Ile to już czasu minęło? Wcale nie będę liczyć i głośno nie powiem, że prawie rok. Udzieg, który dziś zaprezentuje ma u mnie bardzo długą historię, ale już wiem, że to nie jedyny, który tworzy się burzliwie ;) Historię wyzwaniowego swetra znajdziecie TU - w zeszłorocznych postach.
Powstał. Został spruty. Powstał. Ale nie na czas. A potem jeszcze wypadałoby zdjęcia zrobić. Jednym słowem poległam po całości. Jako organizatorka wyzwania powinnam się lepiej spisać - tak uważam i nic mnie w moich oczach nie usprawiedliwi i nie rozgrzeszy ;)
Przyjęłam jednak tę porażkę, przetrawiłam ją, dojrzałam też do prezentacji swetra i... być może reaktywacji bloga? ;) Chyba dobrym na to sposobem będzie wzięcie udziału we "Wspólnym dzierganiu i czytaniu u Maknety"... Dziś już piątek, więc od przyszłego tygodnia..? Ale żeby nie odkładać "do juta" już dziś blog prezentuje się w nowej odsłonie. Nowa szata na zachętę, żebym poczuła świeży powiew i nabrała znów wiatru w żagle :)))
Ale wracając do swetra! Choć organizacja wyzwania mnie rozłożyła, to jednak sweter powstał i na dodatek nadaje się do noszenia! :D I to jest powód do dumy, to jest ta moja wygrana! Bo przecież to był pierwszy taki mój wielki projekt ciuchowy, jest się z czego cieszyć. Więc się cieszę :)
Sweter przez rok od powstania swoje przedszedł :D Był moim bazowym ciuchem jesienno-zimowym, więc jak najbardziej wpisał się w temat wyzwania - otulił ponure miesiące :) Jakoś w połowie sezonu odkryłam dlaczego musiałam wydłużać rękawy w stosunku do rozpisanego wzoru (i to o jakieś 10 cm!). Stało się to zupełnie przypadkiem, kiedy to moja mama postanowiła zrobić mi przyjemność i mi ten sweter wyprała. Co prawda ręcznie (bo do takiego prania został odłożony), ale za to... mokrusieńkiego powiesiła go pod prysznicem na wieszaku ubraniowym do wyschnięcia. Jako że sam sweter waży coś koło 700 gram, to mokry osiąga wagę słonia... efekt był do przewidzenia, całość wydłużyła się o 10-15 cm. Rękawy też! :D Na szczęście nie wpłynęło to na użytkowość swetra - jedynie rękawy muszę wywijać, ale w takiej wersji też się nieźle prezentują :)
Chcielibyście wreszcie zobaczyć ten sweter? Proszę bardzo! Zdjęć trochę będzie....
Pierwsze - w zimowej scenerii, bo to właśnie zimą, w Pierwszy Dzień Bożego Narodzenia, kiedy to święta zaskoczyły nas śniegiem natchnęło mnie do urządzenia sesji. Ostatecznie jednak zdjęcia nie wylądowały na blogu, co zamknęłoby temat wyzwania z mojej strony. Po prostu nie byłam zadowolona z efektów. Fotograf nie przejawiał chęci współpracy, a i dla mnie nie był to najlepszy dzień. Jednak żeby udowodnić, że miałam zamiar...
kici, kici... któż to się tam czai pod świerkowymi gałązkami? ;)
Mamy i małego rozrabiakę :)
Do sesji z prawdziwego zdarzenia doszło pod koniec sierpnia, w czasie wakacji moich i F. Za plener posłużył nam ogród wokół domu, w którym wynajmowaliśmy pokój. I tym razem z efektów jestem zadowolona. BARDZO! :)
Widzicie zakładkę na rękawie? Nie planowałam jej :D Po prostu w połowie wszywania pierwszego rękawa stwierdziłam, że pojawi mi się nadmiar. Już tak bardzo chciałam mieć przygodę ze swetrem za sobą, że zrobiłam zakładkę zamiast pruć :D Przy drugim rękawie postarałam się żeby wyszło tak samo i w ten sposób dodałam do projektu coś całkiem od siebie :D
W użytkowaniu rękaw jest jeszcze dłuższy... zawsze można podwinąć :D
Kokosowe guziczki dodają mu uroku - lubię je!
Pod światło - pięknie!
Zapamiętajcie to krzesło, pojawi się w jeszcze jednym sweterkowym poście :D
Uff... Udało się! Wyszydełkowałam sweter, zrobiłam mu sesję i napisałam posta! Tak! To jest sukces! A jeśli ktoś dotrwał do końca i przeczytał wszystko co napisałam, to też może sobie dziś w kalendarzu sukces wpisać :)
Pozdrawiam!
Izzy