Pomyślałam, że podzielę się z Wami czymś, co sama cenię, więc dzielę się dziś kilkoma linkami, które podbiły moje serce:
Riennahera o tym, czy ktoś, kto czuje się nieco jak kosmita może nawiązywać fajne kontakty i cieszyć się sympatią ludzi. A raczej: jak może to osiągnąć i co będzie przy tym przydatne. Czyli
Networking dla introwertyków, elfów i innych nieogarów
Ania o tym, jak przebrnąć przez mega przykre sytuacje bez dodatkowego szkodzenia sobie:
Kilka słów o emocjach, dojrzałości, agresji i o tym, jak nasza kultura wstrzymuje ludzi w rozwoju. To jeden z tekstów, które w tym tygodniu bardziej zapadły mi w pamięć, choćby dlatego, że autor nie popada w skrajności i ma bardzo wyważone poglądy:
Próba odpowiedzi na odwieczne pytanie, czy mężczyzna powinien płacić za kobietę czy nie :)
Ciekawy pomysł, jak wymyśleć nowy wystrój mieszkania i sprawdzić, czy takie a nie inne ustawienie mebli się sprawdzi, czyli nietypowy pomysł na meblowanie mieszkania.
Andrzej pisze o 14 ciekawych przekąskach prosto z Nowego Jorku. Niektóre mnie zaintrygowały, innych nie spróbowałabym za skarby świata, ale tak czy inaczej, warto zajrzeć :)
Martwisz się, że ktoś się nie odzywa, bo pewnie się na Ciebie obraził, albo koleżanka wyświetla Twoje wiadomości na fb i nie odpisuje, a Ty masz zaraz czarne myśli i nazywasz ją zołzą, zastanawiając się jednocześnie czym jej podpadłaś? Przeczytaj TEN tekst Riennahery, warto :)
Ciekawy tekst o tym, skąd się wziął m.in. symbol dolara, pacyfy czy małpki, fajnie wiedzieć, skąd mają źródło często przez nas aktualnie widywane i używane symbole - czyli tekst Skąd wzięły się popularne symbole.
Czego każdy ojciec może się nauczyć od rycerzy Jedi - Zuch zaskoczył mnie totalnie, pewnie jeszcze nieraz do tego tekstu wrócę, jest świetny!
I jeszcze Jest-rudo o tym, jak przestać jeść słodycze :)
... że tak sparafrazuję autobiografię jednego z moich ulubionych autorów, którą właśnie czytam :)
Jak by nie patrzeć, ten cytat pasuje tu idealnie :)
Zaczytuję się po raz drugi w "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" i jest mi z tym super :)
Od dawna chciałam wrócić do tej książki i cieszę się, że mi się w końcu udało, bo teraz odkrywam w niej jeszcze bardziej zachwycające mnie rzeczy, tym bardziej że sama też miałam okazję zakochać się w bieganiu.
Murakami odpowiada na często mu zadawane pytanie, o czym myśli, kiedy biega:
Biegnąc, staram się myśleć o rzece. I chmurach. Ale w zasadzie nie myślę o niczym. Jedyne, co robię, to biegnę przez własną przytulną, skrojoną na moją miarę pustkę, własną nostalgiczną ciszę. I jest to czymś cudownym. Bez względu na to, co mówią inni.
Do nieba i chmur nawiązuje też metaforą:
Myśli, które przychodzą mi do głowy, kiedy biegnę, są jak chmury na niebie. Chmury o najrozmaitszych kształtach. Przychodzą i odchodzą, a niebo pozostaje zawsze takie samo. Chmury są tylko gośćmi na niebie, przepływają przez nie i znikają na zawsze, zostawiając za sobą niebo. Niebo jednocześnie istnieje i nie istnieje. Jest namacalne i nie jest. A my akceptujemy ten wielki ogrom i chłoniemy go.
I nieco bardziej uniwersalnie pisze:
Mówiąc inaczej i dosadniej: życie jest z gruntu niesprawiedliwe. Lecz nawet w tak niesprzyjających okolicznościach można, moim zdaniem, odnaleźć w nim odrobinę przyzwoitości. Wymaga to rzecz jasna czasu i wysiłku. Na końcu może się też okazać, że właściwie nie było warto. Od każdego z nas zależy, czy było warto, czy nie.
Bardzo cenię twórczość Murakamiego, a po przeczytaniu tej książki, cenię jeszcze bardziej pisarza jako osobę, strasznie podoba mi się prostota jego podejścia do życia, praca nad sobą i realizowanie wyznaczonych przez samego siebie celów, dążenie do pokonywania samego siebie.
Jak by nie patrzeć, ten cytat pasuje tu idealnie :)
Zaczytuję się po raz drugi w "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" i jest mi z tym super :)
Od dawna chciałam wrócić do tej książki i cieszę się, że mi się w końcu udało, bo teraz odkrywam w niej jeszcze bardziej zachwycające mnie rzeczy, tym bardziej że sama też miałam okazję zakochać się w bieganiu.
Murakami odpowiada na często mu zadawane pytanie, o czym myśli, kiedy biega:
Biegnąc, staram się myśleć o rzece. I chmurach. Ale w zasadzie nie myślę o niczym. Jedyne, co robię, to biegnę przez własną przytulną, skrojoną na moją miarę pustkę, własną nostalgiczną ciszę. I jest to czymś cudownym. Bez względu na to, co mówią inni.
Do nieba i chmur nawiązuje też metaforą:
Myśli, które przychodzą mi do głowy, kiedy biegnę, są jak chmury na niebie. Chmury o najrozmaitszych kształtach. Przychodzą i odchodzą, a niebo pozostaje zawsze takie samo. Chmury są tylko gośćmi na niebie, przepływają przez nie i znikają na zawsze, zostawiając za sobą niebo. Niebo jednocześnie istnieje i nie istnieje. Jest namacalne i nie jest. A my akceptujemy ten wielki ogrom i chłoniemy go.
I nieco bardziej uniwersalnie pisze:
Mówiąc inaczej i dosadniej: życie jest z gruntu niesprawiedliwe. Lecz nawet w tak niesprzyjających okolicznościach można, moim zdaniem, odnaleźć w nim odrobinę przyzwoitości. Wymaga to rzecz jasna czasu i wysiłku. Na końcu może się też okazać, że właściwie nie było warto. Od każdego z nas zależy, czy było warto, czy nie.
Bardzo cenię twórczość Murakamiego, a po przeczytaniu tej książki, cenię jeszcze bardziej pisarza jako osobę, strasznie podoba mi się prostota jego podejścia do życia, praca nad sobą i realizowanie wyznaczonych przez samego siebie celów, dążenie do pokonywania samego siebie.
Jakie to piękne, kiedy niezależnie od tego, czy moje oczy są pełne łez, czy śmieję się na cały głos- w czyichś oczach widzę to samo ciepło i akceptację, życzliwość, która nie pozwala zbyt długo się smucić.
Jakie to piękne, kiedy ktoś patrząc mi prosto w oczy mówi o mnie rzeczy, które dostrzegł we mnie, choć wymagało to życzliwego i wnikliwego spojrzenia, o wiele więcej, niż przeciętny rozmówca byłby w stanie zauważyć i o wiele więcej niż chciałby powiedzieć.
Jakie to piękne, kiedy kiepski humor znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, bo ktoś rozśmieszył mnie, nie wiedząc nawet, co było źródłem kiepskiego humoru. No OK, czasem wystarczyłoby jedynie spojrzenie w te roześmiane oczy, by kąciki ust same się uniosły.
Myślę sobie czasem, że jestem niesamowitą szczęściarą, skoro spotykam na swojej drodze takich ludzi, stopniowo uwalniając się od wspomnień związanych z tymi, którzy zranili. Jestem też szczęściarą, bo choć były w moim życiu naprawdę ciężkie chwile, zdarzyło się też mnóstwo takich, które pomogły się podnieść i nawet z tego, co z pozoru złe, wziąć coś dla siebie.
Bywa, że wznosimy wokół siebie mury, budujemy je długo i mozolnie i sądzimy, że są bardzo mocne. Jednak potem zjawia się ktoś i obala je zwykłym dotknięciem lub tchnieniem oddechu.
Deb Caletti
Zdarzyła Wam się na pewno nieraz sytuacja, że pytaliście, żeby dowiedzieć się czegoś istotnego, upewnić się, uzupełnić informację, a ktoś to pytanie odebrał jako złośliwość, pytanie o "coś oczywistego", zbędne i mające jedynie dopiec...
Kiedy opadają mnie moje strachy, wiem, że nie powinnam im udać, pytam: co miałeś/miałaś na myśli pisząc to i to, mówiąc to i to? Bo tak bezpieczniej, niż się zapętlać we własnych myślach.
A jeśli ktoś to odbiera jako złośliwość albo jakieś czepianie się... nie, na to nic nie mogę już poradzić.
Cieszę się więc, że są ludzie, którzy takie pytania traktują normalniej, zwyczajnie. Nawet jeśli jest to pytanie o to, czemu znając mnie tak krótko, mówią mi: gdybyś chciała pogadać to jestem, daj znać a ja czas dla Ciebie znajdę...
I tak chcąc niechcąc wracają słowa z wiadomości, którą dostałam po tym, jak na owe deklaracje chęci wysłuchania spytałam: ok, ale czemu właściwie chcesz znaleźć dla mnie czas, skoro tak mało i krótko mnie znasz?
bo jestem dziwny?:D może po prostu warto zainwestować czas w kogoś, kto niepotrzebnie się katuje myślami i cierpi?
I jeszcze to:
zawsze masz prawo pytać, szczególnie, gdy chodzi o Twoją prywatność, w którą na pewno wejdziemy podczas rozmowy o Tobie tak samo zawsze masz prawo powiedzieć stop, jeśli za głęboko zabrniemy
Kiedy opadają mnie moje strachy, wiem, że nie powinnam im udać, pytam: co miałeś/miałaś na myśli pisząc to i to, mówiąc to i to? Bo tak bezpieczniej, niż się zapętlać we własnych myślach.
A jeśli ktoś to odbiera jako złośliwość albo jakieś czepianie się... nie, na to nic nie mogę już poradzić.
Cieszę się więc, że są ludzie, którzy takie pytania traktują normalniej, zwyczajnie. Nawet jeśli jest to pytanie o to, czemu znając mnie tak krótko, mówią mi: gdybyś chciała pogadać to jestem, daj znać a ja czas dla Ciebie znajdę...
I tak chcąc niechcąc wracają słowa z wiadomości, którą dostałam po tym, jak na owe deklaracje chęci wysłuchania spytałam: ok, ale czemu właściwie chcesz znaleźć dla mnie czas, skoro tak mało i krótko mnie znasz?
bo jestem dziwny?:D może po prostu warto zainwestować czas w kogoś, kto niepotrzebnie się katuje myślami i cierpi?
I jeszcze to:
zawsze masz prawo pytać, szczególnie, gdy chodzi o Twoją prywatność, w którą na pewno wejdziemy podczas rozmowy o Tobie tak samo zawsze masz prawo powiedzieć stop, jeśli za głęboko zabrniemy
Kupiłam sobie kolorową parasolkę. A później mnie zainspirowała. Skończyło się to tak:
Prawda, że od razu jakoś weselej się robi? ;)
Prawda, że od razu jakoś weselej się robi? ;)
Któregoś razy zrobiłam takie filigranowe drobinki. Najpierw powstał naszyjnik (na zdjęciu), później jeszcze bransoletka, a myślę jeszcze nad kolczykami.
Choć trochę mi chłodno, kiedy na nie patrzę, odrobinę przypominają lód...
Owszem, jest we mnie wiele strachu.
Takiego, który zmusza do zatrzymania się, cofnięcia się o kilka kroków, kiedy lepiej byłoby zostać tam, gdzie się jest, lub pójść za kimś, przy kim przecież czujemy się dobrze.
Takiego strachu, który przychodzi w najmniej spodziewanych momentach, wszystko jest dobrze, układa się jak z płatka, sielankowo. I nagle jeden drobiazg wszystko psuje i dopiero uświadamia, że wcale nie jest dobrze, że to tylko złudzenie. Pojawia się strach i tak ciężko go przegonić.
Czuję w sobie gniew na ludzi, których spotkałam w swoim życiu dawniej i którzy mnie zranili tak, że mimo upływu lat nadal boli. Mija czas, wspomnienia dalej są bolesne, choć z czasem coraz mniej. Myślę sobie: kurczę, jak można było być tak wrednym, podłym, tak bardzo nie myśleć o innych i ranić? Myślę sobie: dlaczego pozwalałam się tak traktować?
Więc gniew i nienawiść uderza też we mnie, bo przecież i sama sobie tak wiele zarzucam...
Biorę głęboki oddech.
Myślę sobie: ile to już razy wydawało mi się, że jest tak bardzo dobrze, że ktoś tak dla mnie ważny podobnie myśli o mnie. Pojawiały się strachy, rosły w siłę. Wydawały się wyolbrzymione, jednak były tak bardzo realne. Teraz, z perspektywy czasu, nazwałabym je podszeptami intuicji.
Bo faktycznie, coś było nie tak.
Dlatego nie wiem, co myśleć o mojej teraźniejszości. Jest dobrze, a ja się boję. Czuję życzliwość i zrozumienie a chcę uciec, krzycząc: nie, nie chcę nikogo blisko, nie, nie i jeszcze raz nie! Odsuwam się. Uciekam wręcz. Milknę.
Kiedy strach powoli maleje, robię krok, by wrócić. Choć ciężko, bo mam wrażenie, jakbym miała ciało z ołowiu. Krok za krokiem, człap, człap.
Dobrze jest czuć, że kiedy się wraca, czeka ktoś, kto otworzy swoje ramiona by przytulić.
Przegięłam z tym zabieganiem, zalataniem i byciem ciągle w drodze, ciągle w biegu.
Niby wtedy nie ma czasu myśleć, zastanawiać się... ale kiedyś trzeba się w końcu zatrzymać.
Pół biedy, kiedy zatrzymam się, bo akurat czuję taką potrzebę i mogę. Gorzej jeśli to mój organizm powie mi: STOP! tak bawić to się nie będziemy, potrzebuję odetchnąć!
W moim przypadku to była ta druga wersja wydarzeń... niestety.
Energia wyczerpała się w piątkowy wieczór, pod koniec tańców celtyckich, co do spółki z nadmiarem niekoniecznie pozytywnych emocji skutecznie mnie przybiło. Powinnam była wiedzieć, że niedosypianie noc po nocy może poskutkować takim "zjazdem", kofeina też nie jest cudownym lekiem na całe zło. Musiałam wyjść na chwilę z zajęć, odetchnąć, co prawda później jeszcze trochę dałam radę potańczyć, jednak to już nie było to...
Zniknęłam z tańców szybciej niż inni, żegnając się właściwie jedynie z Panem Uśmiechem, który widział, że coś ewidentnie nie gra, jak już dotarłam do mieszkania, napisałam mu smsa, że żyję i idę spać.
To nie było tylko fizyczne zmęczenie... Czasem naprawdę trudno jest mi znaleźć w moim życiu miejsce dla tego, co naprawdę dobre, ciepłe i fajne, uwierzyć że tak jest OK, zaakceptować obecność takich a nie innych ludzi, sytuacji i rzeczy. Wiąże się z tym masa strachów i lęków. Dlatego następnego dnia, korzystając z wolniejszej chwili usiadłam i napisałam w moim magicznym zeszycie o wszystkim co mi na sercu leżało. Bo jak wiadomo, jak się o czymś napisze, zawsze to jakoś łatwiej.
Emocje ubrane w słowa straszą mniej, choćby nie wiem jak okropne się wcześniej wydawało.
Dopiero, kiedy już to wszystko z siebie wyrzuciłam, porządkując ten cały chaos, który we mnie był, zadzwoniłam do Pana Uśmiechu i powiedziałam mu, że chciałabym się spotkać bo potrzebuję pogadać. Umówiliśmy się w tygodniu, próbował mnie trochę rozśmieszyć, jak to on, co było miłe i nawet w tak pochmurny i niefajny dzień wywołało uśmiech na mojej twarzy, choć na moment.
Dzikie gęsi
Nie musisz być dobra
Nie musisz iść na kolanach
sto mil przez pustynie, pokutując.
Wystarczy, jeżeli pozwolisz zwierzątku twego ciała
kochać, co pokochało.
Mów mi o twojej rozpaczy, ja opowiem moją.
A tymczasem dalej trwa świat.
Dalej słońce i przezroczyste kamyki deszczu
suną przez krajobrazy,
nad łąki i głębokie drzewa,
nad góry i rzeki.
Znów dzikie gęsi, wysoko w czystym błękicie,
lecą z powrotem do domu.
Kimkolwiek jesteś, choćbyś była bardzo samotna,
świat ofiarowuje się twojej wyobraźni,
woła do ciebie jak dzikie gęsi, cierpko, pobudzająco,
coraz to oznajmiając, gdzie jest twoje miejsce
w rodzinie ziemskich rzeczy.
Mary Oliver
Tł. Czesław Miłosz
Może to banał, ale za pomocą kawałka mojej przeszłości chcę Wam opowiedzieć o mojej teraźniejszości.
Wiele lat tamu, z różnych powodów postanowiłam przestać słodzić herbatę. Nie, że w ogóle wyrzucić ze swojej diety cukier i słodycze, ale po prostu nie słodzić już herbaty. Na początku było ciężko, bo herbata bez cukru raczej nie smakowała, wydawała się być "bez smaku", jakaś taka płaska i mdła. Ale tamtego lata przez kilka tygodni byłam u mojej rodzinki a oni raczej nie słodzą, więc było mi łatwiej zacząć zmiany.
Po jakimś czasie herbata bez dodatku cukru stała się czymś naturalnym. Tym bardziej, że zainteresowały mnie herbaty inne niż czarna i byłam w stanie docenić w pełni ich smak. Zdarzyło mi się pić i matchę (japońską herbatę ceremonialną, sproszkowaną zieloną herbatę) i matchę-iri-geinmatchę (użytkową wersję tej pierwszej, z prażonym ryżem i zieloną herbatą) i jak takie cudeńka psuć cukrem, toż to niemalże karalne! Co więcej, odkryłam, że mój smak wysubtelniał: teraz i wszystko to, co dawniej powiedziałabym, że jest bez smaku, teraz stwierdzałam, że ma b. delikatny smak, jest OK. Doceniałam różne subtelności smaku i cieszyłam się nimi, ze świadomością, że dawniej bym ich w ogóle nie zauważyła.
I wiecie co, strasznie bym chciała, by teraz tak było ale w dziedzinie relacji z ludźmi...
Byli (a niekiedy są) w moim życiu ludzie z którymi relacja to stała karuzela od SUPER-HIPER do BARDZO-ŹLE. Albo jest słodko, cudownie, uroczo i wspaniale, spędzamy razem czas, uwielbiamy się, czujemy się razem super, albo... albo właściwie nie ma nic, bo ktoś znienacka zamilkł, strzelił focha, tupnął nogą i obraził się, albo coś mu nie pasowało. Albo ew. powiedział mi coś tak przykrego, że to ja nie chciałam mieć kontaktu.
Nie chcę takich karuzel i huśtawek między skrajnościami. Życie samo w sobie jest dość skomplikowane, bym miała je sobie jeszcze komplikować i tracić swoją energię na ratowanie tego, co po raz kolejny i kolejny trzeba ratować, z nikłą nadzieją, że będzie jeszcze OK. Żeby nie było: to, co uważam, za warte, będę ratować po wielokroć, jeśli tylko będę wiedziała, że nie tylko mi zależy...
Jesienią zaczynam szukać wszystkiego, co rozjaśni i rozświetli szare i ciemne dni.
Świeczki kocham cały rok, ale właśnie jesienią o wiele bardziej :)
Zdjęcie powyżej to to, co "wypomniał" mi ostatnio fejsbuk, a jak już wypomniał, postanowiłam zrobić nową wersję, z tego, co pod ręką.
Tadam:
A ostatnio poniosło mnie do dawno nie odwiedzanego sklepu i znalazłam tam to cudeńko:
Co tu dużo mówić, zakochałam się.
Nie ma to jak odrobina światła i koloru w taką pogodę.
Jest wieczór.
Za oknem szumi wiatr, czasem jakiś zbłąkany liść uderzy w okno.
Zapaliłam świecę, postawiłam ją w otoczeniu jesiennych liści i owoców, niech pali się... aż zgaśnie. Na pewnym blogu przeczytałam:
Takiej świecy nie gasi się, wypala się ona do końca.
Niech więc się pali, aż zgaśnie, niech się w jej płomieniu wypali moja tęsknota, ból i żal...
A TA piosenka, którą lubiła, jeszcze bardziej mi ją przypomni.
Czasem, w takie dni jak dziś, płaczę może zbyt dużo.
O ile na co dzień mało o tym myślę, dziś nie umiem.
Myślę o tym wszystkim, co straciłam, o chwilach, których nie doceniałam, kiedy jeszcze trwały, a doceniłam, kiedy już stały się przeszłością. O rodzinnych chwilach, spięciach, sprzeczkach i złych momentach. O niedzielnych popołudniach przy serialu, o spacerach po lesie, zrywanych wspólnie konwaliach i wycieczkach rowerowych.
I okropnie za tym tęsknię, za wszystkim bez wyjątku.
Gdyby moja Mama żyła, skończyłaby dziś 63 lata. Tymczasem wiosną minie 8 lat, odkąd zmarła.
Wszystkiego najlepszego Mamo, gdziekolwiek jesteś...
Zastanowiło mnie, że nie męczyła mnie dotąd pewna postawa. A może po prostu, teraz bardziej zwróciłam na to uwagę.
Takie: no szału nie ma, dupy nie urywa, ale niech będzie. No wolałabym coś lepszego, ale skoro nie wierzę, że uda mi się to osiągnąć, to niech będzie o wiele mniej, ale pewne. Gdybym miała wybór, wybrałabym lepsze, ale jak to mówią: lepszy wróbel z garści niż gołąb na dachu.
Serio?
Nie chciałabym być z facetem, który jest ze mną, bo jestem "w miarę", bo aktualnie nie było na horyzoncie kogoś ŁAŁ. Bo gdyby w końcu pojawiła się na horyzoncie dziewczyna super, ideał i szczyt marzeń, zostałabym bez żalu na nią zamieniona. Bo poczułabym się wtedy jak jakiś substytut, erzac, namiastka.
Nie chciałabym mieć za przyjaciół ludzi, którzy spotykają się ze mną, bo aktualnie mają czas, bo nie ma nikogo ciekawszego z kim mogliby się spotkać, bo jakoś aktualnie nie mają ciekawszych pomysłów na spędzanie czasu. Jestem to fajnie, nie- cóż, będą inni ludzie.
Chcę mieć wokół siebie ludzi, którzy mówią mi TAK, bo chcą, bo jest im ze mną dobrze, bo w jakiś dziwny sposób moje zalety równoważą im moje wady. Bo mnie lubią, nawet jeśli czasem doprowadzam ich do szału to dalej widzą we mnie to, co dobre. Bo chcą spędzać czas właśnie ze mną a nie z kimś innym. Bo chcą ten czas właśnie dla mnie znaleźć, a nie mną wypełnić jakąś lukę.
I to nie tak, że zawsze tak patrzyłam.
Przecież ja nieraz wybierałam tę nijakość, to "niech Ci będzie", to poczucie, że ktoś mi łaskę robi, że ze mną rozmawia, że znajduje dla mnie czas, że przez ten moment jest.
A teraz... teraz zwyczajnie zależy mi na tym, by ktoś mnie wybrał i zdecydował: tak, chcę!
Takie: no szału nie ma, dupy nie urywa, ale niech będzie. No wolałabym coś lepszego, ale skoro nie wierzę, że uda mi się to osiągnąć, to niech będzie o wiele mniej, ale pewne. Gdybym miała wybór, wybrałabym lepsze, ale jak to mówią: lepszy wróbel z garści niż gołąb na dachu.
Serio?
Nie chciałabym być z facetem, który jest ze mną, bo jestem "w miarę", bo aktualnie nie było na horyzoncie kogoś ŁAŁ. Bo gdyby w końcu pojawiła się na horyzoncie dziewczyna super, ideał i szczyt marzeń, zostałabym bez żalu na nią zamieniona. Bo poczułabym się wtedy jak jakiś substytut, erzac, namiastka.
Nie chciałabym mieć za przyjaciół ludzi, którzy spotykają się ze mną, bo aktualnie mają czas, bo nie ma nikogo ciekawszego z kim mogliby się spotkać, bo jakoś aktualnie nie mają ciekawszych pomysłów na spędzanie czasu. Jestem to fajnie, nie- cóż, będą inni ludzie.
Chcę mieć wokół siebie ludzi, którzy mówią mi TAK, bo chcą, bo jest im ze mną dobrze, bo w jakiś dziwny sposób moje zalety równoważą im moje wady. Bo mnie lubią, nawet jeśli czasem doprowadzam ich do szału to dalej widzą we mnie to, co dobre. Bo chcą spędzać czas właśnie ze mną a nie z kimś innym. Bo chcą ten czas właśnie dla mnie znaleźć, a nie mną wypełnić jakąś lukę.
I to nie tak, że zawsze tak patrzyłam.
Przecież ja nieraz wybierałam tę nijakość, to "niech Ci będzie", to poczucie, że ktoś mi łaskę robi, że ze mną rozmawia, że znajduje dla mnie czas, że przez ten moment jest.
A teraz... teraz zwyczajnie zależy mi na tym, by ktoś mnie wybrał i zdecydował: tak, chcę!
Tak sobie ostatnio podłubałam i jestem z tego efektu całkiem dumna.
Żałuję tylko, że na zdjęciach nie widać w pełni tej metaliczności, a szkoda.
Powiem jedno: nieprędko zrobię takie kolczyki znów, były mega czasochłonne i pracochłonne, ale za to efekt końcowy w pełni mi to wynagrodził.
Czasem, gdy jestem w mieszkaniu i jest dość cicho, pracuję nad czymś, albo akurat łapię oddech, słyszę czasem kobiecy głos. Zapewne kto ktoś mieszkający gdzieś nad nami, wystarczająco blisko by słyszeć sam głos, wystarczająco daleko, by nie rozumieć słów. Ton głosu niestety mówi mi aż za wiele, przywołując czasem zbyt wiele wspomnień...
Słyszę, jak owa kobieta monotonnym głosem, w którym pobrzmiewa trochę pretensja, a trochę żal, a na pewno też sporo bezsilności, mówi długie tyrady do kogoś, kto jej nie odpowiada, a przynajmniej ja go nie słyszę. Mówi, mówi, mówi, zapewne próbując nakłonić kogoś, by w końcu zaczął postępować tak, jak ona chce. Nie dopuszcza go jednak do głosu. Być może ma nadzieję, że dzięki tym tyradom coś się zmieni na lepsze i nagle życie będzie piękniejsze.
Czasem myślę, że ona chce się po prostu wygadać. Ponarzekać. Wyrzucić to z siebie. Nie chce zmian.
Gorzej, że czasem myślę, że ona te tyrady mówi swojemu dziecku, a może dzieciom. Nie chciałabym być na ich miejscu.
Słyszę ją nieraz, jednego dnia, z drugiego, jeszcze innego, za jakiś czas.
I gryzą mnie moje własne wspomnienia, jak moja mama postępowała tak samo, jak długie tyrady, wyrzekania, żale... Nie chcę o tym nawet myśleć.
Przeszłość to jeden z powodów, dla których w moich postanowieniach na ten rok znalazło się stwierdzenie:
Eliminuję ze swojego życia narzekanie bez rozwiązań
W październiku nie zaszalałam z czytaniem książek, no cóż...
1. Rina Frank: Każdy dom potrzebuje balkonu
Lekka, dość miła i przyjemna lektura.
Czasem irytująca, czasem ... dziwna.
Ale strasznie mi się spodobał obraz przestawionej tutaj rodziny: ani cukierkowy, ani do przesady smutny. Jak to w życiu: wszystko po trochu.
2. Amos Oz: Spokój doskonały
Niezwykła książka. Momentami mnie nużyła, momentami wciągała, że nie mogłam się oderwać. Momentami oniryczna, refleksyjna, momentami do bólu realistyczna i namacalna.
Niezmiennie jednak bardzo przyjemnie się ją czytało. Polecam.
Z głębi swojej istoty pragnął bliskości. Nie być już obcym, podejrzanym przybyszem, na dworze, w ciemności, lecz w jednej chwili, za sprawą jakiegoś zaklęcia, stać się nagle mieszkańcem, członkiem wspólnoty i bratem, żeby go polubili aż znikną wszystkie bariery i nie będzie już różnicy między nim a wszystkimi.
***
Prosta droga to krótka droga a zbyt wiele słów zazwyczaj wszystko psuje.
***
W głębi duszy zawsze wiedział, że większość ludzi potrzebuje więcej miłości, niż potrafią zdobyć i że z tego biorą się najrozmaitsze dziwne i nawet śmieszne próby nawiązania więzi, zbliżenia się do obcych ludzi za pomocą nadmiaru słów. Jak bezpański piesek, pomyślał Jonatan, przemoknięty piesek, który merda nie tylko ogonkiem, ale całą tylną częścią ciała, żebym go polubił i pogłaskał. Gdzie mi tam do głaskania. Szkoda twoich starań, bracie.
1. Rina Frank: Każdy dom potrzebuje balkonu
Lekka, dość miła i przyjemna lektura.
Czasem irytująca, czasem ... dziwna.
Ale strasznie mi się spodobał obraz przestawionej tutaj rodziny: ani cukierkowy, ani do przesady smutny. Jak to w życiu: wszystko po trochu.
2. Amos Oz: Spokój doskonały
Niezwykła książka. Momentami mnie nużyła, momentami wciągała, że nie mogłam się oderwać. Momentami oniryczna, refleksyjna, momentami do bólu realistyczna i namacalna.
Niezmiennie jednak bardzo przyjemnie się ją czytało. Polecam.
Z głębi swojej istoty pragnął bliskości. Nie być już obcym, podejrzanym przybyszem, na dworze, w ciemności, lecz w jednej chwili, za sprawą jakiegoś zaklęcia, stać się nagle mieszkańcem, członkiem wspólnoty i bratem, żeby go polubili aż znikną wszystkie bariery i nie będzie już różnicy między nim a wszystkimi.
***
Prosta droga to krótka droga a zbyt wiele słów zazwyczaj wszystko psuje.
***
W głębi duszy zawsze wiedział, że większość ludzi potrzebuje więcej miłości, niż potrafią zdobyć i że z tego biorą się najrozmaitsze dziwne i nawet śmieszne próby nawiązania więzi, zbliżenia się do obcych ludzi za pomocą nadmiaru słów. Jak bezpański piesek, pomyślał Jonatan, przemoknięty piesek, który merda nie tylko ogonkiem, ale całą tylną częścią ciała, żebym go polubił i pogłaskał. Gdzie mi tam do głaskania. Szkoda twoich starań, bracie.
Pomyślałam sobie: jak szybko przyszedł ten początek listopada. Aż dziwnie jak szybko z tego całego roku zostały już tylko dwa miesiące. Może nie warto czekać do grudnia z zastanowieniem się ile z nadziei i planów na 2015 udało się zrealizować? Może warto pomyśleć nad tym teraz i o to, co się da, jeszcze powalczyć?
Inna rzecz, że to co mi zapadło w pamięć, to wyczytana gdzieś informacja, że jeśli snuje się plany na przyszłość, warto najpierw odwołać się do przeszłości i tego co w niej się udało, by nasze plany były skuteczniejsze i żebyśmy mieli poczucie, że opierają się na jakichś sensownych podstawach. Na pewno też mając świadomość co już udało nam się uzyskać i jak wiele już osiągnęliśmy, łatwiej śmiało spojrzeć w przyszłość i planować tak, by wierzyć, że plany są do zrealizowania.
A ja zamierzam dziś nieco pomarzyć i poplanować na przyszłość.
Przypomniałam sobie zapiski poczynione pod wpływem wpisu Blimsien. Wracałam do nich ostatnio i uśmiechnęłam się na myśl, że wiele z nich udało mi się zrealizować.
A moje zapiski z początków stycznia wyglądały tak:
Chcę przeżyć szczęśliwą miłość, która pomoże stworzyć związek - niespełnione, ale to akurat marzenie, nie mam na to zbyt dużego wpływu, dalej marzę ;)
Jestem gotowa na znalezienie pracy, która pozwoli mi się utrzymać - owszem, zrealizowane :)
Eliminuję ze swojego życia narzekanie bez rozwiązań - myślę, że zrealizowane, ostatnimi czasy przerzuciłam się na szukanie wyjść zamiast dołowania się, że jest źle.
Chcę się czuć zdolna do stworzenia dobrej relacji z mężczyzną - niezrealizowane, ale powiedzmy że robię ku temu kroki :)
Akceptuję to, że nie na wszystko mam wpływ i że nie jestem doskonała - może nie na 100% ale dużo się w tym temacie zmieniło na lepsze :)
Zrobię dla swojego ciała to, że zacznę się regularnie ruszać - zrealizowane, realizowane nadal: najpierw wkręciłam się w bieganie, dłuższe spacery, a teraz regularnie tańczę tańce szkockie, celtyckie i inne :) warto :)
Dam innym przekonanie, że mogą być o mnie spokojni - myślę że jak najbardziej OK :)
Wybaczam sama sobie błędy i złe decyzje - bardzo nie, dużo mam w tym do zmiany...
Pojadę do Wrocławia i odwiedzę Ogród Japoński - chyba się nie wyrobię w kolorowej jesieni choć kto wie?
Zadbam o poznawanie wielu nowych ludzi- po stokroć TAK :)
Nauczę się tego, co przydatne w social mediach i sprzedaży biżu - po troszeczku się uczę
Zaryzykuję i wyślę nową książkę do kilku wydawnictw - z tym planem dałam sobie spokój, nie wiem czy na stałe, czy tylko na pewien czas ;)
Odpuszczam uganianie się za tymi, dla których jestem tylko jedną z "opcji" - bardzo TAK. udało mi się uciąć kilka znajomości, w których to ja byłam tą osobą, która się stara, gdzie upierałam się, że znajomość wiele mi daje, a nie chciałam widzieć jak niszczy... mam nadzieję, że to już za mną.
Inna rzecz, że w przygotowaniu jest wpis pt. Co dobrego dał mi rok 2015 - będzie zawierał masę zdjęć ujętych w kolaże, z krótkimi opisami. W zeszłym roku zrobiłam takowy w grudniu, a teraz pomyślałam, że właściwie fajnie byłoby już teraz, zanim rok się skończy, powspominać stare dzieje i co miłego mnie na przestrzeni tych miesięcy spotkało. Uwierzcie na razie na słowo, że było kolorowo.
A jeszcze inną kwestią jest mój Słoik Szczęścia. Powstał na początku stycznia i jak sobie o nim przypomnę, nadrabiam zaległości. Czyli: zapisuję na kolorowych karteczkach co dobrego i miłego mnie spotkało. I tym samym zebrałam w nim 10 miesięcy, a zamierzam udowodnić sobie, że zmieści się w nim 365 karteczek a zarazem 365 dobrych chwil. Tak wygląda dziś, na początku listopada:
Biegnę więc na spokojnie zmierzyć się tak z tym, co minione, jak i z tym, co dopiero nadejdzie.