. Bezproblemowo pozwala się otworzyć, jednak samoczynnie z pewnością tego nie zrobi. Po wewnętrznej stronie klapki zawiera lusterko. Zgrabne, eleganckie, proste.

No dobrze, a co z zawartością?


Kosmetyk jest bardzo suchy. Do tego słabo napigmentowany, a przez to mało wydajny. By nabrać na pędzel pożądaną ilość tego zbitego, suchego, porowatego różu, trzeba się trochę namachać ;)


Same wady? Niekoniecznie! :) Dzięki słabej pigmentacji możemy stopniować efekt aż do uzyskania tego pożądanego bez obawy, że niepostrzeżenie nałożymy na policzki za dużo kosmetyku i będziemy wyglądać nienaturalnie. Marną wydajność rekompensuje cena - tylko trzy dolary za niespełna 5 gram produktu! Poza tym fajnie jest dobić dna w różu i móc kupić kolejny... ;) Pomimo, iż róż E.L.F. Studio nie jest ideałem często po niego sięgam i jestem niemal pewna, że go zużyję.

Ze względu na odcień mojej skóry zawsze decyduję się na róże w odcieniach brzoskwiniowych, koralowych. I tym razem nie było inaczej. Wybór padł na Candid Coral. Wszystkie kolory różu E.L.F. Studio zobaczycie m.in. TUTAJ.


Lubię efekt, który dzięki niemu uzyskuję. Naturalny, dyskretny, aczkolwiek dostrzegalny rumieniec. Świeży, kobiecy look. Przynajmniej moim zdaniem ;)


Wybaczcie niewyraźną minę - stałam pod słońce ;) celowo, żeby uchwycić na zdjęciu złote mini-drobinki, jakimi mieni się ten róż. Być może dostrzeżecie tę poświatę. Kolor Candid Coral jest dokładnie taki, jak lubię - nie matowy, ale też nie brokatowy. W sam raz.

Róż E.L.F. Studio ma wady, ale i tak uważam, że to fajny, wart przetestowania kosmetyk. Dość trwały (znika z mojej mieszanej cery dopiero po 6-7 godzinach), niedrogi, ładny. No i oferuje niezły wybór kolorów! Dla każdego coś miłego ;)

Uprzedzam pytania - nie mam pojęcia, ile trzeba zapłacić za wysyłkę ze strony E.L.F. do Polski. Moje zakupy pochodzą ze wspólnego, koleżeńskiego zamówienia (specjalne podziękowania dla sprawczyń całego zamieszania - Kamili i Kasi :)). Idę o zakład, że na odpowiednim forum Wizaż.pl takowe również są organizowane i że bez problemu można do nich dołączyć :)

Miałyście już kontakt z kosmetykami Eyes Lips Face? Może znacie ten róż? Jeśli tak - co o nim sądzicie? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...