Perspektywa rychłej, mam nadzieję, przeprowadzki wymusza na
nas szybkie i skuteczne rozwiązanie kilku spraw. Jedną z nich była decyzja, co
dalej z hodowlą? Aktualnie na stanie mamy trójkę emerytów- Fionę lat 12, Jaskra
lat 11, Gaję lat 10. Wymienione suczki są wysterylizowane, Jaskier zachował
swoje klejnoty na skutek histerycznej reakcji Chłopa:
- Mnie też utniesz, jak będę stary???!!!
-A cóż w tym złego? Przecież to jest profilaktyka problemów z prostatą!
-A cóż w tym złego? Przecież to jest profilaktyka problemów z prostatą!
Skoro suczki sterylizuję, odpuściłam Chłopu i psu. Najwyżej
będę miała na kogo zrzucić winę, jak coś z powodu tej decyzji stanie się
pieskowi. Na raka jąder umarł jego ojciec. Wiem, że samo myślenie w ten sposób,
to chwyt poniżej pasa, ale oburza mnie nierówne postrzeganie płci nawet w
przypadku psów. Bez większych scen faceci godzą się na sterylizację suk,
chociaż to jest bardzo poważna operacja związana z zagrożeniem życia, natomiast
kosmetyczny zabieg likwidacji jąder wywołuje u panów zdecydowane reakcje
histeryczne.
Tak, czy siak, została mi jeszcze Mantra, lat 7, która
teoretycznie do ósmego roku życia mogłaby rodzić nam maluszki. I tu pojawia się
słowo teoretycznie, bowiem zaszedł
ciąg przyczynowo-skutkowy, który uniemożliwił w praktyce doczekanie się dalszego
od niej potomstwa.
Po pierwsze, po dwóch cesarskich cięciach nasz weterynarz
zasugerował, że trzeciego nie chciałby robić. Po drugie, Mantra poza czasem
krycia, zapadała na ropomacicze, które trzeba było leczyć farmakologicznie. Po
trzecie, trudno będąc na walizkach odchowywać szczenięta otaczając je właściwą opieką
i troską.
Wszystkie te argumenty, szczególnie kwestia zagrożenia
ropomaciczem, zaważyły na decyzji poddaniu Mantry sterylizacji. Zima jest
czasem ku temu najlepszym, ponieważ mamy święty, niczym nie zmącony spokój, nie
rozprasza nas robota na zewnątrz, gdyż prócz spacerów z psami, nie mamy
powodów, by wychodzić z domu. Możemy wtedy dopilnować, by suczka nie wygryzła
szwów z rany, a mając ją na oku dzień i noc, zareagować, gdyby doszło do jakichś
komplikacji pooperacyjnych.
Jestem ogromną zwolenniczką kastracji/sterylizacji zwierząt.
Dzięki takiemu zabiegowi unika się wielu kłopotów, od niechcianych
szczeniąt/kociaków, po zagrożenie śmiertelnymi chorobami. Nie wiem, jak dziś wygląda
świadomość o słuszności kastracji/sterylizacji, ale kiedy my sterylizowaliśmy
pierwszą suczkę, przeglądałam fora i ze zgrozą odnotowałam, jak wielu ludzi
histerycznie reaguje na ten zabieg. Dla mnie to źle pojęta miłość do
zwierzęcia, jako członka rodziny. Wystarczy przecież przez 10 dni przypilnować
psa, by nie zrobił sobie po operacji krzywdy ściągając szwy, czy rozlizując
ranę. Zważywszy na fakt, iż ropomacicze jest bardzo częstą chorobą, na którą
umierają suczki po siódmym roku życia, sterylizacja może zaważyć na zdrowiu i
życiu zwierzęcia.
Mantrę wysterylizowaliśmy dokładnie w czwartek tydzień temu.
Weterynarz miał problem, ponieważ po cesarskich cięciach suczka miała zrosty.
Na szczęście wszystko poszło dobrze, Mantra doszła już do siebie całkowicie.
Jutro po południu szwy zostaną zdjęte, a fartuszek powędruje do szafy. Suczka
znów będzie, jak nowa. Od tej chwili druga połowa życia upłynie jej na
beztroskiej zabawie.
Jestem ciekawa, jakie Wy macie zdanie na temat sterylizacji/kastracji?
Czy znacie racjonalne powody, by być przeciwko? A może myślicie o tym, ale macie obawy przed zabiegiem?