„Cóż, miłości jest w masce pozorów do twarzy,
A metryk studiowanie przynosi jej szkody.
Ślemy więc sobie wzajem kłamliwe posłanie,
Nieznajomi, choć jedno dzielimy posłanie.”
A metryk studiowanie przynosi jej szkody.
Ślemy więc sobie wzajem kłamliwe posłanie,
Nieznajomi, choć jedno dzielimy posłanie.”
(Sonet 138)
Chyba każdy słyszał o "Sonetach" Shakespeare’a. Jest ich 154. Ale pewnie nie każdy słyszał o wątpliwościach, czy aby na pewno Shakespeare jest ich autorem, czy brał udział w przygotowaniu do druku i kto jest adresatem tychże. Wydane po raz pierwszy w 1609 roku do dziś budzą podziw swoim kunsztem. Polski przekład „Sonetów” autorstwa Stanisława Barańczaka oddaje ich piękno. Mamy możliwość czytając je poczuć klimat epoki, cofnąć się w czasie 400 lat i wyobrazić sobie tamtych kochanków i targające nimi emocje. Zresztą sonety Shakespeare’a inspirowały artystów przez wieki, również dziś wzbudzają podziw i stanowią natchnienie dla sztuki.
Ja po lekturze sonetów pomyślałam, jaka szkoda, że dziś nie wyznaje się miłości takimi słowami, z taką namiętnością i lubością. Byłoby zabawnie, pewnie jak w reklamach, gdyby nagle na ulicy albo w jakimś sklepie jakiś mężczyzna zaczął deklamować namiętne wiersze do kobiety. Mógłby jej coś wypominać, albo o czymś przypomnieć. Mógłby zachwycać się jej urodą, albo zapewniać o swoim uczuciu. Zapewne niejeden obserwator takich scen uśmiałby się do rozpuku. Bo, nie ma co ukrywać, byłoby to komiczne. Poezja miłosna może mieć zabarwienie dramatyczne albo erotyczne, ale nie komiczne. Bo wtedy jest to farsa, groteskowe przedstawienie. „Sonety” Shakespeare’a mają w sobie nieco humoru, ale ten humor jest towarzyszem uczucia, a nie jego prześmiewcą. Tu uczucie rządzi i podporządkowuje sobie całą scenę. Ale z drugiej strony inny obserwator wzruszyłby się, dając wyraz swojej wrażliwości.
Zauważyłam, jak ubogi jest nasz dzisiejszy język w mówieniu o miłości, jakimi wyświechtanymi słowami do siebie mówimy, nie ma w nich gracji, szlachetności, delikatności. Nie ma barokowych epitetów, kwiecistej mowy, wyszukanych metafor. Żal, że pewnie najczęściej używanym przymiotnikiem jest dziś słowo: fajny. (O zgrozo, sama się łapię na nadużywaniu tego słowa!) Ileż tracimy przez niestaranne i szybkie wyrażanie myśli. Dlatego doceniam piękno słowa pisanego, dostrzegam wysiłek autora, chylę czoła przed poetami.
A Shakespeare? Wiadomo, to mistrz słowa, eleganckich porównań i subtelnych metafor.
Stanisław Barańczak we wstępie wskazuje na podział sonetów na te skierowane do męskiego i żeńskiego odbiorcy. Wskazuje również na dwuznaczność niektórych sonetów. Chociażby kilkunastu pierwszych, w których podmiot liryczny kieruje swoją mowę do młodzieńca, który … powinien spłodzić potomka. Czytając te sonety faktycznie dostrzegłam ich pedagogiczną funkcję. Młodzieniec jest pouczany i karcony za to, że trwoni swój czas, młodość i piękno, że jest rozrzutny i samolubny.
„Nie kocha widać innych takie oschłe serce.
Które w sobie znajduje własnego mordercę.”
(Sonet 9)
„Przed kosą Czasu bowiem nic cię nie ustrzeże –
Prócz potomstwa: w nim przetrwasz, gdy Czas cię zabierze.”
(Sonet 12)
Ciekawość moją wzbudził Sonet 20. To szarmancki i pełen aluzji wiersz mający miłosne konotacje. Osoba mówiąca, mężczyzna, jest pod fizycznym urokiem młodego adresata. Ten czar daje się wyczuć, brzmi on lekko, dowcipnie, intrygująco i odważnie. Można się doszukiwać relacji homoseksualnych, a jakże:
„Skoroś zatem rzeźbiony ku niewiast potrzebie,
Miłuj je ową cząstką, mnie zaś – resztą siebie.”
Daje się zauważyć w sonetach poczucie niespełnienia, albo i nawet odtrącenia. Podmiot liryczny wyczuwa swoje położenie, relacje łączące go z adresatem uległy pogorszeniu. Ale nie przeszkadza to marzyć, wspominać i tęsknić. Obiekt tęsknoty jest antidotum na zgryzoty i „niełaskę Fortuny”. Trochę te wzdychania nie przystoją dojrzałemu mężczyźnie, czytając sonety nie raz uśmiechałam się pod nosem. „Jesteś więc dla mych myśli, czym dla życia – jadło” (Sonet 75) Takie porównania należy traktować serio; w ogóle mowa autora „Sonetów” jest momentami wzniosła i patetyczna, i im więcej tam delikatności, subtelności i poważnego tonu, tym bardziej sonety wydawały mi się zabawne. Oczywiście natychmiast brałam poprawkę na czas powstania i swoistą manierę poetycką.
Sporo miejsca osoba mówiąca poświęca czasowi, który jest nieubłagany. Czas zabiera młodość i urodę, czyli te przymioty, które tak cieszyły oko i serce. Są też sonety pełne zazdrości o to, że młody oblubieniec zajęty jest inną osobą, kobietą. Mamy więc do czynienia z miłosnym trójkątem: dwóch mężczyzn i kobieta. Niegdysiejsze społeczeństwo było o wiele bardziej tolerancyjne, takie odnoszę wrażenie. Dzisiejsze swoboda obyczajowa wydaje się pestką w porównaniu z miłosnymi przygodami ówczesnych amantów i ich kochanków oraz kochanek. Przykładem jest Sonet 42, wyraźnie opisujący takowy trójkąt.
Sonety, które adresowane są do kobiety o kruczych włosach, wydają mi się mniej ciekawe, mniej zawadiackie. Zauważyłam ciągłe napominanie, że czarnowłosa kobieta igra sobie z uczuciami mężczyzny. Co ciekawe ta kobieta żadną pięknością nie jest, ale swoim czarem i urokiem osobistym potrafi wabić mężczyzn. Podmiot liryczny jest wciąż targany uczuciami, nawet jak zauważa zdrady łagodnieje i szuka ich usprawiedliwienia. Jest wyrozumiały dla swojej kochanki, ale ta wyrozumiałość odbija się mu czkawką. Nie może pojąć, jakim sposobem ta „niegodna władczyni” tak go omotała, tak nim oporządza. Jest uległym i wiernym poddanym swojej srogiej kochanki.
Z sonetów wyłaniają się nie tylko portrety ich bohaterów: młodego mężczyzny i czarnowłosej kobiety, wyłania się również portret autora – osoby mówiącej, mężczyzny dojrzałego, ale jednocześnie emocjonalnie rozdartego. Ten mężczyzna potrafi uchwycić elegancko i błyskotliwie stany towarzyszące miłości. Dlatego wśród sonetów jest cały wachlarz emocji, od szczęścia po żal, od radości po smutek. I choć niekiedy sonety nieco nużą monotonią, czyta je się z ciekawością. Szczególnie podczas czytania na głos słychać ich wytworność i piękno. Dlatego polecam czytanie „Sonetów” na głos, najlepiej w samotności, albo w zaufanym towarzystwie, aby nikt nie posądził nas o romantyzm, albo inne szaleństwo.
A oto sonet, który najbardziej przypadł mi do gustu, prosty koncept pojedynku między okiem i sercem. Czytamy na głos! ;)
Sonet 46
Oko i serce w zatarg śmiertelny się
wdały
O to, jak dzielić zdobycz twojego
widoku:
Oko chce wydrzeć sercu widzialne
udziały,
Serce na ów monopol nie pozwala oku.
Serce zeznaje, że cię w swym wnętrzu
zamyka,
W swojej nieprzeniknionej dla wzroku szkatule;
Lecz oko przeczy wszystkim racjom
przeciwnika,
Twierdząc, że w nim odbijasz się w
każdym szczególe.
Aby spór ten rozstrzygnąć, przysięgłych zwołano
–
Myśli, mające w sercu źródło i
mieszkanie;
Ich werdykt kończy wreszcie sprawę
zawikłaną:
Tak serce, jak i oko część ciebie
dostanie
Wedle prostej zasady: oku – twoja postać,
Sercu – miłość twojego serca ma się
dostać.