Przystojny, szarmancki, nieco cyniczny 34-latek Philip Marlowe to uosobienie mężczyzny, z którym chętnie weszłabym bliższe relacje. (Mam nadzieję, że mój mąż tego nie przeczyta.) Nie powiem, żeby mi nie przypadł do gustu. Ten prywatny detektyw z Los Angeles, przez kobiety nazywany draniem i brutalem, mimo wszystko wzbudza zaufanie i sympatię. Jest kulturalny, nieco wyrachowany i wyniosły, lubiący dyktować reguły gry. Mieszka sam, z umiarem sięga po alkohol, potrafi się oprzeć pokusom. Do życia powołał go Raymond Thornton Chandler (1888-1959), amerykański pisarz powieści kryminalnych, uznawanych za klasykę gatunku. Po raz pierwszy na kartach powieści Philip Marlowe pojawia się w „Głębokim śnie”, który został napisany w 1939 r.
Miałam właśnie tą przyjemność przeczytać „Głęboki sen” i poznać bliżej Philipa Marlowe’a. Niemalże od pierwszych stron powieści zostałam przeniesiona w świat, który kojarzy mi się ze starymi amerykańskimi filmami kryminalnymi utrzymanymi w konwencji noir. Atmosfera jest trochę duszna, akcja zdecydowanie rozgrywa się nocą, bohaterowie są niczym wyjęci z tych czarno-białych kadrów. Kobiety w aksamitnych kostiumach, mężczyźni w garniturach z białymi mankietami, jeżdżący plymouth’ami, noszący inkrustowane rewolwery, kasyna, hazard, alkohol i tajemniczy świat ciemnych interesów. Deszczowe Los Angeles w latach 30. XX wieku pełne niepowtarzalnego klimatu, uroku i stylu. To świat przedstawiony przez Chandlera w „Głębokim śnie”.
Znakomitym zabiegiem ze strony pisarza było oddanie narracji w ręce głównego bohatera. Philip Marlowe opowiada nam historię kryminalną z właściwą tamtym czasom elegancją i szykiem. Akcja rozpisana na kilka dni wydaje się obejmować dłuższy okres. To wrażenie powstaje w wyniku charakterystycznej niespieszności akcji, można wręcz delektować się nastrojem chwili. Kolejne sceny przypominają momentami okienka komiksu. Są niezwykle plastyczne i utrzymane w czarno-białej tonacji. Mroczność tego kryminału nie ma związku z brutalnością, okrucieństwami czy makabrycznymi zbrodniami. Raczej dotyczy nastrojowości, która przez całą książkę jest równomiernie dawkowana. Tak ja to odczuwałam. Styl noir właśnie tym się charakteryzuje. A powieści Raymonda Chandlera były idealnym tworzywem literackim dla filmów tego gatunku, stąd moje uzasadnione skojarzenia.
Co do samej treści, to tak, jak w przypadku tysięcy innych kryminałów, jest tu do rozwiązania pewna zagadka. Ale nie chodzi o morderstwo, a przynajmniej nie od morderstwa zaczyna się akcja. Schorowany i przykuty do inwalidzkiego wózka nieprzyzwoicie bogaty generał Sternwood padł ofiarą szantażu. Philip Marlowe zostaje poproszony o zajęcie się tą sprawą. Szantaż okazuje się namiastką wielkich kłopotów. Marlowe w międzyczasie poznaje dwie młode i piękne córki starego Sternwooda, staje się świadkiem kilku morderstw i sam pewnej deszczowej nocy niemal o włos nie traci własnego życia.
Olbrzymią zaletą kryminału Chandlera jest fantastyczne oddanie klimatu Los Angeles lat 30. ubiegłego wieku. A w przeciwieństwie do bohaterów współczesnych kryminałów, bohater Chandlera nie wydaje się być ostatnim draniem, gburowatym i mrukliwym facetem po przejściach. Marlowe to raczej typ faceta z wrodzoną klasą; jest młody i dopiero rozpoczyna karierę detektywa. Pracuje sam, maniery ma nienaganne, zawsze ogolony i w odświeżonym ubraniu. Gdyby porównać Philipa Marlowe’a np. z naszym rodzimym Eberhardem Mockiem, którego oczywiście także darzę sympatią, to od razu rzuca się w oczy różnica charakterów. (Dlaczego Mock? A dlatego, że obaj „żyli” mniej więcej w tych samych czasach, ale na innych kontynentach.) Rzecz jasna, żaden z nich nie jest ani gorszy, ani lepszy, każdy z nich jest świetny w swojej kategorii. Jednakże z Mockiem nie chciałabym wejść w bliższą znajomość, natomiast z przystojnym Marlowe’m jak najbardziej. Odezwała się tu moja próżna kobieca natura, ale przecież mogę sobie pozwolić na taką dygresję. Nieprawdaż?
Miałam właśnie tą przyjemność przeczytać „Głęboki sen” i poznać bliżej Philipa Marlowe’a. Niemalże od pierwszych stron powieści zostałam przeniesiona w świat, który kojarzy mi się ze starymi amerykańskimi filmami kryminalnymi utrzymanymi w konwencji noir. Atmosfera jest trochę duszna, akcja zdecydowanie rozgrywa się nocą, bohaterowie są niczym wyjęci z tych czarno-białych kadrów. Kobiety w aksamitnych kostiumach, mężczyźni w garniturach z białymi mankietami, jeżdżący plymouth’ami, noszący inkrustowane rewolwery, kasyna, hazard, alkohol i tajemniczy świat ciemnych interesów. Deszczowe Los Angeles w latach 30. XX wieku pełne niepowtarzalnego klimatu, uroku i stylu. To świat przedstawiony przez Chandlera w „Głębokim śnie”.
Znakomitym zabiegiem ze strony pisarza było oddanie narracji w ręce głównego bohatera. Philip Marlowe opowiada nam historię kryminalną z właściwą tamtym czasom elegancją i szykiem. Akcja rozpisana na kilka dni wydaje się obejmować dłuższy okres. To wrażenie powstaje w wyniku charakterystycznej niespieszności akcji, można wręcz delektować się nastrojem chwili. Kolejne sceny przypominają momentami okienka komiksu. Są niezwykle plastyczne i utrzymane w czarno-białej tonacji. Mroczność tego kryminału nie ma związku z brutalnością, okrucieństwami czy makabrycznymi zbrodniami. Raczej dotyczy nastrojowości, która przez całą książkę jest równomiernie dawkowana. Tak ja to odczuwałam. Styl noir właśnie tym się charakteryzuje. A powieści Raymonda Chandlera były idealnym tworzywem literackim dla filmów tego gatunku, stąd moje uzasadnione skojarzenia.
Co do samej treści, to tak, jak w przypadku tysięcy innych kryminałów, jest tu do rozwiązania pewna zagadka. Ale nie chodzi o morderstwo, a przynajmniej nie od morderstwa zaczyna się akcja. Schorowany i przykuty do inwalidzkiego wózka nieprzyzwoicie bogaty generał Sternwood padł ofiarą szantażu. Philip Marlowe zostaje poproszony o zajęcie się tą sprawą. Szantaż okazuje się namiastką wielkich kłopotów. Marlowe w międzyczasie poznaje dwie młode i piękne córki starego Sternwooda, staje się świadkiem kilku morderstw i sam pewnej deszczowej nocy niemal o włos nie traci własnego życia.
Olbrzymią zaletą kryminału Chandlera jest fantastyczne oddanie klimatu Los Angeles lat 30. ubiegłego wieku. A w przeciwieństwie do bohaterów współczesnych kryminałów, bohater Chandlera nie wydaje się być ostatnim draniem, gburowatym i mrukliwym facetem po przejściach. Marlowe to raczej typ faceta z wrodzoną klasą; jest młody i dopiero rozpoczyna karierę detektywa. Pracuje sam, maniery ma nienaganne, zawsze ogolony i w odświeżonym ubraniu. Gdyby porównać Philipa Marlowe’a np. z naszym rodzimym Eberhardem Mockiem, którego oczywiście także darzę sympatią, to od razu rzuca się w oczy różnica charakterów. (Dlaczego Mock? A dlatego, że obaj „żyli” mniej więcej w tych samych czasach, ale na innych kontynentach.) Rzecz jasna, żaden z nich nie jest ani gorszy, ani lepszy, każdy z nich jest świetny w swojej kategorii. Jednakże z Mockiem nie chciałabym wejść w bliższą znajomość, natomiast z przystojnym Marlowe’m jak najbardziej. Odezwała się tu moja próżna kobieca natura, ale przecież mogę sobie pozwolić na taką dygresję. Nieprawdaż?
„Głęboki sen” został dwukrotnie zekranizowany. Oto plakat filmu z 1946 r.
Ps. Za książkę dziękuję pewnemu K. On wie, że należy mu się całus w czółko! ;)
Ps. Za książkę dziękuję pewnemu K. On wie, że należy mu się całus w czółko! ;)