Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dominikana. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dominikana. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 15 marca 2018

W bieli i w słońcu... Przywoływanie marzeń...

- Jesteś ciągle smutna...
- .............................
- Kiedyś było inaczej....
- Bo to było kiedyś...
- Popatrz na te zdjęcia...
- Nie chcę ich oglądać, to nie ma sensu...
- Przypomnij sobie, jak było cudownie...
- .........................................
- Mówiłaś, że tam jest jak w raju...
- ...........................................
- Zacznij znów marzyć...
- Proszę, nie mów już nic...
- Pooglądamy razem zdjęcia?
- Dobrze...

                                                        *********************













Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich odwiedzających.

Zdjęcia pochodzą z Dominikany z 2012 roku, kiedy mimo różnych problemów,  żyliśmy pełnią życia...

Sukienka: pamiątka z Majorki
Naszyjnik, bransoletka: lokalny butik

niedziela, 24 stycznia 2016

Santo Domingo - część 1. Dominikana po raz trzeci.

Pamiętacie nasze perypetie z wyjazdem do stolicy? :)

Wreszcie po pysznym obiedzie udało nam się do niej dotrzeć. Na trasie kolejna atrakcja turystyczna.
Słynna budowla, która powstała, by uczcić 500- setną rocznicę przybycia Kolumba na wyspę.


Już w latach 20 - stych XX wieku planowano zbudowanie tego obiektu. Przedsięwzięcie było wielkie, za wielkie,  dlatego nie doszło do jego realizacji, po prostu zabrakło środków finansowych. Kiedy pomysł jednak coraz bardziej stawał się realny, najpierw musiano wysiedlić setki ubogich rodzin.
Zaplanowano także zagospodarowanie terenów wokół budowli i znów musiano wysiedlić mnóstwo ludzi, po to by ich  biedne domy nie psuły wizerunku, a na pustym terenie mógł powstać park.
I w ten oto sposób po wielu latach od momentu pomysłu zbudowano okazałe mauzoleum  Krzysztofa Kolumba, które wzbudza podziw  a z drugiej strony  zwiedzając tę budowlę, miałam mieszane uczucia.

W głębi można zauważyć papamobile. Nasz papież dwukrotnie odwiedził Dominikanę i zwiedził także to miejsce.


Turystów było mnóstwo...


Ciekawostką jest, że budowla ma kształt leżącego krzyża. Wymiary są naprawdę imponujące: 210 metrów długości oraz 59 metrów szerokości. Zdjęcie z Internetu:


Wnętrze też robi wrażenie, biały marmur, piękne rzeżby, płaskorzeźby oraz mnóstwo elementów ozdobnych, które jednak nie przytłaczają a nadają wnętrzu monumentalnego charakteru.


Grób odkrywcy widać zaraz przy wejściu. W 2006 roku test DNA potwierdził, że spoczywające tu szczątki na pewno są spokrewnione z klanem Kolumbów. A jednocześnie wiemy, że grób Kolumba znajduje się także w Sewilii. I bądź tu mądry człowieku, gdzie tak naprawdę spoczywa słynny odkrywca.








Tak jak pisałam wcześniej, św. Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatu dwukrotnie stanął na wyspie.
W dwóch salach mauzoleum zgomadzono pamiątki  z pielgrzymek Ojca Świętego.
Pierwsza pielgrzymka miała miejsce w 1979 roku, natomiast druga w 1984.







Patrząc na poniższe dwa zdjęcia obrazów, znów miałam mieszane uczucia.
Mieszkańcy wyspy raczej nie mieli wyboru... Albo zostali ochrzczeni, albo...



Opuszczamy już mauzoleum i ruszamy w kierunku centrum stolicy Dominikany - Santo Domingo.
Niestety nie mieliśmy okazji zwiedzić jej dokładnie. A szkoda, bo znajduje się tutaj sporo ciekawych budowli i miejsc.
Poniższe kadry złapaliśmy jeszcze z busa.
Nie spodziewajcie się przepychu, stolica przywitała nas tak, jak widzicie na załączonych zdjęciach, chociaż znajdują się tutaj także dzielnice nowoczesne z pięknymi ponoć hotelami i wieżowcami. My jednak zwiedzaliśmy część starszej dzielnicy Santo Domingo pamiętającej czasy kolonialne.





Dominikana to kraj kontrastów; biedne, zaniedbane kamienice oraz pięknie odrestaurowane budynki:




Nasza grupa z przewodnikiem - Wiktorem:


Stolica Dominikany została założona w 1496 roku przez Bartłomieja Kolumba, brata wielkiego admirała Krzysztofa Kolumba.
Miasto zbudowano według planów szachownicy.
Santo Domingo stało się pierwszym na pólkuli zachodniej centrum hiszpańskiego handlu, ale także kultury i siedzibą pierwszego uniwersytetu w Ameryce.



Budynki, w których obecnie znajdują się ambasady;


M.! Nawet nie myśl, że znów coś pobroisz...


Policja czuwa na każdym kroku...


Ja też...


Przed nami jeszcze kilka miejsc do zobaczenia, ale o tym będzie już w kolejnym poście podróżniczym.
Zapraszam serdecznie.
Życzę miłej niedzieli i całego tygodnia.
Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich odwiedzających.

Zdjęcia pochodzą ze stycznia 2012 roku.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Cygara, jaskinie i znajomość języków obcych... Dominikana po raz drugi.



Za moim oknem minus 10 stopni, a nawet dzisiaj spadł śnieg.
A my wracamy wspomnieniami na Dominikanę. Jest styczeń 2012 roku.
Naszym celem było zwiedzenie kilku miejs na wyspie - śladem Krzysztofa Kolumba oraz Jana Pawła II.
Na  wycieczkę o mały włos  nie pojechalibyśmy, a to za sprawą pewnego nieporozumienia "międzynarodowo -językowego"...
Ale po kolei...


Poprzedniego dnia mój M. poszedł na spotkanie organizacyjne, by dowiedzieć się, jak będzie przebiegała całodniowa wycieczka, co ze sobą zabrać, jak się odziać etc...
Rezydent był Czechem,  M. jednak stwierdził, że bez problemu Go zrozumie i wszystko potem mi przekaże.
M. wrócił dosyć szybko ze spotkania. Na moje liczne pytania odpowiedział krótko:
- Wyjeżdżamy o 9.00 rano, zahaczymy o 3 miejscowości, będzie upał, więc najlepiej załóż jakąś sukienkę .
- To wszystko? - zapytałam - Ale gdzie konkretnie się zatrzymamy?
- Nie pamiętam nazw, jakieś dwa miasteczka a potem stolica.
Pierwszy raz nie wiedziałam kompletnie, jak się przygotować... Sukienkę miałam białą, jakoś na cały dzień wydawała mi się niepraktyczna, więc przygotowałam zestaw: płócienne spodnie i tunikę.
Następnego dnia wcześnie rano poszliśmy na śniadanie. Nagle podczas konsumpcji M. zajęczał:
- O Matko, pomyliłem godziny, wyjazd jest o 7.15...
Nie było czasu na zmianę zestawów, głodna, szybko pobiegłam do pokoju  po torbę z dokumentami i jedną butelką wody i pognaliśmy  na zbiórkę.
W biegu pytam M.: Czy tak mogę jechać?
- Oczywiście, czemu nie...
Zresztą pytanie było zbędne i tak nie było już odwrotu...
Na miejscu zbiórki  kilka osób. Sami Rosjanie.
Pytam (tym razem ja...) Czy też jadą do Santo Domingo...
- Da, da... - odpowiadają...
Uff, zdążyliśmy. Podjeżdża autokar, wchodzą 4 osoby, My nie - okazuje się, że nie ma nas na liście pasażerów. :(
Mija kolejne pół godziny i znów ta sama sytuacja.
Mija następne pół godziny, zostaliśmy My i 2 panie z Litwy:
Mija 9.00! Pierwotny czas odjazdu...
Podjeżdża mały bus. W drzwiach młody Rosjanin wyczytuje nazwiska. Panie zabierają tobołki i zadowolone wchodzą do busika.
M. stoi zrezygnowany. We mnie odzywa się lwica. Teraz mamy zrezygnować? O nie...
Podbiegłam do młodzieńca i tu akurat przydała się moja znajomość języka rosyjskiego.
Wytłumaczyłam panu, że my też jedziemy do stolicy. Pan na to, że nie ma nas na liście i nie może nas zabrać.
A potem  zapytał czy dobrze rozumiem i rozmawiam po rosysku.
- A ty gawarisz i panimajesz po rusku?
Mimo że wielu słówek i zwrotów nie pamiętałam, odpowiedziałam dziarsko:
- Da, ja ocień panimaju i ocień haraszo gawariu pa rusku ( pisownia fonetyczna)... I uśmiechnęłam się od ucha do ucha...
Sroga mina młodzieńca zrzedła, uśmiechnął się i gestem zaprosił nas do środka i pojechaliśmy...

Zdjęcia poniżej nie najlepszej jakości, ale złapane w ruchu podczas jazdy busem:







Momentami padał deszcz...


Po kilku godzinach jazdy bardzo niewygodnym busem, rozbolała mnie głowa a żołądek skakał mi do gardła. :(
Przewodnik - Wiktor cały czas opowiadał. M. dopytywał, o czym On tak nadaje. Nie chciało mi się tłumaczyć, więc skwitowałam:
- Wszystko zobaczysz, kiedy dojedziemy.
Gdybym miała pilot wyłączyłabym młodzieńca i przy okazji M. Wszystko mi przeszkadzało: gadanina Rosjanina, zaduch w busie, w którym nie dało się uchylić okna, upał, długa jazda po wyboistych miejscami drogach. Odezwała się moja choroba lokomocyjna...
Nareszcie, pierwszy przystanek.
I tu rozczarowanie. Mamy zwiedzać fabrykę cygar.
Nie lubię  zapachu tytoniu, tego dnia wszystkie ostre zapachy mnie drażniły.
Ale idziemy...
Jakoś mi głupio było obstrykiwać pracujących ludzi w halach. Jeśli już, to za Ich zgodą.
Rosjanie rzucili się jak paparazzi, oj szkoda słów.
A my mamy tylko kilka fotek. Współczułam tym ludziom, praca w tym zaduchu dla mnie wydawała się okropna. Ale może się mylę i Ci ludzie są szczęśliwi, bo w ogóle mają jakąś pracę...






Zastanawiałam się, ile ta dziewczyna może mieć lat?







Nie ukrywam, że źle się tam czułam, głowa nadal mnie bolała i było mi niedobrze, w powietrzu unosił się duszący zapach tytoniu. Ale musieliśmy trzymać się grupy i niestety być tam, gdzie i Oni...

Ruszamy dalej, kolejna niespodzianka... Przed nami zwiedzanie jaskiń.
Patrzę na M.
- Nic mi nie mówiłeś o żadnych jaskiniach...
- Chyba nie dosłyszałem... :( albo nie zrozumiałem do końca...
- Pięknie, jeszcze nigdy w takim stroju nie byłam w jaskini, ale co mi tam... - zasyczałam.

Na szczęście miejsce było dosyć urokliwe, nawet z wrażenia nie zdjęłam korali... :)
 Rosjanki i tak były lepsze ode mnie, poobwieszane złotem i nawet 2 w szpilkach :). Ja przynajmniej w sandałach :), ale nogi i tak spuchły mi strasznie :(




Tarzan też był:


Iguany i inne zwierzątka również:




A najbardziej urokliwe było to miejsce - w środku jaskini - oczko wodne - małe jezioro, które miejscowi nazywają okiem Boga:



I kilka fotek na pamiątkę...
Ciągle sprawdzałam, czy pod nogami nie plączą się iguany...


No, to można pozować...


M. pilnował, żebym nie wpadła do jeziorka...


A te 2 zdjęcia zrobił nam Wiktor :)




Po tych emocjach wracamy do busu. Jedziemy na obiad.
Wiktor, w holu restauracji powiedział - oczywiście po rosyjsku - do grupy:
- A teraz możecie umyć ręce, a potem  zjemy obiad. Następnie czeka nas jeszcze dosyć długa jazda do stolicy.
M. niczego nie zrozumiał, a był już okrutnie głodny, pojechaliśmy przecież bez prowiantu i z jedną małą butelką wody...
Postanowiłam się trochę zemścić... Byłam zła, że M. kompletnie nie wiedział, co czeka nas podczas wycieczki. Niech Was nie zmyli torba na zdjęciu. Tam był sprzęt, bo M. lubił każdego dnia po śniadaniu filmować zwierzęta... W przeciwnym wypadku w ogóle nie mielibyśmy zdjęć, a tak przynajmniej są dzięki kamerze.....
Przetłumaczyłam M, że teraz musimy iść się wykąpać po trudach podróży, potem Wiktor zaprowadzi nas na basen,  a za 3 godziny będzie obiad.
M. jęknął:
- Za trzy godziny??? ... i pochłonął ostatniego mentosa.
A potem przerażony dodał:
- Ale my przecież nie mamy bielizny na zmianę ani kąpielówek!
- Trudno- odpowiedziałam - jakoś musimy sobie poradzić. Trzeba było słuchać na spotkaniu organizacyjnym, co mamy ze sobą zabrać i o której dokładnie wyjeżdżamy. Zdążyłabym się przebrać i wszystko nam spakować...
Mąż milczał... A ja kontynuowałam grę :)
- Idź do toalety, a potem zapytamy, gdzie są te łazienki i basen.
Widziałam rozpacz w oczach męża z powodu rzekomej kąpieli, basenu oraz oczekiwania na obiad i parsknęłam śmiechem.
Nie potrafię długo się złościć i po chwili zaprowadziłam M. do restauracji na pyszny obiad. :)

A po posiłku dalsza część wycieczki.

 Jednak o dalszych perypetiach opowiem Wam następnym razem.


Pozdrawiam serdecznie wszystkich odwiedzających.
Dziękuję za piękne życzenia noworoczne w poprzednim poście. Jutro odpowiem na zaległe komentarze.
W pracy mam nawał obowiązków, więc wybaczcie mi moje opóźnienie na Waszych blogach.
W blogosferze będę dopiero jutro wieczorem i w środę. .

Zdjęcia pochodzą ze stycznia 2012 roku.

Zestaw absolutnie nie na taką wycieczkę :)
Spódnica: Metro
Top: Bon Prix
Torba: Avon
Korale: lokalny sklep