Nie od zawsze byłam miłośniczką medytacji. Tak samo nie od zawsze widziałam w niej pozytywne strony.
Powiem nawet więcej: byłam mocno "na nie", bardzo długo zresztą nie umiejąc sprecyzować, dlaczego aż tak mnie to odpycha. Upierałam się, że to nie dla mnie i koniec, na co padało pytanie: skąd możesz wiedzieć, że to nie dla Ciebie skoro nie próbowałaś? A jakie były powody?
1. Nosi mnie i ciężko czasem usiedzieć w miejscu
Jestem osobą, któa kocha być w ruchu, biec, pędzić i gnać, cały czas w drodze między punktem A a B, albo H i J. Ciężko się zatrzymać, ciężko przystopować choć na chwilę. Zatrzymywało mnie czytanie książek, robienie zdjęć, albo zwyczajne leżenie na kocu, ale niewiele poza tym było możliwości, żebym nie szukała na siłę jakiegoś zajęcia.
2. Bycie w wiecznym niedoczasie
To w dużym stopniu wiąże się z moim dość kiepskim planowaniem czasu. Dość częste poczucie, że tyle rzeczy mam niezrobionych, tyle powinnam i muszę, więc jakim cudem mam znaleźć 5 minut na medytację. Jednocześnie o wiele więcej traciłam na przekopywaje fejsa, cóż...
3. Obawa przed zbytnim przywiązaniem się do czegoś
Przyznam się Wam do czegoś: nienawidzę mieć poczucia, że jestem od czegoś (bądź kogoś) zależna. Nieważne, czy chodzi o człowieka, od którego zależy coś ważnego dla mnie, czy o czynność, którą wykonuję i się przyzwyczajam, czy o kosmetyk, bez którego mam wypryski/łupież/inne takie. Nienawidzę czuć, że coś muszę, nienawidzę mieć wrażenia, że kiedy czegoś nie będę mogłą użyć, albo czegoś nie będę mogła zrobić, poczuję dotkliwy brak.
4. Obawa, że innym może pomagać, a ja będę tym wyjątkiem
Serio, nieraz skłonna jestem sądzić, że co z tego, że tylu ludzi sobie coś chwali i uważa że im pomogło, skoro na bank ja będę tą, której problemów nie da się rozwiązać w ten sposób. Bycie wyjątkową w taki sposób wcale nie jest fajne.
5. Wszystko, co brzmi bardzo dobrze, a nie wymaga dużego nakładu sił, budzi moje obawy.
Jeśli ktoś mi mówi, że wystarczy pomedytować, a będę się czuła lepiej, będę spokojniejsza, a nawet będę zdrowsza - szukam uparcie jakichś haczyków i zaczynam się nastawiać negatywnie. Nie wynika to z jakiejś mojej niechęci do osoby, która to mówi, ale z moich nienajlepszych doświadczeń. Przywykłam, że jeśli coś chce się mieć, trzeba się nad tym namęczyć. I stąd wynika punkt kolejny.
6. Przekonanie, że problemy należy przegadać i przepracować.
Wyniesione z różnych mądrych tekstów, książek i przede wszystkim z własnej terapi. Plus z kontaktu z osobą, która twierdziła wręcz przeciwnie a okazała się zwyczajnie niewarta zaufania. We wszystkich tych mądrych tekstach z perspektywy czasu brakuje mi jednej wzmianki: jak się już to, co problematyczne przegada i przepracuje, warto to zwyczajnie zostawić za sobą, bo wieczne wracanie do tego samego, naprawdę niczego nie zmienia, a nawet szkodzi.
7. Lęk przed ludźmi, którzy stają się po trosze nauczycielami
Wiem, że zwykle ludzie z dobrej woli mi radzą, dlatego, że chcą dobrze, chcą pomóc. A jednak zachowuję się jak jeż - przynajmniej czasami. W takich sytuacjach, kiedy ktoś jest w czymś bardziej zaawansowany i dzieli się swoją wiedzą - zaczynam się bać, że zaufam zbyt pochopnie i nie będę umiała dostrzec, że to idzie w złą stronę.
8. Niechęć do czegoś, co wymaga systematyczności, by przyniosło efekty.
Nie po drodze mi z systematycznością... było, bo wiele mi się udało w tym temacie zdziałać. Jednak czasem sama świadomość tego, że muszę w coś włożyć wiele systematyczności, by zobaczyć efekty - dość mocno mnie odstrasza.
9. Łatwość zniechęcania się, kiedy efekty nie pojawiają się zbyt szybko
Tak słomiany zapał jak to mówią. To bardzo o mnie. Dość mocno mnie to przybija, bo zaraz zaczynam myśleć, że właśnie jestem tym wyjątkiem: to mi nie pomoże ta metoda. Eh, ciężkie to.
10. Problem z zaufaniem własnym odczuciom
Po części kontynuacja punktu siódmego: boję się, że zawierzę w jakąś ideę i totalnie się na tym zawiodę. Pół biedy jeśli tylko okaże się, że to nie tak skuteczne jak bym chciała... gorzej, jeśli coś przez tą swoją naiwną wiarę stracę. Tak, wiem, że to gołosłowne, ale już raz tak się stało. Świadomość, że nie ma się pusto w głowie, a mimo to człowiek dał się zmanipulować - jakoś nie dodaje energii.
A jednak, na szczęście, wszystkie te powody stopniowo straciły na znaczeniu, a może zwyczajnie wygrała ciekawość i wytrwałość R.
I jeszcze jedno: te punkty powyżej można śmiało przywołać również we wszelkich sytuacjach, kiedy stykam się z czymś nowym, do czego ktoś inny jest nastawiony mega pozytywnie i entuzjastycznie.