Późny wieczór. Przewracam się z boku na bok. Po zebraniu wiejskim mam w głowie gonitwę myśli. Czy mogłam jeszcze coś powiedzieć? A może coś inaczej rozegrać? Myślę o obecnym radnym Rysiu i pani sołtys.
-Śpisz?- szturcham Chłopa
-No, już nie- i takiej odpowiedzi oczekiwałam.
-Słuchaj, tak sobie myślę: Gdybyś naprawdę został tym radnym, to co powie pani Viola? Przecież ona się zapłacze z powodu Rycha. Co ona zrobi?
-Będzie musiała mnie polubić. Jak pana Rysia. Nie wiem, czy nie będziesz zazdrosna. Wiesz, te nocne akcje w świetlicy...
Hm... o panią Violę nie jestem zazdrosna. Natomiast widziałam zdjęcie jednej z kandydatek z innego okręgu. Dziumdzia lat dwadzieścia, fotografia, jak z castingu do „Top Model”. Lepiej o tym nie myśleć. Znów przewracam się z boku na bok. Mózg zalewa fala wspomnień z dnia.
Nasz wiejski lokal publiczny, w którym odbywają się zebrania, tudzież bliżej mi nie znane hulanki i swawole, od kilku lat stał obdrapany, brudny, zaniedbany. Okoliczności remontu opisałam w poprzednim poście „
Spisek”. Zapytałam panią sołtys, dlaczego remont został przeprowadzony na tydzień przed wyborami i na cztery dni przed przyjazdem burmistrza. Odpowiedź mnie zaskoczyła:
-A kiedy miał być?
W ogóle ostatnie wydarzenia, w które się wplątałam, jako pełnomocnik mojego Chłopa, niezwykle mnie zadziwiają. Mogę przygotować się na merytoryczną dyskusję, na wymianę poglądów, ale nie na głupie odpowiedzi. Wychodzi bowiem na to, że świetlica nie jest dla nas. Potrzebna jest raz na cztery lata, gdy burmistrz zaszczyca nas swoją obecnością. My możemy przecież bawić się, przeprowadzać zebrania w obdrapanym lokalu. Najgorsze jest to, że ludzie uznali to za normę. Tak było zawsze i dziwi ich fakt, że ktoś oczekuje innej jakości, że śmie upomnieć się o coś, co nam się należy.
Nie odkrywam tu Ameryki. Każdy z nas spotyka się z tym codziennie. U lekarza jesteśmy traktowani, jak śmieci. Urzędnicy uważają nas za zło konieczne i motłoch, który kręci się, brudząc korytarze. Ale u mnie właśnie nadszedł ten moment, że pochyliłam się nad tym mechanizmem w kontekście oni-włodarze, my-ludzie.
Wchodzę do świetlicy, gdzie ma odbyć się zebranie. Na pierwszy plan wysuwa się stół z wydzielonymi pięcioma miejscami. Wygląda jak ołtarz. Przed nim pustka. Daleko, jak tylko pozwala kształt pokoju, stoją złączone stoły dla nas-dla mieszkańców wsi. Na ołtarzu stoją białe, eleganckie filiżanki. Podano też ciasta. Na stole zbiorczym stoją zgrupowane w kupki szklanki. Przy ołtarzu rozpoczyna się krzątanina. Młoda panienka nalewa do filiżanek kawkę, herbatkę. Czekam, czy ktoś nam coś zaproponuje. Otóż nie. Po co te szklanki?Zastanawiam się, czy nie ma tu przypadkiem samoobsługi, ale też by chyba zaprosili do częstowania się. Herbatki brak, po ciasto też nie ma jak sięgnąć. Siedzimy dwie godziny o suchym pysku.
Wiem, co teraz nastąpi, bo to drugie spotkanie przedwyborcze obecnego burmistrza, które oczywiście oficjalnie ma na celu podsumowanie mijającej kadencji. Jak cztery lata temu burmistrz nie miał konkurencji na stanowisko, nie był łaskaw zaszczycić nas podsumowaniem swojej kadencji. Burmistrz będzie teraz przez godzinę gadał o rzeczach, które nas nie dotyczą. O remontach, inwestycjach na terenie gminy. Będzie przekłuwał swoje liczne porażki na sukcesy. Zanim wejdę z nim w bezpośrednią konfrontację, mam sporo czasu na obserwację i przemyślenia.
Pani sołtys siada wraz z gośćmi przy ołtarzu. Jest to bardzo symboliczny gest. Ów stół stanowi granicę dwóch światów. Tu jesteśmy my, tam są oni. Pani Viola nie jest naszym człowiekiem. Nie utożsamia się z ludźmi z wioski, co udowodnia na koniec zebrania mówiąc, że jest jej wstyd za wszystkich, rzekomo niechętnych do pomocy. Nie rozumie, że w ludziach narasta bunt i sprzeciw. Zastanawiam się, czemu pani Viola ma czerwone, zapuchnięte oczy? I myślę, że miałaby je radosne, gdyby zrozumiała, że ludzie potrzebują pozytywnego wzmocnienia, pochwały i podzękowania, zamiast krytyki, ośmieszenia. Wymagają od swojego przedstawiciela poczucia bezpieczeństwa.
Mam lekkie wyrzuty sumienia. Nie przyłożyłam wprawdzie ręki do wyboru pani Violi na sołtysa, ale zdezerterowałam. Nie poszłam dwa lata temu na zebranie wyborcze, gdyż wiedziałam, że mieszkańcy zechcą wysunąć naszą kandydaturę na to stanowisko. Nie byłam wówczas na to gotowa. Stchórzyłam.
Ze zdumieniem patrzymy na teatrzyk, jaki odstawia pani Viola. Służalczym tonem dziękuje burmistrzowi za fundusze na remont świetlicy, jakbyśmy podatków na te cele nie płacili. Wręcza burmistrzowi i pani sekretarz gminy w dowód wdzięczności koszmarne stroiki. Odkąd zajmuję się dekorami, mam większe wymagania w stosunku do kiczowatych ozdób. Ludzie patrzą zdumieni na ten performance. Ktoś żartuje, czy też taki dostanie? Po czym wszyscy słyszymy, że pani sołtys wstydzi się za nas. Nie, nikt więcej nic od nikogo nie dostanie. Nie zasłużyliśmy, przynieśliśmy wstyd. Włodarze nie są z nas zadowoleni.
Miesiąc temu, z naszej inicjatywy, wystosowaliśmy w imieniu całej wsi prośbę o przekwalifikowanie fragmentu drogi wiejskiej z powiatowej na gminną. Nieszczęśliwym przypadkiem, w wyniku błędu, początek drogi należy do gminy, środek do powiatu, a koniec, ten pod naszym domem, znów do gminy. Prawo umożliwia, a nawet nakazuje gminom zabranie tych dróg, gdyż nie spełniają one kryteriów drogi powiatowej. Zniechęceni nic nierobieniem w tej sprawie radnego Ryśka i pani Violi, sami napisaliśmy prośbę do Urzędu Gminy, do wiadomości Starosty Powiatu, cytując paragrafy, o możliwości, czy nawet konieczności przekwalifikowania drogi na gminną. Nie mamy bowiem możliwości utrzymania drogi w należytym stanie. Z Urzędu Gminy dostaliśmy odpowiedź odmowną. Gmina nie jest zainteresowana przekwalifikowaniem tej drogi, bo będzie musiała o nią zadbać. Czekaliśmy na to zebranie, aby burmistrz osobiście stanął do konfrontacji z całą naszą społecznością. W międzyczasie okazało się, że Starostwo Powiatowe zarządało od Urzędu Gminy przejęcia tej drogi.
-No i co pan nam zrobił? Dlaczego pan to nam zrobił? Pan wie, jakie mamy wydatki? Jeszcze mamy wam drogę remontować? Niech powiat wam wyremontuje. Dlaczego my? A co my-gmina- z tego będziemy mieli?
-Pani sekretarz, to my jesteśmy „gmina”. My-ludzie na tym skorzystamy. To jest dla nas.
Otwarte ze zdumienia oczy pani sekretarz świadczą o niezrozumieniu. „Jak to wy- to gmina, przecież my -to gmina.”
„Francja to ja”-powiedział król Słońce.
Po półgodzinnym biciu piany o dziury w drodze, żądamy jakiegokolwiek działania, byle skutecznego. Jeżeli nie chcą przejąć tej drogi (jak mogą nam odmówić, skoro ludzie tego się domagają, a oni są tylko i wyłącznie urzędnikami), to mają znaleźć skuteczny sposób na rozwiązanie problemu. Droga ma być zrobiona, nie interesuje nas, czy przez Powiat, czy przez Gminę. Chcemy efektu. Wymuszamy na pani sekretarz nieszczerą obietnicę zajęcia się tą sprawą. Przyjechała do nas z zamiarem kategorycznej odmowy. Na razie mi to wystarczy.
Problem pozyskania funduszów unijnych leży mi na sercu, gdyż na Urząd Gminy nie ma co liczyć. Po zawiązaniu grupy inicjatywnej dla potrzeb programu Odnowa Wsi, nic w temacie się nie dzieje. Szlag mnie trafił, gdy dowiedziałam się, że do szkoleń dopuszczono dwie największe wsie. Nas pominięto. Jesteśmy malutką społecznością, ale to nie powód, by nas lekceważyć. Od roku próbuję porozmawiać o tej sprawie z radnym Rysiem i panią Violą,która z nadania burmistrza, nie z naszej woli, została liderką grupy. Słyszę od nich: „nie wiem”.
Na tę okoliczność wzięłam w obroty panią sekretarz. Byłam pewna, że fundusz nam przepadł. Po wysłuchaniu nikomu niepotrzebnych informacji na temat, jaka ta Unia zła, bo to tylko kłopot z tym dofinansowaniem, wydusiłam obietnicę, przy dwudziestu świadkach, a potem w cztery oczy, że znajdzie się możliwość szkoleń dla nas i będziemy mogli wykorzystać swoją szansę.
Czy my tak dużo wymagamy? Czy prosimy ich o rzeczy niemożliwe? Chcemy, aby nam nie przeszkadzano, nie ignorowano, nie pomijano. Chcemy wykorzystać każdą naszą szansę. Co chcemy osiągnąć? Trudno odnieść sukces, gdy wyskakuje się, jak królik z kapelusza. W sąsiednich wsiach nie jesteśmy znani, choć w kampanii wyborczej przyjęto nas z życzliwością. Nawet, jeśli teraz stary skład pozostanie, pokazaliśmy sobie i ludziom, że można zmusić urzędników, aby pochylili się nad małymi, ale dla nas kluczowymi problemami. Można rozmawiać z nimi merytorycznie, można negocjować, przyciskać, aby w ostatecznym rozrachunku dostać kilka obietnic i rozstać się w atmosferze wzajemnego, nawet udawanego szacunku. Myślicie sobie-naiwna, już oni wam drogę wyremontują, ha ha ha... Na początek wystarczy ta obietnica. To mała społeczność, spotykamy się na każdym kroku. Patrzymy sobie w oczy. Nikt nigdy z nimi tak nie rozmawiał. To mi wystarczy na początek.
A nasz radny Rysio? A ulżę sobie. Jego program wyborczy wygląda tak:
-Jeśli mnie wybierzecie, to założę wam bojler w świetlicy.
Obecnie Rysio spełnia we wsi rolę ciecia, szkoda tylko, że raz na cztery lata. Wycina krzaki, maluje, łata dziury w tynku, wstawia kozę i bojler do świetlicy. I mawia:
-Wy ludzie, powinniście się starać, aby włodarze byli z was zadowoleni.
-I cieszcie się z tego, co macie, bo w przyszłym roku nie będziecie odśnieżani.
I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego Chłop startuje w wyborach? Po prostu Rysiek go wkurwił!