Nigdy nie zrozumiem...
11:48:00Potrzebuję antidotum. Albo nie wiem czego. Żeby przestało boleć. Dziś się wybitnie zgadzam ze stwierdzeniem, że największe rany zadają najbliżsi. Niby minęło już trochę czasu, ale nadal nie umiem się pozbierać i muszę to z siebie wyrzucić.
Dekadę temu chciałam się łudzić, że jak się traci jedno z rodziców, to relacje z drugim pomagają przetrwać trudny czas, że w ogóle rodzina się wtedy wspiera, że jest dla siebie oparciem. I wiecie co? Przeliczyłam się. I to nieraz. I choć w obliczu tego, że moja mama zmarła 11 lat temu, bardzo ale to bardzo chciałabym mieć wsparcie w tacie, siostrze i bracie to muszę się chyba pogodzić z faktem, że nigdy tego nie miałam i zapewne nigdy nie będę miała.
Ale... zaczęło się od wesela.
Mój brat cioteczny zaprosił mnie na swoje wesele. Na początku się ucieszyłam, choć szybko dopadły mnie wątpliwości. Radosna uroczystość, okazja by znów spotkać dawno niewidzianą rodzinę, zatańczyć z nią, usiąść przy weselnej wódeczce i pogadać. Brzmi dobrze? Dodajmy zatem: ... i po owej wódeczce wyciągnąć z rękawa dawno nie wypowiadane żale, pooskarżać, zarzucić pretensjami i w pewnym sensie groźbami a na pewno szantażami emocjonalnymi. W jakimś sensie stało się więc dokładnie to, czego się bałam.
Na szczęście gdzieś obok zadziały się rzeczy, które trochę tę gorycz zrównoważyły. Tańcowanie z moim ulubionym kuzynem, z którym się naprawdę lubimy. Rozmowy z nim i jego żoną. Wymiany zdań z ciocią, jego mamą. Rozmowy z jeszcze inną kuzynką. W końcu chwile z moją siostrzenicą, którą pamiętam, jako małe dziecko. Teraz dziewczyna ma lat 21. I rozmowa z moim właśnie ulubionym kuzynem, na zewnątrz, po tych wszystkich wymianach zdań... mało miłych.
Z jednej strony: po części rozumiem. Że się robi tak jak zawsze, bo rodzice tak wychowywali, bo tak się przywykło, bo nie zna się innej ścieżki. Bo kiedyś nie mówiło się tyle o innym podejściu. Bo cała rodzina jest mniej lub bardziej poobijana. Kiedy tak patrzę na tę część rodziny to chyba wolałabym widzieć mniej. I zdecydowanie nie ciągnie mnie do założenia własnej rodziny. Nie mówiąc już o dzieciach.
Z drugiej strony: nie, nie będę się ładnie uśmiechać na kolejne wymagania, żądania i oczekiwania. I na stawianie mnie pod ścianą: bo co inni pomyślą? Co pomyślą sąsiedzi, a co pomyśli dalsza rodzina na to, że mnie nie odwiedzasz? No tak, to kluczowy problem. Nie żeby było ważne co czuje ktoś, kto to mówi, albo żeby było ważne, co czuje osoba, której się takimi argumentami rzuca w twarz.
I nigdy nie będzie dla mnie ok stawianie mnie choćby w sytuacji: a wiesz, umówiłem się z geodetą na podpisanie dokomentów, masz być za dwa dni tu i tu (w środku tygodnia, 70 km od miasta, w którym mieszkam i pracuję). I nigdy nie będzie dla mnie akceptowalne stawianie mnie w sytuacji w stylu: jeszcze nie wiem, czy coś, co się stało jest Twoją winą, ale na wszelki wypadek na Ciebie nakrzyczę, zawsze się znajdzie uzasadnienie do tego że na Ciebie nakrzyczałem, zawsze coś się znajdzie.
Miewam takie momenty, że myślę sobie, że to może ja czegoś nie widzę, nie dość rozumiem, że może faktycznie to ja jestem przyczyną problemów. I wszelkich spięć. Że może gdybym się zmieniła to byłoby inaczej.
Kiedy jednak myślę o tym, jak przez pewien czas byłam zdana jedynie na siebie i dopiero stopniowo zaczęłam ufać przyjaciołom i się przed nimi otwierać, nie jestem już tego taka pewna. Trochę czuję się tak, jakby ktoś najpierw zostawił mnie samą sobie, mówiąc, że "przecież tak wybrałam" (słowa mojej siostry), a później jest ciężko zaskoczony, że nie czuję się na siłach spędzać razem czasu i ładnie się uśmiechać. I że siłą rzeczy, rzucona na głęboką wodę nie przyjmuję wyciągniętej ręki czy koła ratunkowego, bo w tak zwanym międzyczasie nauczyłam się pływać. No i całe szczęście, bo w innym przypadku dawno bym się już utopiła.
Tak zwane 'Czarne Owce' rodziny są w rzeczywistości poszukiwaczami dróg wyzwolenia dla drzewa genealogicznego. Ci członkowie drzewa, którzy nie dostosowują się do zasad lub tradycji systemu rodzinnego, którzy stale szukają, aby zrewolucjonizować przekonania, w przeciwieństwie do dróg naznaczonych tradycjami rodzinnymi, ci krytykowani, osądzani, a nawet odrzucani, są powołani do uwalniania drzewa powtarzających się historii, które frustrują całe pokolenia.
'Czarne owce', ci, którzy się nie adaptują, ci, którzy krzyczą, buntują się, naprawiają, detoksykują i tworzą nową, kwitnącą gałąź. Niezliczone niespełnione pragnienia, niespełnione sny, sfrustrowane talenty naszych przodków manifestują się w ich buncie, szukając swego ujścia.
Drzewo genealogiczne, przez bezwładność, będzie chciało nadal utrzymywać kastracyjny i toksyczny kierunek swojego pnia, co sprawia, że ??jego (Twoje) zadanie jest trudne i problematyczne. Jednak nikt nie może sprawić byś zwątpił. Zaopiekuj się swoją wyjątkowością jako najcenniejszym kwiatem swojego Drzewa.
Jesteś marzeniem wszystkich swoich przodków
---Bert Hellinger
Tłum : Radek Dąbrowski
3 komentarze
Ja przepraszam, że tak zupełnie z innej beczki i w obliczu takich trudnych wyznań, ale desperacko poszukuje książki Hope Edelman " Córki które zostały bez matki ". Wyszukiwarka przeprowadziła mnie tutaj:-)...czy nie zechcialabys odsprzedać mi te książkę, jeśli nadal ją posiadasz...pozdrawiam i jakże ja Cię rozumiem :-(
OdpowiedzUsuń"zaopiekuj się swoją wyjątkowością..."
OdpowiedzUsuńZaopiekuj się sobą bo prawda i racja jest po Twojej stronie. Oczekiwania innych i to, co oni myślą o Tobie to ich problem, nie Twój :) Tak mi rzekła jedna mądra dusza niedawno, więc i ja rzeczę Tobie, bo to racja nad racjami :) Fajnie, że na weselu miałaś także pod ręką tych szczerze życzliwych Trzymaj się!
PS. Mamy do bólu podobne problemy. Siostro 😉😘
UsuńChwal jeśli chcesz, skrytykuj jeśli musisz, pytaj jeśli potrzebujesz :-)
Nie musisz się logować, ale będzie mi miło, jeśli się podpiszesz.