Jak niektórzy twierdzą, jesteśmy "wypadkową" pięciu osób, z którymi spędzamy najwięcej czasu (dodałabym też: z którymi najwięcej się kontaktujemy, rozmawiając przez telefon, mailując czy wymianiając wiadomości na fb lub smsy).
Jeśli to prawda, czasem to pewnie dobrze, czasem nie najlepiej. Bo wyobraźcie sobie że jesteście nie tylko tym, co najlepsze w Waszych bliskich osobach ale i tym, co najgorsze, całym dobrodziejstwem inwentarza że tak powiem. Co więc jeśli głównie spędzamy czas z ludźmi, którzy ponuro patrzą na świat, pesymistami i maruderemi? Super jeśli to ludzie, którzy ciągną nas w górę, ale co jeśli kierunek jest zupełnie przeciwny?
W każdym razie ja, po dłuższym zastanowieniu znalazłam pięć osób, z którymi najwięcej mnie łączy wspólnie spędzanego czasu i na moje oko wyniknęło z tego mniej więcej to:
Królik
To, co dała mi nasza znajomość ostatnich miesięcy to chociażby poczucie, że nie warto być tak "narwanym" jak bywałam, że czasem warto docenić to co jest teraz niż dążyć do czegoś, co może nigdy nie nadejdzie... Ale czy to źle? To, co jest, samo w sobie jest fajne, więc czemu miałabym marudzić? Zresztą... niezależnie od wszystkiego, nauczyłam się, że nie warto być "narwanym"...
Nauczyłam się też, że jeśli coś mi w znajomości nie gra, mam wrażenie, że coś jest nie tak - to czasem warto się zastanowić czy coś w tym faktycznie jest... nie, żeby wszystko przewracać do góry nogami, ale... zastanowić się, delikatnie poruszyć temat?
Inna rzecz to to, że przekonałam się na własnej skórze, że nieważne jak bardzo coś mnie gryzie, czasem warto zostawić to choć na chwilę i spędzić miło czas, nie smęcąc, nie marudząc, ale jedząc chociażby lody, pływając kajakiem czy ciesząc się ze słońca, leżąc na trawie - i to też dużo znaczy.
A jeszcze coś innego... to, że czasem warto się ugryźć w język kiedy nasze strachy szepczą do ucha różne niefajne rzeczy. Jak to ujęła Margaritum: Dając się uwieść niedobrym szeptom strachu
Em
To dzięki niej się przekonałam, że naprawdę wolę ludzi, którzy żyją, nie zastanawiając się nad wszystkim na każdym kroku, nie analizując stale, po prostu żyją, doceniając życie, jeśli trzeba, rozmawiając o tym, co dręczy a później idąc dalej, bez przesadnego grzebania w tym i zadręczania się. Ot, są rzeczy, które psują humor, są takie, które się zmieni i takie, których się nie zmieni, no i OK, życie toczy się dalej i jak nabardziej da się z niego coś dobrego dla siebie "skubnąć", chociażby słoneczny weekend nad Bałtykiem, smakowanie dobrej herbaty bądź zachwyt w sklepie z kolczykami o tysiącu wzorów ;)
A jeśli ci ludzie, jak Em mają podobne zainteresowania jak ja to już w ogóle cudnie. Choć chyba i dzięki niej między innymi zweryfikowałam swój pogląd dotyczący wspólnych pasji, które łączą... cóż, fajnie jeśli są, ale żeby się lubić... przyjaźnić... cóż, one wcale nie są konieczne, fajnie jeśli są, ale czasem nie wystarczą i zgoła inne kwestie są moim zdaniem w przyjaźni ważniejsze.
I jeżeli chwytają w lot moje zwariowane pomysły to jeszcze więcej nabieram chęci by przestały być jedynie pomysłami.
Net Ka
Przyznaję, że jej nie doceniałam, choć znamy się na pewno dłużej niż siedem lat, bo poznałyśmy się jeszcze zanim poszłam na studia.
Jestem pod wrażeniem jej zapału do działania, tego, z jaką wytrwałością dąży do spełnienia swoich marzeń i realizacji celów, mimo że nie brak przeciwności i trudności po drodze.
I w jakimś stopniu znajomość z nią nauczyła mnie pewnego rodzaju asertywności i świadomości tego, że to co dla mnie oczywiste, nie musi być takie dla drugiej osoby, a jak się nie wyjaśni różnych rzeczy na początku, później są spięcia, dziwne sytuacje i nieporozumienia. A tak... jest OK.
I nie dam sobie wmówić, że znajomości na odległość się rozsypują. Można mieszkać ileśset kilometrów od siebie i mieć fajny kontakt, a można mieszkać w tym samym mieście i nie widywać się wcale "bo tak"... cóż.
I coś jeszcze- dzięki Net doceniłam to, jak wiele mam, nie będąc w związku i że zarówno bycie z kimś, jak bycie samemu też ma jak dla mnie swoje niezaprzeczalne zalety :)
A.
Dzięki niej przypominam sobie, że każdy ma swoje gorsze i lepsze dni, ale to przecież nie znaczy, że jakaś znajomość się skończyła. I nie znaczy też, że się nie lubimy już... Jak to było? Erich Maria Remarque pisał co prawda o miłości, ale o przyjaźni można by zapewne powiedzieć to samo, parafrazując jego słowa:
Przyjaźń to nie staw, w którym można zawsze znaleźć swoje odbicie. Przyjaźń ma przypływy i odpływy. Ma też swoje rozbite okręty, zatopione miasta, ośmiornice, skrzynie złota i pereł. Ale perły leżą głęboko.
Nauczyłam się dzięki niej też tego, że czasem uśmiech skrywa naprawdę dużo niefajnych emocji i nie zawsze jest przejawem wesołości i pewności siebie...
Inna rzecz, że dzięki A. przekonałam się jak ważne jest dla mnie to, że mogę coś dla kogoś zrobić, choćby wysłuchać, pomóc w jakiś sposób, zaopiekować się kimś choć odrobinkę i rozproszyć smutek... zły humor.
Znów kogoś zacytuję, cóż, nie mogę się oprzeć...
Bo zawsze gdy coś ci daję, jeszcze więcej do mnie wraca. To trochę nie tak… już samo dawanie, już ta sekunda staje się święta. Zawsze gdy się dzielę, zostaje mi jeszcze pół, a ta połowa smakuje lepiej i waży inaczej. źródło: margaritum
Donia
Last but not least...
To dzięki niej zrozumiałam, że tak, jak ma dla mnie wartość to, że ktoś ma czas i chęci wysłuchać mojego smęcenia i marudzenia, tak ja sama chcę się trochę "przełamać" i skupić swoję uwagę (o co czasem ciężko, bo rozbiegana do niemożliwości) by wysłuchać kogoś, kto dla mnie ważny... Że czasem ważne po prostu by być, by spędzić razem czas... Że chcę nie tylko rozmawiać o smutnych, poważnych sprawach, ale i po prostu iść na spacer i pocieszyć się jesiennym słońcem, zrobić kilka zdjęć, uśmiechnąć się do obiektywu i łapać uśmiech w obiektyw- czemu nie?;)
Tak sobie czasem myślę, odkąd się znamy, ja chyba bardziej doceniłam uśmiech i pogodę ducha. Owszem, było źle, owszem, bywa marnie, ale jednak nie może to przecież być powodem by zamartwiać się stale i nie cieszyć się tym, co dobrego daje nam życie? :)
Mimo wszystko, przecież niezależnie od tego, jak źle by bywało, zawsze jest powód by się czymś zachwycić, uśmiechnąć...
Jeżeli naprawdę nic nie można poradzić, po co doprowadzać się do obłędu? (Erich Maria Remarque)
Jeśli to prawda, czasem to pewnie dobrze, czasem nie najlepiej. Bo wyobraźcie sobie że jesteście nie tylko tym, co najlepsze w Waszych bliskich osobach ale i tym, co najgorsze, całym dobrodziejstwem inwentarza że tak powiem. Co więc jeśli głównie spędzamy czas z ludźmi, którzy ponuro patrzą na świat, pesymistami i maruderemi? Super jeśli to ludzie, którzy ciągną nas w górę, ale co jeśli kierunek jest zupełnie przeciwny?
W każdym razie ja, po dłuższym zastanowieniu znalazłam pięć osób, z którymi najwięcej mnie łączy wspólnie spędzanego czasu i na moje oko wyniknęło z tego mniej więcej to:
Królik
To, co dała mi nasza znajomość ostatnich miesięcy to chociażby poczucie, że nie warto być tak "narwanym" jak bywałam, że czasem warto docenić to co jest teraz niż dążyć do czegoś, co może nigdy nie nadejdzie... Ale czy to źle? To, co jest, samo w sobie jest fajne, więc czemu miałabym marudzić? Zresztą... niezależnie od wszystkiego, nauczyłam się, że nie warto być "narwanym"...
Nauczyłam się też, że jeśli coś mi w znajomości nie gra, mam wrażenie, że coś jest nie tak - to czasem warto się zastanowić czy coś w tym faktycznie jest... nie, żeby wszystko przewracać do góry nogami, ale... zastanowić się, delikatnie poruszyć temat?
Inna rzecz to to, że przekonałam się na własnej skórze, że nieważne jak bardzo coś mnie gryzie, czasem warto zostawić to choć na chwilę i spędzić miło czas, nie smęcąc, nie marudząc, ale jedząc chociażby lody, pływając kajakiem czy ciesząc się ze słońca, leżąc na trawie - i to też dużo znaczy.
A jeszcze coś innego... to, że czasem warto się ugryźć w język kiedy nasze strachy szepczą do ucha różne niefajne rzeczy. Jak to ujęła Margaritum: Dając się uwieść niedobrym szeptom strachu
Em
To dzięki niej się przekonałam, że naprawdę wolę ludzi, którzy żyją, nie zastanawiając się nad wszystkim na każdym kroku, nie analizując stale, po prostu żyją, doceniając życie, jeśli trzeba, rozmawiając o tym, co dręczy a później idąc dalej, bez przesadnego grzebania w tym i zadręczania się. Ot, są rzeczy, które psują humor, są takie, które się zmieni i takie, których się nie zmieni, no i OK, życie toczy się dalej i jak nabardziej da się z niego coś dobrego dla siebie "skubnąć", chociażby słoneczny weekend nad Bałtykiem, smakowanie dobrej herbaty bądź zachwyt w sklepie z kolczykami o tysiącu wzorów ;)
A jeśli ci ludzie, jak Em mają podobne zainteresowania jak ja to już w ogóle cudnie. Choć chyba i dzięki niej między innymi zweryfikowałam swój pogląd dotyczący wspólnych pasji, które łączą... cóż, fajnie jeśli są, ale żeby się lubić... przyjaźnić... cóż, one wcale nie są konieczne, fajnie jeśli są, ale czasem nie wystarczą i zgoła inne kwestie są moim zdaniem w przyjaźni ważniejsze.
I jeżeli chwytają w lot moje zwariowane pomysły to jeszcze więcej nabieram chęci by przestały być jedynie pomysłami.
Net Ka
Przyznaję, że jej nie doceniałam, choć znamy się na pewno dłużej niż siedem lat, bo poznałyśmy się jeszcze zanim poszłam na studia.
Jestem pod wrażeniem jej zapału do działania, tego, z jaką wytrwałością dąży do spełnienia swoich marzeń i realizacji celów, mimo że nie brak przeciwności i trudności po drodze.
I w jakimś stopniu znajomość z nią nauczyła mnie pewnego rodzaju asertywności i świadomości tego, że to co dla mnie oczywiste, nie musi być takie dla drugiej osoby, a jak się nie wyjaśni różnych rzeczy na początku, później są spięcia, dziwne sytuacje i nieporozumienia. A tak... jest OK.
I nie dam sobie wmówić, że znajomości na odległość się rozsypują. Można mieszkać ileśset kilometrów od siebie i mieć fajny kontakt, a można mieszkać w tym samym mieście i nie widywać się wcale "bo tak"... cóż.
I coś jeszcze- dzięki Net doceniłam to, jak wiele mam, nie będąc w związku i że zarówno bycie z kimś, jak bycie samemu też ma jak dla mnie swoje niezaprzeczalne zalety :)
A.
Dzięki niej przypominam sobie, że każdy ma swoje gorsze i lepsze dni, ale to przecież nie znaczy, że jakaś znajomość się skończyła. I nie znaczy też, że się nie lubimy już... Jak to było? Erich Maria Remarque pisał co prawda o miłości, ale o przyjaźni można by zapewne powiedzieć to samo, parafrazując jego słowa:
Przyjaźń to nie staw, w którym można zawsze znaleźć swoje odbicie. Przyjaźń ma przypływy i odpływy. Ma też swoje rozbite okręty, zatopione miasta, ośmiornice, skrzynie złota i pereł. Ale perły leżą głęboko.
Nauczyłam się dzięki niej też tego, że czasem uśmiech skrywa naprawdę dużo niefajnych emocji i nie zawsze jest przejawem wesołości i pewności siebie...
Inna rzecz, że dzięki A. przekonałam się jak ważne jest dla mnie to, że mogę coś dla kogoś zrobić, choćby wysłuchać, pomóc w jakiś sposób, zaopiekować się kimś choć odrobinkę i rozproszyć smutek... zły humor.
Znów kogoś zacytuję, cóż, nie mogę się oprzeć...
Bo zawsze gdy coś ci daję, jeszcze więcej do mnie wraca. To trochę nie tak… już samo dawanie, już ta sekunda staje się święta. Zawsze gdy się dzielę, zostaje mi jeszcze pół, a ta połowa smakuje lepiej i waży inaczej. źródło: margaritum
Donia
Last but not least...
To dzięki niej zrozumiałam, że tak, jak ma dla mnie wartość to, że ktoś ma czas i chęci wysłuchać mojego smęcenia i marudzenia, tak ja sama chcę się trochę "przełamać" i skupić swoję uwagę (o co czasem ciężko, bo rozbiegana do niemożliwości) by wysłuchać kogoś, kto dla mnie ważny... Że czasem ważne po prostu by być, by spędzić razem czas... Że chcę nie tylko rozmawiać o smutnych, poważnych sprawach, ale i po prostu iść na spacer i pocieszyć się jesiennym słońcem, zrobić kilka zdjęć, uśmiechnąć się do obiektywu i łapać uśmiech w obiektyw- czemu nie?;)
Tak sobie czasem myślę, odkąd się znamy, ja chyba bardziej doceniłam uśmiech i pogodę ducha. Owszem, było źle, owszem, bywa marnie, ale jednak nie może to przecież być powodem by zamartwiać się stale i nie cieszyć się tym, co dobrego daje nam życie? :)
Mimo wszystko, przecież niezależnie od tego, jak źle by bywało, zawsze jest powód by się czymś zachwycić, uśmiechnąć...
Jeżeli naprawdę nic nie można poradzić, po co doprowadzać się do obłędu? (Erich Maria Remarque)