Po napisaniu ostatniego postu zebrałam się w sobie i
wreszcie zamieściłam ogłoszenie o sprzedaży domu w Zapuście. Zainteresowani
mogą sobie podejrzeć je tutaj. Powiem szczerze, że ulżyło mi i kamień spadł mi
z serca. Póki jedynie o tym rozmawialiśmy, czułam niepokój, że chyba nie
potrafię rozstać się z tym domem, tymczasem okazało się, że jak już klamka
zapadła i ogłoszenie poszło w eter, myśli się uspokoiły. Widocznie tak miało
być i już.
Wiele osób przez ostanie 12 lat mówiło mi, że to niezwykła odwaga,
żeby pozostawić za sobą wygodnie życie w mieście, gdzie się wychowaliśmy i
które nas ukształtowało takimi, jakimi jesteśmy. Mówię Wam, że to nic w
porównaniu z decyzją, którą musieliśmy podjąć teraz. W mieście nie widzieliśmy
żadnych perspektyw. Denerwował nas hałas, smród, stres, tłumy ludzi i wielki
pośpiech. W Zapuście znaleźliśmy wymarzony zakątek, który dawał nam to
wszystko, czego miasto dać nie mogło: święty spokój, źródło utrzymania,
wspaniałe kontakty z ludźmi, którzy przyjeżdżali i wciąż przyjeżdżają do nas na
wypoczynek. Wyprowadzka z miejsca, którego nie lubiliśmy do wymarzonego raju na
ziemi nie była żadnym aktem odwagi. Była to rzecz naturalna, a my podejmując tę
decyzję kierowaliśmy się zarówno głosem rozsądku, jak i instynktem
samozachowawczym. Nie żałowałam ani jednego dnia tej decyzji, mimo, że czasem
było ciężko. Nowym czytelnikom i tym, którzy przeoczyli, polecam wpis o tym,
jakim wyzwaniem i przygodą była nasza pierwsza zima.
Zupełnie inną sytuację mieliśmy teraz. Początkowo pojawił
się bunt i absolutny sprzeciw w obliczu zostawienia naszego domu i
przeprowadzki w obce miejsce. Sprzeciw był spowodowany tym, że ludzie
instynktownie dążą do stabilizacji i potrzebują poczucia bezpieczeństwa. W
Zapuście zbudowaliśmy sobie to poczucie bezpieczeństwa i wydawało nam się, że
nic więcej do szczęścia nie potrzebujemy. Tymczasem okazuje się, że
potrzebujemy nowych wyzwań.
Obiecałam sobie kiedyś w życiu, że nigdy więcej nie
będę się odwracać od tego, co daje mi los, by nie zaprzepaścić żadnej szansy.
To była trudna decyzja, a nawet bardzo trudna, ponieważ z chwilą wypuszczenia w
świat ogłoszenia o sprzedaży domu, zdecydowaliśmy się porzucić nasz azyl, w
którym czuliśmy się dobrze i bezpiecznie i pójść inną drogą, której końca nie
znamy. Ludzie, którzy dzwonią do nas w sprawie domu, a którzy nie wiedzą o
dworze, szukają w naszym ogłoszeniu drugiego dna.
- A co, agroturystyka już nie jest dobrym biznesem?- zapytał
jeden z zainteresowanych ofertą.
-Nie, wręcz przeciwnie- odpowiadam- agroturystyka hula i ma
się dobrze. To my postanowiliśmy właśnie zająć się tylko i wyłącznie turystyką,
bo do tej pory mieliśmy kilka źródeł utrzymania. Gdyby na naszej drodze nie
pojawił się dwór, przeorganizowalibyśmy dom w Zapuście, aby móc przyjmować
gości nie jedynie na 2 pokoje, ale na więcej.
-A co, znudziło wam się?- zapytał następny zainteresowany.
-Nie, wręcz przeciwnie, zamierzamy zająć się agroturystyką w
dużo większym zakresie.
Muszę powiedzieć, że inni potencjalni zainteresowani, zanim
zadzwonili, dotarli do bloga i doczytali o dworze. Z takimi łatwiej się
rozmawia, bo nie szukają haczyków, ani naszych rzekomo ukrytych intencji w
sprzedaży tak ładnego i ciekawego miejsca.
Kiedy zawisła nad nami wizja obcych ludzi kręcących się po
domu i zaglądających w każdy, nawet najbardziej intymny kąt, spojrzałam na
rzeczywistość oczami potencjalnego nabywcy. Nie ma co ukrywać, ludzie kupują
oczami. Czasem nawet najmniejszy drobiazg, taki jak dziura w dachówce, czy
rozrzucone po kątach strychu słoiki, nie mówiąc już o brudnych gaciach w misce
w łazience, w czasach, gdy ludzie mają wybór, może zniechęcić nabywcę.
Mam
doświadczenie w sprzedaży szczeniąt, co może pozornie wydawać się tematem mało
ze sobą związanym, ale spróbujcie sami sprzedać
psa za dwa tysiące, podczas gdy schroniska pękają w szwach od niechcianych,
porzuconych psich nieszczęść.
Wychodzę
z założenia, że podobnie, jak nie można ze sobą porównać rasowego
wypieszczonego psa, którego charakter i wygląd kształtowany jest intencjonalnie
od 30 pokoleń, do przeciętnego, nawet najbardziej kochanego kundelka, tak nie można domu przysłupowego, który
również jest już marką z każdym rokiem nabierającą większego znaczenia, wrzucić
do jednego worka z przeciętną wiejską chałupą, jakich w kraju jest wiele.
Wiedzą o tym wszyscy dumni i świadomi właściciele domów przysłupowych, co
wyraża się między innymi cenami nieruchomości na rynku. Nie dosyć, że domów
przysłupowych na sprzedaż jest trzy na krzyż, to jeszcze ich ceny
niejednokrotnie powalają na łopatki. Znalazłam jedną ofertę porównywalną do
naszej (z podobną ilością ziemi), która jest wyceniona na 1.200 tys. (słownie:
milion dwieście!) i drugi nowy projekt stylizowany na dom przysłupowy, za blisko
dwa miliony (!!!). Starałam się podejść do tego wszystkiego rozsądnie i stąd nasza
cena 580 tys. Oczywiście do jakiejś negocjacji lub dorzucenia jeszcze blisko 2
ha ziemi, jeśli ktoś potrzebuje. Tak
samo, jak poszukujących rasowych psów jest zaledwie garstka w morzu właścicieli
wszystkich czworonogów, potencjalnych nabywców domu przysłupowego jest promil
pośród szukających nieruchomości na wsi. Ważne, żeby do nich dotrzeć.
Tymczasem, świadomi tego, że szczegóły czasem decydują o
całym życiu, przystąpiliśmy do nadrabiania rzeczy zaległych, mniej lub bardziej
pilnych. Korzystając z faktu, że gmina postawiła nam na 1 dzień kontener na
śmieci wielkogabarytowe, rzuciliśmy się do sprzątania strychu i licznych
pomieszczeń oraz zakamarków. Pragnę nadmienić, że sprzątamy jeszcze śmieci
zostawione nam 12 lat temu przez poprzedniego właściciela. Nie jest to fajne,
dlatego postanowiliśmy nie pozostawiać po sobie, ani po naszych poprzednikach, żadnych brudów. Przy okazji sprzątania,
przeglądamy rzeczy z tzw. lamusa, których żal wyrzucać, a które nie są używane
na bieżąco. Przy okazji tej akcji wielu takich rupieci się pozbyliśmy, resztę
zapakowaliśmy do pudeł, by była gotowa do wywiezienia w razie przeprowadzki.
Najpilniejszą potrzebą okazała się naprawa komina jeszcze
przed zimą. Wiadomo, komin to kłopotliwa rzecz. Głupio na dzień dobry zostawiać
nowym nabywcom taki problem. Przestrzeń pomiędzy dachówkami, a bryłą komina
miejscami się rozszczelniła. Przy większym deszczu, po kominie leciały strużki
wody, które zrobiły zacieki. Czas najwyższy było coś z tym zrobić, nie tylko
pod ewentualnego nabywcę, ale dla nas samych. Ale jak to zrobić? Chodzenie po
dachu wykluczyliśmy. Raz, że nie przeżyłabym widoku Chłopa balansującego po
dachówkach, a dwa, że i Chłop za bardzo nie upierał się przy tym pomyśle. Postanowiliśmy
zatem sprawę załatwić od wewnętrznej strony. To, że piszę o naszych robotach w
liczbie mnogiej oznacza, że Chłop robił, a ja się bałam, bo mimo wszystko
balansował na kilkunastu metrach i wychodził po tej drabinie ponad dach.
W tych
warunkach Chłop zdjął jedynie zapadniętą płytę nad kominem i luźne cegły. A
pierwotnie marzył nam się jakiś bajerancki daszek. Kiedy machnęliśmy ręką na
daszek i drapaliśmy się po głowie, jak uszczelnić miejsce pomiędzy dachówkami,
a kominem, by nie biegać po dachu, napatoczył się sąsiad S. Nie zdążyłam mrugnąć
okiem, S. już wbiegł po drabinie na dach i oglądał od zewnątrz stan komina.
-Ja wam to zaraz zrobię- rzekł- A nam opadły szczęki.
-A może by tak wrócić do pomysłu z daszkiem?- zasugerowałam.
Ku mojemu zdumieniu S. zapalił się do pomysłu, natomiast
Chłop nie za bardzo. Cóż, to na nim miał spocząć projekt i wykonanie, na
sąsiedzie S. zaś osadzenie daszku na kominie. Obiecałam też przyłożyć się do
całości i pomalować daszek. Nie ukrywam, że razem z S. zagadaliśmy Chłopa,
któremu nie pozostało nic innego, jak wziąć się do roboty.
My bierzemy się do roboty
I sąsiad S. bierze się do roboty
-No to teraz będzie we wsi lans- rzekłam patrząc na końcowy
efekt.
Na co sąsiad odparł:
-E tam, gdyby na tym dachu był jeszcze metalowy kogut, wtedy to dopiero byłoby elegancko...
???!!! :-D
P.S. Pragnę zwrócić uwagę ewentualnym nabywcom domu, że
sąsiada S. człowieka od spraw beznadziejnych, dorzucamy za darmo :-)
Jak dobrze mieć (dobrego) sąsiada... A co do całej Waszej sytuacji: "zmiany, zmiany, zmiany" :) Masz rację, taka jest karma i trzeba ją przyjąć - na pewno Wam to wiele da... A najwięcej zazwyczaj DAJĄ zmiany, których człowiek się najbardziej boi...:) Zobaczycie... Trzymam mocno kciuki!
OdpowiedzUsuńNa wsi dobry sąsiad to podstawa. Czasem, jak pojawiają się kłopoty bardziej skomplikowane, dobrze jest wiedzieć, że można na kogoś liczyć.
UsuńDziękujemy za dobrą energię :-)
Trzymam kciuki. Poszło w eter i nie czas oglądać się za siebie. Podziwiam Waszą decyzję, sama nie wiem co bym zrobiła będąc na Waszym miejscu. Włożyliście w ten dom tyle serca jak ja w moją chałupę, ale decyzje podjąć trzeba było, we Dworze czekają na Was nowe wyzwania, ten dom pamięta śmiech i łzy przodków, szkoda by było go tak po prostu zostawić...Zawsze służymy pomocą i radą, mam nadzieję, że się w końcu nagadamy albo we Dworze, albo u nas.
OdpowiedzUsuńNa pewno jeszcze trochę będę przeżywać i przegadywać tę decyzję, bo to moja forma stopniowego żegnania się z tym miejscem. Natomiast więcej czasu poświęcam już na planowaniu życia we Dworze. Przy następnej wizycie postaram się ściągnąć Was do nas :-)
UsuńRozumiem, że teraz drążysz temat z kogucikiem na dachu? Trzymam kciuki za Wszystkie działania i decyzje. Dacie radę i wiem, że dwór spełni Wasze oczekiwania. Dlaczego? Dlatego że macie tyle siły, wiary, energii i pomysłów, iż każdą przestrzeń zamienicie w magiczne miejsce.
OdpowiedzUsuńBuziaki:)
Nieee... !!! Nie kogucik!!! :-) Nigdy więcej rozbierania dachu! Wszystko jest zaklajstrowane, dopasowane i zostanie tak jak jest na wieki :-)
UsuńP.S. We Dworze mamy 2 kominy. Temat kogucika nie jest tak do końca zamknięty :-)
Aaaaaaaaaaaa to teraz rozumiem moją Kasię gdy montowałem czapkę na kominie. Zakazała mi to robić. Zrobiłem jak była w pracy...
OdpowiedzUsuńA kominy też mamy dwa :)
Co do przeprowadzki i decyzji - przeżyłem to na sobie i faktycznie łatwo nie jest. Ale gdy motywacja jest duża to da się radę.
Sąsiad złota rączka jest bezcenny !!!
Zakazała, bo pewnie wyszła z takiego samego założenia jak ja: Chłop w domu (szczególnie na wsi) jest niezbędny! :-)
UsuńPrzeprowadzka w sensie fizycznym to pikuś w porównaniu ze sprzedażą miejsca, które się tak ukochało.
Ja wiem, że to niekoniecznie z miłości te lęki... ;)
UsuńW niedzielę 20-go po południu można zajechać? Bo mozliwe, że będziemy w okolicy :)
Z miłości, z miłości... :-) Wszak o sąsiada się nie lękałam :-)
UsuńTak, zapraszamy po południu, bo przed południem mamy umówioną grupę z Rajdu na Raty. Może być tłok :-)
Wycieczka odwołana - moje kobiety mają lenia, a poranna niepogoda temu sprzyjała ;)
UsuńNie ma sprawy, zapraszamy, jak najdzie Was ochota :-) Przetrwałam dziś o poranku wizytę 60 osób na raz z jeleniogórskiego PTTK, to jestem jeszcze z lekka oszołomiona :-)
UsuńJak mi się w dzisiejszym lotto powiedzie, kupuję.
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie udało mi się Was odwiedzić jako gość agroturystyki. Dom ma klimat.
pozdrawiam
Dopóki nie sprzedamy domu, agroturystyka i muzeum działają normalnie. W końcu nie wiem, czy nabywcę znajdę za pół roku, za rok, czy później. Zatem jeśli Ci po drodze, zapraszamy.
UsuńPóki co nie mam ani za co, ani czym dojechać. Życ'ie.
UsuńNo kogucika ewidentnie brakuje! Bardzo dzielni jesteście, Podziwiam wasze zorganizowanie i rzeczowość. Z takim podejściem dacie sobie radę z dworem na pewno! Nieustająco życzę powodzenia i dobrych nabywców waszego domu. też żałuję, że nie dotarłam do was... Ale do dworu dotrę na pewno!!!!
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że nie zawsze jestem tak pełna entuzjazmu. Właśnie mam chwilę zwątpienia we własne siły i możliwości. Ale to chyba normalne. Może też nadchodząca zima i co za tym idzie naturalny spadek energii, ma na to wpływ.
UsuńNo pewnie, że normalne, nie da się stale funkcjonować na pełnym gazie. Energię trzeba na zimę kumulować i doświetlać się ile się da.
UsuńMaila napisałam.
Ech... żałuję, ze nawet po sprzedaży mieszkania jeszcze duuuuużo by mi brakowało na zakup tego ślicznego domu (o dokupieniu ziemi nie wspominając) :(
OdpowiedzUsuńA na pewno kontynuowałabym ideę muzeum i pewnie też agroturystyki z możliwością uczestniczenia w warsztatach wszelakich, bo umiejętności mam, przeszkolenie i praktykę pedagogiczną też...
Pozostaje mi życzyć Wam powodzenia w sprzedaży i wspaniałego życia na nowym miejscu :)
Pamiętaj, że marzenia są po to, by je spełniać. Może kiedyś okoliczności Ci pozwolą, abyś robiła to, o czym piszesz. Niezmiennie życzę powodzenia i trzymam kciuki za tych, którzy marzą :-)
UsuńJka tylko napisaliście o Dworze to czułam , że taka będzie Wasza decyzja.
OdpowiedzUsuńPodziwiam ale i się nie dziwie, co dom rodzinny to dom. Mimo, ze tyle pracy i serca w ten włozyliście to ciągnie do swego :)
Wszystko się uda, trzymamy kciuki.
I cieszymy się, że mielismy okazję pobyć u Was i na pewno zawitamy w nowe progi.
Serdeczności przesyłamy.
Bo to była decyzja obiektywnie rozsądna, trzeba było tylko czasu, żeby się z nią oswoić i zaakceptować. Ja też się cieszę, że nas odwiedziliście i oczywiście mam nadzieję, że będzie ku temu okazja w nowym miejscu :-) Pozdrawiamy gorąco :-*
Usuń