Kto mnie dobrze zna, ten wie, że pędzle to mój konik. To coś co uwielbiam, bez czego nie umiem się obejść.
Mam swoje ulubione kształty, rozmiary, twardość/miękkość włosia. Mając do dyspozycji ostatnie wolne grosiki i złotówki - sprawiam sobie pędzel, albo dwa, na poprawę humoru, czy też w nagrodę za coś ;) One nie mają terminu ważności, daty która nas goni, więc tutaj nadmiar nigdy nie powoduje wyrzutów sumienia.
Nie rujnuję się jednak zanadto, nie wydaję stówy na jeden pędzel. Lubię szukać perełek w przyzwoitych cenach, przy dobrej jakości.
W moich szeregach dumnie prężą się pędzle: Sephora, Maestro, Hakuro, Ecotools, Sense&Body, Douglas, Pierre Rene.
Zdarza mi się dublować ten sam pędzel, skoro jest rewelacyjny, muszę mieć zawsze czysty i suchy egzemplarz gotowy do użycia.
Ostatnio wpadł mi w ręce pędzel firmy Palladio, marki raczej mało znanej na naszym rynku. Pamiętam jednak wpisy na wizażu, sprzed kilku dobrych lat, wychwalające puder ryżowy, oraz bibułki matujące tej firmy, to chyba ich najbardziej znane w Polsce produkty.
Poznawanie firmy zaczęłam od pędzla - Flat Shadow Brush.
To co zasługuje jako pierwsze na uwagę, to zapakowanie pędzla. Nie spotkałam się z tym wcześniej, w żadnej innej firmie. Pędzelek znajduje się w szczelnej tubie, nie kurzy się więc czekając aż ktoś go kupi.
Dodatkowo jest to świetny sposób na transport pędzli, jeśli zabieramy ze sobą jeden, czy dwa pędzle, na krótki wyjazd.
Pędzel wykonany jest z naturalnego włosia, dość sprężystego, ale nadal puszystego, więc można nim wklepywać cień, jak i delikatnie rozcierać.
Rewelacyjnie nabiera cienie, niezależnie jakimi przez ostatnie tygodnie się malowałam, z każdym radził sobie doskonale. Cechuje się dobrą przyczepnością jednym słowem.
Taka wielkość sprawdza się do nakładania cienia bazowego na całą powiekę, jak również w wybrane tylko partie.
Pomimo kilkukrotnego prania, nie zmienił swojego kształtu, nie wypadło również z niego włosie. Nadal jest miękkie i bezpieczne dla delikatnej skóry powiek.
A piorę pędzle często, nie oszczędzając żadnego:
Z pewnością następnym pędzlem po jaki sięgnę, będzie Palladio Smudge Brush - Pędzel do rozcierania cieni do powiek. Mam coraz większą ochotę go poznać, myślę że się nie zawiodę.
Wyszukiwanie perełek wśród mniej znanych firm, coraz bardziej mnie wciąga.
Słyszałyście o tej firmie? Jakich pędzli do powiek brakuje jeszcze w Waszych zbiorach?
sobota, 31 maja 2014
piątek, 30 maja 2014
Konkurs dla blogerek - „Twój pomysł na wiosenny makijaż Astor”
Firma Astor szuka kolejnych 11 blogerek, które zostaną ich Ambasadorkami Piękna i będą mogły testować ich nowości kosmetyczne.
Zadanie nie jest trudne, warto więc skorzystać z ładnej, słonecznej pogody, która sprzyja robieniu zdjęć i podjąć wyzwanie.
Poniżej przedstawię zasady:
Sama nie tak dawno pokazywałam Wam makijaż oka wykonany paletką cieni Astor: tutaj
Przypominam też o moim rozdaniu z marką Astor. Do tej pory zgłosiło się niewiele chętnych, więc szanse są spore. Zapraszam tutaj
Pozdrawiam i zachęcam do wzięcia udziału w obu konkursach.
Zadanie nie jest trudne, warto więc skorzystać z ładnej, słonecznej pogody, która sprzyja robieniu zdjęć i podjąć wyzwanie.
Poniżej przedstawię zasady:
- Data trwania konkursu: 5.05-2.06.2014
- Cel: wyłonienie kolejnych 11 blogerek, które zostaną zaproszone do współpracy z Astor
- Zadaniem uczestniczek jest stworzenie (i opublikowanie na blogu) wiosennego makijażu wykonanego kosmetykami Astor (musi być użyty minimum jeden kosmetyk Astor)
- Uczestniczki wysyłają swoje zgłoszenie na adres email: [email protected] wraz ze statystykami bloga i linkiem do propozycji makijażu
- Zwyciężczynie zostają dołączone do programu i otrzymują powitalne zestawy od marki Astor
- Więcej informacji na temat konkursu znajdziecie na: http://on.fb.me/1dNfcYy
Sama nie tak dawno pokazywałam Wam makijaż oka wykonany paletką cieni Astor: tutaj
Przypominam też o moim rozdaniu z marką Astor. Do tej pory zgłosiło się niewiele chętnych, więc szanse są spore. Zapraszam tutaj
Pozdrawiam i zachęcam do wzięcia udziału w obu konkursach.
wtorek, 27 maja 2014
Yasumi. Vitamin Cocktail Express Shaker Mask. Koktajl witaminowy.
Ostatnio maseczkowa ze mnie dziewczyna. Kontynuuje w miarę możliwości mój plan, uzupełniam moją pielęgnacje w regularne nakładanie maseczek, serum itp.
Niestety ostatnie dni mnie nie rozpieszczały. Przeziębienie, które zwaliło mnie z nóg, nadal nie odpuszcza. Nie poddaję się jednak, wychodzę z założenia, że jeśli nie mogę sobie pozwolić na przeleżenie choroby w łóżku, to lepiej wcale się nie kłaść, a chorobę najlepiej wtedy przechodzić ;)
Bywały dni że nie miałam siły zadbać właściwie o cerę, a wieczorna pielęgnacja ograniczyła się do minimum.
W prześwitach sił witalnych nakładałam sobie maseczkę na twarz, by uciszyć wyrzuty sumienia :)
Wiosna za oknem, zieleń, słońce i energia, a mnie energii dostarczył Koktajl Witaminowy Yasumi.
Pierwszy raz obcowałam z taką formą maseczki, mowa o maseczce ekspresowej shakerowej. :)
Samo przygotowanie jest banalnie proste, a przy tym widowiskowe i dające niemałą frajdę.
Wytrząsam sobie maseczkę, tak jakbym w jakimś stopniu sama ją robiła, choć jednie mieszam, a dokładnie wstrząsam.
Na opakowaniu mamy cały instruktaż przygotowania takiej maski. Proporcje zmieszania proszku z wodą, oraz czas wstrząsania. Ja podzieliłam proszek na dwie części, tak by starczyło mi na dwie aplikacje na twarz, gdyż cała saszetka starcza na twarz, szyję, oraz dekolt.
Dodałam oczywiście odpowiednio mniejszą ilość wody.
Po minucie wstrząsania otrzymujemy jednolitą konsystencję, której aplikację z pewnością ułatwi pędzelek.
Co dla mnie istotne, maska ma formę lekkiego musu, nie pozostawia po zmyciu tłustej warstwy, więc przy mojej mieszanej cerze jest idealna. Nawet latem, przy wysokich temperaturach nakładana na twarz powinna przynosić raczej ukojenie, bez obciążania.
Maska stanowiła w czasie choroby ratunkowy plaster na skórę.
Wysuszona i trochę zaniedbana skóra, stała się gładsza w dotyku, bardziej jędrna, a wyraźnie wcześniej zaznaczone suche i łuszczące się place, mniej zaczerwienione.
Odbicie w lustrze też jakby mniej straszy, a cera odzyskała zdrowszy koloryt.
Jestem zadowolona z efektu, który motywuje mnie do odzyskania pełni sił i pilnowania planu pielęgnacji.
Ta, oraz inne maski z tej serii tutaj
Przy najbliższej okazji będę chciała spróbować jeszcze wariant: Stop The Clock Express Shaker Mask
Ciekawa jestem, czy często sięgacie po maseczki? Czym kierujecie się przy ich wyborze?
Niestety ostatnie dni mnie nie rozpieszczały. Przeziębienie, które zwaliło mnie z nóg, nadal nie odpuszcza. Nie poddaję się jednak, wychodzę z założenia, że jeśli nie mogę sobie pozwolić na przeleżenie choroby w łóżku, to lepiej wcale się nie kłaść, a chorobę najlepiej wtedy przechodzić ;)
Bywały dni że nie miałam siły zadbać właściwie o cerę, a wieczorna pielęgnacja ograniczyła się do minimum.
W prześwitach sił witalnych nakładałam sobie maseczkę na twarz, by uciszyć wyrzuty sumienia :)
Wiosna za oknem, zieleń, słońce i energia, a mnie energii dostarczył Koktajl Witaminowy Yasumi.
Pierwszy raz obcowałam z taką formą maseczki, mowa o maseczce ekspresowej shakerowej. :)
Samo przygotowanie jest banalnie proste, a przy tym widowiskowe i dające niemałą frajdę.
Wytrząsam sobie maseczkę, tak jakbym w jakimś stopniu sama ją robiła, choć jednie mieszam, a dokładnie wstrząsam.
Na opakowaniu mamy cały instruktaż przygotowania takiej maski. Proporcje zmieszania proszku z wodą, oraz czas wstrząsania. Ja podzieliłam proszek na dwie części, tak by starczyło mi na dwie aplikacje na twarz, gdyż cała saszetka starcza na twarz, szyję, oraz dekolt.
Dodałam oczywiście odpowiednio mniejszą ilość wody.
Po minucie wstrząsania otrzymujemy jednolitą konsystencję, której aplikację z pewnością ułatwi pędzelek.
Co dla mnie istotne, maska ma formę lekkiego musu, nie pozostawia po zmyciu tłustej warstwy, więc przy mojej mieszanej cerze jest idealna. Nawet latem, przy wysokich temperaturach nakładana na twarz powinna przynosić raczej ukojenie, bez obciążania.
Maska stanowiła w czasie choroby ratunkowy plaster na skórę.
Wysuszona i trochę zaniedbana skóra, stała się gładsza w dotyku, bardziej jędrna, a wyraźnie wcześniej zaznaczone suche i łuszczące się place, mniej zaczerwienione.
Odbicie w lustrze też jakby mniej straszy, a cera odzyskała zdrowszy koloryt.
Jestem zadowolona z efektu, który motywuje mnie do odzyskania pełni sił i pilnowania planu pielęgnacji.
Ta, oraz inne maski z tej serii tutaj
Przy najbliższej okazji będę chciała spróbować jeszcze wariant: Stop The Clock Express Shaker Mask
Ciekawa jestem, czy często sięgacie po maseczki? Czym kierujecie się przy ich wyborze?
poniedziałek, 26 maja 2014
Konkurs na dzień Mamy - Astor
Witajcie.
Dziś wpis trochę inny, a mianowicie konkursowy. Firma Astor ufundowała dla Was 2 zestawy kosmetyków, aby dać sobie szansę ich zdobycia, wystarczy dosłownie chwila.
Wyjątkowy dzień zasługuje na niespodziankę.
Regulamin konkursu:
1. Konkurs trwa od 26.05.2014r do 02.06.2014r
2. Przeznaczony jest dla pełnoletnich użytkowników. Dostawa nagrody tylko na terenie Polski. Wysyłką nagród będzie zajmować się fundator COTY Polska Sp. z o.o.
3. Aby wziąć udział należy:
- Być publicznym obserwatorem mojego bloga.
- Polubić FB fundatora nagród: Astor
- polubić mój profil na Facebook (opcjonalnie) - Facebook
- W komentarzu pod tym wpisem:
4. Jedna osoba może dodać tylko jedno zgłoszenie, jak również, jedna osoba może wygrać tylko jeden zestaw.
5. Zwycięzcami zostaną 2 osoby, które najbardziej kreatywnie dokończą zdanie.
Otrzymają one zestawy kosmetyków – tusz do rzęs Seduction Code oraz lakier do paznokci Quickn’ Go 45 Seconds.
6. Wyniki ogłoszę w ciągu 3 dni od dnia zakończenia konkursu. 3 dni czekam również na dane do wysyłki, pod adresem [email protected].
Dziś wpis trochę inny, a mianowicie konkursowy. Firma Astor ufundowała dla Was 2 zestawy kosmetyków, aby dać sobie szansę ich zdobycia, wystarczy dosłownie chwila.
Wyjątkowy dzień zasługuje na niespodziankę.
Regulamin konkursu:
1. Konkurs trwa od 26.05.2014r do 02.06.2014r
2. Przeznaczony jest dla pełnoletnich użytkowników. Dostawa nagrody tylko na terenie Polski. Wysyłką nagród będzie zajmować się fundator COTY Polska Sp. z o.o.
3. Aby wziąć udział należy:
- Być publicznym obserwatorem mojego bloga.
- Polubić FB fundatora nagród: Astor
- polubić mój profil na Facebook (opcjonalnie) - Facebook
- W komentarzu pod tym wpisem:
- wpisać swoje Imię i pierwszą literę nazwiska
- nick pod jakim obserwujecie mój blog
- oraz dokończyć zdanie: „Idealna chwila z moją mamą to....”
4. Jedna osoba może dodać tylko jedno zgłoszenie, jak również, jedna osoba może wygrać tylko jeden zestaw.
5. Zwycięzcami zostaną 2 osoby, które najbardziej kreatywnie dokończą zdanie.
Otrzymają one zestawy kosmetyków – tusz do rzęs Seduction Code oraz lakier do paznokci Quickn’ Go 45 Seconds.
6. Wyniki ogłoszę w ciągu 3 dni od dnia zakończenia konkursu. 3 dni czekam również na dane do wysyłki, pod adresem [email protected].
piątek, 23 maja 2014
Revlon, Grow Luscious by Fabulash Mascara
Kolejny w moich progach tusz Revlon, podobne opakowanie, ale inna szczoteczka i inna opinia.
Poprzedni zaprezentowałam tutaj: Revlon, Grow Luscious Plumping Mascara
Tusz, rzecz istotna i choć nie wymagam efektu sztucznych rzęs, to jednak lubię podkreślać ich czerń, lekko pogrubić, wydłużyć, ot po prostu zaznaczyć ich istnienie.
Ja, od lat zwolenniczka malutkich szczoteczek, po raz kolejny bawię się w szczoty giganty.
Muszę do tego przyznać, że ta wersja posiada szczotkę zdecydowanie większą i grubszą od swojego poprzednika, co jednak w tym przypadku działa na plus.
Włoski są zagęszczone, jest ich większa ilość, dzięki czemu zdecydowanie lepiej pokrywają rzęsy tuszem, przy tym dobrze je rozdzielając.
Włoski na szczoteczce się różnej długości (kształt choinki) co sprawia że łatwo się nią manewruje i nie rani oka.
Czerń tuszu, również jest dla mnie satysfakcjonująca.
Ponoć jest to również tusz wzmacniający i odżywczo działający na rzęsy, trudno mi się do tego jednak odnieść. Równolegle stosuję odżywki, które pielęgnują rzęsy.
Tusz bardziej wydłuża, niż pogrubia, choć nadanie objętości też jest widoczne, niemniej jednak mogłoby być lepsze.
Nie zauważyłam osypywania, ani kłopotliwego sklejania. Od początku współpracuje mi się z nim dobrze, nie musiałam odczekiwać kilkunastu dni, nim konsystencja tuszu zgęstnieje.
Oceniam go zdecydowanie lepiej niż Revlon, Grow Luscious Plumping Mascara, efekt jaki daje, bardziej mi odpowiada.
Ideałem może nie jest, ale daje radę.
Efekt na rzęsach przedstawiam poniżej:
używałam go również przy makijażach z tego wpisu: Tydzień w oka kolorze
Tusz dobry, lepszy od poprzednika, nie byłabym jednak sobą, gdybym nie sięgnęła po inne następnym razem.
Poprzedni zaprezentowałam tutaj: Revlon, Grow Luscious Plumping Mascara
Tusz, rzecz istotna i choć nie wymagam efektu sztucznych rzęs, to jednak lubię podkreślać ich czerń, lekko pogrubić, wydłużyć, ot po prostu zaznaczyć ich istnienie.
Ja, od lat zwolenniczka malutkich szczoteczek, po raz kolejny bawię się w szczoty giganty.
Muszę do tego przyznać, że ta wersja posiada szczotkę zdecydowanie większą i grubszą od swojego poprzednika, co jednak w tym przypadku działa na plus.
Włoski są zagęszczone, jest ich większa ilość, dzięki czemu zdecydowanie lepiej pokrywają rzęsy tuszem, przy tym dobrze je rozdzielając.
Włoski na szczoteczce się różnej długości (kształt choinki) co sprawia że łatwo się nią manewruje i nie rani oka.
Czerń tuszu, również jest dla mnie satysfakcjonująca.
Ponoć jest to również tusz wzmacniający i odżywczo działający na rzęsy, trudno mi się do tego jednak odnieść. Równolegle stosuję odżywki, które pielęgnują rzęsy.
Tusz bardziej wydłuża, niż pogrubia, choć nadanie objętości też jest widoczne, niemniej jednak mogłoby być lepsze.
Nie zauważyłam osypywania, ani kłopotliwego sklejania. Od początku współpracuje mi się z nim dobrze, nie musiałam odczekiwać kilkunastu dni, nim konsystencja tuszu zgęstnieje.
Oceniam go zdecydowanie lepiej niż Revlon, Grow Luscious Plumping Mascara, efekt jaki daje, bardziej mi odpowiada.
Ideałem może nie jest, ale daje radę.
Efekt na rzęsach przedstawiam poniżej:
na rzęsach opisywany tusz Revlon |
używałam go również przy makijażach z tego wpisu: Tydzień w oka kolorze
Tusz dobry, lepszy od poprzednika, nie byłabym jednak sobą, gdybym nie sięgnęła po inne następnym razem.
środa, 21 maja 2014
Emolium. Emulsja do kąpieli, stosowana przez osobę dorosłą
Uwielbiam kąpiele, jednak bywają chwile, gdy skóra jest tak ściągnięta i wysuszona, że każdy kontakt z wodą wywołuje pieczenie i zaczerwienienie.
Kilka tygodni temu, korzystając z promocji w Super-Pharm skusiłam się na Emulsję do kąpieli Emolium. Cena 9,99zł była na tyle okazyjna, że postanowiłam zaryzykować i poznać produkt tej firmy.
Mam jednak co do niej mieszane uczucia.
Długo zastanawiałam się czy warto byłoby dać za nią pełną cenę, gdyby miała stanowić uzupełnienie pielęgnacji dorosłej osoby.
Owszem w jakimś stopniu zmiękcza wodę, jednak pomimo wlewania sporej ilości do wanny, większej nawet niż zaleca producent, nie zauważyłam większego natłuszczenia, czy nawilżenia.
Sugerowana jedna miarka, nie robi nic, w moim odczuciu oczywiście.
Zdecydowanie lepsze efekty dostrzegłam po olejku Fenjal, widać było zmianę i poprawę stanu skóry, mniej dawały się we znaki wszystkie bolączki sucharka.
Być może w przypadku dzieci, oraz mniejszej wanienki, może się sprawdzać, jednak dla osoby dorosłej z nadmiernym wysuszeniem skóry - po prostu sobie nie radzi.
Nie widziałam większej różnicy, nie tego oczekiwałam.
Kilka tygodni temu, korzystając z promocji w Super-Pharm skusiłam się na Emulsję do kąpieli Emolium. Cena 9,99zł była na tyle okazyjna, że postanowiłam zaryzykować i poznać produkt tej firmy.
Mam jednak co do niej mieszane uczucia.
Długo zastanawiałam się czy warto byłoby dać za nią pełną cenę, gdyby miała stanowić uzupełnienie pielęgnacji dorosłej osoby.
Owszem w jakimś stopniu zmiękcza wodę, jednak pomimo wlewania sporej ilości do wanny, większej nawet niż zaleca producent, nie zauważyłam większego natłuszczenia, czy nawilżenia.
Sugerowana jedna miarka, nie robi nic, w moim odczuciu oczywiście.
Zdecydowanie lepsze efekty dostrzegłam po olejku Fenjal, widać było zmianę i poprawę stanu skóry, mniej dawały się we znaki wszystkie bolączki sucharka.
Być może w przypadku dzieci, oraz mniejszej wanienki, może się sprawdzać, jednak dla osoby dorosłej z nadmiernym wysuszeniem skóry - po prostu sobie nie radzi.
Nie widziałam większej różnicy, nie tego oczekiwałam.
wtorek, 20 maja 2014
Tydzień w zdjęciach - Oczy w kolorze. Makijaże z całego tygodnia. Dużo zdjęć
Postanowiłam pokazać swoją wersję Tygodnia w zdjęciach, zawężoną do widzianego odbicia w lustrze, a mianowicie podjęcia rzuconego sobie samej wyzwania.
Wymyśliłam, iż każdego dnia muszę wykonać makijaż oczu w innym kolorze.
To próba zerwania z rutyną, zobaczenia siebie w innych kolorach, zaprzyjaźnienia się z rzadziej używanymi cieniami.
Tydzień pracy z 5 wydłużył mi się do 6 dni, w niedzielę już łamała mnie choroba, więc pokażę wcześniej zrobione zdjęcie, identycznego makijażu. Brzydka pogoda, wczesnoporanne godziny i przeziębienie, skutecznie uniemożliwiły mi zrobienie zdjęć tego dnia.
Uwaga dużo zdjęć.
Wszelkie mankamenty urody, są dziełem natury, Photo Shop nie maczał w tym swoich palców.
Poniedziałek - zaczęłam od wrzosowo-liliowych odcieni fioletu. Uwielbiam makijaże w odcieniach fioletu.
Wtorek, to zieleń: Zieleń z paletki Revlon bardzo wdzięcznie wygląda na powiece. Makijaże w zieleni bardzo polubiłam.
Środa, miało być rose gold z bakłażanem, jednak wyszedł rdzawy brąz.
Czwartek - grafit i szarość, z którymi nie do końca dobrze się czułam, choć kiedyś bardzo lubiłam takie kolory.
Sobota to turkus z czernią, muszę przyznać że polubiłam te kolory. Niestety zdjęcia wyszły najgorzej ze wszystkich, na ten dzień przypadła kulminacja paskudnej pogody. Turkusowy makijaż będzie częściej gościł na moich powiekach.
Niedziela, to beż, jasne złoto z fioletem.
Wszystkie makijaże mają coś co je łączy, są to: baza pod cienie Lumene i tusz Revlon Grow Luscious by Fabulash.
A na koniec, wielkie pranie.
Wracam wygrzewać choróbsko na słońcu :)
Wymyśliłam, iż każdego dnia muszę wykonać makijaż oczu w innym kolorze.
To próba zerwania z rutyną, zobaczenia siebie w innych kolorach, zaprzyjaźnienia się z rzadziej używanymi cieniami.
Tydzień pracy z 5 wydłużył mi się do 6 dni, w niedzielę już łamała mnie choroba, więc pokażę wcześniej zrobione zdjęcie, identycznego makijażu. Brzydka pogoda, wczesnoporanne godziny i przeziębienie, skutecznie uniemożliwiły mi zrobienie zdjęć tego dnia.
Uwaga dużo zdjęć.
Wszelkie mankamenty urody, są dziełem natury, Photo Shop nie maczał w tym swoich palców.
Poniedziałek - zaczęłam od wrzosowo-liliowych odcieni fioletu. Uwielbiam makijaże w odcieniach fioletu.
Wtorek, to zieleń: Zieleń z paletki Revlon bardzo wdzięcznie wygląda na powiece. Makijaże w zieleni bardzo polubiłam.
Środa, miało być rose gold z bakłażanem, jednak wyszedł rdzawy brąz.
Czwartek - grafit i szarość, z którymi nie do końca dobrze się czułam, choć kiedyś bardzo lubiłam takie kolory.
Sobota to turkus z czernią, muszę przyznać że polubiłam te kolory. Niestety zdjęcia wyszły najgorzej ze wszystkich, na ten dzień przypadła kulminacja paskudnej pogody. Turkusowy makijaż będzie częściej gościł na moich powiekach.
Niedziela, to beż, jasne złoto z fioletem.
Wszystkie makijaże mają coś co je łączy, są to: baza pod cienie Lumene i tusz Revlon Grow Luscious by Fabulash.
A na koniec, wielkie pranie.
Wracam wygrzewać choróbsko na słońcu :)
sobota, 17 maja 2014
Organique. Shea Butter Body Balm. Lemongrass
Balsamowanie ciała - kiedyś na samą myśl, czułam niechęć. Jednak od kiedy moja skóra stała się bardziej kapryśna ode mnie, nawilżanie ciała jest swego rodzaju rytuałem.
Początkowo sięgałam po balsamy które szybko się wchłaniały i pięknie pachniały, było to dobre posunięcie. Czynność ta weszła mi w krew, widzę różnicę i nie potrafię się obejść bez pielęgnacji skóry po kąpieli.
Balsam z masłem shea z Organique trafił do mnie dawno temu. Uroczo zapakowany zestaw zawierał piankę, kulę do kąpieli i poniższy kosmetyk.
Długo mi zeszło nim odkręciłam słoik, zbliżająca się jednak data ważności trochę mnie zdopingowała.
Wnętrze skrywa masło o bardzo gęstej, zbitej i topornej konsystencji. Im głębiej jednak, tym łatwiej z jego wydobyciem.
Pod wpływem ciepła dłoni, zaczyna się rozpływać i topić. Sama aplikacja na skórę jest więc bardzo łatwa, kosmetyk sunie po skórze niczym olejek, nie sprawiając żadnych problemów.
Zdecydowanie gorzej jest już z wchłanianiem.
Mam jednak i na to sposób.
Po kąpieli i nasmarowaniu ciała, pora na jedno dokładne szorowanie zębów, potem drugie mycie inną pastą ;) płukanie. W tle oczywiście filmiki z YT. Trzeba sobie jakoś radzić i dobrze czas ten spożytkować. A trochę tego czasu upływa nim się wchłonie.
Jednak efekt wart jest tego oczekiwania. Rano, po przebudzeniu, skóra nadal nie ciągnie, jest miękka, gładka i delikatna w dotyku.
Długi czas wchłaniania, to coś, co trzeba przyjąć po prostu do wiadomości, znaleźć sobie zajęcie na ten czas, taki już urok tego kosmetyku.
Jednego znieść jednak nie mogę, wariantu zapachowego jaki posiadam - lemongrass - trawa cytrynowa.
Mamę cofa, kiedy wchodzi do łazienki zaraz po mnie, drażni ją też ten zapach na mojej skórze. Mnie samej również niezbyt odpowiada. Atakuje zewsząd, wdziera się w nozdrza, świdruje...
Zbliżam się już jednak do końca, tak więc zapach mnie nie zabił, choć uprzykrza życie. Mocny, duszący...
Wiem że kupię jesienią, (może przy okazji targów w Krakowie), z całą pewnością inny wariant zapachowy.
Przy skórze bardzo wysuszonej, daje niesamowite ukojenie.
Opakowanie starcza na około 2 miesiące codziennego stosowania.
Początkowo sięgałam po balsamy które szybko się wchłaniały i pięknie pachniały, było to dobre posunięcie. Czynność ta weszła mi w krew, widzę różnicę i nie potrafię się obejść bez pielęgnacji skóry po kąpieli.
Balsam z masłem shea z Organique trafił do mnie dawno temu. Uroczo zapakowany zestaw zawierał piankę, kulę do kąpieli i poniższy kosmetyk.
Długo mi zeszło nim odkręciłam słoik, zbliżająca się jednak data ważności trochę mnie zdopingowała.
Wnętrze skrywa masło o bardzo gęstej, zbitej i topornej konsystencji. Im głębiej jednak, tym łatwiej z jego wydobyciem.
Pod wpływem ciepła dłoni, zaczyna się rozpływać i topić. Sama aplikacja na skórę jest więc bardzo łatwa, kosmetyk sunie po skórze niczym olejek, nie sprawiając żadnych problemów.
Zdecydowanie gorzej jest już z wchłanianiem.
Mam jednak i na to sposób.
Po kąpieli i nasmarowaniu ciała, pora na jedno dokładne szorowanie zębów, potem drugie mycie inną pastą ;) płukanie. W tle oczywiście filmiki z YT. Trzeba sobie jakoś radzić i dobrze czas ten spożytkować. A trochę tego czasu upływa nim się wchłonie.
Jednak efekt wart jest tego oczekiwania. Rano, po przebudzeniu, skóra nadal nie ciągnie, jest miękka, gładka i delikatna w dotyku.
Długi czas wchłaniania, to coś, co trzeba przyjąć po prostu do wiadomości, znaleźć sobie zajęcie na ten czas, taki już urok tego kosmetyku.
Jednego znieść jednak nie mogę, wariantu zapachowego jaki posiadam - lemongrass - trawa cytrynowa.
Mamę cofa, kiedy wchodzi do łazienki zaraz po mnie, drażni ją też ten zapach na mojej skórze. Mnie samej również niezbyt odpowiada. Atakuje zewsząd, wdziera się w nozdrza, świdruje...
Zbliżam się już jednak do końca, tak więc zapach mnie nie zabił, choć uprzykrza życie. Mocny, duszący...
Wiem że kupię jesienią, (może przy okazji targów w Krakowie), z całą pewnością inny wariant zapachowy.
Przy skórze bardzo wysuszonej, daje niesamowite ukojenie.
Opakowanie starcza na około 2 miesiące codziennego stosowania.
czwartek, 15 maja 2014
Yves Rocher. Jardins du Monde. Grains de Cafe du Bresil. Żel pod prysznic Ziarna Kawy
Ostatnio dni uciekają mi jak szalone, mam w planach kilka recenzji, ale nim wstanę, lekko się ogarnę, to już jest południe i czas wychodzić.
Muszę jednak napisać o moim ulubieńcu, który szczególnie uprzyjemnia mi kąpiele, przez ostatnie tygodnie.
Nie ma to jak relaks w wannie, to coś co uwielbiam. Wtedy zmywam z siebie cały stres, troski i smutki. Mogę się choć na chwilę wyłączyć.
Żele zużywam w tempie zastraszającym, nie żałuję ich sobie.
Jeśli o nie chodzi, to nie wymagam od nich wiele.
Żel musi się pienić, domywać, dawać uczucie odświeżenia, cenię sobie ładne zapachy, a jedyne czego nie znoszę to wysuszenie skóry i wrażenie niedomycia, czy oblepienia.
Żel Yves Rocher. Jardins du Monde. Grains de Cafe du Bresil. Żel pod prysznic Ziarna Kawy
spełnia wszystkie moje oczekiwania, ale zasługuje dodatkowo na szczególne wyróżnienie, bo zapach jaki posiada..., no wprost - zwala z nóg.
Robi wszystko, co żel robić musi.
Myje, odświeża, nie powodując przesuszenia skóry, czy nadmiernego jej ściągnięcia po kąpieli.
Do tego pachnie tak apetyczną kawą, że co i rusz sięgam teraz i wącham, rozpływając się przy tym.
Nie nazwałabym tego zapachu tylko "Ziarnami kawy", bo dla mnie ta kawa jest czymś ewidentnie dosłodzona. Sprawia to, że aromat ten jest jadalnie słodki, apetyczny i aż chce się go skosztować.
Uwielbiam ten żel!
Choć ostatnio zrobiłam sobie przerwę od kosmetyków myjących z tej serii, żałuję teraz, że mój zapas skurczył się do kilku i to w innych wariantach zapachowych.
Planuję już, przy okazji jakiejś promocji kupić co najmniej kilka, by móc się nimi rozkoszować.
W ich sklepie internetowym często bywają promocje na te żele - spróbujcie go koniecznie. Inne warianty, choć ciekawe, nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia.
Polecam miłośnikom kawy i nie tylko.
Muszę jednak napisać o moim ulubieńcu, który szczególnie uprzyjemnia mi kąpiele, przez ostatnie tygodnie.
Nie ma to jak relaks w wannie, to coś co uwielbiam. Wtedy zmywam z siebie cały stres, troski i smutki. Mogę się choć na chwilę wyłączyć.
Żele zużywam w tempie zastraszającym, nie żałuję ich sobie.
Jeśli o nie chodzi, to nie wymagam od nich wiele.
Żel musi się pienić, domywać, dawać uczucie odświeżenia, cenię sobie ładne zapachy, a jedyne czego nie znoszę to wysuszenie skóry i wrażenie niedomycia, czy oblepienia.
Żel Yves Rocher. Jardins du Monde. Grains de Cafe du Bresil. Żel pod prysznic Ziarna Kawy
spełnia wszystkie moje oczekiwania, ale zasługuje dodatkowo na szczególne wyróżnienie, bo zapach jaki posiada..., no wprost - zwala z nóg.
Robi wszystko, co żel robić musi.
Myje, odświeża, nie powodując przesuszenia skóry, czy nadmiernego jej ściągnięcia po kąpieli.
Do tego pachnie tak apetyczną kawą, że co i rusz sięgam teraz i wącham, rozpływając się przy tym.
Nie nazwałabym tego zapachu tylko "Ziarnami kawy", bo dla mnie ta kawa jest czymś ewidentnie dosłodzona. Sprawia to, że aromat ten jest jadalnie słodki, apetyczny i aż chce się go skosztować.
Uwielbiam ten żel!
Choć ostatnio zrobiłam sobie przerwę od kosmetyków myjących z tej serii, żałuję teraz, że mój zapas skurczył się do kilku i to w innych wariantach zapachowych.
Planuję już, przy okazji jakiejś promocji kupić co najmniej kilka, by móc się nimi rozkoszować.
W ich sklepie internetowym często bywają promocje na te żele - spróbujcie go koniecznie. Inne warianty, choć ciekawe, nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia.
Polecam miłośnikom kawy i nie tylko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)