Testowania masek ciąg dalszy.
Intensywny lifting nie jest mi chyba jeszcze potrzebny, ale nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła na własnej skórze, czym różnią się podobne maseczki, o różnych właściwościach i obietnicach producenta.
Maseczkę tak jak i poprzednią - nawilżającą, kupiłam na wyprzedażach w Biedronce, Kosztowała zaledwie kilka zł, wrzuciłam więc do wózka wszystkie dostępne warianty.
Ten rodzaj niekoniecznie dedykowany jest mojej skórze, nie chce mi się jednak wierzyć że byłby w stanie mi zaszkodzić. Trudno mi się też odnieść do tego, czy miałby szansę komuś pomóc.
Niemniej jednak po zastosowaniu tej maseczki, podobnie jak i tej nawilżającej, moja skóra staje się miękka, jędrna i miła w dotyku. Znika uczucie ściągnięcia, a pojawia się przyjemne napięcie.
Chłód stanowi dla mnie dyskomfort w każdej tego typu masce, przygotowana na te odczucia jestem w stanie jakoś to przetrzymać, jednak mimo wszystko uważam, że są one stworzone na cieplejsze pory roku.
Muszę przyznać że nie widzę żadnej różnicy między tym wariantem, a poprzednio opisywanym. Można spokojnie stosować je zamiennie i jeśli będę mieć okazję kupię którąkolwiek, w zależności od dostępności, a nie od obietnic producenta.
Latem przed większym wyjściem będzie idealną maską bankietową, schłodzi, przygotuje skórę przed nałożeniem makijażu, wygładzi, poprawi napięcie. Efekt nie jest długotrwały, ale latem skórze przyda się chociaż krótka chwila oddechu.
Płyn jakim nasączona jest maska i którego nadmiar pozostaje w opakowaniu, stanowi świetny starter pod makijaż.
Skórze wymagającej liftingu raczej niewiele pomoże, jednak efekt nawilżenia jest dla mnie wystarczający.
wtorek, 31 marca 2015
poniedziałek, 30 marca 2015
Bomb Cosmetics. Warm Espresso. Smell the coffee!
Coś dla kawoszy, których nieskrywaną przyjemnością wczesnego wstawania, jest możliwość rozkoszowania się szybciej niż inni filiżanką, bądź kubkiem kawy. Nie marudzę gdy muszę wstać po godzinie 5 rano, pierwszy łyk kawy skutecznie poprawia mi humor i nastraja mnie pozytywnie.
Nie tylko smak kawy, ale i jej zapach jest dla mnie motorem napędowym. Wszelkie kosmetyki o tym upajającym aromacie zyskują moje uznanie.
Kiedy więc zobaczyłam świecę Warm Espresso marki Bomb Cosmetics wiedziałam że musi wrócić ze mną do domu.
Kawoszem nie jest się przecież od kubka, do kubka, kawoszem jest się cały czas, więc przyjemność tę trzeba sobie przedłużać.
Świeca w promocji kosztuje 24,99zł, niby sporo, ale biorąc pod uwagę ilość godzin jakie się pali, wydatek nie boli tak bardzo.
Już sam wygląd świecy bardzo mi się podoba, myślę że puszkę doczyszczę i będę w niej trzymać jakieś drobiazgi. Niewielki rozmiar również jest plusem, szczelnie zamkniętą możemy przechowywać i zmieniać zapachy w zależności od nastroju. Nie zajmują wiele miejsca, a pachną intensywnie nawet nie zapalane.
Zapach, bo to o nim chciałam tutaj napisać to słodka kawa, trochę inna niż ta po którą sięgam każdego dnia, jednak tutaj cukier nie tuczy, więc co mi szkodzi.
Kawa serwowana przez Bomb Cosmetics to osłodzona brązowym cukrem aromatyczna filiżanka. Nie są to ziarna kawy, nie ma też mowy o tej sypkiej, świeżo zmielonej.
Brązowy cukier użyty w nadmiarze może szkodzić, ale tutaj dwie duże łyżeczki, nawet z dodatkiem bitej śmietany nie idą w boczki.
Zapach nawet nie odpalanej świecy jest intensywny, kiedy palimy ją przez kilkadziesiąt minut zapach wypełnia całe pomieszczenie. Aromat, mimo że intensywny, nie powoduje bólu głowy, czy dyskomfortu dusznego pomieszczenia.
Przyjemnie obcuje mi się w oparach kawy, niezależnie czy to w ciągu dnia, czy też wieczorem.
Sama świeca wygląda przepięknie, minusem może być jednak fakt, że nie wypala się zbyt równo, boki nie topią się, ale posłużą mi jako wosk do kominka, nic się więc nie zmarnuje.
Uwielbiacie tak jak ja zapach kawy? Może macie jakieś sprawdzone kosmetyki o tym zapachu, a może nawet jakieś perfumy?
Nie tylko smak kawy, ale i jej zapach jest dla mnie motorem napędowym. Wszelkie kosmetyki o tym upajającym aromacie zyskują moje uznanie.
Kiedy więc zobaczyłam świecę Warm Espresso marki Bomb Cosmetics wiedziałam że musi wrócić ze mną do domu.
Kawoszem nie jest się przecież od kubka, do kubka, kawoszem jest się cały czas, więc przyjemność tę trzeba sobie przedłużać.
Świeca w promocji kosztuje 24,99zł, niby sporo, ale biorąc pod uwagę ilość godzin jakie się pali, wydatek nie boli tak bardzo.
Już sam wygląd świecy bardzo mi się podoba, myślę że puszkę doczyszczę i będę w niej trzymać jakieś drobiazgi. Niewielki rozmiar również jest plusem, szczelnie zamkniętą możemy przechowywać i zmieniać zapachy w zależności od nastroju. Nie zajmują wiele miejsca, a pachną intensywnie nawet nie zapalane.
Zapach, bo to o nim chciałam tutaj napisać to słodka kawa, trochę inna niż ta po którą sięgam każdego dnia, jednak tutaj cukier nie tuczy, więc co mi szkodzi.
Kawa serwowana przez Bomb Cosmetics to osłodzona brązowym cukrem aromatyczna filiżanka. Nie są to ziarna kawy, nie ma też mowy o tej sypkiej, świeżo zmielonej.
Brązowy cukier użyty w nadmiarze może szkodzić, ale tutaj dwie duże łyżeczki, nawet z dodatkiem bitej śmietany nie idą w boczki.
Zapach nawet nie odpalanej świecy jest intensywny, kiedy palimy ją przez kilkadziesiąt minut zapach wypełnia całe pomieszczenie. Aromat, mimo że intensywny, nie powoduje bólu głowy, czy dyskomfortu dusznego pomieszczenia.
Przyjemnie obcuje mi się w oparach kawy, niezależnie czy to w ciągu dnia, czy też wieczorem.
Sama świeca wygląda przepięknie, minusem może być jednak fakt, że nie wypala się zbyt równo, boki nie topią się, ale posłużą mi jako wosk do kominka, nic się więc nie zmarnuje.
Uwielbiacie tak jak ja zapach kawy? Może macie jakieś sprawdzone kosmetyki o tym zapachu, a może nawet jakieś perfumy?
niedziela, 29 marca 2015
Sephora Brown EDT - ciepło, słodko i rozkosznie
Dziś pachnąca niedziela na słodko, chociaż wkoło mnie unosi się zgoła inny aromat, siedzę bowiem w kuchni doglądając obiadu.
Chciałam jednak napisać kilka słów o zapachu po który sięgałam ostatnio z wielką przyjemnością. Coś co otula w chłodne jeszcze poranki, gdy za oknem słońce walczy o panowanie nad mrozem. Jest to idealna pora dla tego zapachu. On otula cudowną słodyczą, miękką, pluszową i jadalną.
Nie ma tu bólu zębów z nadmiaru słodyczy, nie ma mowy o migrenie i mdłościach z powodu miażdżącej ilości cukru. Jest ogon rozkoszy, błogostan i poczucie bezpieczeństwa.
Niestety fragrantica.com milczy o tym zapachu, nie ma tam o nim żadnej wzmianki.
Natomiast wizaż już nie zawodzi i tam znalazłam informację o tym, czego można oczekiwać we wnętrzu flakonu.
Nuty zapachowe za wizaz.pl: wanilia, krem kasztanowy, praliny, słodka pomarańcza
Flakon prosty, można powiedzieć że nic szczególnego, a jednak wnętrze podnosi ocenę dla tej propozycji.
Nuty które ja wyczuwam to słodki karmel, okraszony wanilią, wydawać by się mogło że jest to mieszanina do bólu zębów słodka, a jednak tak nie jest. Słodycz jest wyważona, otulająca i przyjemna. Wprawia w błogi nastrój, daje wytchnienie i odrobinę przyjemności, bez obaw o konsekwencje kalorycznej rozpusty.
Najchętniej sięgam po ten zapach gdy temperatury nadal nie są dla mnie zbyt przyjemne, ale promienie słońca chcą nas już ogrzać, jednak nie zawsze im się to udaje. Sephora Brown jest więc wtedy idealnym otuleniem, który idealnie współgra z ciepłem słońca.
Jest jeden minus dla mnie, a dwa dla Was. Zapach niestety nie należy do najtrwalszych, po 2 godzinach zostaje po nim tylko subtelne wspomnienie, wyczuwalne przy samej skórze. Druga smutna wiadomość to fakt, że Sephora wycofała ten zapach ze sprzedaży. Nie rozumiem tego posunięcia, ale tak to już jest, że to co staje się naszym ulubieńcem, znika z półek (podobnie mam z zapachami Yves Rocher).
Otulona tym zapachem życzę Wam miłej niedzieli, słońce za oknem nie daje za wygraną, trzeba więc zjeść obiad i wyruszyć na spacer, korzystając z tego pięknego dnia.
Chciałam jednak napisać kilka słów o zapachu po który sięgałam ostatnio z wielką przyjemnością. Coś co otula w chłodne jeszcze poranki, gdy za oknem słońce walczy o panowanie nad mrozem. Jest to idealna pora dla tego zapachu. On otula cudowną słodyczą, miękką, pluszową i jadalną.
Nie ma tu bólu zębów z nadmiaru słodyczy, nie ma mowy o migrenie i mdłościach z powodu miażdżącej ilości cukru. Jest ogon rozkoszy, błogostan i poczucie bezpieczeństwa.
Niestety fragrantica.com milczy o tym zapachu, nie ma tam o nim żadnej wzmianki.
Natomiast wizaż już nie zawodzi i tam znalazłam informację o tym, czego można oczekiwać we wnętrzu flakonu.
Nuty zapachowe za wizaz.pl: wanilia, krem kasztanowy, praliny, słodka pomarańcza
Flakon prosty, można powiedzieć że nic szczególnego, a jednak wnętrze podnosi ocenę dla tej propozycji.
Nuty które ja wyczuwam to słodki karmel, okraszony wanilią, wydawać by się mogło że jest to mieszanina do bólu zębów słodka, a jednak tak nie jest. Słodycz jest wyważona, otulająca i przyjemna. Wprawia w błogi nastrój, daje wytchnienie i odrobinę przyjemności, bez obaw o konsekwencje kalorycznej rozpusty.
Najchętniej sięgam po ten zapach gdy temperatury nadal nie są dla mnie zbyt przyjemne, ale promienie słońca chcą nas już ogrzać, jednak nie zawsze im się to udaje. Sephora Brown jest więc wtedy idealnym otuleniem, który idealnie współgra z ciepłem słońca.
Jest jeden minus dla mnie, a dwa dla Was. Zapach niestety nie należy do najtrwalszych, po 2 godzinach zostaje po nim tylko subtelne wspomnienie, wyczuwalne przy samej skórze. Druga smutna wiadomość to fakt, że Sephora wycofała ten zapach ze sprzedaży. Nie rozumiem tego posunięcia, ale tak to już jest, że to co staje się naszym ulubieńcem, znika z półek (podobnie mam z zapachami Yves Rocher).
Otulona tym zapachem życzę Wam miłej niedzieli, słońce za oknem nie daje za wygraną, trzeba więc zjeść obiad i wyruszyć na spacer, korzystając z tego pięknego dnia.
sobota, 28 marca 2015
Promocja na szafę makijażową Bell w drogeriach Hebe.
Dziś krótka, spontaniczna notka, ale myślę że warto puścić tę informację szybko w świat.
Od jakiegoś miesiąca w drogeriach Hebe obowiązywała promocja na kosmetyki z szafy makijażowej Bell. Przy zakupie dwóch kosmetyków, dwa kolejne tańsze można było kupić za 1 grosz każdy.
Już wcześniej miałam upatrzonych kilka kosmetyków, ale koniec końców nic nie wzięłam, bo przecież nic nie potrzebuję.
Kiedy jednak dziś okazało się że promocja nadal obowiązuje, ale dodatkowo większość kosmetyków, o ile nie wszystkie (poza serią hypoalergiczną) zostały objęte promocją cenową, nie mogłam nie kupić sobie kilku rzeczy.
Całość podzieliłam na 3 części, tak by kosmetyki o podobnej cenie stanowiły jedną grupę, tak wychodziło po prostu korzystniej.
Pierwsze do koszyka wpadły pomadki w kredkach w kolorach 02, 03, 06 i 07 :)
Cena jednej pomadki w promocji to 7,99zł, a za zestaw 4 sztuk zapłaciłam 16zł.
Tinty do ust to koszt 5,49zł/szt. błyszczyk Glam Wear 6,49zł, a Secretale lakier do ust 7,99zł - cały zestaw 14,50zł
Konturówki do ust 5,49zł, błyszczyk French Chic 4,49zł, kredka Secretale 4,49zł - całość 11zł.
Jedna promocja okazji nie czyni, ale dwie nakładające się na siebie już tak.
Śmiem przypuszczać że promocja ma pewien cel, szafy zaczynają świecić pustkami, czyżby więc w ich miejsce miała wejść szafa Hypoallergenic?
Widziałam już ofertę tej marki i muszę przyznać, że chętnie bym przy niej dłużej posiedziała.
A tymczasem korzystajcie, warto zaopatrzyć się przy okazji tej promocji w jakieś wiosenne kolory pomadek, lakierów, czy też zapas kredek i błyszczyków.
Od jakiegoś miesiąca w drogeriach Hebe obowiązywała promocja na kosmetyki z szafy makijażowej Bell. Przy zakupie dwóch kosmetyków, dwa kolejne tańsze można było kupić za 1 grosz każdy.
Już wcześniej miałam upatrzonych kilka kosmetyków, ale koniec końców nic nie wzięłam, bo przecież nic nie potrzebuję.
Kiedy jednak dziś okazało się że promocja nadal obowiązuje, ale dodatkowo większość kosmetyków, o ile nie wszystkie (poza serią hypoalergiczną) zostały objęte promocją cenową, nie mogłam nie kupić sobie kilku rzeczy.
Całość podzieliłam na 3 części, tak by kosmetyki o podobnej cenie stanowiły jedną grupę, tak wychodziło po prostu korzystniej.
Pierwsze do koszyka wpadły pomadki w kredkach w kolorach 02, 03, 06 i 07 :)
Cena jednej pomadki w promocji to 7,99zł, a za zestaw 4 sztuk zapłaciłam 16zł.
Tinty do ust to koszt 5,49zł/szt. błyszczyk Glam Wear 6,49zł, a Secretale lakier do ust 7,99zł - cały zestaw 14,50zł
Konturówki do ust 5,49zł, błyszczyk French Chic 4,49zł, kredka Secretale 4,49zł - całość 11zł.
Jedna promocja okazji nie czyni, ale dwie nakładające się na siebie już tak.
Śmiem przypuszczać że promocja ma pewien cel, szafy zaczynają świecić pustkami, czyżby więc w ich miejsce miała wejść szafa Hypoallergenic?
Widziałam już ofertę tej marki i muszę przyznać, że chętnie bym przy niej dłużej posiedziała.
A tymczasem korzystajcie, warto zaopatrzyć się przy okazji tej promocji w jakieś wiosenne kolory pomadek, lakierów, czy też zapas kredek i błyszczyków.
piątek, 27 marca 2015
Peggy Sage. Cień do powiek Gris Mutin
Cienie gromadzę, kolekcjonuję, kupuję, ale i używam, dlatego też czuję się rozgrzeszona z ich liczby. Nie ma mowy o tym, by leżały zapomniane, niechciane, czy też kurzyły się rzucone w kąt.
Część z nich kupuję po przeczytaniu dobrych opinii, część z powodu niskiej ceny, a niektóre po prostu z ciekawości.
Marka Peggy Sage znana mi była ze słyszenia, nie miałam jednak okazji poznać ich oferty wcześniej. Kiedy jednak na Targach Beauty Forum w Warszawie zobaczyłam ich stoisko, nie mogłam odmówić sobie przyjrzenia się ich produktom.
Zdrowy rozsądek blokował niepotrzebne zakupy, jednak znalazłam tam kilka kosmetyków, których brakowało na mojej półce. Ceny były bardzo okazyjne, szczególnie w przypadku wkładów, nie mogłam więc przejść koło nich obojętnie.
Jednym z zakupów był cień pojedynczy w kolorze Gris Mutin.
Sam wkład jest duży, powiedziałabym nawet że ogromny. Zapewne ciężko mi będzie zużyć go w całości, choć muszę przyznać że ostatnio sięgam po niego tak często, że jest szansa na dno całkowite.
Cień wydawać by się mogło zwyczajny, ot ciemna szarość, grafit, ale to jak prezentuje się na oku sprawia, że mam ochotę nakładać ten cień każdego dnia.
Kolor jest perłowy, ale nie w sposób nachalny. Opalizuje, idealnie wkomponowując się w towarzyszące mu na powiece odcienie fioletu, czy też niebieskości i granaty. Z tymi kolorami współpracuje najlepiej i z takim najczęściej go łączę. Nie wykluczam jednak kolejnych kombinacji, myślę że cień ma potencjał, może butelkowa zieleń w jego towarzystwie, kto wie...
Cień nakładam na większą część ruchomej powieki z ogromną przyjemnością, dzięki temu że jest to odcień perłowy, oko nie wygląda płasko, nie ma mowy o smutnej i ponurej szarości.
Cień jest dobrze napigmentowany, a nałożony na bazę Lumene trzyma się cały dzień. Kolor jest widoczny zaraz po dotknięciu pędzlem powieki, dobrze się go aplikuje, rozprowadza i rozciera. Korzystnie wygląda również nakładany na dolną powiekę, wybieram go ostatnio zamiast klasycznej czerni.
Tutaj zrobione naprędce zdjęcia z użyciem tego cienia:
Jako że cień w postaci wkładu kosztował na Targach koło 15zł (tanio, jak za taką wielkość), to jeśli tylko będę mieć jeszcze okazję, kupię co najmniej dwa kolejne kolory (blogi potrafią kusić, ale o tym to wie każdy z nas).
Marka Peggy Sage wywarła na mnie pozytywne wrażenie, relacja jakości do ceny zachęca do kolejnych zakupów.
Minusem jest niestety kiepska dostępność, nie widziałam ich nigdzie stacjonarnie, poza Targami w Warszawie, nawet na LNE&Spa się nie pojawia, a szkoda, bo na tę imprezę mam zdecydowanie bliżej.
Znacie produkty tej firmy?
Część z nich kupuję po przeczytaniu dobrych opinii, część z powodu niskiej ceny, a niektóre po prostu z ciekawości.
Marka Peggy Sage znana mi była ze słyszenia, nie miałam jednak okazji poznać ich oferty wcześniej. Kiedy jednak na Targach Beauty Forum w Warszawie zobaczyłam ich stoisko, nie mogłam odmówić sobie przyjrzenia się ich produktom.
Zdrowy rozsądek blokował niepotrzebne zakupy, jednak znalazłam tam kilka kosmetyków, których brakowało na mojej półce. Ceny były bardzo okazyjne, szczególnie w przypadku wkładów, nie mogłam więc przejść koło nich obojętnie.
Jednym z zakupów był cień pojedynczy w kolorze Gris Mutin.
Sam wkład jest duży, powiedziałabym nawet że ogromny. Zapewne ciężko mi będzie zużyć go w całości, choć muszę przyznać że ostatnio sięgam po niego tak często, że jest szansa na dno całkowite.
Cień wydawać by się mogło zwyczajny, ot ciemna szarość, grafit, ale to jak prezentuje się na oku sprawia, że mam ochotę nakładać ten cień każdego dnia.
Kolor jest perłowy, ale nie w sposób nachalny. Opalizuje, idealnie wkomponowując się w towarzyszące mu na powiece odcienie fioletu, czy też niebieskości i granaty. Z tymi kolorami współpracuje najlepiej i z takim najczęściej go łączę. Nie wykluczam jednak kolejnych kombinacji, myślę że cień ma potencjał, może butelkowa zieleń w jego towarzystwie, kto wie...
Cień nakładam na większą część ruchomej powieki z ogromną przyjemnością, dzięki temu że jest to odcień perłowy, oko nie wygląda płasko, nie ma mowy o smutnej i ponurej szarości.
Cień jest dobrze napigmentowany, a nałożony na bazę Lumene trzyma się cały dzień. Kolor jest widoczny zaraz po dotknięciu pędzlem powieki, dobrze się go aplikuje, rozprowadza i rozciera. Korzystnie wygląda również nakładany na dolną powiekę, wybieram go ostatnio zamiast klasycznej czerni.
Tutaj zrobione naprędce zdjęcia z użyciem tego cienia:
Jako że cień w postaci wkładu kosztował na Targach koło 15zł (tanio, jak za taką wielkość), to jeśli tylko będę mieć jeszcze okazję, kupię co najmniej dwa kolejne kolory (blogi potrafią kusić, ale o tym to wie każdy z nas).
Marka Peggy Sage wywarła na mnie pozytywne wrażenie, relacja jakości do ceny zachęca do kolejnych zakupów.
Minusem jest niestety kiepska dostępność, nie widziałam ich nigdzie stacjonarnie, poza Targami w Warszawie, nawet na LNE&Spa się nie pojawia, a szkoda, bo na tę imprezę mam zdecydowanie bliżej.
Znacie produkty tej firmy?
czwartek, 26 marca 2015
Stenders. Gardener of Feelings. Feel the Glamour! Żel pod prysznic z 24 karatowym złotem
Odrobina luksusu każdemu się należy, a szczególnie wtedy gdy zima nie chce odpuścić, a z nas odpłynęły nagle wszystkie siły. Przyjemna, pachnąca kąpiel potrafi odprężyć, zmyć cały trud i smutki codzienności.
Ostatnie tygodnie te relaksujące chwile w łazience umila mi żel Stenders z ich złotej linii.
Kiedy kilka miesięcy temu dostałam to pudełko, nie miałam pojęcia co znajduje się w środku.
Otwarcie wieka nie dawało nadal odpowiedzi. Jego wnętrze wypełnione było suszonymi pąkami kwiatów, do tego ciesząca oko tuba w tonacji złota, z takimi też napisami.
Dopiero gdy z ogromnym bólem serca zepsułam kompozycję ułożoną w pudełku, dotarłam do wnętrza, które skrywało żel pod prysznic z 24 karatowym złotem.
Powiem szczerze że złoto szczególnie mnie nie rusza, choć naiwnie myślałam że coś będzie się mienić ;)
To co jednak podbiło moje serce to niesamowity zapach. Luksusowy, otulający, kobiecy, kremowy, subtelny, a zarazem charakterny i intensywnie wyczuwalny podczas aplikacji.
Kompozycja której nie powstydziliby się perfumiarze, chętnie widziałabym ją we flakonie i byłby to mój zapach do łóżka, taki cielesny, czysty i otulający.
Niestety zapach żelu nie pozostaje na skórze, więc mgiełka świetnie przedłużałaby rozkosz.
Kosmetyk oczywiście myje, odświeża i delikatnie oczyszcza, nie ma mowy o przesuszeniu, czy podrażnieniu skóry.
Warto ze zwykłej kąpieli uczynić luksusowy rytuał, który przemieni te chwile w coś wyjątkowego i da nam przyjemność, której potrzebujemy. Kto nas rozpieści jeśli nie my same?
Przyjemność ta niestety słono kosztuje, bo 79,90zł, to niestety zbyt wiele dla większości z nas.
Tym bardziej cieszę się że dostałam go w prezencie, sama nie mogłabym sobie na niego pozwolić. Na całe szczęście jest gęsty i wydajny, dzięki czemu rozkoszuję się nim dłużej.
Obok żeli Lierac, z kompozycją trzech białych kwiatów, uznaję go za godny polecenia luksusowy żel, który warto poznać.
Pięknie opakowany żel może być dobrym pomysłem na niezobowiązujący, elegancki prezent. Potwierdzam! szalenie miło taki dostać.
Jaki jest Wasz sposób na odrobinę luksusu?
Ostatnie tygodnie te relaksujące chwile w łazience umila mi żel Stenders z ich złotej linii.
Kiedy kilka miesięcy temu dostałam to pudełko, nie miałam pojęcia co znajduje się w środku.
Otwarcie wieka nie dawało nadal odpowiedzi. Jego wnętrze wypełnione było suszonymi pąkami kwiatów, do tego ciesząca oko tuba w tonacji złota, z takimi też napisami.
Dopiero gdy z ogromnym bólem serca zepsułam kompozycję ułożoną w pudełku, dotarłam do wnętrza, które skrywało żel pod prysznic z 24 karatowym złotem.
Powiem szczerze że złoto szczególnie mnie nie rusza, choć naiwnie myślałam że coś będzie się mienić ;)
To co jednak podbiło moje serce to niesamowity zapach. Luksusowy, otulający, kobiecy, kremowy, subtelny, a zarazem charakterny i intensywnie wyczuwalny podczas aplikacji.
Kompozycja której nie powstydziliby się perfumiarze, chętnie widziałabym ją we flakonie i byłby to mój zapach do łóżka, taki cielesny, czysty i otulający.
Niestety zapach żelu nie pozostaje na skórze, więc mgiełka świetnie przedłużałaby rozkosz.
Kosmetyk oczywiście myje, odświeża i delikatnie oczyszcza, nie ma mowy o przesuszeniu, czy podrażnieniu skóry.
Warto ze zwykłej kąpieli uczynić luksusowy rytuał, który przemieni te chwile w coś wyjątkowego i da nam przyjemność, której potrzebujemy. Kto nas rozpieści jeśli nie my same?
Przyjemność ta niestety słono kosztuje, bo 79,90zł, to niestety zbyt wiele dla większości z nas.
Tym bardziej cieszę się że dostałam go w prezencie, sama nie mogłabym sobie na niego pozwolić. Na całe szczęście jest gęsty i wydajny, dzięki czemu rozkoszuję się nim dłużej.
Obok żeli Lierac, z kompozycją trzech białych kwiatów, uznaję go za godny polecenia luksusowy żel, który warto poznać.
Pięknie opakowany żel może być dobrym pomysłem na niezobowiązujący, elegancki prezent. Potwierdzam! szalenie miło taki dostać.
Jaki jest Wasz sposób na odrobinę luksusu?
środa, 25 marca 2015
Prosalon. Liquid Keratin. Keratyna w płynie bez spłukiwania
Tak jak po każdym myciu włosów sięgam po odżywkę, którą potem spłukuję, tak później kiedy zdejmuję ręcznik z głowy, aplikuję odżywkę w sprayu, bez spłukiwania, oraz serum na końcówki.
Jest to mój codzienny rytuał, który sprawdza się przy moich włosach, a nie zajmuje przy tym zbyt wiele czasu.
Przez ostatnie tygodnie zamiast odżywki dwufazowej z Gliss Kur, czy też Biovax w użyciu jest płynna keratyna Prosalon. Miałam ją pod ręką od dłuższego czasu, jednak fakt sięgania po lokówkę stożkową i częstszej stylizacji włosów, zmobilizował mnie do wzięcia ją teraz w obroty.
Kosmetyk dostępny w stacjonarnej sprzedaży w drogerii Hebe nie kosztuje zbyt wiele, bo za sporą pojemność 275g płacimy około 17zł.
Lekka formuła kosmetyku sprawia, że nawet skłonne do przetłuszczania włosy nie powinny źle reagować na jego aplikację. Ja sama nie zauważyłam żadnych niepożądanych efektów, włosy nie są przyklapnięte, smętne, czy bez życia. Odnoszę natomiast wrażenie że zyskały na objętości, są lekkie i błyszczące.
Płynna keratyna ma pielęgnować włosy zniszczone, suche i matowe, wypełniać ubytki w ich strukturze. Do tego powinna chronić przed szkodliwym działaniem wysokich temperatur podczas suszenia i modelowania.
Jako że i tak muszę spryskać włosy jakąś odżywką, by ułatwić sobie rozczesywanie, nawet wtedy gdy pomoc może nie byłaby konieczna, to cieszy mnie fakt, że kosmetyk ten łączy jeszcze w sobie właściwości termoochronne, bo nie chciałabym mnożyć i dokładać kolejnych kosmetyków, jeśli nie jest to konieczne.
Płynna keratyna jest miłą odskocznią od odżywek dwufazowych i również dobrze się u mnie sprawdza. Może w mniejszym stopniu dociąża włosy, cenię ją jednak za lekkość i to, że włosy są pełne objętości, choć ujarzmione i zdyscyplinowane.
Spora pojemność starcza na długo, tym bardziej że spray świetnie rozprasza płyn, więc nie zużywa się go dużo, mimo regularnego stosowania.
Myślę że będę wracać do tego produktu, na zmianę z używanymi odżywkami dwufazowymi.
Znacie linię produktów Prosalon?
Jest to mój codzienny rytuał, który sprawdza się przy moich włosach, a nie zajmuje przy tym zbyt wiele czasu.
Przez ostatnie tygodnie zamiast odżywki dwufazowej z Gliss Kur, czy też Biovax w użyciu jest płynna keratyna Prosalon. Miałam ją pod ręką od dłuższego czasu, jednak fakt sięgania po lokówkę stożkową i częstszej stylizacji włosów, zmobilizował mnie do wzięcia ją teraz w obroty.
Kosmetyk dostępny w stacjonarnej sprzedaży w drogerii Hebe nie kosztuje zbyt wiele, bo za sporą pojemność 275g płacimy około 17zł.
Lekka formuła kosmetyku sprawia, że nawet skłonne do przetłuszczania włosy nie powinny źle reagować na jego aplikację. Ja sama nie zauważyłam żadnych niepożądanych efektów, włosy nie są przyklapnięte, smętne, czy bez życia. Odnoszę natomiast wrażenie że zyskały na objętości, są lekkie i błyszczące.
Płynna keratyna ma pielęgnować włosy zniszczone, suche i matowe, wypełniać ubytki w ich strukturze. Do tego powinna chronić przed szkodliwym działaniem wysokich temperatur podczas suszenia i modelowania.
Jako że i tak muszę spryskać włosy jakąś odżywką, by ułatwić sobie rozczesywanie, nawet wtedy gdy pomoc może nie byłaby konieczna, to cieszy mnie fakt, że kosmetyk ten łączy jeszcze w sobie właściwości termoochronne, bo nie chciałabym mnożyć i dokładać kolejnych kosmetyków, jeśli nie jest to konieczne.
Płynna keratyna jest miłą odskocznią od odżywek dwufazowych i również dobrze się u mnie sprawdza. Może w mniejszym stopniu dociąża włosy, cenię ją jednak za lekkość i to, że włosy są pełne objętości, choć ujarzmione i zdyscyplinowane.
Spora pojemność starcza na długo, tym bardziej że spray świetnie rozprasza płyn, więc nie zużywa się go dużo, mimo regularnego stosowania.
Myślę że będę wracać do tego produktu, na zmianę z używanymi odżywkami dwufazowymi.
Znacie linię produktów Prosalon?
wtorek, 24 marca 2015
Maybelline. Eyestudio. Lasting Drama. Gel eyeliner 24h
Dziś kilka słów o znanym w świecie blogosfery eyelinerze marki Maybelline. Zdecydowałam się na jego zakup już dobrych kilka miesięcy temu, ale jakoś nie mogłam zabrać się na napisanie tej notki, zresztą wszystko zostało już powiedziane, ja mogę jedynie potwierdzić to, co sądzi o nim znaczna większość używających go osób.
Celowo podkreślam że zna i lubi go blogosfera, bo nie zauważyłam żeby używał go ktokolwiek z mojego otoczenia, nie jest też szczególnie rozchwytywanym produktem w drogerii, klientki do obsługi takiej formy eyelinera podchodzą raczej sceptycznie.
Ja sama nie jestem mistrzem kreski, bo nie zawsze się z nią lubię, a jednak aplikacja okazała się dziecinnie prosta, a wszystko za sprawą dołączonego pędzelka.
Zamknięty w kałamarzu eyeliner ma niesamowicie kremową konsystencję i bardzo głęboki czarny kolor. Zrobiona nim kreska jest smoliście czarna, jednolita i płynna. Nie ma obaw o pojawienie się prześwitów, nierównomiernego rozłożenia pigmentu, czy wyblakłej szarości.
Dołączony pędzelek stanowi świetne uzupełnienie produktu, razem tworzą niezawodny duet. Sprężyste i sztywne włosie pozwala zrobić cienką, prostą kreskę, bez żadnych poszarpanych boków.
Poprawnie czyszczony okazuje się niezniszczalny, a jego jakość sprawia, że nawet przez myśl nie przeszło mi zastąpić go innym, a ten kto mnie zna wie, że kupowanie pędzli to moje uzależnienie.
Po każdym użyciu wycieram włosie pędzla z pozostałości kosmetyku, unikam jego zaschnięcia. Staram się również nie doprowadzić do odkształcenia włosia, więc omiatam jego boczną powierzchnią eyeliner, nigdy nie wbijam pędzla prostopadle w kosmetyk.
Kreska zrobiona tym eyelinerem jest trwała, nie ściera się, nie rozmazuje, a kolor nie blaknie. Zmywanie go jest przy tym bardzo proste, wacik nasączony płynem micelarnym przyłożony do powieki załatwia sprawę.
Widziałam w drogerii nowszą wersję tego eyelinera, z podwójnym aplikatorem, oby nadal był tak niezawodny.
Cena nie jest wysoka, w promocji można go kupić już za 15zł, a według mnie warty jest wiele więcej.
Na całe szczęście nie zasycha szybko w opakowaniu i jeśli tylko pamiętamy o jego dokręcaniu, będzie nam długo służył.
Według mnie taka forma eyelinera jest jedną z wygodniejszych i łatwiejszych w obsłudze zaraz obok gąbeczkowych aplikatorów, dostępnych w ofercie marek Max Factor i Kiko.
Jakie są Wasze ulubione eyelinery? A może wygodniejsze dla Was są te w penie, czy też z cienkim pędzelkiem, którymi ja robię sobie więcej krzywdy niż pożytku.
Celowo podkreślam że zna i lubi go blogosfera, bo nie zauważyłam żeby używał go ktokolwiek z mojego otoczenia, nie jest też szczególnie rozchwytywanym produktem w drogerii, klientki do obsługi takiej formy eyelinera podchodzą raczej sceptycznie.
Ja sama nie jestem mistrzem kreski, bo nie zawsze się z nią lubię, a jednak aplikacja okazała się dziecinnie prosta, a wszystko za sprawą dołączonego pędzelka.
Zamknięty w kałamarzu eyeliner ma niesamowicie kremową konsystencję i bardzo głęboki czarny kolor. Zrobiona nim kreska jest smoliście czarna, jednolita i płynna. Nie ma obaw o pojawienie się prześwitów, nierównomiernego rozłożenia pigmentu, czy wyblakłej szarości.
Dołączony pędzelek stanowi świetne uzupełnienie produktu, razem tworzą niezawodny duet. Sprężyste i sztywne włosie pozwala zrobić cienką, prostą kreskę, bez żadnych poszarpanych boków.
Poprawnie czyszczony okazuje się niezniszczalny, a jego jakość sprawia, że nawet przez myśl nie przeszło mi zastąpić go innym, a ten kto mnie zna wie, że kupowanie pędzli to moje uzależnienie.
Po każdym użyciu wycieram włosie pędzla z pozostałości kosmetyku, unikam jego zaschnięcia. Staram się również nie doprowadzić do odkształcenia włosia, więc omiatam jego boczną powierzchnią eyeliner, nigdy nie wbijam pędzla prostopadle w kosmetyk.
Kreska zrobiona tym eyelinerem jest trwała, nie ściera się, nie rozmazuje, a kolor nie blaknie. Zmywanie go jest przy tym bardzo proste, wacik nasączony płynem micelarnym przyłożony do powieki załatwia sprawę.
Widziałam w drogerii nowszą wersję tego eyelinera, z podwójnym aplikatorem, oby nadal był tak niezawodny.
Cena nie jest wysoka, w promocji można go kupić już za 15zł, a według mnie warty jest wiele więcej.
Na całe szczęście nie zasycha szybko w opakowaniu i jeśli tylko pamiętamy o jego dokręcaniu, będzie nam długo służył.
Według mnie taka forma eyelinera jest jedną z wygodniejszych i łatwiejszych w obsłudze zaraz obok gąbeczkowych aplikatorów, dostępnych w ofercie marek Max Factor i Kiko.
Jakie są Wasze ulubione eyelinery? A może wygodniejsze dla Was są te w penie, czy też z cienkim pędzelkiem, którymi ja robię sobie więcej krzywdy niż pożytku.
poniedziałek, 23 marca 2015
Dermo Pharma. Maska Kompres 4D. Intensywne nawilżenie i dotlenienie. Hydroodnowa komórkowa
Maski do twarzy są stałym elementem mojej pielęgnacji, staram się sięgać po nie 2-3 razy w tygodniu. Najczęściej wybieram te kremowe, są dla mnie bowiem bardziej komfortowe w użytkowaniu, ciekawość sprawiła jednak że postanowiłam wypróbować kilka w formie kompresu, tkaniny nasączonej składnikami aktywnymi.
Maski Dermo Pharma były dostępne przez pewien czas w Biedronkach, mnie udało się je kupić już podczas ich wyprzedaży, za kilka złoty. Była to świetna okazja by wypróbować coś nowego.
Jednym z kupionych wariantów był ten intensywnie nawilżający i dotleniający skórę.
Lista składników aktywnych które zawiera, jest długa, choć to nie one, a zwykła ciekawość skłoniła mnie do zakupu. Motorem napędowym była też niska cena.
Nałożenie maski nie sprawia żadnych trudności, zwinięta i nasączona płynem tkanina dobrze wpasowuje się w owal twarzy. Płynu w opakowaniu pozostaje dość dużo, wcieram go więc w dekolt, albo też ręce i stopy.
Kompres jest mocno nasączony, zdarza się więc że płyn kapie nam z brody, cieknie po szyi, nie jest to niestety zbyt komfortowe. Najlepiej jest wtedy leżeć, dokładnie owijając szyję ręcznikiem, ścierając nadmiar spływający bokami. Testowałam też maskę podczas pracy przy komputerze, kompres nie zsuwa się, choć nadal trzeba kontrolować kapanie płynu.
Skóra po aplikacji maski jest jędrna, gładka i elastyczna. Staje się przyjemna w dotyku, napięta, jest to więc świetna opcja przed wyjściem, pozostawiam wtedy resztę płynu do wchłonięcia i na nią nakładam makijaż. Maska nie pozostawia tłustej, czy lepkiej warstwy, dobrze się wchłania, a podkład łatwo się na niej rozprowadza.
Niestety efekt jaki daje, jest tylko doraźny, traktowałabym ją więc jako maskę bankietową.
Mimo przechowywania w temperaturze pokojowej, bezpośrednio po nałożeniu działa jak zimny okład, nie zawsze jest to mile widziane, a w chłodniejsze dni powoduje to u mnie ogromny dyskomfort, czasem też ból zatok.
Myślę że będzie za to dobrym rozwiązaniem podczas upalnego lata, gdy kremowe maski potwornie oblepiają, topią się i kleją.
Oceniam ją dość pozytywnie, mimo pewnych minusów.
Jeśli nadarzy się okazja, kupię kilka na zapas, na wypadek upalnego lata, które mam nadzieję szybko nadejdzie.
Maski Dermo Pharma były dostępne przez pewien czas w Biedronkach, mnie udało się je kupić już podczas ich wyprzedaży, za kilka złoty. Była to świetna okazja by wypróbować coś nowego.
Jednym z kupionych wariantów był ten intensywnie nawilżający i dotleniający skórę.
Lista składników aktywnych które zawiera, jest długa, choć to nie one, a zwykła ciekawość skłoniła mnie do zakupu. Motorem napędowym była też niska cena.
Nałożenie maski nie sprawia żadnych trudności, zwinięta i nasączona płynem tkanina dobrze wpasowuje się w owal twarzy. Płynu w opakowaniu pozostaje dość dużo, wcieram go więc w dekolt, albo też ręce i stopy.
Kompres jest mocno nasączony, zdarza się więc że płyn kapie nam z brody, cieknie po szyi, nie jest to niestety zbyt komfortowe. Najlepiej jest wtedy leżeć, dokładnie owijając szyję ręcznikiem, ścierając nadmiar spływający bokami. Testowałam też maskę podczas pracy przy komputerze, kompres nie zsuwa się, choć nadal trzeba kontrolować kapanie płynu.
Skóra po aplikacji maski jest jędrna, gładka i elastyczna. Staje się przyjemna w dotyku, napięta, jest to więc świetna opcja przed wyjściem, pozostawiam wtedy resztę płynu do wchłonięcia i na nią nakładam makijaż. Maska nie pozostawia tłustej, czy lepkiej warstwy, dobrze się wchłania, a podkład łatwo się na niej rozprowadza.
Niestety efekt jaki daje, jest tylko doraźny, traktowałabym ją więc jako maskę bankietową.
Mimo przechowywania w temperaturze pokojowej, bezpośrednio po nałożeniu działa jak zimny okład, nie zawsze jest to mile widziane, a w chłodniejsze dni powoduje to u mnie ogromny dyskomfort, czasem też ból zatok.
Myślę że będzie za to dobrym rozwiązaniem podczas upalnego lata, gdy kremowe maski potwornie oblepiają, topią się i kleją.
Oceniam ją dość pozytywnie, mimo pewnych minusów.
Jeśli nadarzy się okazja, kupię kilka na zapas, na wypadek upalnego lata, które mam nadzieję szybko nadejdzie.
niedziela, 22 marca 2015
Roberto Verino. Gold Diva EDP - kwiatowo-owocowa radość
Długo przymierzałam się do recenzji tego zapachu, mało znany, niezbyt doceniany, a skradł niejedno serce w moim otoczeniu. Zaliczany do kategorii kwiatowo-owocowej otwiera się apetyczną mieszanką soczystych nut.
Nuty za fragrantica.com
Nuta głowy: lotos, marakuja, granat
Nuta serca: żółta lilia wodna, piwonia, osmanthus
Nuta bazy: piżmo, ambra, miód
Mamy tutaj owoce, które tryskają sokiem, okraszone upajającym aromatem kwiatów, całość dobrze współgra ze sobą, bez zgrzytów, bez przepychania i chęci dominowania nad innymi nutami.
Kompozycja jest bardzo radosna, świeża, optymistyczna. Wibruje, otula zapachem, wywołuje uśmiech na mojej twarzy, szczególnie wtedy gdy nosi je moja mama.
To jej zapach, od momentu pojawienia się na półkach drogerii, w Polsce dostępny jest w Hebe. Zapach został wypuszczony w 2012 roku, w Polsce zapewne dostępny był z opóźnieniem, jednak ona zdążyła już zużyć co najmniej 3 flakony w największej 90ml pojemności.
Flakon i kartonik bardzo mi się podobają, połączenie fioletu i różu wróży coś delikatnego, dziewczęcego i tak właśnie jest.
Dla kogo jest to zapach?
Dla kobiety w każdym wieku, każdej która uwielbia lekkie nuty, które współgrają ze skórą, a nie dominują nad osobą je noszącą.
Dla mnie to połączenie Lanvin Eclat d'Arpege, Jeanne tej samej marki, z odrobiną I love love Moschino, idealne dla młodych ciałem, bądź też duchem.
Mieszanka energii, radości i świeżości zamknięta we flakonie, to skąpany słońcem magiczny ogród.
Polecam przetestować na własnej skórze podczas wizyty w Hebe.
Cena nie jest wysoka, 90ml flakon w regularnej cenie kosztuje około 170zł, natomiast w promocji można je kupić już za 120zł, a 30ml za 89,99zł.
Miłośniczki zapachów lekkich, kwiatowo-owocowych powinny polubić tę kompozycję.
Znacie markę? Miałyście okazję testować ten zapach? A może kojarzycie wariant Gold Bouquet, o którym postaram się napisać za jakiś czas.
Nuty za fragrantica.com
Nuta głowy: lotos, marakuja, granat
Nuta serca: żółta lilia wodna, piwonia, osmanthus
Nuta bazy: piżmo, ambra, miód
Mamy tutaj owoce, które tryskają sokiem, okraszone upajającym aromatem kwiatów, całość dobrze współgra ze sobą, bez zgrzytów, bez przepychania i chęci dominowania nad innymi nutami.
Kompozycja jest bardzo radosna, świeża, optymistyczna. Wibruje, otula zapachem, wywołuje uśmiech na mojej twarzy, szczególnie wtedy gdy nosi je moja mama.
To jej zapach, od momentu pojawienia się na półkach drogerii, w Polsce dostępny jest w Hebe. Zapach został wypuszczony w 2012 roku, w Polsce zapewne dostępny był z opóźnieniem, jednak ona zdążyła już zużyć co najmniej 3 flakony w największej 90ml pojemności.
Flakon i kartonik bardzo mi się podobają, połączenie fioletu i różu wróży coś delikatnego, dziewczęcego i tak właśnie jest.
Dla kogo jest to zapach?
Dla kobiety w każdym wieku, każdej która uwielbia lekkie nuty, które współgrają ze skórą, a nie dominują nad osobą je noszącą.
Dla mnie to połączenie Lanvin Eclat d'Arpege, Jeanne tej samej marki, z odrobiną I love love Moschino, idealne dla młodych ciałem, bądź też duchem.
Mieszanka energii, radości i świeżości zamknięta we flakonie, to skąpany słońcem magiczny ogród.
Polecam przetestować na własnej skórze podczas wizyty w Hebe.
Cena nie jest wysoka, 90ml flakon w regularnej cenie kosztuje około 170zł, natomiast w promocji można je kupić już za 120zł, a 30ml za 89,99zł.
Miłośniczki zapachów lekkich, kwiatowo-owocowych powinny polubić tę kompozycję.
Znacie markę? Miałyście okazję testować ten zapach? A może kojarzycie wariant Gold Bouquet, o którym postaram się napisać za jakiś czas.
sobota, 21 marca 2015
Mix zdjęć z ostatnich tygodni.
Uwielbiam oglądać wszelakie mixy zdjęć, z tygodnia, miesiąca itp. na Waszych blogach. Długo zbierałam się w sobie, by coś takiego zrobić i pokazać u siebie.
W pewnym momencie na przeszkodzie stanęła mi ostatnia awaria obiektywu, więc niewiele zdjęć udało mi się zgromadzić, a jakość tych robionych telefonem nie jest zadowalająca.
Nowy obiektyw już kupiłam, wrócił więc zapał, szkoda mi jednak tych zrobionych wcześniej zdjęć, uporządkowałam je więc i pokazuję.
A tymczasem pora się szykować, w towarzystwie filmików na YT.
Mam nadzieję że uda mi się systematycznie robić zdjęcia i wrzucać regularnie takie wpisy, poszłam krok naprzód i założyłam nawet Instagram.
Kiedy ja tylko znajdę na to wszystko czas?
W pewnym momencie na przeszkodzie stanęła mi ostatnia awaria obiektywu, więc niewiele zdjęć udało mi się zgromadzić, a jakość tych robionych telefonem nie jest zadowalająca.
Nowy obiektyw już kupiłam, wrócił więc zapał, szkoda mi jednak tych zrobionych wcześniej zdjęć, uporządkowałam je więc i pokazuję.
- Ostatnie chwile na pieczone jabłko z żurawiną, najlepiej smakują w chłodne wieczory.
- Lody z bananami i musli.
- Kurczak pod porami, który na swoim kanale pokazała TheKretka1, to mój hit obiadowy ostatnich tygodni, dokonałam co prawda kilka zmian np. uzupełniłam go o podsmażane na masełku połówki pieczarek. Nareszcie naczynie żaroodporne przestało się kurzyć.
- Jajka i warzywa z serem feta to mój niezbędnik śniadaniowy.
- Kawa, tym razem oprószona czekoladą, bez kawy nie ma dnia.
- W przygotowaniu do świąt, owies wielkanocny już zasiany w koszyczku.
- Nadal jestem pod wrażeniem mojej ściany z brokatem, kupiłam więc brokat Lakma na zapas.
- Cudowności od Lily Lolo, a tym samym spełnione kolejne marzenie.
- Mieszanka studencka firmy Makar, zajadam się nią od dobrych kilku tygodni. 1kg worek wystarcza mi na tydzień.
- Lody z tygodnia amerykańskiego w Lidlu, szkoda że tak szybko wyprzedały się niektóre smaki.
- Duże arkusze brokatowego papieru zamówione na Allegro, mój sposób na jednostajne tło do zdjęć.
A tymczasem pora się szykować, w towarzystwie filmików na YT.
Mam nadzieję że uda mi się systematycznie robić zdjęcia i wrzucać regularnie takie wpisy, poszłam krok naprzód i założyłam nawet Instagram.
Kiedy ja tylko znajdę na to wszystko czas?
piątek, 20 marca 2015
Oeparol. Pomadka ochronna do ust - Mango
Pomadki ochronne towarzyszą mi każdego dnia, Carmex w słoiku ma stałe miejsce na blacie mojej komody. Czasem potrzebuję jednak wsparcia pomadek w sztyfcie, które chociaż doraźnie ukoją spierzchnięcie, wysuszenie, czy też zabezpieczą usta i poprawią ich wygląd.
Po tę marki Oeparol, w wariancie Mango, sięgnęłam gdy moje usta nie były w najlepszym stanie. Musiałam je czymś smarować, potrzebowałam czegoś na szybko, w ciągu dnia, gdy nie mam możliwości umycia rąk przed nałożeniem Carmexu.
Pomadka Oeparol okazała się miłym zaskoczeniem.
Koi spierzchnięte usta, niweluje ich ściągnięcie i wysuszenie, sprawia że skóra staje się miękka i wygląda zdrowo. Daje subtelny efekt, co bardzo mi pasuje, nie jest to przesadny blask, nie ma tafli, usta nie są mokre od pomadki.
Mimo używania jej w niekorzystnym momencie, przy mocno ściągniętej skórze ust, nie podrażniała, a mogłabym śmiało powiedzieć że koiła i była moim ratunkiem.
Nie ma zapachu, nie daje też koloru, co odbieram jako jej atut.
Ma niestety dwie wady, pod wpływem ciepła, w czasie noszenia jej w kieszeni, stała się zbyt miękka i złamała się, co utrudnia teraz jej precyzyjne nanoszenie. Z aplikacją trzeba również uważać, bo nałożona w zbyt dużej ilości delikatnie pobiela, a o brak umiaru w momencie kiedy jest bardzo miękka nie jest trudno.
Pomadka w moich oczach jest godna uwagi, może nie przyciąga wzroku opakowaniem, jednak zawartość to miłe zaskoczenie, szczególnie w przypadku mocno wysuszonych ust.
Moje usta wracają do normalności, do dobrego szybko się człowiek przyzwyczaja, nie zauważyłam nawet momentu gdy zniknęło uporczywe ściągnięcie. Wychodzę na prostą.
Używacie kosmetyków marki Oeparol? Jakie pomadki ochronne skrywają Wasze kieszenie?
Po tę marki Oeparol, w wariancie Mango, sięgnęłam gdy moje usta nie były w najlepszym stanie. Musiałam je czymś smarować, potrzebowałam czegoś na szybko, w ciągu dnia, gdy nie mam możliwości umycia rąk przed nałożeniem Carmexu.
Pomadka Oeparol okazała się miłym zaskoczeniem.
Koi spierzchnięte usta, niweluje ich ściągnięcie i wysuszenie, sprawia że skóra staje się miękka i wygląda zdrowo. Daje subtelny efekt, co bardzo mi pasuje, nie jest to przesadny blask, nie ma tafli, usta nie są mokre od pomadki.
Mimo używania jej w niekorzystnym momencie, przy mocno ściągniętej skórze ust, nie podrażniała, a mogłabym śmiało powiedzieć że koiła i była moim ratunkiem.
Nie ma zapachu, nie daje też koloru, co odbieram jako jej atut.
Ma niestety dwie wady, pod wpływem ciepła, w czasie noszenia jej w kieszeni, stała się zbyt miękka i złamała się, co utrudnia teraz jej precyzyjne nanoszenie. Z aplikacją trzeba również uważać, bo nałożona w zbyt dużej ilości delikatnie pobiela, a o brak umiaru w momencie kiedy jest bardzo miękka nie jest trudno.
Pomadka w moich oczach jest godna uwagi, może nie przyciąga wzroku opakowaniem, jednak zawartość to miłe zaskoczenie, szczególnie w przypadku mocno wysuszonych ust.
Moje usta wracają do normalności, do dobrego szybko się człowiek przyzwyczaja, nie zauważyłam nawet momentu gdy zniknęło uporczywe ściągnięcie. Wychodzę na prostą.
Używacie kosmetyków marki Oeparol? Jakie pomadki ochronne skrywają Wasze kieszenie?
środa, 18 marca 2015
Estee Lauder. Idealist. Even Skintone Illuminator.
Serum o cudownych wręcz obietnicach producenta, gościło na mojej półce od dawna, teraz kończę już jego resztki, przyszła więc pora na obiektywne podsumowanie.
To co rzuca się w oczy to przepiękne opakowanie. Zdjęcie nie oddaje tego jak ta butelka mieni się, lśni, opalizuje, zupełnie tak jak to, co kryje się we wnętrzu.
Serum wyciśnięte, przez bardzo wygodną i precyzyjną pompkę, połyskuje i ładnie rozświetla skórę. Zaraz po nałożeniu skóra twarzy jest wygładzona, promienna i ładnie rozświetlona.
Rewelacyjnie sprawdza się nakładane pod makijaż, sprawia że skóra wygląda na zdrową, podkład ładnie po nim sunie, w ciągu dnia nie powoduje nadmiernego przetłuszczania się twarzy. Dobrze współgra z podkładami, sprawia że makijaż długo wygląda świeżo.
Niestety trudno odnieść mi się do obietnicy wyrównania kolorytu, zredukowania widoczności przebarwień, czy zaczerwienień, w równie pozytywny sposób, bo te jak były, tak są. Tutaj skuteczność działania oceniłabym nisko, brak efektów i nie mówię tu o jakiś spektakularnych, ale chociaż minimalnych.
Serum jako baza pod makijaż sprawdza się świetnie, natomiast właściwości pielęgnacyjne według mnie są znikome. Rachunek jest prosty, biorąc pod uwagę cenę, poszukam po prostu innej, tańszej bazy pod makijaż, o podobnych właściwościach.
Muszę jednak przyznać że używałam go z wielką przyjemnością, żałuję, że co dobre niestety już się kończy. Odrobina luksusu raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Cena jednak skutecznie odstrasza, ponad 200zł za bazę pod makijaż, to jednak zbyt wiele.
To co rzuca się w oczy to przepiękne opakowanie. Zdjęcie nie oddaje tego jak ta butelka mieni się, lśni, opalizuje, zupełnie tak jak to, co kryje się we wnętrzu.
Serum wyciśnięte, przez bardzo wygodną i precyzyjną pompkę, połyskuje i ładnie rozświetla skórę. Zaraz po nałożeniu skóra twarzy jest wygładzona, promienna i ładnie rozświetlona.
Rewelacyjnie sprawdza się nakładane pod makijaż, sprawia że skóra wygląda na zdrową, podkład ładnie po nim sunie, w ciągu dnia nie powoduje nadmiernego przetłuszczania się twarzy. Dobrze współgra z podkładami, sprawia że makijaż długo wygląda świeżo.
Niestety trudno odnieść mi się do obietnicy wyrównania kolorytu, zredukowania widoczności przebarwień, czy zaczerwienień, w równie pozytywny sposób, bo te jak były, tak są. Tutaj skuteczność działania oceniłabym nisko, brak efektów i nie mówię tu o jakiś spektakularnych, ale chociaż minimalnych.
Serum jako baza pod makijaż sprawdza się świetnie, natomiast właściwości pielęgnacyjne według mnie są znikome. Rachunek jest prosty, biorąc pod uwagę cenę, poszukam po prostu innej, tańszej bazy pod makijaż, o podobnych właściwościach.
Muszę jednak przyznać że używałam go z wielką przyjemnością, żałuję, że co dobre niestety już się kończy. Odrobina luksusu raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Cena jednak skutecznie odstrasza, ponad 200zł za bazę pod makijaż, to jednak zbyt wiele.
wtorek, 17 marca 2015
Gąbka stożkowa Hebe, a jajo Ebelin z DM.
Po kilku tygodniach od zakupu, wracam z recenzją gąbki stożkowej Hebe, która swoim zastosowaniem miała przypominać popularny beautyblender. A jak w praktyce zachowuje się gąbka?
Swój egzemplarz kupiłam od razu jak tylko pojawił się w sprzedaży, pierwsza partia zawierała chyba omyłkowo dwie gąbki (różowa i beżowa), teraz widuję już tylko pakowane pojedynczo, w tej samej cenie.
Nie mam porównania do oryginalnego beautyblendera, nie stać mnie na taki wydatek, jednak w moim posiadaniu jest jajko Ebelin kupione w DMie, mam więc niejako odniesienie do podobnego produktu, co ułatwi mi ocenę.
Jak widać na zdjęciu, obie suche gąbki są podobnego rozmiaru. Różny jest natomiast ich kształt, miękkość i rodzaj gąbki. Widoczna gołym okiem jest odmienna faktura gąbki, inna jest też jej chłonność i elastyczność.
Na powyższym zdjęciu przedstawiłam to, jak wyglądają gąbki po kilkukrotnym namoczeniu w wodzie.
Egzemplarz z Hebe nie zmienił swojego rozmiaru, twardość gąbki pozostała bez zmian.
Jajo Ebelin z pewnością urosło, w czasie moczenia odczuwałam znaczną różnicę w miękkości obu gąbek.
Gąbki różnią się rozmiarem, ale szczególnie odczuwalna jest twardość tej z Hebe.
Używanie jaja Ebelin jest zdecydowanie przyjemniejsze, gąbka jest miękka, więc stemplowanie nią twarzy jest komfortowe, niestety wariant dostępny w Hebe nieprzyjemnie obija mi twarz. Gąbka stożkowa Hebe jest twarda, zbita, trudno tutaj mówić o przyjemności stosowania.
Porównanie oryginalnego beautyblendera z gąbką z Hebe, wypadłoby zapewne sporo gorzej. Z tego co wiem, jest znaczna różnica między nim, a posiadanym przeze mnie jajem Ebelin.
Mam nadzieję że jakość gąbki z Hebe poprawi się, bo ktoś kto ma porównanie, z pewnością nie sięgnie po nią ponownie.
Swój egzemplarz kupiłam od razu jak tylko pojawił się w sprzedaży, pierwsza partia zawierała chyba omyłkowo dwie gąbki (różowa i beżowa), teraz widuję już tylko pakowane pojedynczo, w tej samej cenie.
Nie mam porównania do oryginalnego beautyblendera, nie stać mnie na taki wydatek, jednak w moim posiadaniu jest jajko Ebelin kupione w DMie, mam więc niejako odniesienie do podobnego produktu, co ułatwi mi ocenę.
Od lewej Hebe, po prawej Ebelin |
Jak widać na zdjęciu, obie suche gąbki są podobnego rozmiaru. Różny jest natomiast ich kształt, miękkość i rodzaj gąbki. Widoczna gołym okiem jest odmienna faktura gąbki, inna jest też jej chłonność i elastyczność.
Rozmiar gąbek po kontakcie z wodą |
Na powyższym zdjęciu przedstawiłam to, jak wyglądają gąbki po kilkukrotnym namoczeniu w wodzie.
Egzemplarz z Hebe nie zmienił swojego rozmiaru, twardość gąbki pozostała bez zmian.
Jajo Ebelin z pewnością urosło, w czasie moczenia odczuwałam znaczną różnicę w miękkości obu gąbek.
Gąbki różnią się rozmiarem, ale szczególnie odczuwalna jest twardość tej z Hebe.
Używanie jaja Ebelin jest zdecydowanie przyjemniejsze, gąbka jest miękka, więc stemplowanie nią twarzy jest komfortowe, niestety wariant dostępny w Hebe nieprzyjemnie obija mi twarz. Gąbka stożkowa Hebe jest twarda, zbita, trudno tutaj mówić o przyjemności stosowania.
Porównanie oryginalnego beautyblendera z gąbką z Hebe, wypadłoby zapewne sporo gorzej. Z tego co wiem, jest znaczna różnica między nim, a posiadanym przeze mnie jajem Ebelin.
Mam nadzieję że jakość gąbki z Hebe poprawi się, bo ktoś kto ma porównanie, z pewnością nie sięgnie po nią ponownie.
poniedziałek, 16 marca 2015
Bispol. Świece zapachowe Inspiration. Intensive - namiastka Tobacco Vanille.
Szał na świece zapachowe nie mija, ja sama długo opierałam się zakupom jakichkolwiek, a już szczególnie tych, kosztujących więcej niż kilkanaście zł.
Kiedy jednak poznałam woski Yankee Candle złapałam bakcyla, nie straciłam jednak zdrowego rozsądku. Nie stać mnie i pewnie nigdy nie będzie stać na świece YC, skusiłam się jednak na kilka innych, również jawiących się jako ciekawe.
Jedną z zapachowych świec, jakie pojawiły się u mnie w ostatnich miesiącach jest ta marki Bispol, z serii Inspiration, w wariancie Intensive.
Firma produkuje świece, znicze, wkłady olejowe, zdziwiły mnie więc świece zapachowe w ich ofercie. Wyglądały jednak tak ciekawie, że zdecydowałam się na powąchanie ich.
O ile wariant w białym opakowaniu (Soft) nie spowodował szybszego bicia mojego serca, tak ten w czarnym szkle trafił w moje gusta.
Wąchając wprost z opakowania, czuję delikatniejszą wersję T. Ford Tobacco Vanille. Już przy pierwszym kontakcie z tą świecą odszukałam to podobieństwo i za każdym razem gdy ją wącham, to skojarzenie dominuje.
Podczas palenia świecy, zapach wyczuwalny jest w całym pokoju po kilkudziesięciu minutach, początkowo zbyt szybko gasiłam płomień, a tym samym odbierałam sobie całą przyjemność z jej posiadania. Dopiero dając jej dłuższą chwilę mogę cieszyć się w pełni z jej zapachu.
Świecę kupiłam w Hebe za 14,99zł w promocji, regularna cena to 19,99zł.
Zakup uważam za udany, tym bardziej że zapach Tom Ford zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, jest niedościgniony, niesamowity, ale jak się okazuje, w tej świecy dość przyjemnie odwzorowany. Owszem do pierwowzoru mu daleko, mimo to buduje niesamowitą atmosferę i klimat, i za to ją lubię.
Na stronie producenta pojawił się nowy wariant świec Love, w Hebe niestety niedostępny, jednak kiedy tylko będę mieć okazję, powącham, być może znajdę kolejne cudeńko.
Kiedy jednak poznałam woski Yankee Candle złapałam bakcyla, nie straciłam jednak zdrowego rozsądku. Nie stać mnie i pewnie nigdy nie będzie stać na świece YC, skusiłam się jednak na kilka innych, również jawiących się jako ciekawe.
Jedną z zapachowych świec, jakie pojawiły się u mnie w ostatnich miesiącach jest ta marki Bispol, z serii Inspiration, w wariancie Intensive.
Firma produkuje świece, znicze, wkłady olejowe, zdziwiły mnie więc świece zapachowe w ich ofercie. Wyglądały jednak tak ciekawie, że zdecydowałam się na powąchanie ich.
O ile wariant w białym opakowaniu (Soft) nie spowodował szybszego bicia mojego serca, tak ten w czarnym szkle trafił w moje gusta.
Wąchając wprost z opakowania, czuję delikatniejszą wersję T. Ford Tobacco Vanille. Już przy pierwszym kontakcie z tą świecą odszukałam to podobieństwo i za każdym razem gdy ją wącham, to skojarzenie dominuje.
Podczas palenia świecy, zapach wyczuwalny jest w całym pokoju po kilkudziesięciu minutach, początkowo zbyt szybko gasiłam płomień, a tym samym odbierałam sobie całą przyjemność z jej posiadania. Dopiero dając jej dłuższą chwilę mogę cieszyć się w pełni z jej zapachu.
Świecę kupiłam w Hebe za 14,99zł w promocji, regularna cena to 19,99zł.
Zakup uważam za udany, tym bardziej że zapach Tom Ford zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, jest niedościgniony, niesamowity, ale jak się okazuje, w tej świecy dość przyjemnie odwzorowany. Owszem do pierwowzoru mu daleko, mimo to buduje niesamowitą atmosferę i klimat, i za to ją lubię.
Na stronie producenta pojawił się nowy wariant świec Love, w Hebe niestety niedostępny, jednak kiedy tylko będę mieć okazję, powącham, być może znajdę kolejne cudeńko.
niedziela, 15 marca 2015
Salvador Dali. Purplelight EDT - pachnieć jak naręcze bzu
Lubicie zapachy dosłowne? Bez udziwnień kilkunastu składowych, chcących wybić się na pierwszy plan?
Ja sama sięgam czasem po zapachy praktycznie jednonutowe, bądź takie, które w moim odczuciu właśnie takie są.
Tak jest też w przypadku wody toaletowej Salvadora Dali - Purplelight. Kiedy ją czuję, oczami wyobraźni widzę krzaki bzu, ogromne, rozłożyste i mnie wśród nich, z naręczem kwiatów.
Nuty za fragrantica.com:
- nuty głowy: liście bambusa, kwiat wiśni
- nuty serca: bez, jaśmin, kwait tiare
- nuty bazy: piżmo, wetiwer, drewno migdałowca.
W moim odczuciu, ten zapach to całe naręcze bzu, z wplecioną między nimi gałązką jaśminu.
Zapach szalenie radosny, wiosenno-letni, świeży, przestrzenny i roześmiany.
Kwiaty nie są tu duszące, sama natura, zieleń skąpana w rosie i promieniach wschodzącego słońca.
Nie jest to może nic wybitnego, to bardzo przyjemna dla nosa, niezobowiązująca zabawa zapachem dosłownym.
Zapach wyczuwam na skórze przez około 3 godziny.
Chętnie sięgam po flakon stęskniona za wiosną, gdy za oknem przyroda powoli budzi się do życia, umilam sobie tym samym oczekiwanie na nadejście ciepłych dni i daję sobie trochę radości.
Flakon prosty, poręczny, z charakterystycznym dla S. Dali motywem ust.
Wiosno przyjdź, czekam! Pachnąc bzem...
Ja sama sięgam czasem po zapachy praktycznie jednonutowe, bądź takie, które w moim odczuciu właśnie takie są.
Tak jest też w przypadku wody toaletowej Salvadora Dali - Purplelight. Kiedy ją czuję, oczami wyobraźni widzę krzaki bzu, ogromne, rozłożyste i mnie wśród nich, z naręczem kwiatów.
Nuty za fragrantica.com:
- nuty głowy: liście bambusa, kwiat wiśni
- nuty serca: bez, jaśmin, kwait tiare
- nuty bazy: piżmo, wetiwer, drewno migdałowca.
W moim odczuciu, ten zapach to całe naręcze bzu, z wplecioną między nimi gałązką jaśminu.
Zapach szalenie radosny, wiosenno-letni, świeży, przestrzenny i roześmiany.
Kwiaty nie są tu duszące, sama natura, zieleń skąpana w rosie i promieniach wschodzącego słońca.
Nie jest to może nic wybitnego, to bardzo przyjemna dla nosa, niezobowiązująca zabawa zapachem dosłownym.
Zapach wyczuwam na skórze przez około 3 godziny.
Chętnie sięgam po flakon stęskniona za wiosną, gdy za oknem przyroda powoli budzi się do życia, umilam sobie tym samym oczekiwanie na nadejście ciepłych dni i daję sobie trochę radości.
Flakon prosty, poręczny, z charakterystycznym dla S. Dali motywem ust.
Wiosno przyjdź, czekam! Pachnąc bzem...
wtorek, 10 marca 2015
Oeparol. Płyn micelarny. Drażnisz mnie uszczypliwa koleżanko
Wiele płynów micelarnych przewinęło się przez moje ręce, w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Były lepsze, gorsze, te które rozczarowały, ale i takie, które pozytywnie mnie zaskoczyły. Owszem, ciągle pod ręką mam niezawodne Sensibio Biodermy, chętnie jednak testuję inne, w poszukiwaniu idealnego uzupełnienia, bo że z Biodermy nie zrezygnuję, to jest bardziej niż pewne.
Płyn micelarny do demakijażu marki Oeparol, nie był mi wcześniej znany, owszem przewijał się na blogach, ale żadna konkretna recenzja jakoś nie została w mojej pamięci. Oczekiwania co do niego i moje nastawienie, było jak najbardziej pozytywne, a okazało się że przyjdzie mi się z nim męczyć i ciskać w jego stronę gromy.
Pierwszy kontakt nie zapowiadał tragedii, a dokładnie pierwsze sekundy, z każdą kolejną było bowiem coraz gorzej.
Początkowo przyłożony wacik do powieki, czy też skóry twarzy, nie zapowiadał tragedii, wystarczyło jednak że przesunęłam nim po skórze, albo go delikatnie docisnęłam i skóra reagowała pieczeniem. Każdy kolejny wacik, każdy minimalny ruch, każda sekunda, skutkowała rozdrażnieniem skóry i powodowała ogromne pieczenie.
Mimo takich reakcji, nie poddawałam się, dawałam kolejne szanse, tłumacząc że to może wina kiepskiego stanu mojej skóry, jednak pomimo upływu tygodni, sytuacja nadal nie uległa poprawie.
Myślałam że marka taka jak Oeparol, którą pamiętam jeszcze sprzed wielu, wielu lat, jest w stanie zaproponować coś ciekawego. Niestety mocno się rozczarowałam.
Za każdym razem nie byłam w stanie wykonać pełnego demakijażu tym produktem, szybko musiałam ratować się wodą żelem, by zmyć pozostałości płynu z twarzy, a potem domywać resztki makijażu micelem Biodermy.
Nie polecam produktu, sama będę omijać go szerokim łukiem.
Płyn micelarny do demakijażu marki Oeparol, nie był mi wcześniej znany, owszem przewijał się na blogach, ale żadna konkretna recenzja jakoś nie została w mojej pamięci. Oczekiwania co do niego i moje nastawienie, było jak najbardziej pozytywne, a okazało się że przyjdzie mi się z nim męczyć i ciskać w jego stronę gromy.
Pierwszy kontakt nie zapowiadał tragedii, a dokładnie pierwsze sekundy, z każdą kolejną było bowiem coraz gorzej.
Początkowo przyłożony wacik do powieki, czy też skóry twarzy, nie zapowiadał tragedii, wystarczyło jednak że przesunęłam nim po skórze, albo go delikatnie docisnęłam i skóra reagowała pieczeniem. Każdy kolejny wacik, każdy minimalny ruch, każda sekunda, skutkowała rozdrażnieniem skóry i powodowała ogromne pieczenie.
Mimo takich reakcji, nie poddawałam się, dawałam kolejne szanse, tłumacząc że to może wina kiepskiego stanu mojej skóry, jednak pomimo upływu tygodni, sytuacja nadal nie uległa poprawie.
Myślałam że marka taka jak Oeparol, którą pamiętam jeszcze sprzed wielu, wielu lat, jest w stanie zaproponować coś ciekawego. Niestety mocno się rozczarowałam.
Za każdym razem nie byłam w stanie wykonać pełnego demakijażu tym produktem, szybko musiałam ratować się wodą żelem, by zmyć pozostałości płynu z twarzy, a potem domywać resztki makijażu micelem Biodermy.
Nie polecam produktu, sama będę omijać go szerokim łukiem.
poniedziałek, 9 marca 2015
Vipera. Palety magnetyczne. Puzzle Magnetic Play Zone
Palety magnetyczne to podstawowa dobrej organizacji prasowanych kosmetyków kolorowych. W moich zbiorach można znaleźć sporą ilość testerowych wersji cieni, róży i bronzerów. Kluczem do ich wygodnego użytkowania są właśnie palety.
W ostatnim czasie, w dużej mierze opieram się na paletach marki Vipera. Trafiłam na nie zupełnie przypadkiem, zobaczyłam je na standzie w jednej z drogerii. Kiedyś bazowałam na paletach Inglot, jednak w krótkim czasie zostały wycofane warianty bez podziałów, z gładką powierzchnią, umożliwiającą wklejanie różnej wielkości produktów.
Palety Vipera stały się świetnym ich zamiennikiem, pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet sporo lepszym.
Mnogość wymiarów pozwala na dobranie odpowiedniej wielkości palety, tak by była dla nas wygodna, wystarczająco duża/mała i można było znaleźć dla niej odpowiednie miejsce.
Wszystkie moje wymagania spełniają dostępne warianty palet.
Każda z palet ma swoje miejsce na blacie mojej komody.
Trzy znajdują się na akrylowych organizerach: dwie małe i jedna średnia z serii profesjonalnej.
Jedną wsuwam pod organizer na nóżkach - jest to mała z linii profesjonalnej.
Pokażę pokrótce co skrywa wnętrze palet.
Najmniejsze posiadane przeze mnie palety wypełnione są cieniami do powiek, oraz tymi do brwi. Swoje miejsce znalazły tutaj cienie marek takich jak Bourjois, MaryKay, ArtDeco.
Kolejna taka sama paleta to znów cienie: Bourjois, Misslyn, Peggy Sage, YSL
Model który wykorzystałam to Vipera Duża Paleta Puzzle Magnetic Play Zone z Satynową pokrywką - koszt w zależności od miejsca to około 23-25zł.
Wymiary paletki: 12,9 cm x 12,8 cm x 1,4 cm.
Ten wariant jest dostępny w drogeriach, można dzięki temu mieć go od ręki.
Kolejne dwie palety należą do serii profesjonalnej, te kupiłam bezpośrednio na ich stronie internetowej, nie widziałam ich bowiem w żadnej stacjonarnej drogerii.
Tak samo jak poprzednie, te również mają zamknięcia na magnes, pokrywa jest satynowa i łatwa w utrzymaniu czystości (warianty testerowe w drogeriach, mają przezroczyste pokrywy). Magnes jest na tyle mocny, że pokrywka sama z pewnością się nie zsunie. Mocna jest również powierzchnia magnesowa, stanowiąca jej wnętrze.
Kolejna paleta kryje w sobie pudry i bronzery. Testerowe kosmetyki z tej kategorii, nie były używane przeze mnie zbyt często, od kiedy jednak są w tej palecie, mam lepszą dostępność i pogląd na posiadane odcienie.
Ten model to Vipera Profesjonalna Mała Paleta Puzzle Magnetic Play Zone z Satynową pokrywką - 34,90zł
Wymiary paletki: 18,5 cm x 13 cm x 1,4 cm.
Wcale nie jest ona tak mała, dla mnie jednak wystarczająca. Biorąc pod uwagę skrywające ją kosmetyki, oraz ograniczoną przestrzeń w której ją chowam, jest idealna.
Ostatnia z palet to cienie rzadziej używane, jak również te, które nie zmieściły się do poprzednich. Myślę że i ona szybko zostanie zapełniona.
Vipera Profesjonalna Średnia Paleta Puzzle Magnetic Play Zone z Satynową pokrywką - 39,90zł
Wymiary paletki: 24 cm x 12,8 cm x 1,4 cm
Przeszło mi przez myśl, czy nie przenieść wszystkich moich róży Bourjois, zarówno testerowch, jak i tych w oryginalnych pudełeczkach, do takiej właśnie palety.
Być może dokupię kolejną, właśnie w tym celu, muszę jednak sprawdzić który wymiar będzie wystarczający.
Zabawa Puzzlami Vipery bardzo mi się podoba i długo nie będę mieć jej dość. Co prawda żadnej z palet nie zapełniłam kosmetykami Vipery, daje ona jednak możliwość dowolnej aranżacji swojego wnętrza, korzystam więc i używam tego co mam.
Polecam palety Vipera, to świetny sposób organizacji swojego kolorowego kącika.
Ja sama czekam na kolejny dzień z darmową dostawą w ich sklepie internetowym(lubię oszczędzać ;) ), a potem znów będę porządkować to, co pozostało do ogarnięcia.
W ostatnim czasie, w dużej mierze opieram się na paletach marki Vipera. Trafiłam na nie zupełnie przypadkiem, zobaczyłam je na standzie w jednej z drogerii. Kiedyś bazowałam na paletach Inglot, jednak w krótkim czasie zostały wycofane warianty bez podziałów, z gładką powierzchnią, umożliwiającą wklejanie różnej wielkości produktów.
Palety Vipera stały się świetnym ich zamiennikiem, pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet sporo lepszym.
Mnogość wymiarów pozwala na dobranie odpowiedniej wielkości palety, tak by była dla nas wygodna, wystarczająco duża/mała i można było znaleźć dla niej odpowiednie miejsce.
Wszystkie moje wymagania spełniają dostępne warianty palet.
Każda z palet ma swoje miejsce na blacie mojej komody.
Trzy znajdują się na akrylowych organizerach: dwie małe i jedna średnia z serii profesjonalnej.
Jedną wsuwam pod organizer na nóżkach - jest to mała z linii profesjonalnej.
Pokażę pokrótce co skrywa wnętrze palet.
Najmniejsze posiadane przeze mnie palety wypełnione są cieniami do powiek, oraz tymi do brwi. Swoje miejsce znalazły tutaj cienie marek takich jak Bourjois, MaryKay, ArtDeco.
Kolejna taka sama paleta to znów cienie: Bourjois, Misslyn, Peggy Sage, YSL
Model który wykorzystałam to Vipera Duża Paleta Puzzle Magnetic Play Zone z Satynową pokrywką - koszt w zależności od miejsca to około 23-25zł.
Wymiary paletki: 12,9 cm x 12,8 cm x 1,4 cm.
Ten wariant jest dostępny w drogeriach, można dzięki temu mieć go od ręki.
Kolejne dwie palety należą do serii profesjonalnej, te kupiłam bezpośrednio na ich stronie internetowej, nie widziałam ich bowiem w żadnej stacjonarnej drogerii.
Tak samo jak poprzednie, te również mają zamknięcia na magnes, pokrywa jest satynowa i łatwa w utrzymaniu czystości (warianty testerowe w drogeriach, mają przezroczyste pokrywy). Magnes jest na tyle mocny, że pokrywka sama z pewnością się nie zsunie. Mocna jest również powierzchnia magnesowa, stanowiąca jej wnętrze.
Kolejna paleta kryje w sobie pudry i bronzery. Testerowe kosmetyki z tej kategorii, nie były używane przeze mnie zbyt często, od kiedy jednak są w tej palecie, mam lepszą dostępność i pogląd na posiadane odcienie.
Ten model to Vipera Profesjonalna Mała Paleta Puzzle Magnetic Play Zone z Satynową pokrywką - 34,90zł
Wymiary paletki: 18,5 cm x 13 cm x 1,4 cm.
Wcale nie jest ona tak mała, dla mnie jednak wystarczająca. Biorąc pod uwagę skrywające ją kosmetyki, oraz ograniczoną przestrzeń w której ją chowam, jest idealna.
Ostatnia z palet to cienie rzadziej używane, jak również te, które nie zmieściły się do poprzednich. Myślę że i ona szybko zostanie zapełniona.
Vipera Profesjonalna Średnia Paleta Puzzle Magnetic Play Zone z Satynową pokrywką - 39,90zł
Wymiary paletki: 24 cm x 12,8 cm x 1,4 cm
Przeszło mi przez myśl, czy nie przenieść wszystkich moich róży Bourjois, zarówno testerowch, jak i tych w oryginalnych pudełeczkach, do takiej właśnie palety.
Być może dokupię kolejną, właśnie w tym celu, muszę jednak sprawdzić który wymiar będzie wystarczający.
Zabawa Puzzlami Vipery bardzo mi się podoba i długo nie będę mieć jej dość. Co prawda żadnej z palet nie zapełniłam kosmetykami Vipery, daje ona jednak możliwość dowolnej aranżacji swojego wnętrza, korzystam więc i używam tego co mam.
Polecam palety Vipera, to świetny sposób organizacji swojego kolorowego kącika.
Ja sama czekam na kolejny dzień z darmową dostawą w ich sklepie internetowym(lubię oszczędzać ;) ), a potem znów będę porządkować to, co pozostało do ogarnięcia.
niedziela, 8 marca 2015
Gucci by Gucci EDP. Stonowana elegancja
Jest weekend, przyszła więc pora na pachnący wpis, a dokładnie zapach z kategorii Chypre Floral - Gucci by Gucci edp.
Flakon ten gości u mnie już jakiś czas, nie jest to żadna nowość, zapach został wypuszczony na rynek w 2007 roku, zaraz po nim w 2008 roku pojawił się wariant EDT, zamknięty w jaśniejszym flakonie, potem kolejne warianty Premiere w 2012 i 2014 roku.
Flakon jest prosty, bez zbędnych udziwnień, utrzymany w tonacji brązu, połączonego ze złotem. Dodatkowym charakterystycznym elementem, są zdobiące go zawieszki. On sam jest dość masywny, czuć jego ciężar w ręce.
Nuty zapachowe za fragrantica.com:
- Nuty głowy: guava, gruszka
- Nuty serca: kwiat Tiare
- Nuty bazy: paczula, piżmo i miód
Kompozycja trudna jest do opisania własnymi włosami, nie powiedziałabym że czuję tu gruszkę, nie dostrzegam też guavy, jeśli są, to umykają w oka mgnieniu ustępując miejsca kolejnym nutom. Zapach z pewnością nie należy do ciężkich, dominujących, nie można za to odmówić mu niesamowitej głębi.
Być może to nieznany mi kwiat Tiare buduje ten zapach, w połączeniu z paczulą i miodem, nadaje mu tajemniczości i wielowymiarowej elegancji.
Zapach jest ciepły, pełen gracji, oraz dostojnej elegancji. Pięknie układa się na skórze, współgra z nią i tworzy niesamowity ogon.
Jeden z zapachów który nosi się z przyjemnością, bez zgrzytów, idealnie dopasowany i skrojony.
Chętnie noszę go zarówno na wieczór, jak i w ciągu dnia. Lubię go również na wyjątkowe okazje. Miło poczuć się kobietą, lepszą wersją samej siebie.
Znacie ten zapach, może Waszymi faworytami są inne kompozycje Gucci?
Flakon ten gości u mnie już jakiś czas, nie jest to żadna nowość, zapach został wypuszczony na rynek w 2007 roku, zaraz po nim w 2008 roku pojawił się wariant EDT, zamknięty w jaśniejszym flakonie, potem kolejne warianty Premiere w 2012 i 2014 roku.
Flakon jest prosty, bez zbędnych udziwnień, utrzymany w tonacji brązu, połączonego ze złotem. Dodatkowym charakterystycznym elementem, są zdobiące go zawieszki. On sam jest dość masywny, czuć jego ciężar w ręce.
Nuty zapachowe za fragrantica.com:
- Nuty głowy: guava, gruszka
- Nuty serca: kwiat Tiare
- Nuty bazy: paczula, piżmo i miód
Kompozycja trudna jest do opisania własnymi włosami, nie powiedziałabym że czuję tu gruszkę, nie dostrzegam też guavy, jeśli są, to umykają w oka mgnieniu ustępując miejsca kolejnym nutom. Zapach z pewnością nie należy do ciężkich, dominujących, nie można za to odmówić mu niesamowitej głębi.
Być może to nieznany mi kwiat Tiare buduje ten zapach, w połączeniu z paczulą i miodem, nadaje mu tajemniczości i wielowymiarowej elegancji.
Zapach jest ciepły, pełen gracji, oraz dostojnej elegancji. Pięknie układa się na skórze, współgra z nią i tworzy niesamowity ogon.
Jeden z zapachów który nosi się z przyjemnością, bez zgrzytów, idealnie dopasowany i skrojony.
Chętnie noszę go zarówno na wieczór, jak i w ciągu dnia. Lubię go również na wyjątkowe okazje. Miło poczuć się kobietą, lepszą wersją samej siebie.
Znacie ten zapach, może Waszymi faworytami są inne kompozycje Gucci?
sobota, 7 marca 2015
Bourjois. Cienie do powiek - pojedyncze
Dziś ponownie na tapecie będzie marka Bourjois, jedna z moich ulubionych, drogeryjnych firm makijażowych.
Szczególnie chętnie sięgam po ich podkłady, korektory oraz właśnie cienie.
Chciałabym pokrótce przedstawić te pojedyncze kolory, które udało mi się kupić za niewielkie pieniądze, już dobrych kilkanaście miesięcy temu.
Posiadane przeze mnie egzemplarze, to wersje testerowe, stąd brak oryginalnego opakowania.
Muszę jednak przyznać że zdarzyło mi się inny cień z tej serii wyciągać z plastiku, by zmieścił się do palety, w której je przechowuję.
Niestety nie jestem w stanie dokładnie podać Wam nazw kolorów, niektóre z nich wytarły się w znacznym stopniu:
Górny rząd od lewej:
12 - Bleu Magnetique
Prune (?)
54 – Marron Glace
Brun (?)
Każdy z kolorów trafiał do mnie zupełnie przypadkiem, dorzucałam je do innych zakupów na Allegro, wystarczyło że miałam jakąś wizję i pomysł na konkretny z dostępnych egzemplarzy. Koszt takich cieni to czasem niecałe 5zł, bywało że i 3,99zł. Nie są to duże pieniądze, a muszę przyznać że sięgam po nie dość często.
* Kolejnym kolorem, jako jednym z nielicznych, jestem w stanie wykonać prawie cały makijaż powieki, rozświetlam wtedy tylko wewnętrzny kącik czymś jaśniejszym i gotowe.
Marron Glace uważam również za najlepiej napigmentowany cień z całej gromadki.
* Ostatniego z cieni używam zdecydowanie najmniej, wolę jednak te błyszczące warianty, te które opalizują, może gdyby brąz był chłodniejszy... Tak, pewnie Ci co mnie znają powiedzą że przecież ja lubię wszystkie cienie, to prawda, ale ten najmniej ;)
Trwałość cieni jest bez zarzutu, aplikacja dość prosta, bogactwo dostępnych kolorów na aukcjach sprawia, że każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie.
Ja ze swojej strony polecam wypróbować choć 2 kolory, tak przy okazji innych zakupów. Myślę że się nie rozczarujecie.
Szczególnie chętnie sięgam po ich podkłady, korektory oraz właśnie cienie.
Chciałabym pokrótce przedstawić te pojedyncze kolory, które udało mi się kupić za niewielkie pieniądze, już dobrych kilkanaście miesięcy temu.
Posiadane przeze mnie egzemplarze, to wersje testerowe, stąd brak oryginalnego opakowania.
Muszę jednak przyznać że zdarzyło mi się inny cień z tej serii wyciągać z plastiku, by zmieścił się do palety, w której je przechowuję.
Niestety nie jestem w stanie dokładnie podać Wam nazw kolorów, niektóre z nich wytarły się w znacznym stopniu:
Górny rząd od lewej:
12 - Bleu Magnetique
Prune (?)
54 – Marron Glace
Brun (?)
Każdy z kolorów trafiał do mnie zupełnie przypadkiem, dorzucałam je do innych zakupów na Allegro, wystarczyło że miałam jakąś wizję i pomysł na konkretny z dostępnych egzemplarzy. Koszt takich cieni to czasem niecałe 5zł, bywało że i 3,99zł. Nie są to duże pieniądze, a muszę przyznać że sięgam po nie dość często.
* Pierwszy kolor od lewej, świetnie gasi zbyt ciepły odcień fioletu na powiece, lubię go również w zewnętrznym kąciku dolnej powieki. Chłodne tony sprawiają że oko wygląda na wypoczęte.
* Drugi z cieni lubię w makijażach z fioletem i różem, czasem jeśli cienie są zbyt płaskie, zbyt matowe muskam je odrobiną tego cienia.* Kolejnym kolorem, jako jednym z nielicznych, jestem w stanie wykonać prawie cały makijaż powieki, rozświetlam wtedy tylko wewnętrzny kącik czymś jaśniejszym i gotowe.
Marron Glace uważam również za najlepiej napigmentowany cień z całej gromadki.
* Ostatniego z cieni używam zdecydowanie najmniej, wolę jednak te błyszczące warianty, te które opalizują, może gdyby brąz był chłodniejszy... Tak, pewnie Ci co mnie znają powiedzą że przecież ja lubię wszystkie cienie, to prawda, ale ten najmniej ;)
Trwałość cieni jest bez zarzutu, aplikacja dość prosta, bogactwo dostępnych kolorów na aukcjach sprawia, że każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie.
Ja ze swojej strony polecam wypróbować choć 2 kolory, tak przy okazji innych zakupów. Myślę że się nie rozczarujecie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)