czwartek, 12 grudnia 2024

NA STARYM CMENTARZU

 


    Zapadł już  zmrok. Zewsząd napływała gęsta, wilgotna, zimna mgła. W ciemniejszych zakamarkach, między starymi, wysokimi drzewami i wśród poplątanych gałęzi dawno nieprzycinanych krzewów zagęszczała się jeszcze bardziej, stając się nieprzenikniona. Latarnie na niedalekiej ulicy zmieniły się w mgliste kule, a dźwięki przejeżdżających samochodów stały się stłumione i niewyraźne.
Na starym cmentarzu przy kościele paliło się już trochę zniczy, ale ludzi nie było tu wcale. Pewnie byli wcześniej, kiedy jeszcze było widno, a jutro wybiorą się na inne cmentarze, bo tu było  mało nowych grobów. Większość była stara, zupełnie zniszczona, z niektórych nie pozostały nawet fragmenty obramowań.
    Eryk przeciągnął się, aż mu chrupnęło w kościach. Niespokojny, jak zwykle tego dnia, odezwał się do sąsiada:
- I co?
- Nic, przecież widać. - odparł tamten zniechęcony i umilkł, słysząc zbliżające się śmiechy. Grupa młodzieży szła przez cmentarz, wygłupiając się i przekomarzając. Nic sobie nie robili z tego, że zakłócają zmarłym spokój. Kiedy przeszli, Eryk odezwał się znowu:
- Cała ta dzisiejsza młodzież jest okropna. O, słyszysz? - Kolejna grupka przebiegła obok, przeskakując przez murki i urządzając slalom między grobami.
- Strasznie się zrobiłeś nieżyciowy, Eryczku! - Herman zachichotał złośliwie.
- A dajże spokój! Znowu się w tym roku nie uda!
Przez jakiś czas nic nie mówili. Kiedy rozległy się kolejne śmiechy i pokrzykiwania, Herman tylko westchnął, a Eryk skrzywił się z niesmakiem.
    Jagoda odłączyła się od grupy. To Inga namówiła ją, żeby razem z jej kumplami poszli na stary cmentarz. Mieli się przebrać, ale nie chcieli chodzić i prosić o cukierki; nie byli już dzieciakami. Zamiast tego wymyślili, że będą sobie robić zdjęcia przy starych nagrobkach. Miało byś tajemniczo i trochę strasznie. Jagoda miała na sobie fajny strój; zrobiła twarz na blado, usta umalowała ciemnoczerwoną szminką, gładkie, czarne włosy rozpuściła, a jedno pasmo zabarwiła na biało jednorazową farbą w piance. Do tego czarny golf i dopasowany, długi, czarny płaszcz. Lady Morticia Addams jak żywa. Tuż przed wyjściem jakiś impuls kazał jej wrzucić do torby, czarnej oczywiście, całe opakowanie tealightów.
    Kiedy dołączyła do reszty, powitały ją aprobujące gwizdy. Inga i jej kumple też się przebrali, za zombie. Inga w wystrzępionych czarnych tiulach, chłopaki w poszarpanych pelerynach i płaszczach. Wyglądali wszyscy świetnie. Niestety, kiedy znaleźli się na cmentarzu, chłopakom coś odbiło. Zaczęli się strasznie wygłupiać. Chowali się za drzewami i nagrobkami, a potem wyskakiwali z ukrycia, wrzeszcząc.  Jagodzie wcale się to nie  podobało. Niedawno zmarła babcia Jadzia, mama ojca, i dziewczyna wyobraziła sobie, że to właśnie nad jej grobem odbywa się ta kretyńska zabawa. Halloween Halloweenem, ale co za dużo to niezdrowo, więc Jagoda została sama całkiem z tyłu. Znów poczuła dziwny impuls, który kazał jej  wyjąć z torby opakowanie z tealightami. Zaczęła zapalać światełka i rozstawiać je na grobach. Obejrzawszy się po chwili pomyślała, że te malutkie, chwiejne płomyki wyglądają o wiele bardziej tajemniczo niż zwykłe znicze. Zadowolona wyjęła kolejną świeczkę.
    Herman usłyszał ją pierwszy. Szła powoli i ostrożnie między grobami, często się zatrzymując i starając się stąpać tylko po dzielących je ścieżkach. Jej kroki były lekkie i ciche. Obaj z Erykiem znieruchomieli w oczekiwaniu. I wreszcie najpierw jeden, a potem drugi zobaczył, jak ciemność nad nimi się rozjaśnia.
- Idę pierwszy. - Eryk  powoli wydostał się na zewnątrz. Dziewczyna właśnie prostowała się po zapaleniu światełka. Jej wzrok padł na mglistą postać. Zamarła na chwilę. Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć głosu.
- Boisz się? - spytał Eryk. Jagodzie przyszła do głowy chyba najbardziej idiotyczna z możliwych odpowiedzi: "Nie, zażyj tabaki." Jej dziadek podśpiewywał sobie tak w przypływie dobrego humoru.
Tymczasem obok pojawiło się drugie widmo. Poczuła zimno na nosie i policzkach, zaczęły marznąć jej dłonie. Trzęsła się ze strachu.
- Ja jestem Herman - odezwał się drugi duch - a to Eryk. Nas nie musisz się bać. Tutaj to nie my jesteśmy groźni. My tylko chcemy Ci podziękować za zapalenie świeczek na naszych grobach. Twoje światełka pozwolą nam odejść w spokoju tam, gdzie już dawno powinniśmy się znaleźć. A ty? Jak  masz na imię?
- Jestem Jagoda - ledwie to z siebie wydusiła. - Ale dlaczego…
- Jeszcze tu jesteśmy? To nasza kara. Kiedy żyliśmy sobie, młodzi i beztroscy - a dawno to było - urządzaliśmy sobie  przed Wszystkimi Świętymi zabawy w straszenie ludzi przechodzących po zmroku przez cmentarz. Pewna staruszka omal  nie umarła przez nas na serce, a kilkoro innych ludzi tak się wystraszyło, że jeszcze długo nie mogli dojść do siebie. No i po śmierci okazało się, że musimy odpokutować winy. Nasza kara miała się skończyć, gdy po upływie stu lat ktoś, kto o nas nigdy nie słyszał, zapali świece na naszych grobach.
- I pod warunkiem, że ten ktoś nie ucieknie z wrzaskiem na nasz widok - dodał Eryk. - A z roku na rok było trudnej, bo coraz mniej ludzi tu przychodziło. Teraz możemy w końcu odejść. - Duchy patrzyły gdzieś w dal. - Już widać naszą drogę... Dziękujemy ci...
Głosy ścichły do szeptu, zmieszały się z szumem liści zrzucanych przez wiatr, a niewyraźne postacie wtopiły się w powoli rozwiewającą się mgłę.
    Jagoda pomyślała, że nie uciekła tylko dlatego, że przerażona nie mogła się ruszyć. Stała przez chwilę, wciąż drżąc i zastanawiając się, czy to wszystko widziała naprawdę. Tak czy siak, nikomu o tym nie powie, wzięliby ją za wariatkę. Spojrzała na swoją dłoń. Ściskała w niej jeszcze jeden tealight. Czym prędzej postawiła go na najbliższym nagrobku; zachował się z niego tylko krótki fragment obramowania, a na dodatek przecinała go wydeptana przez ludzi ścieżka. Postawiła świeczkę na samym jej środku i szybko pobiegła w stronę widocznych na końcu długiej alei kolegów.
Hana 
    Jagoda musiała wyglądać nieciekawie, bo Inga spojrzawszy na nią, zakryła dłonią usta.
- A ty co? Ducha zobaczyłaś?
- Bardzo śmieszne - odparła Jagoda. Żebyś wiedziała. O mało nie zemdlałam, oni wyglądali jak żywi! I wiecie co? Durna jest ta nasza zabawa. Chciałabyś, żeby po śmierci ktoś ci skakał po brzuchu? Ja odpadam, a wy róbcie, co chcecie, ale jeśli ktoś tu do was zagada, to na pewno nie będę ja.
- Dobra, jeśli udowodnisz, że to ci się nie przyśniło, posprzątam tutaj każdy grób i posadzę kwiatki.
- Idziemy!
Grupka przyjaciół ruszyła w stronę najbardziej okazałego grobowca, a raczej resztek, jakie z niego pozostały.
Mgła gęstniała coraz bardziej.
Rybeńka
Ale nagle przypomniała sobie, że nie może uciec, bo wtedy na darmo świeczka zapalona. Przerażona do szpiku kości zatrzymała się i powolutku odwróciła i zaczęła iść w stronę opuszczonego grobu...Ktoś z kolegów krzyknął za nią, ale nie jakby owładnęła niewidzialna siła...
Ninka
Grobowiec z pewnością był kiedyś imponujący, a teraz świetnie nadawał się do ich celów. Łukasz natychmiast poczuł się w swoim żywiole. Wyciągnął aparat i zaczął rozstawiać składany statyw.
- Dobra! Ustawcie się! Ty, Jagoda stań na kamieniu po lewej, oprzyj się o tę kolumnę, Inga, ty usiądź obok, na pierwszym schodku. Reszta po drugiej stronie i z przodu. - montując sprzęt, wydawał kolejne polecenia.
Jagoda podeszła do kamienia i zatrzymała się.
- No, - ponaglił ją Łukasz - właź na miejsce!
- Nie mogę!
- Co?
- Nie mogę, bo tu nic nie ma. - powiedziała słabym głosem.
- Jak to nie ma; przecież widzę!
- To popatrz tutaj.
Podszedł i spojrzał; na miejscu kamienia była... nic nie było. Tylko plama nieprzeniknionej czerni. Jagoda, jakby przyciągana niewidoczną siłą, zrobiła krok do przodu.
Marija
Weszła w czerń, a ta czerń zaczęła powoli spływać nań, a gdy oblepiła już ją szczelnie...ciepło wypełniło każdą szczelinę jej ciała...
Burknęła do siebie: -Et gupia, było się czego bać? Przecież tu tak bezpiecznie.
Dora
Łukasz, potrzasnął ją za ramię. Jagoda, co z tobą, rusz się, robimy to zdjęcie i spadamy, zimno, i głodny już jestem!
Ninka
Jednak Jagoda stała jak wmurowana, ani drgnęła.
Nie, w tych ciemnościach nie było bezpiecznie. Usłyszała jakieś szepty, echa słów, stopniowo coraz wyraźniejsze: "Zdrada! Zemsta!" ... Zewsząd dobiegały odległe, stłumione krzyki i jakiś okrutny śmiech. Nic nie widziała, a macając wokół rękami, niczego nie mogła dotknąć. Czuła, że otacza ją duża przestrzeń.
Ja-Ewa
Właściwie ja też bym coś zjadła, pomyślała Jagoda. Ssało ja w brzuchu, już dawno minęła pora na bardzo nawet spóźniony obiad. Przypomniała sobie, że wychodząc z domu, szybko wzięła z talerza w kuchni dwa gorące jeszcze racuchy. Zbiegając po schodach, wrzuciła je do czarnej torby.
- Komu racucha? komu? - zaskoczona zobaczyła niecierpliwie wyciągnięte ręce. Spojrzała na swoją brudną dłoń z nierówno poszarpanymi kawałkami placka. Pomyślała, że to bardzo niehigieniczne, ale kto wtedy myślał o zarazkach?
Rybeńka
Tylko zanim te ręce wzięły racuchy te zaczęły się zmieniać. Przybierać dziwne kształty... Ni to placek ni to twarz...Znajoma?? Nieznajoma?? Zaczęły tym twarzom rosnąć dziwne koślawe kończymy...To nie mogło się dobrze skończyć...
ja-Ewa
Jagoda była pewna, że widzi twarz chłopaka, w którym się kiedyś kochała, a w tym czasie była prawie stale w kimś zakochana. Jak nie w jakimś znanym aktorze, to w chłopaku z basenu albo w tym nowym z klasy. Spojrzała jeszcze raz uważnie, choć całą postać trudno było objąć wzrokiem. I ta twarz ciągle inna... Ale to jednak on - chłopak z lodowiska.
Rybeńka
Ach, jak on na nią patrzył!! Gorący wzrok dosłownie ją rozbierał. Zaczęła drżeć i zmartwiła się, że dawno nóg nie depilowała. A majtki za nic nie pasowały do spranego stanika. Ech...
Ninka
Cofnęła się więc o kilka kroków i poczuła za plecami ścianę, nie gorącą bynajmniej. Ściana wciągnęła ją z cichym cmoknięciem. No i masz! Chłopaka nie ma, racuchów nie ma, tylko wielkie lodowisko. I wcale nie było jej już gorąco, tylko zimno okropnie. Chciała wrócić w tę ciepłą i, no cóż; bardzo przyjemną ciemność, ale ściany też już nie było.
Rybeńka
Z cichym westchnięciem rozejrzała się wokół szukając łyżew. Nie wiadomo o co, bo nie umiała na nich jeździć. Ale miała nadzieję, że w tym dziwnym świecie może wszystko jest inne niż w tym ciepłym. Nigdzie nie zauważyła łyżew za to tafla lodowiska zaczęła dziwnie falować...
Ninka
... i pękać, a spod niej, przez szczeliny w lodzie, zaczęły się wyłaniać długie macki, które wyraźnie czegoś szukały. Czegoś lub... kogoś. Jagoda wrzasnęła głośno, kiedy jedna z macek natrafiła na nią i owinęła się wokół jej nogi. Nie miała jak uciec, bo macka nie chciała jej wypuścić, a lód coraz bardziej pękał.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnęła Jagoda. - Ja chcę do domu!
Hana
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko nagle zniknęło. Macka ośmiornicy okazała się zwykłym bluszczem, który zaplątał się jej wokół kostki. Jagoda rozejrzała się wokół. Wszystko wyglądało jak przedtem, koledzy nadal skakali po nagrobkach, nawet mgła zniknęła. Dziewczyna wstała, zachwiała się lekko i wtedy to zobaczyła. Obok resztek grobowca leżała para nowiutkich łyżew.
- Oesssu, mam halucynacje i fata mrugane - pomyślała. Babcia chyba znów sypnęła czegoś do racuchów.
Ninka
Babci Lodzi (tej "starej czarownicy", jak mówił tata Jagody) często zdarzało się dosypać czegoś do garów. Czasem był to całkiem nieszkodliwy, choć niekoniecznie pożądany np. w ciasteczkach, majeranek, a czasem znacznie ciekawsze ingrediencje.
- Ciekawe czym sypnęła tym razem - pomyślała Jagoda.
Hana
- O rany! - nagle ją olśniło. Biały proszek! Stał w miseczce na kuchennym blacie! Babcia twierdziła, że to proszek do pieczenia. Ten koleś, co to do niej przychodzi niby na pogaduszki, od razu mi się nie podobał... Babcia w jego obecności normalnie unosi się w powietrzu!
Jagoda snuła domysły i już prawie miała koncepcję. Jednak przypadkiem spojrzała na leżące nieopodal łyżwy, prawdziwe do bólu. I w jej rozmiarze. Znów obleciał ją strach. Schyliła się, podniosła łyżwy i nagle, tknięta jakąś myślą, wyprostowała się jak struna.
- Omatkubosku, przecież ten duch, ten... eee... jak mu tam... Herman, wyglądał jak ten babciny koleś! - Jagoda aż się zachwiała pod naporem przesuwających się w jej głowie obrazów. Zszokowana przysiadła
na nagrobku.
- Czy to znaczy, że koleś umarł w międzyczasie i teraz jest duchem, czy odwrotnie? Duch zmartwychwstał i jest kolesiem od babci? Wprawdzie był blady jak zjawa, ale mógł przypudrować się proszkiem do pieczenia - myśli kłębiły jej się w głowie. - A łyżwy? O co tu chodzi?
Ninka
No nie, nie mógł umrzeć w międzyczasie, przecież mówił coś o stu latach. Czyli przychodził jako duch?! A ten chłopak z lodowiska. Też jest duchem? Gdzie on teraz jest właściwie? To on dał mi te łyżwy, czy jak? - gubiła się w domysłach. - Chyba muszę z kimś pogadać. Ale z kim? Poradzić się babci, czy zwierzyć się Indze?
Agniecha
Ale może najpierw nałożę te łyżwy i zobaczę, co się wydarzy.
Jak pomyślała, tak uczyniła. Nadmieńmy, że były to łyżwy do jazdy figurowej na lodzie, bialutkie, ze sznurówkami. Nogi Jagody, zupełnie nieproszone, zaczęły wykonywać posuwiste ruchy, jej ręce, jej całe ciało okręciło się w eleganckim piruecie. Jagoda westchnęła z zachwytem
"Nie wiedziałam, że to potrafię"-  pomyślała.
W tej samej chwili jej nogi już odrywały się od ziemi. Jagoda, tańcząc, wirowała już nad cmentarzem, z góry obserwując czubki głów swych znajomych.
"Nie, no, kto by zgadł - pomyślała - że Czesiek ma łysinę w tak młodym wieku, taki jest wysoki, to z dołu nigdy nie zwróciłam uwagi...."
Ninka
Zobaczyła z góry, że Łukasz wciąż usiłuje ustawiać towarzystwo i robić zdjęcia, zobaczyła samą siebie, siedzącą na nagrobku. Jej piruety przybrały zawrotne tempo. Spod łyżew pryskały białe drobinki szronu, czy może śniegu. Skręcały się w większy z każdą chwilą wir, który w końcu stał się wielką trąbą powietrzną. Z jej środka wyprysnął Daniel (wreszcie przypomniała sobie imię poznanego na lodowisku chłopaka) w białym połyskującym stroju. Był ogromny. Pochylił się nad Jagodą i ogłuszającym, zwielokrotnionym tysięcznymi echami głosem zapytał uwodzicielsko:
- To co? Pójdziemy na lodowisko? 
Jego głos zdawał się odbijać od wnętrza czaszki, aż Jagoda zamknęła oczy, złapała się za głowę i jęknęła. Nie chciała żadnego lodowiska, chciała, żeby się to wszystko uspokoiło.
- Dosyć! - krzyknęła.
- Przestań wrzeszczeć - usłyszała gderliwy, choć dziwnie brzmiący głos własnej babci. Otworzyła oczy. Znów siedziała na nagrobku, a tuż obok, w suchych liściach, mościła się wielka czarna kwoka. Teraz zrozumiała, czemu ten głos był dziwny - przypominał gdakanie.
- Babcia? To ty? Jak to zrobiłaś?!
- Nie takie rzeczy się robiło -odparła babcia. - Dobrze że pomogłaś Hermankowi, chociaż trochę mi szkoda, był bardzo pomocny. Eryczek też, choć on taki trochę nieogarnięty był. Ale bardzo romantyczny... - Babcia westchnęła smętnie. - Ale teraz słuchaj uważnie. Powiem ci, co masz zrobić.
Opakowana
- No więc, przyjdzie do mnie paczka. I tylko ty możesz ja odebrać, pamiętaj.
Dora
- Ale ja nic z tego nie rozumiem, wytłumacz mi co tu się dzieje i dlaczego. Babciu ?!
Irmina
- Wszystko zrozumiesz, kiedy otworzysz paczkę i zobaczysz, kto ją przysłał. To ci rozjaśni umysł, kochana wnusiu. I pamiętaj, że tylko ty ją możesz odebrać, nikt inny.
Bacha
Ojciec wiedział co mówi nazywając babcię czarownicą, widocznie znał jej możliwości. Musiała nieźle dać mu się we znaki - pomyślała Jagoda
- Ustawicie się w końcu do zdjęcia, bo już odechciewa mi się tej zabawy - powiedział zirytowany Łukasz - Jagoda skąd wzięłaś tą czarną kwokę, weź ją na ręce, będzie super zdjęcie.
Jagoda podniosła ostrożnie "kwokę".
- Tylko delikatnie - zaskrzeczała babcia - bo wrócę do normalnej postaci.
Łukasz wreszcie mógł zrobić zdjęcie. Jagoda postawiła babcię delikatnie na ziemi, a czarna kwoka nagle zniknęła.
Opakowana
Jagoda poszła do domu, z wielkim zawirowaniem w głowie...a tam! O bogini....Rodzice (właściwie Mama) szaleją i rwą włosy z głowy, bo Babcia jak wyszła na bazarek rano, tak jeszcze nie wróciła i nikt nic nie wie, a już ciemno i, o jeżu, może się zgubiła...nie, ktoś ją napadł, nie, dostała zawału, przecież już ciemno. Do kogo dzwonić? Jagoda ugryzła się w język zanim powiedziała, że widziała się z Babcia na cmentarzu w tej dziwnej sytuacji...
Bacha
- Czy wyście oszaleli? Byliście na pięterku sprawdzić czy babci nie ma w jej pokoiku?
Mama z tatą popatrzyli na siebie lekko zdezorientowani.
- Nie widzieliśmy, żeby wchodziła do domu.
- Przecież latacie jak opętani po domu, do sąsiadów - brnęła Jagoda - może właśnie wtedy weszła, przecież w lodówce są zakupy z bazarku. Rodzice oniemieli.- Ekhm..... no tak, faktycznie, nie
wpadliśmy na to żeby szukać babci w lodówce tzn. żeby rozejrzeć się za zakupami. Jagódko, kochanie to idź i zajrzyj do pokoiku na górze, bo my już nie mamy siły.
Jagoda cicho stąpając podeszła do drzwi i delikatnie nacisnęła klamkę; babcia pogrążona w głębokim śnie lekko pochrapywała, na poduszce leżały dwa czarne pióra. Odetchnęła z ulgą i zeszła do kuchni.
- Babcia chrapie, aż miło, zbudzę ją jak kolacja będzie gotowa.
Jagoda postanowiła porozmawiać z babcią następnego ranka. Przecież ja też byłam jakby w dwóch miejscach, na cmentarzu i na lodowisku i fruwałam. Może coś w genach? Żeby tylko babcia nie nauczyła mnie jak się czyta cudze myśli bo chyba bym oszalała, ale to przemieszczanie się z miejsca na miejsce w różnych postaciach to całkiem fajne. I w czasie? Hmm..... Obym tylko nie musiała za każdym razem iść na ten cmentarz, Jagoda wzdrygnęła się.
Ninka
Kolacja przebiegła nadzwyczaj spokojnie, tylko mama Jagody spytała babcię, gdzie była.
- A, poszłam do Malarczykowej.
- Do tej wa.... - tata Jagody ugryzł się w język - do tej wróżki? A po co?
- No przecież nie po wróżby! Malarczykowa to moja stara znajoma, pogadałyśmy sobie...
- A o czym, babciu? - zapytała Jagoda pozornie niewinnie, ale patrzyła na babcię uważnie.
- A o życiu, wnusiu, o życiu. I o starych znajomych - westchnęła babcia i puściła do Jagody oko, tak żeby rodzice tego nie widzieli. Jagoda prawie się zachłysnęła herbatą i już wiedziała. Obie, babcia z Malarczykową, musiały coś nawyprawiać. Jednak przy mamie i tacie nie dało się babci pociągnąć za język, trzeba było poczekać do czwartku, kiedy rodzice pójdą do pracy. Zastanawiała się tylko, dlaczego babcia kazała jej odbierać paczkę; czyżby się dokądś wybierała?
Babcia Lodzia szybko uciekła do swojego pokoju, tłumacząc się zmęczeniem, a i Jagoda, wykończona przeżyciami na cmentarzu, poszła do siebie. Ale spać nie mogła, bo wciąż od nowa myślała o tym, co się wydarzyło i zastanawiała się, jak to było możliwe. W końcu zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy.
Następnego dnia po śniadaniu zadzwoniła do niej Iga.
- Słuchaj, Jagoda - - powiedziała. - Rozmawiałam z chłopakami i ustaliliśmy, że dziś nie idziemy na cmentarz wieczorem. Jakoś dziwnie było. Ale umówiliśmy się w sobotę u Łukasza, żeby obejrzeć zdjęcia.
- To dobrze, ja mam na razie dość cmentarza. A jeszcze dziś obowiązkowo trzeba iść. Dobrze że nie na ten stary...
- No - zaśmiała się Iga - ale musimy pogadać.
- Dobra - Jagoda wiedziała, że Iga jej nie daruje tej rozmowy - zdzwonimy się. - A do Łukasza przyjdziesz?
- Tak, ciekawa jestem, jak wyszły zdjęcia. A w myślach dodała: Ciekawe, czy jest na nich czarna kura.
We czwartek trzeba było - niestety! - iść do szkoły. Jagoda miała na dziesiątą. Słyszała, jak rodzice wychodzą z domu. Zaspana wyszła ze swojego pokoju i od razu natknęła się na babcię, która złapała ją za rękę i półgłosem powiedziała: - Jagódko, ja muszę wyjść. Pamiętaj o paczce!
- Babciu, ale szkoła!
- Nie pójdziesz! Napiszę ci usprawiedliwienie!
- Ale babciu, powiesz mi w końcu, co to wszystko znaczy?
- Nie teraz, nie mam czasu - drzwi za babcią zamknęły się z hukiem.
Irmina
Jagoda czekała na paczkę, ciekawa, co w niej będzie i dlaczego akurat ona ma ją odebrać.
O 11.00 przyszedł listonosz i zostawił przesyłkę. Kartonik był niewielki, podłużny. Jagoda zadzwoniła do babci Lodzi, żeby poinformować ja o paczce. Babcia kazała natychmiast otworzyć paczkę i schować jej zawartość do szafy, żeby rodzice nie widzieli.
Kiedy Jagoda otworzyła pudełko, zaniemówiła. Były tam trzy czarne pióra podobne do tych, które widziała na cmentarzu. Pióra czarnej kury/babci Lodzi.. nie wiadomo czyje. Jagodzie zakręciło się w głowie z tego wszystkiego. Co znaczą te czarne pióra i dlaczego tylko ona mogła otworzyć paczkę???
Ponownie zadzwoniła do babci Lodzi z pytaniem:
- Babciu, dlaczego to ja miałam otworzyć te przesyłkę, dlaczego rodzice nie mogą się o niczym dowiedzieć i co znaczą te pióra? Kim ty jesteś, babciu???
Babcia kazała milczeć, o niczym nie mówić rodzicom, a wszystko wyjaśni wieczorem na cmentarzu. Jagoda miała przyjść, kiedy zrobi się ciemno. Powiedziała jedynie Jagodzie, że paczka została nadana przez szefową firmy "Dzika kura w Pastelowym Kurniku", a pióra pomogą jej przetrwać czas do wiosny. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, bo to sprawa życia i śmierci. Rodzice są starymi marudami, będą smęcić, a ona, młoda dziewczyna, na pewno ją zrozumie, podobnie jak Iga i Łukasz zrozumieli Malarczykową.
Ninka
W tym samym czasie Malarczykowa  esemesowała do Lodzi:
Dora
„To kiedy mamy spotkać się na cmentarzu Lodziu, czy już wyjaśniłaś Jagódce po co nam te pióra? Upiekłam już nasze ciasteczka, a Ty nie zapomnij zabrać piór.”
Bacha
„I pamiętaj, żeby zabrać też te dwa pióra z poduszki! Ma być pięć. I żebyś się nie przeistoczyła w coś dziwacznego zanim spotkasz się z Jagodą, bo jeszcze dziewczyna zemdleje ze strachu”.
Ninka
Jagodę nosiło po całym mieszkaniu, nie mogła usiedzieć na miejscu. Z jednej strony wcale nie chciała iść wieczorem na cmentarz, z drugiej strony bardzo chciała się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Było jeszcze wcześnie, do wieczora daleko, a rodzice mieli wrócić do domu dopiero za kilka godzin, więc dziewczyna postanowiła ponownie obejrzeć paczkę. Wyjęła z szafy pudełko i otworzyła je. Ostrożnie obejrzała pióra i delikatnie położyła je na biurku. Dobrze się domyślała, w paczuszce coś jeszcze było; jakieś stare pożółkłe kartki, zapisane staroświeckimi, starannymi literami. Atrament już trochę wyblakł, ale pismo było wciąż wyraźne. Zaczęła czytać:
    „Ja, Maryjanna Amelia Nawrocka, spisuję niniejszą historyję, żeby zaświadczyć, że wszystko, co się stało, najprawdziwszą jest prawdą. Piszę takoż dla tych niewiast, które w przyszłych czasach okażą podobne do moich talenta. Babka moja, Leontyna Nawrocka, po której ja sama talenta owe odziedziczyłam, spisać mi to wszystko nakazała, bo wzrok ma już słaby i pisać jej trudno. Zasię mnie ów obowiązek powierzywszy, spokojną się stała, że historyja owa zapomnianą nie będzie i pomocą następczyniom naszym posłuży.
Roku pańskiego 1862, we Wigiliję Wszystkich Świętych, na prośbę babki na cmentarz się udałam, żeby świece na grobach zaniedbanych zapalić. Ciemno już było i mgła gęsta przyszła. Już do domu wracać miałam, kiedy nagle…”
Jagoda zobaczyła, że pozostałe kartki były czymś zmoczone i pismo się rozpłynęło. Tylko w niektórych miejscach zostały pojedyncze wyrazy: „jeszcze”, „kara”,” pokuta”, „wybawienie”. Czasem to były tylko fragmenty: „ucie…”, gę…y”… Jagoda się zdenerwowała, bo liczyła na to , że czegoś się dowie, a tu masz, nic z tego! Jeszcze tylko na ostatniej stronie znalazła zapisek zrobiony przez jej babcię Lodzię:
„Ja, Leokadia, znam treść tych zapisków, bo przeczytałam je, zanim razem z tym, co sama tu napisałam, się zniszczyły i obiecuję odtworzyć je jak najdokładniej.
20 grudnia 1971 roku.” 
Więcej nic nie było, tylko kilka pustych kartek.
Jagoda siedziała nieruchomo, trzymając w kartki rękach. Nie włączyła nawet sobie ulubionej muzy, co robiła zwykle, kiedy była sama w domu, więc wokół panowała niczym niezmącona cisza. Dźwięk esemesa niemal poderwał ją na równe nogi. Esemes był od babci: "Przyjdź na stary cmentarz. Spotkamy się o 19 przy tym dużym grobowcu. Zabierz ze sobą pióra."
Bacha
Jagoda była jednym wielkim znakiem zapytania:
Skąd ten dokument i pióra znalazły się w posiadaniu szefowej Dzikiej Kury w Pastelowym Kurniku?
Kto to jest?
Czemu dla babci tak ważne jest odtworzenie tekstu?
Dlaczego tylko ją w to wtajemnicza?
Zaraz dostanę migreny. No dobrze idę na cmentarz, tylko muszę tym razem zabrać ze sobą mocną latarkę. Chociaż jak babcia tam będzie to nie mam się czego bać.
Dora
Jagoda uzbrojona w latarkę zbliżała się do cmentarza. Im bliżej była, tym bardziej odczuwała dreszczyk emocji. Tym bardziej, że zauważyła majaczące się w oddali kolorowe cienie.
Ninka
Co tam się dzieje? Czy babcia już jest? Jagoda prawie biegła. Na dodatek niewiele widziała, bo znów była mgła i latarka właściwie nie bardzo pomagała. Jednak Jagoda dobrze znała stary cmentarz, więc trafiła na umówione miejsce bez większych problemów. No, może parę razy się potknęła. A raz wpadła na jakieś krzaki. Kiedy zbliżyła się do grobowca, zobaczyła nie tylko babcię; była też Iga, Łukasz,
Czesiek i jeszcze dwóch kolegów Igi, którzy byli z nimi wtedy, w Halloween, a do tego jeszcze Malarczykowa.
Irmina
Jagoda zobaczyła ich wszystkich i już, już miała zapytać, o co w tym wszystkim chodzi. Aż tu nagle zza krzaków zaczęły wyłaniać się kolejno piękne kobiety na czele z Szefową Pastelowego Kurnika. Hana wyglądała zjawiskowo z piórami zatkniętymi we włosy. Cmentarne światełka odbijały się w jej kolorowej cudnej spódnicy. Następnie wyłoniły się Dora, Bacha, Agnieszka. Potem dobiegły Opakowana i Pantera razem z Nineczką, z nastroszonymi fryzurami i też piórami we włosach. Anette z Rybeńką i ja -Ewą oraz Marija wyszły zza starego grobowca ze świecami, a Irmina podeszła do Jagody i spytała, czy poznaje Kurejry, czy słyszała kiedyś o nich i ich ukrytych talentach. Jagoda przypomniała sobie, że widziała zdjęcia tych kobiet u babci Lodzi w sypialnianej szafce w szufladzie... Co to wszystko znaczy???
Ninka
Wszystkie kobiety, choć ubrane trochę jak na Woodstock (dawny Woodstock; dzieci kwiaty i te sprawy), a trochę jak na bal przebierańców, kolorowe (tylko Pantera cała na czarno), z niezwykłymi fryzurami, wyglądały jak jakieś szamanki, a na ich twarzach malowała się niezwykła powaga. Widać było, że przybyły - nie da się tego określić inaczej - z ważkiego powodu.
- Nooo... widziałam zdjęcia. Ale takie zwyczajne. Babcia kiedyś coś mówiła o jakimś kurniku, ale myślałam, że o takim zwykłym - Jagoda zarumieniła się zawstydzona. - Więcej nic nie wiem.
- Jesteśmy przyjaciółkami Leokadii, a także Wiktorii - powiedziała Hana wskazując Malarczykową - takimi bardziej wirtualnymi, ale jednak. Niejedną akcję pomocową w realu przeprowadziłyśmy.
Zza pleców Hany wyłoniła się Gorzka Jagoda, mówiąc: - Sprawa jest poważna. Okazuje się, że po kądzieli odziedziczyłaś rodzinne zdolności i dlatego w czasie Halloween udało ci się przerwać i tak cienką zasłonę między światami. Pomogłaś wprawdzie odesłać Hermana i Eryka tam, gdzie ich miejsce, ale kiedy oni przechodzili przez bramę, tutaj przedostało się to, co wcale nie powinno do naszego wiata trafić. Teraz musimy to coś odesłać z powrotem i zamknąć przejście. A ty musisz nam pomóc.
- Ale po co jeszcze Iga? I chłopaki?
- Byli obecni podczas otwarcia przejścia.
Jagoda uświadomiła sobie, że to co widziała w swoich wizjach, musiało być przejawem działania tego "czegoś", co przedostało się do naszego świata. I że Malarczykowa ma na imię Wiktoria. Nie miała o tym pojęcia.
Musimy utworzyć krąg - powiedziała babcia. - Jagoda, przyniosłaś pióra?
- Tak, mam je - Jagoda podała pióra babci. Na to wszystkie Kury z Kurnika wzięły się za wyjmowanie piór ze swoich włosów i również podawały je babci, która zaczęła melodyjnie skandować jakieś dziwne słowa. Jagoda ich wcale nie rozumiała. Kiedy wszystkie pióra znalazły się w rękach babci, ta, nie przestając mówić, uniosła je nad głowę i podrzuciła w górę. Pióra, opadając na ziemię, zaczęły wirować coraz szybciej i szybciej, aż w końcu utworzyły sylwetkę wielkiej czarnej kwoki. Kwoka uniosła dziób do góry, zapiała jak kogut i zniknęła. W zapadłej ciszy pióra powoli opadały w dół. Utworzyły krąg, który otaczał czarną plamę, taką samą, jaka wciągnęła Jagodę do środka. Wkoło narastał niski odgłos, od którego aż wibrowało powietrze.
- Chwyćmy się wszyscy za ręce! I nie puszczać! - Zawołała Naczelna Kurejra. Jagoda poczuła, jak za jedną rękę łapie ją babcia, a za drugą ktoś inny, nie widziała kto, bo wciąż wpatrywała się w czarną plamę. Zewsząd w kierunku plamy zaczęły się ściągać kolorowe światełka i łącząc się tworzyły nad nią czerwonawą poświatę. Dźwięki stawały się coraz wyższe, a światło coraz jaśniejsze i kiedy wszyscy już mieli ochotę zatkać sobie uszy, czarna plama pochłonęła światła i sama zniknęła, a dźwięk urwał się, jak ucięty nożem.
- No i po krzyku - babcia zatarła ręce.
-To co, teraz do mnie na herbatkę? - spytała Malarczykowa.
- Może na wino wredne? - zaśmiała się Hana.
- A pewnie, mam zapasik! - odpowiedziała Malarczykowa. Hana jednak spoważniała.
- Ale to jednak nie dziś. Niestety, musimy już wracać.
Całe towarzystwo ruszyło w kierunku wyjścia z cmentarza.
Koleżanki Leokadii pożegnały się i przyspieszyły kroku, a po chwili ich sylwetki zniknęły w mglistej ciemności. Jagoda miała wrażenie, że po prostu rozwiały się w powietrzu.
- A ty? - pani Wiktoria (Jagodzie trudno było się przestawić, ciągle miała w głowie  Malarczykową) zwróciła się do babci Lodzi – zajdziesz do mnie na chwilę?
- Nie, też nie dziś. Muszę w końcu porozmawiać poważnie z Jagódką.
- No tak, musisz. Ale zanim się rozejdziemy, jeszcze jedna sprawa. Mam tu – Wiktoria zwróciła się do młodzieży - podarunek dla was od naszych koleżanek - powiedziała, wręczając Idze i chłopakom po czarnym piórze.
 - Schowajcie je dobrze, mogą się wam jeszcze kiedyś przydać. Będziecie wiedzieli, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Wiktoria odwróciła się i odeszła, zagarniając ze sobą Igę i chłopaków.
- To w sobotę u Łukasza! - krzyknęła jeszcze do Jagody Iga.
- Będę na pewno! – odkrzyknęła Jagoda i pomachała ręką.
- Babciu - Jagoda pociągnęła Leokadię za rękaw - powiesz mi wreszcie, co tu się stało? I co się w ogóle tu dzieje?
- Cierpliwości, wnusiu, zaraz będziemy w domu i wszystko ci opowiem.
W domu okazało się, że rodziców nie ma, zostawili tylko kartkę, że wychodzą do znajomych.
- O, to dobrze!- ucieszyła się babcia. - Pewnie przeczytałaś zapiski, które były w paczce?
- Tak, może raczej przeczytałam to, co z nich zostało.
- Wiem, muszę je odtworzyć, jak obiecałam, a na razie opowiem ci w skrócie, o co chodzi – westchnęła babcia.
- W naszej rodzinie kobiety zawsze miały niezwykłą moc. Mówiono nawet, że jedna z nich została spalona za to na stosie, ale nie wiem, ile w tym prawdy. W każdym razie dziedziczyłyśmy te zdolności, choć nie w każdym pokoleniu. Sprawdzano to, wysyłając młode dziewczyny na cmentarz w wigilię Wszystkich Świętych. Kiedy nie zdarzało się nic niezwykłego, wiadomo było, że dziewczyna nie ma daru. Nie ma go np. twoja mama, dlatego przed nią trzeba zachować tajemnicę. Moja prababka, jak wszystkie kolejne dziewczęta, została poddana testowi, ale wtedy wszystko potoczyło się źle. Część niedobrych sił wstąpiła w nią. Zaczęła się dziwnie zachowywać, a w końcu wysłano ją do, jak wtedy mówiono, domu wariatów. To nie było to, co dzisiejsze szpitale psychiatryczne i babcia wkrótce tam zmarła. Odtąd jeszcze bardziej śledzimy przebieg próby, dlatego zobaczyłaś mnie na cmentarzu w postaci czarnej kwoki. Ty masz dużą moc i częściowo już nad nią panujesz. Zauważyłaś na pewno, że kiedy np. krzyknęłaś: „dosyć!” wszystkie wizje znikały? - Jagoda skinęła głową.
- No właśnie! Będziemy cię szkolić, ja i moje Kury z Pastelowego Kurnika, wszystkiego się stopniowo nauczysz, tylko te zapiski… - zafrasowała się babcia.
- Babciu, ale przecież mama Igi pracuje w naszym muzeum, w dziale konserwacji zabytków, może ona coś poradzi?
- Naprawdę? To świetnie, zaraz jutro spróbuję się z nią skontaktować przez Wiktorię, przecież ona ją zna.
Nagle usłyszały zgrzyt klucza w zamku, babcia przyłożyła palec do ust i Jagoda zrozumiała, że  już dziś  się nie dowie niczego. Poszła spać z mętlikiem w głowie. W piątek nie mogła wysiedzieć w szkole, ale kiedy przyszła do domu, babcia, bardzo zadowolona, powiedziała, że mama Igi akurat miała czas zająć się zapiskami, ucieszyła się, że kartki zapisane są tylko po jednej stronie, wyciągnęła jakieś odczynniki, i powiedziała, że „da się zrobić” i że od razu zeskanuje odtworzone zapiski.

***

    Kiedy Jagoda przyszła w sobotę do Łukasza, wszyscy już byli. Łukasz, niezadowolony i zniechęcony, wyciągnął zdjęcia.
- Nie wyszły, wszędzie jakieś cienie i plamy, do niczego się nie nadają…
Jednak Jagoda, oglądając zdjęcia, poczuła zimne dreszcze. Zobaczyła zarys sylwetek Hermana i Eryka, cienie swoich wizji, a nawet rozmyty kontur czarnej kwoki.
- O, popatrz - Łukasz nachylił się nad Jagodą i stuknął palcem w zdjęcie - przecież widziałem czarną kurę, a tu co? Tylko jakaś plama.
- Nie, Łukasz! Te zdjęcia bardzo dobrze wyszły, uwierz mi. Może nie ma na nich tego, co chciałeś sfotografować, ale jest to, co ja widziałam.
- Te duchy? - Iga zrobiła wielkie oczy.
- Tak - Jagoda nawet się nie uśmiechnęła.
- Ty nie żartujesz - zrozumiała Iga. - Czy to znaczy, że jednak będę musiała wysprzątać te wszystkie groby???
- Wystarczy, jak posprzątasz dwa, pokażę ci które - dopiero teraz Jagoda się roześmiała, myśląc o grobach Hermana i Eryka.
Na pewno będą zadowoleni.


sobota, 23 listopada 2024

JESTEŚMY JUŻ NASTOLATKAMI

     No to możemy świętować kolejną rocznicę! W zeszłym roku była okrągła, dziesiąta, i zaczęłam nawet pisać na tę okazję stosowny wierszyk, ale niestety, nie udało mi się go ukończyć. Poza tym, pamiętając wszak, że rocznica się zbliża, zapomniałam o napisaniu posta, zrobiłam to dopiero cztery dni po czasie. Żałowałabym jednak, gdyby mój rocznicowy wierszyk tak całkiem przepadł, więc dokończyłam go teraz, wnosząc oczywiście odpowiednie poprawki.

Z najlepszymi życzeniami dedykuję go wszystkim Kochanym i Wielce Szanownym Kurencjom, dziękując za to, że jesteście💋💝💋


       NA JEDENASTĄ ROCZNICĘ POWSTANIA KURNIKA

Dawno temu kurzym tropem
(chciałam tylko rzucić okiem)
poszłam sprawdzić do Kurnika,
któż to jest ta Kura Dzika.
Trafiłam na stado całe
gdaczące jak oszalałe,
rozbawione, roześmiane,
bardzo zaaferowane.

Popatrzyłam, co tam robią;
krzątają się, ziarno dziobią,
przy czym każda jedna Kura
dumnie stroszy piękne pióra
i talenty pielęgnują,
a różności je zajmują:
ceramikę wypalają,
kartki robią i śpiewają,
piszą prozą i wierszami,
zajmują się ogrodami.
Tamta szyje, ta maluje,
inna znowu szydełkuje.
Jedna piękne robi mydła,
a druga pyszne powidła.
Mają konie, psy i koty,
owce, kozy - moc roboty!

Bawią się zaś bardzo chętnie
i zabawy mają piękne.
Poematy i powieści
tworzą najróżniejszej treści,
drukują też kalendarze.
Nie wierzycie? To pokażę!
Jest zakładka z rzepisami
i galeria z obrazami.
Jest  też słownik kurozmowy
dla tych, co nie mają głowy,
by się uczyć mowy kurzej …

Mogłabym tak jeszcze dłużej,
bo już od lat jedenastu
(Już, już, zmierzam do toastu!)
nikomu nie braknie chęci
i raźno się Kurnik kręci,
a z nim Kur cała gromada -
- czasem nawet Kogut wpada!

Nie da tego się opisać,
co się tutaj ciągle dzieje,
najważniejsze  jednak chyba,
że się każda Kura śmieje
na myśl samą, że post nowy
znów w Kurniku jest gotowy!

I oby los dobry dał,
żeby Kurnik dalej trwał!
Zewsząd, Kury, przylatajcie,
posty piszcie i czytajcie.
Niech się rozrastają grzędy!
Nieście kurzą sławę wszędy!



P.S. Oczywiście naszą historyjkę piszemy dalej 😊




środa, 20 listopada 2024

NA STARYM CMENTARZU, czII

  Ponieważ jutro wyjeżdżam na kilka dni i nie zabieram laptopa, postanowiłam zebrać to, co napisałyśmy, żeby było łatwiej dopisywać nowe kawałki. Na razie beż żadnych korekt i bez poprawek, no prawie, najwyżej jakiś przecinek, spacja, czy polska litera.

Skopiowało mi się to wszystko razem z tłem, ale nie umiem poprawić, a nie mam teraz czasu, żeby sprawdzać, co zrobiłam nie tak. Poprawię to wszystko, jak będę publikować całość, a na razie piszcie dalej, ja też pewnie będę coś dodawać w miarę możności :)

Hana

Jagoda musiała wyglądać nieciekawie, bo Inga spojrzawszy na nią, zakryła dłonią usta.
- A ty co? Ducha zobaczyłaś?
- Bardzo śmieszne - odparła Jagoda. Żebyś wiedziała. O mało nie zemdlałam, oni wyglądali jak żywi! I wiecie co? Durna jest ta nasza zabawa. Chciałabyś, żeby po śmierci ktoś ci skakał po brzuchu? Ja odpadam, a wy róbcie, co chcecie, ale jeśli ktoś tu do was zagada, to na pewno nie będę ja.
- Dobra, jeśli udowodnisz, że to ci się nie przyśniło, posprzątam tutaj każdy grób i posadzę kwiatki.
- Idziemy!
Grupka przyjaciół ruszyła w stronę najbardziej okazałego grobowca, a raczej resztek, jakie z niego pozostały.
Mgła gęstniała coraz bardziej.

Rybeńka

Ale nagle przypomniała sobie, że nie może uciec, bo wtedy na darmo świeczka zapalona. Przerażona do szpiku kości zatrzymała się i powolutku odwróciła i zaczęła iść w stronę opuszczonego grobu...Ktoś z kolegów krzyknął za nią, ale nie jakby owładnęła niewidzialna siła...

Ninka

Grobowiec z pewnością był kiedyś imponujący, a teraz świetnie nadawał się do ich celów. Łukasz natychmiast poczuł się w swoim żywiole. Wyciągnął aparat i zaczął rozstawiać składany statyw.
- Dobra! Ustawcie się! Ty, Jagoda stań na kamieniu po lewej, oprzyj się o tę kolumnę, Inga, ty usiądź obok, na pierwszym schodku. Reszta po drugiej stronie i z przodu. - montując sprzęt, wydawał kolejne polecenia.
Jagoda podeszła do kamienia i zatrzymała się.
- No, - ponaglił ją Łukasz - właź na miejsce!
- Nie mogę!
- Co?
- Nie mogę, bo tu nic nie ma. - powiedziała słabym głosem.
- Jak to nie ma; przecież widzę!
- To popatrz tutaj.
Podszedł i spojrzał; na miejscu kamienia była... nic nie było. Tylko plama nieprzeniknionej czerni.

Marija

Weszła w czerń, a ta czerń zaczęła powoli spływać nań a gdy oblepiła już ją szczelnie...ciepło wypełniło każdą szczelinę jej ciała...

burknęła w siebie:
-Et gupia, było się czego bać?
Przecież tu tak bezpiecznie.

Dora
Łukasz, potrzasnął ją za ramię.Jagoda, co z tobą, rusz się, robimy to zdjęcie i spadamy, zimno, i głodny już jestem!

Ninka

Jednak Jagoda stała jak wmurowana, ani drgnęła.
Nie, w tych ciemnościach nie było bezpiecznie. Usłyszała jakieś szepty, echa słów, stopniowo coraz wyraźniejsze: "Zdrada! Zemsta!" ... Zewsząd dobiegały odległe, stłumione krzyki i jakiś okrutny śmiech. Nic nie widziała, a macając wokół rękami niczego nie mogła dotknąć. Czuła, że otacza ją duża przestrzeń.

Ja-Ewa

Właściwie ja też bym coś zjadła, pomyślała Jagoda. Ssało ja w brzuchu, już dawno minęła pora na bardzo nawet spóźniony obiad. Przypomniała sobie, że wychodząc z domu, szybko wzięła z talerza w kuchni dwa gorące jeszcze racuchy. Zbiegając po schodach, wrzuciła je do czarnej torby.
- Komu racucha? komu? - zaskoczona zobaczyła niecierpliwie wyciągnięte ręce. Spojrzała na swoją brudną dłoń z nierówno poszarpanymi kawałkami placka. Pomyślała, że to bardzo niehigieniczne, ale kto wtedy myślał o zarazkach?

Rybeńka

Tylko zanim te ręce wzięły racuchy te zaczęły się zmieniać. Przybierać dziwne kształty... No to placek mi to twarz...Znajoma?? Nieznajoma?? Zaczęły tym twarzom rosnąć dziwne koślawe kończymy...

To nie mogło się dobrze skończyć...

ja-Ewa

Jagoda była pewna, że widzi twarz chłopaka, w którym się kiedyś kochała, a w tym czasie była prawie stale w kimś zakochana. Jak nie w jakimś znanym aktorze, to w chłopaku z basenu albo w tym nowym z klasy. Spojrzała jeszcze raz uważnie, choć całą postać trudno było objąć wzrokiem. I ta twarz ciągle inna... Ale to jednak on - chłopak z lodowiska.

Rybeńka

Ach, jak on na nią patrzył!! Gorący wzrok dosłownie ją rozbierał. Zaczęła drżeć i zmartwiła się, że dawno nóg nie depilowała. A majtki za nic nie pasowały do spranego stanika. Ech..

Ninka

Cofnęła się więc o kilka kroków i poczuła za plecami ścianę, nie gorącą bynajmniej. Ściana wciągnęła ją z cichym cmoknięciem. No i masz! Chłopaka nie ma, racuchów nie ma, tylko wielkie lodowisko. I wcale nie było jej już gorąco, tylko zimno okropnie. Chciała wrócić w tę ciepłą i, no cóż; bardzo przyjemną ciemność, ale ściany też już nie było.

Rybeńka

Z cichym westchnięciem rozejrzała się wokół szukając łyżew. Nie wiadomo o co, bo nie umiała na nich jeździć. Ale miała nadzieję, że w tym dziwnym świecie może wszystko jest inne niż w tym ciepłym. Nigdzie nie zauważyła łyżew za to tafla lodowiska zaczęła dziwnie falować...

Ninka...

 i pękać, a spod niej, przez szczeliny w lodzie, zaczęły się wyłaniać długie macki, które wyraźnie czegoś szukały. Czegoś lub... kogoś. Jagoda wrzasnęła głośno, kiedy jedna z macek natrafiła na nią i owinęła się wokół jej nogi. Nie miała jak uciec, bo macka nie chciała jej wypuścić, a lód coraz bardziej pękał.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnęła Jagoda. - Ja chcę do domu!

Hana

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko nagle zniknęło. Macka ośmiornicy okazała się zwykłym bluszczem, który zaplątał się jej wokół kostki. Jagoda rozejrzała się wokół. Wszystko wyglądało jak przedtem, koledzy nadal skakali po nagrobkach, nawet mgła zniknęła. Dziewczyna wstała, zachwiała się lekko i wtedy to zobaczyła. Obok resztek grobowca leżała para nowiutkich łyżew.
- Oesssu, mam halucynacje i fata mrugane - pomyślała. Babcia chyba znów sypnęła czegoś do racuchów.

Ninka

Babci Lodzi (tej "starej czarownicy" jak mówił tata Jagody) często zdarzało się dosypać czegoś do garów. Czasem był to całkiem nieszkodliwy, choć niekoniecznie pożądany np. w ciasteczkach, majeranek, a czasem znacznie ciekawsze ingrediencje. - Ciekawe czym sypnęła tym razem - pomyślała Jagoda.

Hana

- O rany! - nagle ją olśniło. Biały proszek! Stał w miseczce na kuchennym blacie! Babcia twierdziła, że to proszek do pieczenia. Ten koleś, co to do niej przychodzi niby na pogaduszki, od razu mi się nie podobał... Babcia w jego obecności normalnie unosi się w powietrzu!
Jagoda snuła domysły i już prawie miała koncepcję. Jednak przypadkiem spojrzała na leżące nieopodal łyżwy, prawdziwe do bólu. I w jej rozmiarze. Znów obleciał ją strach. Schyliła się, podniosła łyżwy i nagle, tknięta jakąś myślą, wyprostowała się jak struna.
- Omatkubosku, przecież ten duch, ten... eee... jak mu tam... Herman, wyglądał jak ten babciny koleś! - Jagoda aż się zachwiała pod naporem przesuwających się w jej głowie obrazów.
Zszokowana przysiadła na nagrobku.
- Czy to znaczy, że koleś umarł w międzyczasie i teraz jest duchem, czy odwrotnie? Duch zmartwychwstał i jest kolesiem od babci? Wprawdzie był blady jak zjawa, ale mógł przypudrować się proszkiem do pieczenia - myśli kłębiły jej się w głowie. - A łyżwy? O co tu chodzi?

Ninka

No nie, nie mógł umrzeć w międzyczasie, przecież mówił coś o stu latach. Czyli przychodził jako duch?! A ten chłopak z lodowiska. Też jest duchem? Gdzie on teraz jest właściwie? To on dał mi te łyżwy, czy jak? - gubiła się w domysłach. - Chyba muszę z kimś pogadać. Ale z kim? Poradzić się babci, czy zwierzyć się Indze?

Agniecha

Ale może najpierw nałożę te łyżwy i zobaczę, co się wydarzy.
Jak pomyślała, tak uczyniła. Nadmieńmy, że były to łyżwy do jazdy figurowe na lodzie, bialutkie, ze sznurówkami.Nogi Jagody, zupełnie nieproszone, zaczęły wykonywać posuwiste ruchy, jej ręce, jej całe ciało okreciło się w eleganckim piruecie.
Jagoda westchnęła z zachwytem.
"Nie wiedziałam, że to potrafię, pomyślała."
W tej samej chwili jej nogi już odrywały się od ziemi. Jagoda, tańcząc, wirowała już nad cmentarzem, z góry obserwując czubki głów swych znajomych.
"Nie, no, kto by zgadł, pomyślała, że Czesiek ma łysinę w tak młodym wieku, taki jest wysoki, to z dołu nigdy nie zwróciłam uwagi...."
Ninka
Zobaczyła z góry, że Łukasz wciąż usiłuje ustawiać towarzystwo i robić zdjęcia, zobaczyła samą siebie, siedzącą na nagrobku. Jej piruety przybrały zawrotne tempo. Spod łyżew pryskały białe drobinki szronu, czy może śniegu. Skręcały się w większy z każdą chwilą wir, który w końcu stał się wielką trąbą powietrzną. Z jej środka wyprysnął Daniel (wreszcie przypomniała sobie imię poznanego na lodowisku chłopaka) w białym połyskującym stroju. Był ogromny. Pochylił się nad Jagodą i ogłuszającym, zwielokrotnionym tysięcznymi echami głosem zapytał uwodzicielsko: - To co? Pójdziemy na lodowisko? - Jego głos zdawał się odbijać od wnętrza czaszki, aż Jagoda zamknęła oczy, złapała się za głowę i jęknęła. Nie chciała żadnego lodowiska, chciała, żeby się to wszystko uspokoiło.
- Dosyć! - krzyknęła.
- Przestań wrzeszczeć. - usłyszała gderliwy, choć dziwnie brzmiący głos własnej babci. Otworzyła oczy. Znów siedziała na nagrobku, a tuż obok, w suchych liściach, mościła się wielka czarna kwoka. Teraz zrozumiała, czemu ten głos był dziwny - przypominał gdakanie.
- Babcia? To ty? Jak to zrobiłaś?!
- Nie takie rzeczy się robiło -odparła babcia. - Dobrze że pomogłaś Hermankowi, chociaż trochę mi szkoda, był bardzo pomocny. Eryczek też, choć on taki trochę nieogarnięty był. Ale bardzo romantyczny... - Babcia westchnęła smętnie. - Ale teraz słuchaj uważnie. Powiem ci, co masz zrobić.

Opakowana

No więc, przyjdzie do mnie paczka. I tylko ty możesz ja odebrać, pamiętaj.


sobota, 16 listopada 2024

NA STARYM CMENTARZU

    Pomysł na ten tekst powstał zaraz po konkursie u Pantery, ale zapisałam go dopiero teraz. W nastrój już was wprowadziłam poprzednim postem, to teraz czytajcie. 
Aż tak strasznie jak w wierszu już nie będzie, może później 😉




        

    Zapadł już  zmrok. Zewsząd napływała gęsta, wilgotna, zimna mgła. W ciemniejszych zakamarkach, między starymi, wysokimi drzewami i wśród poplątanych gałęzi dawno nieprzycinanych krzewów zagęszczała się jeszcze bardziej, stając się nieprzenikniona. Latarnie na niedalekiej ulicy zmieniły się w mgliste kule, a dźwięki przejeżdżających samochodów stały się stłumione i niewyraźne.
Na starym cmentarzu przy kościele paliło się już trochę zniczy, ale ludzi nie było tu wcale. Pewnie byli wcześniej, kiedy jeszcze było widno, a jutro wybiorą się na inne cmentarze, bo tu było  mało nowych grobów. Większość była stara, zupełnie zniszczona, z niektórych nie pozostały nawet fragmenty obramowań.
    Eryk przeciągnął się, aż mu chrupnęło w kościach. Niespokojny, jak zwykle tego dnia, odezwał się do sąsiada:
- I co?
- Nic, przecież widać. - odparł tamten zniechęcony i umilkł, słysząc zbliżające się śmiechy. Grupa młodzieży szła przez cmentarz, wygłupiając się i przekomarzając. Nic sobie nie robili z tego, że zakłócają zmarłym spokój. Kiedy przeszli, Eryk odezwał się znowu:
- Cała ta dzisiejsza młodzież jest okropna. O, słyszysz? - Kolejna grupka przebiegła obok, przeskakując przez murki i urządzając slalom między grobami.
- Strasznie się zrobiłeś nieżyciowy, Eryczku! - Herman zachichotał złośliwie.
- A dajże spokój! Znowu się w tym roku nie uda!
Przez jakiś czas nic nie mówili. Kiedy rozległy się kolejne śmiechy i pokrzykiwania, Herman tylko westchnął, a Eryk skrzywił się z niesmakiem.
    Jagoda odłączyła się od grupy. To Inga namówiła ją, żeby razem z jej kumplami poszli na stary cmentarz. Mieli się przebrać, ale nie chcieli chodzić i prosić o cukierki; nie byli już dzieciakami. Zamiast tego wymyślili, że będą sobie robić zdjęcia przy starych nagrobkach. Miało byś tajemniczo i trochę strasznie. Jagoda wymyśliła sobie fajny strój; zrobiła twarz na blado, usta umalowała ciemnoczerwoną szminką, gładkie, czarne włosy rozpuściła, a jedno pasmo zabarwiła na biało jednorazową farbą w piance. Do tego czarny golf i dopasowany, długi, czarny płaszcz. Lady Morticia Addams jak żywa. Tuż przed wyjściem jakiś impuls kazał jej wrzucić do torby, czarnej oczywiście, całe opakowanie tealightów.
Kiedy dołączyła do reszty, powitały ją aprobujące gwizdy. Inga i jej kumple też się przebrali, za zombie. Inga w wystrzępionych czarnych tiulach, chłopaki w poszarpanych pelerynach i płaszczach. Wyglądali wszyscy świetnie. Niestety, kiedy znaleźli się na cmentarzu, chłopakom coś odbiło. Zaczęli się strasznie wygłupiać. Chowali się za drzewami i nagrobkami, a potem wyskakiwali z ukrycia, wrzeszcząc.  Jagodzie wcale się to nie  podobało. Niedawno zmarła babcia Jadzia, mama ojca, i dziewczyna wyobraziła sobie, że to właśnie nad jej grobem odbywa się ta kretyńska zabawa. Halloween Halloweenem, ale co za dużo to niezdrowo, więc Jagoda została sama całkiem z tyłu. Znów poczuła dziwny impuls, który kazał jej  wyjąć z torby opakowanie z tealightami. Zaczęła zapalać światełka i rozstawiać je na grobach. Obejrzawszy się po chwili pomyślała, że te malutkie, chwiejne płomyki wyglądają o wiele bardziej tajemniczo, niż zwykłe znicze. Zadowolona wyjęła kolejną świeczkę.
    Herman usłyszał ją pierwszy. Szła powoli i ostrożnie między grobami, często się zatrzymując i starając się stąpać tylko po dzielących je ścieżkach. Jej kroki były lekkie i ciche. Obaj z Erykiem znieruchomieli w oczekiwaniu. I wreszcie najpierw jeden, a potem drugi zobaczył, jak ciemność nad nimi się rozjaśnia.
- Idę pierwszy. - Eryk  powoli wydostał się na zewnątrz. Dziewczyna właśnie prostowała się po zapaleniu światełka. Jej wzrok padł na mglistą postać. Zamarła na chwilę. Chciała krzyknąć, ale nie mogła wydobyć głosu.
- Boisz się? - spytał Eryk. Jagodzie przyszła do głowy chyba najbardziej idiotyczna z możliwych odpowiedzi: "Nie, zażyj tabaki." Jej dziadek podśpiewywał sobie tak w przypływie dobrego humoru.
Tymczasem obok pojawiło się drugie widmo. Poczuła zimno na nosie i policzkach, zaczęły marznąć jej dłonie. Poczuła, że trzęsie się ze strachu.
- Ja jestem Herman - odezwał się drugi duch - a to Eryk. Nas nie musisz się bać. Tutaj to nie my jesteśmy groźni. My tylko chcemy Ci podziękować za zapalenie świeczek na naszych grobach. Twoje światełka pozwolą nam odejść w spokoju tam, gdzie już dawno powinniśmy się znaleźć. A ty? Jak  masz na imię?
- Jestem Jagoda - ledwie to z siebie wydusiła. - Ale dlaczego…
- Jeszcze tu jesteśmy? To nasza kara. Kiedy żyliśmy sobie, młodzi i beztroscy - a dawno to było - urządzaliśmy sobie  przed Wszystkimi Świętymi zabawy w straszenie ludzi przechodzących po zmroku przez cmentarz. Pewna staruszka omal  nie umarła przez nas na serce, a kilkoro innych ludzi tak się wystraszyło, że jeszcze długo nie mogli dojść do siebie. No i po śmierci okazało się, że musimy odpokutować winy. Nasza kara miała się skończyć, gdy po upływie stu lat ktoś, kto o nas nigdy nie słyszał, zapali świece na naszych grobach.
- I pod warunkiem, że ten ktoś nie ucieknie z wrzaskiem na nasz widok - dodał Eryk. - A z roku na rok było trudnej, bo coraz mniej ludzi tu przychodziło. Teraz możemy w końcu odejść. - Duchy patrzyły gdzieś w dal. - Już widać naszą drogę... Dziękujemy ci...
Głosy ścichły do szeptu, zmieszały się z szumem liści zrzucanych przez wiatr, a niewyraźne postacie wtopiły się w powoli rozwiewającą się mgłę.
    Jagoda pomyślała, że nie uciekła tylko dlatego, że przerażona nie mogła się ruszyć. Stała przez chwilę, wciąż drżąc i zastanawiając się, czy to wszystko widziała naprawdę. Tak czy siak, nikomu o tym nie powie, wzięliby ją za wariatkę. Spojrzała na swoją dłoń. Ściskała w niej jeszcze jeden tealight. Czym prędzej postawiła go na najbliższym nagrobku; zachował się z niego tylko krótki fragment obramowania, a na dodatek przecinała go wydeptana przez ludzi ścieżka. Postawiła świeczkę na samym jej środku i szybko pobiegła w stronę widocznych na końcu długiej alei kolegów.

    I dopiero teraz się zacznie (jak z pewnością niektórym przyszło do głowy). Tyle że zostawiam to wam. Liczę na to, że zgodnie z kurnikową tradycją włączycie się do zabawy. Można pisać po jednym zdaniu, można całe fragmenty, można tylko sugerować rozwój akcji. Niech będzie i strasznie i śmiesznie. Romantycznie albo prozaicznie. Lirycznie, a nawet tragicznie. Wiadomo, że kierunku i efektu nie da się przewidzieć, ale przecież o to chodzi. No to, Kurencje, do roboty!


niedziela, 10 listopada 2024

W CIEMNOŚCIACH

Minęło Halloween. Szykowałam na tę okazję nowy post, ale nie udało mi się dopracować szczegółów.
Już chciałam zostawić temat do przyszłego roku i zrezygnować, ale Gorzka Jagoda uświadomiła mi, że ten magiczny czas, kiedy granica między światami jest bardzo cienka, będzie trwał aż do przesilenia zimowego. Postanowiłam zatem wziąć się jednak do pracy, a na razie, dla wprowadzenia was w klimat, prezentuję wiersz "W ciemnościach", który napisałam dawno temu na konkurs u Pantery, jeszcze na blogu "Świat to dżungla". Niektóre Kury pewnie ten wiersz pamiętają, a inne nawet go nie poznały, ale zapraszam wszystkie do mrocznego świata ciemności...




Księżyc w nowiu i światła gwiazd także nie widać,
bo się skryło za czarnym gęstych chmur całunem.
Ziąb przenika do szpiku, a ciemność straszliwa
ze wszystkich stron napiera lepkim, zwartym murem.

Z wilgotnych zakamarków mgła wypełza gęsta
i zimnymi mackami w każdą szparę wnika.
Dookoła nikogo; lecz w plecy się wwierca
spojrzenia upartego bezlitosna igła.

Prędzej, prędzej - gdzie znaleźć bezpieczne schronienie?
Gdzie i jak się przed grozą strasznej nocy chronić?
Zewsząd ścigają chwiejne, rozedrgane cienie,
śmiechy dziwne, dotknięcia lodowatych dłoni…

Już oddech w piersi rwie się i serce łomocze,
i drży z wysiłku ciało zlane zimnym potem...
Wtem znika mgły zasłona, jak ucięta nożem,
jakiś dom widać, w oknie światło zapalone!

Lecz w męce sił ostatek dobyty, by dobiec,
by drzwi za sobą z ulgą zatrzasnąć plecami,
nie zda się na nic, bo najpotworniejsza groza
kryje się za na pozór bezpiecznymi drzwiami!

Z ust się wyrywa nagły okrzyk przerażenia,
koszmar ze snów najgorszych ohydą oślepia,
serce w biegu ustaje - i wszystko zamiera...
Tylko w ciemnościach głodnych coś zachłannie czeka...

środa, 16 października 2024

"TIME GOES BY SO SLOWLY AND TIME CAN DO SO MUCH"

     Niestety, nie wolno, ale raczej szybko ten czas płynie. I już mamy jesień... Dziś piękną i złotą, ale przez kilka poprzednich dni było szaro i smutno.







    Tytuł posta to cytat z piosenki Elvisa "Unchained Melody", która od czasu obejrzenia filmu (już dawno, zaraz po polskiej premierze) nie może mi wyjść z głowy, bo tak mocno współgra z moimi emocjami. To piosenka o miłości, o stracie, o tęsknocie, o tym, że czas płynie nieubłaganie, choć może wiele zdziałać. Dla mnie zdziałał.  Rzeczywiście, dotąd tylko przepływał, a ja biernie tkwiłam obok jego nurtu, we własnym, smutnym świecie. Ale teraz zaczynam coraz bardziej otwierać się na to, co się wokół mnie dzieje, decyduję, co robię i czego chcę.

    Trochę się ociągałam z nowym wpisem, ale nadzieja, że będę miała więcej czasu, okazała się płonna. Wciąż okulista (z tym na jakiś czas będę miała spokój), wyjazdy, wydarzenia - takie wypełnienie czasu nie jest dla mnie normalne, ale właściwie sama się w to wpakowałam i to z pełną świadomością, bo kiedy siedzę w domu, nawet coś w tym czasie robiąc, to mnie nosi. 


Dekoracja na kuchennym oknie

    Z okazji moich okrągłych urodzin (już w przyszłym roku) postanowiłam zacząć spełniać po kolei przynajmniej część moich marzeń i zachcianek. Wspominałam kilkakrotnie przy różnych okazjach o tym, że bardzo lubię kolczyki, ale nie mam przekłutych uszu. Od kilku lat chciałam to zrobić, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Ostatnio jednak trafiła mi się doskonała okazja połączenia przyjemnego (hmmm...😉) z pożytecznym, bo okazało się, że w ostatni weekend września, kiedy wybrałam się do córki, jeden z salonów tatuażu i piercigu w Warszawie cały dochód z wykonanych 27 września usług przeznaczał na pomoc królikom. Uznałam to za znak od losu i oto już mam kolczyki!  Na razie, tzn. do końca listopada, nie mogę ich zmienić na inne i mam w uszach takie malutkie kuleczki, ale jak tylko będę już mogła to zaszaleję! O moich innych marzeniach będę opowiadać w miarę ich realizacji, ale... aha! Chciałam mieć bloga i cóż, jakoś samo się tak porobiło, że mam, co prawda jako współautorka, ale jednak 😁


Takie kwiatki w październiku, pigwowiec zakwitł.
  
      I jeszcze zdjęcie balkonu - moja lawenda szaleje i nawet jakieś bzykadełka do niej przylatują 😃



A na koniec komunikat dla Kurek niefejsbukowych; niedawno nasza Ania Bezowa przeszła trudną operację. Jest już w domu i bardzo potrzebuje naszych dobrych myśli.