Tak już z M. mamy, że nie potrafimy spędzać bezczynnie wolnego czasu. Podczas naszego pobytu w Grecji na kontynencie, zastanawialiśmy, co jeszcze możemy ciekawego zobaczyć w najbliższej okolicy.
Jeszcze przed wylotem do Grecji zaznaczyłam na mapie miejscowość Dion. Niewielka wioska, cóż mogła mieć do zaoferowania? A jednak okazuje się, że ma więcej atrakcji niż słynne Saloniki, o których też zresztą będzie na moim blogu.
Z miejscowości, gdzie mieszkaliśmy, nie można się było bezpośrednio dostać do Dionu, samochodu na 2 osoby akurat tutaj nie opłacało się wynajmować, chętnych na wycieczkę do Dionu nie znaleźliśmy, zatem trzeba było działać na własną rękę.
Po śniadaniu, najpierw udaliśmy się miejskim autobusem do Kateriny, a tam mieliśmy tylko 2 połączenia do Dionu i tak samo z powrotem. Szału nie ma, ale trudno, decyzja zapadła, chcemy zobaczyć, co kryje zapomniany przez oferty wycieczek - tajemniczy Dion.
Oczywiście towarzyszył nam jak zwykle Fazi:
Mieszkańcy Katheriny, na dosyć dziwnym "dworcu autobusowym", byli bardzo uprzejmi. Powiedzieli, że mamy tutaj czekać i jak przyjedzie autobus, jeśli w ogóle przyjedzie... to kierowca przyjdzie po pasażerów.
Był to dzień targowy, jakoś nie miałam śmiałości robić zdjęć ludziom, a byłyby naprawdę ciekawe. Oczekujący trzymali olbrzymie koszyki z żywymi kaczkami, kurami, owocami, wędlinami, niektórzy pilnowali kóz lub owiec... Trochę dziwny widok, jak na centrum miasta.
Po godzinnym oczekiwaniu wreszcie przyjechał autobus. I faktycznie nikt się nie ruszył, zanim nie przyszedł kierowca i oświadczył, że za pół godziny pojedzie do XYZ przez Dion.
A upał z godziny na godzinę był coraz większy...
Wreszcie jedziemy. No tak, ale jak długo powinniśmy jechać? Mąż chciał poprosić kierowcę, by nas oświecił, na którym przystanku mamy wysiąść, ale trójka bardzo życzliwych staruszków i jedna bezzębna, uśmiechnięta babcinka oznajmili, że mamy się nie bać, bo oni nas powiadomią. Powiedzieli to po grecku, nie wiem, jak mąż to zrozumiał, ale usiadłam z powrotem, bez obaw, tyle przecież osób czuwało nad nami... Jechaliśmy już dosyć długo, ale "babcia" uśmiechała się nieustannie i co przystanek kiwała ręką, że jeszcze nie teraz... Staruszkowie też czuwali.
Wreszcie wszyscy stanęli jak jeden mąż, pokazując nam, niewidoczny jeszcze dla nas przystanek.
To była naprawdę ciekawa podróż, w autobusie - fakt - zaduch, no bo i kozy i barany i drób, ale za to atmosfera bardzo życzliwa. My naprawdę spotykamy się w Grecji za każdym razem z wielką życzliwością prostych, skromnych ludzi, dlatego między innymi tak bardzo lubię ten kraj.
Wreszcie dotarliśmy na miejsce.
Tylko co dalej? Żadnego drogowskazu, cicho, głucho, ale za to jakie piękne widoki, nasze klimaty...
Czas nagli, ruszamy dalej... Nagle zauważyłam tę panią, dogoniłam Ją, by zapytać o drogę.
Pani nie znała rosyjskiego - turystka z Kanady, ja nie znam angielskiego, ale od czego ma sie ręce... i bezradny uśmiech na twarzy...
Uprzejma turystka zaprowadziła nas pod same drzwi Muzeum Archeologicznego.
To był raj dla mojego M. Uwielbia takie miejsca.
Zrobił chyba 1000 zdjęć, każdy eksponat, spenetrował każdą salę, wszystko, dosłownie wszystko po kolei. Spędziliśmy tam dobre kilka godzin. A dzięki temu, że pan pilnujący eksponatów, był zachwycony naszym Fazikiem, pokazał nam sale, do których zwiedzający tak naprawdę nie mają wstępu.
Muzeum Archeologiczne prezentuje przedmioty znalezione w wykopaliskach na terenie osady:
Eksponatów było baaardzo dużo, starałam się wybrać najciekawsze zdjęcia:
Na uwagę zasługuje przepiękna mozaika:
liczne naczynia:
oraz odkryte dopiero w 1992 roku najstarsze organy święta, pochodzące z II wieku p.n.e.
Po tych wrażeniach, zamierzamy zobaczyć jeszcze wykopaliska. Fazi jak widać, nie ma na to zbyt ochoty... Upał, prawie 40 stopni... W muzeum było przyjemnie chłodno.
Zmęczeni, już prawie bez wody mineralnej dotarliśmy na miejsce:
Kolejny raj dla mojego M. Całe szczęście, że na terenie wykopalisk, co kilkanaście metrów, znajdują się studzienki ze świeżą, zimną wodą.
Wioska Dion - na jej obrzeżach archeolodzy prowadzą nieustannie wykopaliska w miejscu otoczonego murem starożytnego miasta. W V i IV wieku p. n. e. było ono jednym z dwóch wielkich ośrodków kultu w Macedonii.
Marmurowe reliefy z rysunkami tarcz i zbroi były niegdyś częścią ateńskiego pomnika.
Całe miasto jest poprzecinane siatką licznych bocznych uliczek.
Mąż w swoim żywiole, wtedy nawet upał mu nie straszny...
Pozostałości pięknej mozaiki. Kiedy jesteśmy w takim miejscu, wyobrażamy sobie ludzi, wojowników, władców, którzy się tędy przechadzali...
Czczono tutaj przede wszystkim Zeusa. Ofiarę złożył mu sam Filip II Macedoński, a później także Jego syn - Aleksander Wielki przed wyruszeniem na podbój świata.
W tym miejscu znajdują się pozostałości willi z epoki cesarstwa rzymskiego zwana Domem Dionizosa:
Na każdym kroku znajdują sie tutaj tablice informujące, co przed wiekami znajdowało się w tym miejscu:
Fragment świątyni Izydy - Afrodyty:
Wreszcie docieramy do miejsca, które tym razem najbardziej mnie zainteresowało - starożytny teatr, obecnie zrekonstruowany. Ta część, jak widzicie, jest bardzo współczesna.
Poniżej cześć teatru z czasów starożytnych.
Przez moment wyobraziłam sobie, tłumy na widowni... Słyszałam głosy aktorów...
Te głosy to chyba słyszałam już ze zmęczenia, upał był nieludzki, ja zapomniałam mojego kapelutka, byliśmy strasznie głodni. Nie spodziewaliśmy się, że spędzimy tutaj aż tyle godzin, ale warto było.
Ciekawostka: do dzisiaj odbywają się tutaj widowiska...
A przed nami oczywiście rozpościera się pasmo Olimp. Ostatnie spojrzenie na teatr i wracamy
I tak kończy się nasza wycieczka w starożytnym mieście oraz Dionie. O perypetiach, jakie spotkały nas w drodze powrotnej, opowiem w innym poście
Życzę miłej niedzieli i dobrego tygodnia.
Zdjęcia pochodzą z sierpnia 2011 roku.
Białe spodenki: H&M
Top: Metro
Torba: Avon