Zapadł już zmrok.
Zewsząd napływała gęsta, wilgotna, zimna mgła. W ciemniejszych zakamarkach,
między starymi, wysokimi drzewami i wśród poplątanych gałęzi dawno
nieprzycinanych krzewów zagęszczała się jeszcze bardziej, stając się nieprzenikniona.
Latarnie na niedalekiej ulicy zmieniły się w mgliste kule, a dźwięki
przejeżdżających samochodów stały się stłumione i niewyraźne.
Na starym cmentarzu przy kościele paliło się już trochę
zniczy, ale ludzi nie było tu wcale. Pewnie byli wcześniej, kiedy jeszcze było
widno, a jutro wybiorą się na inne cmentarze, bo tu było mało nowych grobów. Większość była stara,
zupełnie zniszczona, z niektórych nie pozostały nawet fragmenty obramowań.
Eryk przeciągnął
się, aż mu chrupnęło w kościach. Niespokojny, jak zwykle tego dnia, odezwał się
do sąsiada:
- I co?
- Nic, przecież widać. - odparł tamten zniechęcony i umilkł,
słysząc zbliżające się śmiechy. Grupa młodzieży szła przez cmentarz,
wygłupiając się i przekomarzając. Nic sobie nie robili z tego, że zakłócają
zmarłym spokój. Kiedy przeszli, Eryk odezwał się znowu:
- Cała ta dzisiejsza młodzież jest okropna. O, słyszysz? -
Kolejna grupka przebiegła obok, przeskakując przez murki i urządzając slalom
między grobami.
- Strasznie się zrobiłeś nieżyciowy, Eryczku! - Herman
zachichotał złośliwie.
- A dajże spokój! Znowu się w tym roku nie uda!
Przez jakiś czas nic nie mówili. Kiedy rozległy się kolejne
śmiechy i pokrzykiwania, Herman tylko westchnął, a Eryk skrzywił się z
niesmakiem.
Jagoda odłączyła
się od grupy. To Inga namówiła ją, żeby razem z jej kumplami poszli na stary
cmentarz. Mieli się przebrać, ale nie chcieli chodzić i prosić o cukierki; nie
byli już dzieciakami. Zamiast tego wymyślili, że będą sobie robić zdjęcia przy
starych nagrobkach. Miało byś tajemniczo i trochę strasznie. Jagoda miała na sobie fajny strój; zrobiła twarz na blado, usta umalowała ciemnoczerwoną
szminką, gładkie, czarne włosy rozpuściła, a jedno pasmo zabarwiła na biało
jednorazową farbą w piance. Do tego czarny golf i dopasowany, długi, czarny
płaszcz. Lady Morticia Addams jak żywa. Tuż przed wyjściem jakiś impuls kazał
jej wrzucić do torby, czarnej oczywiście, całe opakowanie tealightów.
Kiedy dołączyła do reszty, powitały ją aprobujące gwizdy.
Inga i jej kumple też się przebrali, za zombie. Inga w wystrzępionych czarnych
tiulach, chłopaki w poszarpanych pelerynach i płaszczach. Wyglądali wszyscy
świetnie. Niestety, kiedy znaleźli się na cmentarzu, chłopakom coś odbiło.
Zaczęli się strasznie wygłupiać. Chowali się za drzewami i nagrobkami, a potem
wyskakiwali z ukrycia, wrzeszcząc. Jagodzie wcale się to nie podobało. Niedawno zmarła babcia Jadzia, mama
ojca, i dziewczyna wyobraziła sobie, że to właśnie nad jej grobem odbywa się ta
kretyńska zabawa. Halloween Halloweenem, ale co za dużo to niezdrowo, więc
Jagoda została sama całkiem z tyłu. Znów poczuła dziwny impuls, który kazał
jej wyjąć z torby opakowanie z
tealightami. Zaczęła zapalać światełka i rozstawiać je na grobach. Obejrzawszy
się po chwili pomyślała, że te malutkie, chwiejne płomyki wyglądają o wiele
bardziej tajemniczo niż zwykłe znicze. Zadowolona wyjęła kolejną świeczkę.
Herman usłyszał ją
pierwszy. Szła powoli i ostrożnie między grobami, często się zatrzymując i
starając się stąpać tylko po dzielących je ścieżkach. Jej kroki były lekkie i
ciche. Obaj z Erykiem znieruchomieli w oczekiwaniu. I wreszcie najpierw jeden,
a potem drugi zobaczył, jak ciemność nad nimi się rozjaśnia.
- Idę pierwszy. - Eryk
powoli wydostał się na zewnątrz. Dziewczyna właśnie prostowała się po
zapaleniu światełka. Jej wzrok padł na mglistą postać. Zamarła na chwilę.
Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć głosu.
- Boisz się? - spytał Eryk. Jagodzie przyszła do głowy chyba
najbardziej idiotyczna z możliwych odpowiedzi: "Nie, zażyj tabaki."
Jej dziadek podśpiewywał sobie tak w przypływie dobrego humoru.
Tymczasem obok pojawiło się drugie widmo. Poczuła zimno na
nosie i policzkach, zaczęły marznąć jej dłonie. Trzęsła się ze
strachu.
- Ja jestem Herman - odezwał się drugi duch - a to Eryk. Nas
nie musisz się bać. Tutaj to nie my jesteśmy groźni. My tylko chcemy Ci
podziękować za zapalenie świeczek na naszych grobach. Twoje światełka pozwolą
nam odejść w spokoju tam, gdzie już dawno powinniśmy się znaleźć. A ty?
Jak masz na imię?
- Jestem Jagoda - ledwie to z siebie wydusiła. - Ale dlaczego…
- Jeszcze tu jesteśmy? To nasza kara. Kiedy żyliśmy sobie,
młodzi i beztroscy - a dawno to było - urządzaliśmy sobie przed Wszystkimi Świętymi zabawy w straszenie
ludzi przechodzących po zmroku przez cmentarz. Pewna staruszka omal nie umarła przez nas na serce, a kilkoro
innych ludzi tak się wystraszyło, że jeszcze długo nie mogli dojść do siebie.
No i po śmierci okazało się, że musimy odpokutować winy. Nasza kara miała się
skończyć, gdy po upływie stu lat ktoś, kto o nas nigdy nie słyszał, zapali
świece na naszych grobach.
- I pod warunkiem, że ten ktoś nie ucieknie z wrzaskiem na
nasz widok - dodał Eryk. - A z roku na rok było trudnej, bo coraz mniej ludzi
tu przychodziło. Teraz możemy w końcu odejść. - Duchy patrzyły gdzieś w dal. -
Już widać naszą drogę... Dziękujemy ci...
Głosy ścichły do szeptu, zmieszały się z szumem liści
zrzucanych przez wiatr, a niewyraźne postacie wtopiły się w powoli rozwiewającą
się mgłę.
Jagoda pomyślała,
że nie uciekła tylko dlatego, że przerażona nie mogła się ruszyć. Stała przez
chwilę, wciąż drżąc i zastanawiając się, czy to wszystko widziała naprawdę. Tak
czy siak, nikomu o tym nie powie, wzięliby ją za wariatkę. Spojrzała na swoją
dłoń. Ściskała w niej jeszcze jeden tealight. Czym prędzej postawiła go na najbliższym
nagrobku; zachował się z niego tylko krótki fragment obramowania, a na dodatek
przecinała go wydeptana przez ludzi ścieżka. Postawiła świeczkę na samym jej
środku i szybko pobiegła w stronę widocznych na końcu długiej alei kolegów.
Hana
Jagoda
musiała wyglądać nieciekawie, bo Inga spojrzawszy na nią, zakryła dłonią usta.
- A ty co? Ducha zobaczyłaś?
- Bardzo śmieszne - odparła Jagoda. Żebyś wiedziała. O mało nie zemdlałam, oni
wyglądali jak żywi! I wiecie co? Durna jest ta nasza zabawa. Chciałabyś, żeby
po śmierci ktoś ci skakał po brzuchu? Ja odpadam, a wy róbcie, co chcecie, ale
jeśli ktoś tu do was zagada, to na pewno nie będę ja.
- Dobra, jeśli udowodnisz, że to ci się nie przyśniło, posprzątam tutaj każdy
grób i posadzę kwiatki.
- Idziemy!
Grupka przyjaciół ruszyła w stronę najbardziej okazałego grobowca, a raczej
resztek, jakie z niego pozostały.
Mgła gęstniała coraz bardziej.
Rybeńka
Ale nagle przypomniała sobie, że nie może uciec, bo wtedy na darmo świeczka
zapalona. Przerażona do szpiku kości zatrzymała się i powolutku odwróciła i
zaczęła iść w stronę opuszczonego grobu...Ktoś z kolegów krzyknął za nią, ale
nie jakby owładnęła niewidzialna siła...
Ninka
Grobowiec z pewnością był kiedyś imponujący, a teraz świetnie nadawał się
do ich celów. Łukasz natychmiast poczuł się w swoim żywiole. Wyciągnął aparat i
zaczął rozstawiać składany statyw.
- Dobra! Ustawcie się! Ty, Jagoda stań na kamieniu po lewej, oprzyj się o tę
kolumnę, Inga, ty usiądź obok, na pierwszym schodku. Reszta po drugiej stronie
i z przodu. - montując sprzęt, wydawał kolejne polecenia.
Jagoda podeszła do kamienia i zatrzymała się.
- No, - ponaglił ją Łukasz - właź na miejsce!
- Nie mogę!
- Co?
- Nie mogę, bo tu nic nie ma. - powiedziała słabym głosem.
- Jak to nie ma; przecież widzę!
- To popatrz tutaj.
Podszedł i spojrzał; na miejscu kamienia była... nic nie było. Tylko plama
nieprzeniknionej czerni. Jagoda, jakby przyciągana niewidoczną siłą, zrobiła
krok do przodu.
Marija
Weszła w czerń, a ta czerń zaczęła powoli spływać nań, a gdy oblepiła już
ją szczelnie...ciepło wypełniło każdą szczelinę jej ciała...
Burknęła do siebie: -Et gupia, było się czego bać? Przecież tu tak bezpiecznie.
Dora
Łukasz, potrzasnął ją za ramię. Jagoda, co z tobą, rusz się, robimy to
zdjęcie i spadamy, zimno, i głodny już jestem!
Ninka
Jednak Jagoda stała jak wmurowana, ani drgnęła.
Nie, w tych ciemnościach nie było bezpiecznie. Usłyszała jakieś szepty, echa
słów, stopniowo coraz wyraźniejsze: "Zdrada! Zemsta!" ... Zewsząd
dobiegały odległe, stłumione krzyki i jakiś okrutny śmiech. Nic nie widziała, a
macając wokół rękami, niczego nie mogła dotknąć. Czuła, że otacza ją duża
przestrzeń.
Ja-Ewa
Właściwie ja też bym coś zjadła, pomyślała Jagoda. Ssało ja w brzuchu, już dawno
minęła pora na bardzo nawet spóźniony obiad. Przypomniała sobie, że wychodząc z
domu, szybko wzięła z talerza w kuchni dwa gorące jeszcze racuchy. Zbiegając po
schodach, wrzuciła je do czarnej torby.
- Komu racucha? komu? - zaskoczona zobaczyła niecierpliwie wyciągnięte ręce.
Spojrzała na swoją brudną dłoń z nierówno poszarpanymi kawałkami placka.
Pomyślała, że to bardzo niehigieniczne, ale kto wtedy myślał o zarazkach?
Rybeńka
Tylko zanim te ręce wzięły racuchy te zaczęły się zmieniać. Przybierać dziwne
kształty... Ni to placek ni to twarz...Znajoma?? Nieznajoma?? Zaczęły tym
twarzom rosnąć dziwne koślawe kończymy...To nie mogło się dobrze skończyć...
ja-Ewa
Jagoda była pewna, że widzi twarz chłopaka, w którym się kiedyś kochała, a
w tym czasie była prawie stale w kimś zakochana. Jak nie w jakimś znanym
aktorze, to w chłopaku z basenu albo w tym nowym z klasy. Spojrzała jeszcze raz
uważnie, choć całą postać trudno było objąć wzrokiem. I ta twarz ciągle inna...
Ale to jednak on - chłopak z lodowiska.
Rybeńka
Ach, jak on na nią patrzył!! Gorący wzrok dosłownie ją rozbierał. Zaczęła
drżeć i zmartwiła się, że dawno nóg nie depilowała. A majtki za nic nie
pasowały do spranego stanika. Ech...
Ninka
Cofnęła się więc o kilka kroków i poczuła za plecami ścianę, nie gorącą
bynajmniej. Ściana wciągnęła ją z cichym cmoknięciem. No i masz! Chłopaka nie
ma, racuchów nie ma, tylko wielkie lodowisko. I wcale nie było jej już gorąco,
tylko zimno okropnie. Chciała wrócić w tę ciepłą i, no cóż; bardzo przyjemną
ciemność, ale ściany też już nie było.
Rybeńka
Z cichym westchnięciem rozejrzała się wokół szukając łyżew. Nie wiadomo o
co, bo nie umiała na nich jeździć. Ale miała nadzieję, że w tym dziwnym świecie
może wszystko jest inne niż w tym ciepłym. Nigdzie nie zauważyła łyżew za to
tafla lodowiska zaczęła dziwnie falować...
Ninka
... i pękać, a spod niej, przez szczeliny w lodzie, zaczęły się wyłaniać
długie macki, które wyraźnie czegoś szukały. Czegoś lub... kogoś. Jagoda
wrzasnęła głośno, kiedy jedna z macek natrafiła na nią i owinęła się wokół jej
nogi. Nie miała jak uciec, bo macka nie chciała jej wypuścić, a lód coraz
bardziej pękał.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnęła Jagoda. - Ja chcę do domu!
Hana
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko nagle zniknęło. Macka
ośmiornicy okazała się zwykłym bluszczem, który zaplątał się jej wokół kostki.
Jagoda rozejrzała się wokół. Wszystko wyglądało jak przedtem, koledzy nadal
skakali po nagrobkach, nawet mgła zniknęła. Dziewczyna wstała, zachwiała się
lekko i wtedy to zobaczyła. Obok resztek grobowca leżała para nowiutkich łyżew.
- Oesssu, mam halucynacje i fata mrugane - pomyślała. Babcia chyba znów sypnęła
czegoś do racuchów.
Ninka
Babci Lodzi (tej "starej czarownicy", jak mówił tata Jagody)
często zdarzało się dosypać czegoś do garów. Czasem był to całkiem
nieszkodliwy, choć niekoniecznie pożądany np. w ciasteczkach, majeranek, a
czasem znacznie ciekawsze ingrediencje.
- Ciekawe czym sypnęła tym razem -
pomyślała Jagoda.
Hana
- O rany! - nagle ją olśniło. Biały proszek! Stał w miseczce na kuchennym
blacie! Babcia twierdziła, że to proszek do pieczenia. Ten koleś, co to do niej
przychodzi niby na pogaduszki, od razu mi się nie podobał... Babcia w jego
obecności normalnie unosi się w powietrzu!
Jagoda snuła domysły i już prawie miała koncepcję. Jednak przypadkiem spojrzała
na leżące nieopodal łyżwy, prawdziwe do bólu. I w jej rozmiarze. Znów obleciał
ją strach. Schyliła się, podniosła łyżwy i nagle, tknięta jakąś myślą,
wyprostowała się jak struna.
- Omatkubosku, przecież ten duch, ten... eee... jak mu tam... Herman, wyglądał
jak ten babciny koleś! - Jagoda aż się zachwiała pod naporem przesuwających się
w jej głowie obrazów. Zszokowana przysiadła
na nagrobku.
- Czy to znaczy, że koleś umarł w międzyczasie i teraz jest duchem, czy
odwrotnie? Duch zmartwychwstał i jest kolesiem od babci? Wprawdzie był blady
jak zjawa, ale mógł przypudrować się proszkiem do pieczenia - myśli kłębiły jej
się w głowie. - A łyżwy? O co tu chodzi?
Ninka
No nie, nie mógł umrzeć w międzyczasie, przecież mówił coś o stu latach.
Czyli przychodził jako duch?! A ten chłopak z lodowiska. Też jest duchem? Gdzie
on teraz jest właściwie? To on dał mi te łyżwy, czy jak? - gubiła się w
domysłach. - Chyba muszę z kimś pogadać. Ale z kim? Poradzić się babci, czy zwierzyć
się Indze?
Agniecha
Ale może najpierw nałożę te łyżwy i zobaczę, co się wydarzy.
Jak pomyślała, tak uczyniła. Nadmieńmy, że były to łyżwy do jazdy figurowej na
lodzie, bialutkie, ze sznurówkami. Nogi Jagody, zupełnie nieproszone, zaczęły
wykonywać posuwiste ruchy, jej ręce, jej całe ciało okręciło się w eleganckim
piruecie. Jagoda westchnęła z zachwytem
"Nie wiedziałam, że to potrafię"- pomyślała.
W tej samej chwili jej nogi już odrywały się od ziemi. Jagoda, tańcząc,
wirowała już nad cmentarzem, z góry obserwując czubki głów swych znajomych.
"Nie, no, kto by zgadł - pomyślała - że Czesiek ma łysinę w tak młodym
wieku, taki jest wysoki, to z dołu nigdy nie zwróciłam uwagi...."
Ninka
Zobaczyła z góry, że Łukasz wciąż usiłuje ustawiać towarzystwo i robić zdjęcia,
zobaczyła samą siebie, siedzącą na nagrobku. Jej piruety przybrały zawrotne
tempo. Spod łyżew pryskały białe drobinki szronu, czy może śniegu. Skręcały się
w większy z każdą chwilą wir, który w końcu stał się wielką trąbą powietrzną. Z
jej środka wyprysnął Daniel (wreszcie przypomniała sobie imię poznanego na
lodowisku chłopaka) w białym połyskującym stroju. Był ogromny. Pochylił się nad
Jagodą i ogłuszającym, zwielokrotnionym tysięcznymi echami głosem zapytał
uwodzicielsko:
- To co? Pójdziemy na lodowisko?
Jego głos zdawał się odbijać
od wnętrza czaszki, aż Jagoda zamknęła oczy, złapała się za głowę i jęknęła.
Nie chciała żadnego lodowiska, chciała, żeby się to wszystko uspokoiło.
- Dosyć! - krzyknęła.
- Przestań wrzeszczeć - usłyszała gderliwy, choć dziwnie brzmiący głos własnej
babci. Otworzyła oczy. Znów siedziała na nagrobku, a tuż obok, w suchych
liściach, mościła się wielka czarna kwoka. Teraz zrozumiała, czemu ten głos był
dziwny - przypominał gdakanie.
- Babcia? To ty? Jak to zrobiłaś?!
- Nie takie rzeczy się robiło -odparła babcia. - Dobrze że pomogłaś Hermankowi,
chociaż trochę mi szkoda, był bardzo pomocny. Eryczek też, choć on taki trochę
nieogarnięty był. Ale bardzo romantyczny... - Babcia westchnęła smętnie. - Ale
teraz słuchaj uważnie. Powiem ci, co masz zrobić.
Opakowana
- No więc, przyjdzie do mnie paczka. I tylko ty możesz ja odebrać,
pamiętaj.
Dora
- Ale ja nic z tego nie rozumiem, wytłumacz mi co tu się dzieje i dlaczego.
Babciu ?!
Irmina
- Wszystko zrozumiesz, kiedy otworzysz paczkę i zobaczysz, kto ją przysłał. To
ci rozjaśni umysł, kochana wnusiu. I pamiętaj, że tylko ty ją możesz odebrać,
nikt inny.
Bacha
Ojciec wiedział co mówi nazywając babcię czarownicą, widocznie znał jej
możliwości. Musiała nieźle dać mu się we znaki - pomyślała Jagoda
- Ustawicie się w końcu do zdjęcia, bo już odechciewa mi się tej zabawy -
powiedział zirytowany Łukasz - Jagoda skąd wzięłaś tą czarną kwokę, weź ją na
ręce, będzie super zdjęcie.
Jagoda podniosła ostrożnie "kwokę".
- Tylko delikatnie - zaskrzeczała babcia - bo wrócę do normalnej postaci.
Łukasz wreszcie mógł zrobić zdjęcie. Jagoda postawiła babcię delikatnie na
ziemi, a czarna kwoka nagle zniknęła.
Opakowana
Jagoda poszła do domu, z wielkim zawirowaniem w głowie...a tam! O
bogini....Rodzice (właściwie Mama) szaleją i rwą włosy z głowy, bo Babcia jak
wyszła na bazarek rano, tak jeszcze nie wróciła i nikt nic nie wie, a już
ciemno i, o jeżu, może się zgubiła...nie, ktoś ją napadł, nie, dostała zawału,
przecież już ciemno. Do kogo dzwonić? Jagoda ugryzła się w język zanim
powiedziała, że widziała się z Babcia na cmentarzu w tej dziwnej sytuacji...
Bacha
- Czy wyście oszaleli? Byliście na pięterku sprawdzić czy babci nie ma w jej
pokoiku?
Mama z tatą popatrzyli na siebie lekko zdezorientowani.
- Nie widzieliśmy, żeby wchodziła do domu.
- Przecież latacie jak opętani po domu, do sąsiadów - brnęła Jagoda - może
właśnie wtedy weszła, przecież w lodówce są zakupy z bazarku. Rodzice
oniemieli.- Ekhm..... no tak, faktycznie, nie
wpadliśmy na to żeby szukać babci w lodówce
tzn. żeby rozejrzeć się za zakupami. Jagódko, kochanie to idź i zajrzyj do
pokoiku na górze, bo my już nie mamy siły.
Jagoda cicho stąpając podeszła do drzwi i delikatnie nacisnęła klamkę; babcia
pogrążona w głębokim śnie lekko pochrapywała, na poduszce leżały dwa czarne
pióra. Odetchnęła z ulgą i zeszła do kuchni.
- Babcia chrapie, aż miło, zbudzę ją jak kolacja będzie gotowa.
Jagoda postanowiła porozmawiać z babcią następnego ranka. Przecież ja też byłam
jakby w dwóch miejscach, na cmentarzu i na lodowisku i fruwałam. Może coś w
genach? Żeby tylko babcia nie nauczyła mnie jak się czyta cudze myśli bo chyba
bym oszalała, ale to przemieszczanie się z miejsca na miejsce w różnych
postaciach to całkiem fajne. I w czasie? Hmm..... Obym tylko nie musiała za
każdym razem iść na ten cmentarz, Jagoda wzdrygnęła się.
Ninka
Kolacja przebiegła nadzwyczaj spokojnie, tylko mama Jagody spytała babcię,
gdzie była.
- A, poszłam do Malarczykowej.
- Do tej wa.... - tata Jagody ugryzł się w język - do tej wróżki? A po co?
- No przecież nie po wróżby! Malarczykowa to moja stara znajoma, pogadałyśmy
sobie...
- A o czym, babciu? - zapytała Jagoda pozornie niewinnie, ale patrzyła na
babcię uważnie.
- A o życiu, wnusiu, o życiu. I o starych znajomych - westchnęła babcia i
puściła do Jagody oko, tak żeby rodzice tego nie widzieli. Jagoda prawie się
zachłysnęła herbatą i już wiedziała. Obie, babcia z Malarczykową, musiały coś
nawyprawiać. Jednak przy mamie i tacie nie dało się babci pociągnąć za język,
trzeba było poczekać do czwartku, kiedy rodzice pójdą do pracy. Zastanawiała
się tylko, dlaczego babcia kazała jej odbierać paczkę; czyżby się dokądś
wybierała?
Babcia Lodzia szybko uciekła do swojego pokoju, tłumacząc się zmęczeniem, a i
Jagoda, wykończona przeżyciami na cmentarzu, poszła do siebie. Ale spać nie
mogła, bo wciąż od nowa myślała o tym, co się wydarzyło i zastanawiała się, jak
to było możliwe. W końcu zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy.
Następnego dnia po śniadaniu zadzwoniła do niej Iga.
- Słuchaj, Jagoda - - powiedziała. - Rozmawiałam z chłopakami i ustaliliśmy, że
dziś nie idziemy na cmentarz wieczorem. Jakoś dziwnie było. Ale umówiliśmy się
w sobotę u Łukasza, żeby obejrzeć zdjęcia.
- To dobrze, ja mam na razie dość cmentarza. A jeszcze dziś obowiązkowo trzeba
iść. Dobrze że nie na ten stary...
- No - zaśmiała się Iga - ale musimy pogadać.
- Dobra - Jagoda wiedziała, że Iga jej nie daruje tej rozmowy - zdzwonimy się. -
A do Łukasza przyjdziesz?
- Tak, ciekawa jestem, jak wyszły zdjęcia. A w myślach dodała: Ciekawe, czy
jest na nich czarna kura.
We czwartek trzeba było - niestety! - iść do szkoły. Jagoda miała na dziesiątą.
Słyszała, jak rodzice wychodzą z domu. Zaspana wyszła ze swojego pokoju i od
razu natknęła się na babcię, która złapała ją za rękę i półgłosem powiedziała:
- Jagódko, ja muszę wyjść. Pamiętaj o paczce!
- Babciu, ale szkoła!
- Nie pójdziesz! Napiszę ci usprawiedliwienie!
- Ale babciu, powiesz mi w końcu, co to wszystko znaczy?
- Nie teraz, nie mam czasu - drzwi za babcią zamknęły się z hukiem.
Irmina
Jagoda czekała na paczkę, ciekawa, co w niej będzie i dlaczego akurat ona ma ją
odebrać.
O 11.00 przyszedł listonosz i zostawił przesyłkę. Kartonik był niewielki,
podłużny. Jagoda zadzwoniła do babci Lodzi, żeby poinformować ja o paczce.
Babcia kazała natychmiast otworzyć paczkę i schować jej zawartość do szafy,
żeby rodzice nie widzieli.
Kiedy Jagoda otworzyła pudełko, zaniemówiła. Były tam trzy czarne pióra podobne
do tych, które widziała na cmentarzu. Pióra czarnej kury/babci Lodzi.. nie
wiadomo czyje. Jagodzie zakręciło się w głowie z tego wszystkiego. Co znaczą te
czarne pióra i dlaczego tylko ona mogła otworzyć paczkę???
Ponownie zadzwoniła do babci Lodzi z pytaniem:
- Babciu, dlaczego to ja miałam otworzyć te przesyłkę, dlaczego rodzice nie
mogą się o niczym dowiedzieć i co znaczą te pióra? Kim ty jesteś, babciu???
Babcia kazała milczeć, o niczym nie mówić rodzicom, a wszystko wyjaśni
wieczorem na cmentarzu. Jagoda miała przyjść, kiedy zrobi się ciemno. Powiedziała
jedynie Jagodzie, że paczka została nadana przez szefową firmy "Dzika kura
w Pastelowym Kurniku", a pióra pomogą jej przetrwać czas do wiosny. Nikt
nie może się o tym dowiedzieć, bo to sprawa życia i śmierci. Rodzice są starymi
marudami, będą smęcić, a ona, młoda dziewczyna, na pewno ją zrozumie, podobnie
jak Iga i Łukasz zrozumieli Malarczykową.
Ninka
W tym samym czasie Malarczykowa
esemesowała do Lodzi:
Dora
„To kiedy mamy spotkać się na cmentarzu Lodziu, czy już wyjaśniłaś Jagódce
po co nam te pióra? Upiekłam już nasze ciasteczka, a Ty nie zapomnij zabrać
piór.”
Bacha
„I pamiętaj, żeby zabrać też te dwa pióra z poduszki! Ma być pięć. I żebyś się
nie przeistoczyła w coś dziwacznego zanim spotkasz się z Jagodą, bo jeszcze
dziewczyna zemdleje ze strachu”.
Ninka
Jagodę nosiło po całym mieszkaniu, nie mogła usiedzieć na miejscu. Z jednej
strony wcale nie chciała iść wieczorem na cmentarz, z drugiej strony bardzo
chciała się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Było jeszcze wcześnie, do
wieczora daleko, a rodzice mieli wrócić do domu dopiero za kilka godzin, więc
dziewczyna postanowiła ponownie obejrzeć paczkę. Wyjęła z szafy pudełko i
otworzyła je. Ostrożnie obejrzała pióra i delikatnie położyła je na biurku.
Dobrze się domyślała, w paczuszce coś jeszcze było; jakieś stare pożółkłe
kartki, zapisane staroświeckimi, starannymi literami. Atrament już trochę
wyblakł, ale pismo było wciąż wyraźne. Zaczęła czytać:
„Ja,
Maryjanna Amelia Nawrocka, spisuję niniejszą historyję, żeby zaświadczyć, że
wszystko, co się stało, najprawdziwszą jest prawdą. Piszę takoż dla tych
niewiast, które w przyszłych czasach okażą podobne do moich talenta. Babka
moja, Leontyna Nawrocka, po której ja sama talenta owe odziedziczyłam, spisać
mi to wszystko nakazała, bo wzrok ma już słaby i pisać jej trudno. Zasię mnie
ów obowiązek powierzywszy, spokojną się stała, że historyja owa zapomnianą nie
będzie i pomocą następczyniom naszym posłuży.
Roku pańskiego 1862, we Wigiliję Wszystkich Świętych, na prośbę babki na
cmentarz się udałam, żeby świece na grobach zaniedbanych zapalić. Ciemno już
było i mgła gęsta przyszła. Już do domu wracać miałam, kiedy nagle…”
Jagoda zobaczyła, że pozostałe kartki były czymś zmoczone i pismo się
rozpłynęło. Tylko w niektórych miejscach zostały pojedyncze wyrazy: „jeszcze”,
„kara”,” pokuta”, „wybawienie”. Czasem to były tylko fragmenty: „ucie…”, gę…y”…
Jagoda się zdenerwowała, bo liczyła na to , że czegoś się dowie, a tu masz, nic
z tego! Jeszcze tylko na ostatniej stronie znalazła zapisek zrobiony przez jej
babcię Lodzię:
„Ja, Leokadia, znam treść tych zapisków, bo przeczytałam je, zanim razem z tym,
co sama tu napisałam, się zniszczyły i obiecuję odtworzyć je jak najdokładniej.
20 grudnia 1971 roku.”
Więcej nic nie było, tylko kilka pustych kartek.
Jagoda siedziała nieruchomo, trzymając w kartki rękach. Nie włączyła nawet
sobie ulubionej muzy, co robiła zwykle, kiedy była sama w domu, więc wokół
panowała niczym niezmącona cisza. Dźwięk esemesa niemal poderwał ją na równe
nogi. Esemes był od babci: "Przyjdź na stary cmentarz. Spotkamy się o 19
przy tym dużym grobowcu. Zabierz ze sobą pióra."
Bacha
Jagoda była jednym wielkim znakiem zapytania:
Skąd ten dokument i pióra znalazły się w posiadaniu szefowej Dzikiej Kury w
Pastelowym Kurniku?
Kto to jest?
Czemu dla babci tak ważne jest odtworzenie tekstu?
Dlaczego tylko ją w to wtajemnicza?
Zaraz dostanę migreny. No dobrze idę na cmentarz, tylko muszę tym razem zabrać
ze sobą mocną latarkę. Chociaż jak babcia tam będzie to nie mam się czego bać.
Dora
Jagoda uzbrojona w latarkę zbliżała się do cmentarza. Im bliżej była, tym
bardziej odczuwała dreszczyk emocji. Tym bardziej, że zauważyła majaczące się w
oddali kolorowe cienie.
Ninka
Co tam się dzieje? Czy babcia już jest? Jagoda prawie biegła. Na dodatek
niewiele widziała, bo znów była mgła i latarka właściwie nie bardzo pomagała.
Jednak Jagoda dobrze znała stary cmentarz, więc trafiła na umówione miejsce bez
większych problemów. No, może parę razy się potknęła. A raz wpadła na jakieś
krzaki. Kiedy zbliżyła się do grobowca, zobaczyła nie tylko babcię; była też Iga,
Łukasz,
Czesiek i jeszcze dwóch kolegów Igi, którzy byli z nimi wtedy, w
Halloween, a do tego jeszcze Malarczykowa.
Irmina
Jagoda zobaczyła ich wszystkich i już, już miała zapytać, o co w tym
wszystkim chodzi. Aż tu nagle zza krzaków zaczęły wyłaniać się kolejno piękne
kobiety na czele z Szefową Pastelowego Kurnika. Hana wyglądała zjawiskowo z
piórami zatkniętymi we włosy. Cmentarne światełka odbijały się w jej kolorowej
cudnej spódnicy. Następnie wyłoniły się Dora, Bacha, Agnieszka. Potem dobiegły
Opakowana i Pantera razem z Nineczką, z nastroszonymi fryzurami i też piórami
we włosach. Anette z Rybeńką i ja -Ewą oraz Marija wyszły zza starego grobowca
ze świecami, a Irmina podeszła do Jagody i spytała, czy poznaje Kurejry, czy
słyszała kiedyś o nich i ich ukrytych talentach. Jagoda przypomniała sobie, że
widziała zdjęcia tych kobiet u babci Lodzi w sypialnianej szafce w
szufladzie... Co to wszystko znaczy???
Ninka
Wszystkie kobiety, choć ubrane trochę jak na Woodstock (dawny Woodstock; dzieci
kwiaty i te sprawy), a trochę jak na bal przebierańców, kolorowe (tylko Pantera
cała na czarno), z niezwykłymi fryzurami, wyglądały jak jakieś szamanki, a na
ich twarzach malowała się niezwykła powaga. Widać było, że przybyły - nie da
się tego określić inaczej - z ważkiego powodu.
- Nooo... widziałam zdjęcia. Ale takie zwyczajne. Babcia kiedyś coś mówiła o
jakimś kurniku, ale myślałam, że o takim zwykłym - Jagoda zarumieniła się
zawstydzona. - Więcej nic nie wiem.
- Jesteśmy przyjaciółkami Leokadii, a także Wiktorii - powiedziała Hana
wskazując Malarczykową - takimi bardziej wirtualnymi, ale jednak. Niejedną
akcję pomocową w realu przeprowadziłyśmy.
Zza pleców Hany wyłoniła się Gorzka Jagoda, mówiąc: - Sprawa jest poważna.
Okazuje się, że po kądzieli odziedziczyłaś rodzinne zdolności i dlatego w
czasie Halloween udało ci się przerwać i tak cienką zasłonę między światami.
Pomogłaś wprawdzie odesłać Hermana i Eryka tam, gdzie ich miejsce, ale kiedy
oni przechodzili przez bramę, tutaj przedostało się to, co wcale nie powinno do
naszego wiata trafić. Teraz musimy to coś odesłać z powrotem i zamknąć przejście. A ty musisz nam pomóc.
- Ale po co jeszcze Iga? I chłopaki?
- Byli obecni podczas otwarcia przejścia.
Jagoda uświadomiła sobie, że to co widziała w swoich wizjach, musiało być
przejawem działania tego "czegoś", co przedostało się do naszego
świata. I że Malarczykowa ma na imię Wiktoria. Nie miała o tym pojęcia.
Musimy utworzyć krąg - powiedziała babcia. - Jagoda, przyniosłaś pióra?
- Tak, mam je - Jagoda podała pióra babci. Na to wszystkie Kury z Kurnika
wzięły się za wyjmowanie piór ze swoich włosów i również podawały je babci,
która zaczęła melodyjnie skandować jakieś dziwne słowa. Jagoda ich wcale nie
rozumiała. Kiedy wszystkie pióra znalazły się w rękach babci, ta, nie
przestając mówić, uniosła je nad głowę i podrzuciła w górę. Pióra, opadając na
ziemię, zaczęły wirować coraz szybciej i szybciej, aż w końcu utworzyły
sylwetkę wielkiej czarnej kwoki. Kwoka uniosła dziób do góry, zapiała jak kogut
i zniknęła. W zapadłej ciszy pióra powoli opadały w dół. Utworzyły krąg, który
otaczał czarną plamę, taką samą, jaka wciągnęła Jagodę do środka. Wkoło
narastał niski odgłos, od którego aż wibrowało powietrze.
- Chwyćmy się wszyscy za ręce! I nie puszczać! - Zawołała Naczelna Kurejra.
Jagoda poczuła, jak za jedną rękę łapie ją babcia, a za drugą ktoś inny, nie
widziała kto, bo wciąż wpatrywała się w czarną plamę. Zewsząd w kierunku plamy
zaczęły się ściągać kolorowe światełka i łącząc się tworzyły nad nią czerwonawą
poświatę. Dźwięki stawały się coraz wyższe, a światło coraz jaśniejsze i kiedy
wszyscy już mieli ochotę zatkać sobie uszy, czarna plama pochłonęła światła i
sama zniknęła, a dźwięk urwał się, jak ucięty nożem.
- No i po krzyku - babcia zatarła ręce.
-To co, teraz do mnie na herbatkę? - spytała Malarczykowa.
- Może na wino wredne? - zaśmiała się Hana.
- A pewnie, mam zapasik! - odpowiedziała Malarczykowa. Hana jednak spoważniała.
- Ale to jednak nie dziś. Niestety, musimy już wracać.
Całe towarzystwo ruszyło w kierunku wyjścia z cmentarza.
Koleżanki Leokadii pożegnały się i przyspieszyły kroku, a po chwili ich
sylwetki zniknęły w mglistej ciemności. Jagoda miała wrażenie, że po prostu
rozwiały się w powietrzu.
- A ty? - pani Wiktoria (Jagodzie trudno było się przestawić, ciągle miała w
głowie Malarczykową) zwróciła się do
babci Lodzi – zajdziesz do mnie na chwilę?
- Nie, też nie dziś. Muszę w końcu porozmawiać poważnie z Jagódką.
- No tak, musisz. Ale zanim się rozejdziemy, jeszcze jedna sprawa. Mam tu –
Wiktoria zwróciła się do młodzieży - podarunek dla was od naszych koleżanek -
powiedziała, wręczając Idze i chłopakom po czarnym piórze.
- Schowajcie je
dobrze, mogą się wam jeszcze kiedyś przydać. Będziecie wiedzieli, jeśli zajdzie
taka potrzeba.
Wiktoria odwróciła się i odeszła, zagarniając ze sobą Igę i chłopaków.
- To w sobotę u Łukasza! - krzyknęła jeszcze do Jagody Iga.
- Będę na pewno! – odkrzyknęła Jagoda i pomachała ręką.
- Babciu - Jagoda pociągnęła Leokadię za rękaw - powiesz mi wreszcie, co tu się
stało? I co się w ogóle tu dzieje?
- Cierpliwości, wnusiu, zaraz będziemy w domu i wszystko ci opowiem.
W domu okazało się, że rodziców nie ma, zostawili tylko kartkę, że wychodzą do
znajomych.
- O, to dobrze!- ucieszyła się babcia. - Pewnie przeczytałaś zapiski, które
były w paczce?
- Tak, może raczej przeczytałam to, co z nich zostało.
- Wiem, muszę je odtworzyć, jak obiecałam, a na razie opowiem ci w skrócie, o
co chodzi – westchnęła babcia.
- W naszej rodzinie kobiety zawsze miały niezwykłą moc. Mówiono nawet, że jedna
z nich została spalona za to na stosie, ale nie wiem, ile w tym prawdy. W
każdym razie dziedziczyłyśmy te zdolności, choć nie w każdym pokoleniu. Sprawdzano to,
wysyłając młode dziewczyny na cmentarz w wigilię Wszystkich Świętych. Kiedy nie
zdarzało się nic niezwykłego, wiadomo było, że dziewczyna nie ma daru. Nie ma
go np. twoja mama, dlatego przed nią trzeba zachować tajemnicę. Moja prababka,
jak wszystkie kolejne dziewczęta, została poddana testowi, ale wtedy wszystko
potoczyło się źle. Część niedobrych sił wstąpiła w nią. Zaczęła się dziwnie
zachowywać, a w końcu wysłano ją do, jak wtedy mówiono, domu wariatów. To nie
było to, co dzisiejsze szpitale psychiatryczne i babcia wkrótce tam zmarła.
Odtąd jeszcze bardziej śledzimy przebieg próby, dlatego zobaczyłaś mnie na cmentarzu w
postaci czarnej kwoki. Ty masz dużą moc i częściowo już nad nią panujesz.
Zauważyłaś na pewno, że kiedy np. krzyknęłaś: „dosyć!” wszystkie wizje znikały?
- Jagoda skinęła głową.
- No właśnie! Będziemy cię szkolić, ja i moje Kury z
Pastelowego Kurnika, wszystkiego się stopniowo nauczysz, tylko te zapiski… -
zafrasowała się babcia.
- Babciu, ale przecież mama Igi pracuje w naszym muzeum, w dziale konserwacji
zabytków, może ona coś poradzi?
- Naprawdę? To świetnie, zaraz jutro spróbuję się z nią skontaktować przez
Wiktorię, przecież ona ją zna.
Nagle usłyszały zgrzyt klucza w zamku, babcia przyłożyła palec do ust i Jagoda
zrozumiała, że już dziś się nie dowie niczego. Poszła spać z mętlikiem w głowie. W piątek nie mogła wysiedzieć w szkole, ale kiedy przyszła do domu,
babcia, bardzo zadowolona, powiedziała, że mama Igi akurat miała czas zająć się
zapiskami, ucieszyła się, że kartki zapisane są tylko po jednej stronie, wyciągnęła
jakieś odczynniki, i powiedziała, że „da się zrobić” i że od razu zeskanuje
odtworzone zapiski.
***
Kiedy
Jagoda przyszła w sobotę do Łukasza, wszyscy już byli. Łukasz, niezadowolony i
zniechęcony, wyciągnął zdjęcia.
- Nie wyszły, wszędzie jakieś cienie i plamy, do niczego się nie nadają…
Jednak Jagoda, oglądając zdjęcia, poczuła zimne dreszcze. Zobaczyła zarys sylwetek Hermana i Eryka, cienie swoich wizji, a nawet rozmyty kontur
czarnej kwoki.
- O, popatrz - Łukasz nachylił się nad Jagodą i stuknął palcem w zdjęcie - przecież widziałem czarną
kurę, a tu co? Tylko jakaś plama.
- Nie, Łukasz! Te zdjęcia bardzo dobrze wyszły, uwierz mi. Może nie ma na nich tego,
co chciałeś sfotografować, ale jest to, co ja widziałam.
- Te duchy? - Iga zrobiła wielkie oczy.
- Tak - Jagoda nawet się nie uśmiechnęła.
- Ty nie żartujesz - zrozumiała Iga. - Czy to znaczy, że jednak będę musiała
wysprzątać te wszystkie groby???
- Wystarczy, jak posprzątasz dwa, pokażę ci które - dopiero teraz Jagoda się
roześmiała, myśląc o grobach
Hermana i Eryka.
Na pewno będą zadowoleni.