29 marca 2014

Rozwiązanie konkursu dla fanów twórczości Cecelii Ahern

Nadszedł czas na rozwiązanie konkursu, mam nadzieję, że wybaczycie mi jednodniowe opóźnienie. Przez dwa tygodnie zbierałam Wasze odpowiedzi na pytanie "Czym urzekła cię twórczość Cecelii Ahern?" Wszystkim uczestniczkom konkursu serdecznie dziękuję, jestem pod wrażeniem waszych rozbudowanych komentarzy i maili, które do mnie przysyłałyście. Naprawdę bardzo trudno było mi podjąć decyzję i wyłonić zwyciężczynię. Jednak po długim namyśle zdecydowałam, że nagroda powędruje do Natalii_Leny z bloga room6277, dlatego że jej odpowiedź uważam za najbardziej poruszającą, pomysłową i zaskakującą ze względu na formę. Natalio_Leno, gratuluję i czekam na dane do wysyłki :)

 



Chciałabym też wyróżnić Ewę z bloga Smakowitego czytania życzę za imponującą znajomość twórczości Ahern. Książkę Sto imion może otrzymać tylko jedna osoba, więc Ewo, dla Ciebie mam inną propozycję. Jeśli jakaś książka stąd Cię interesuje to  stanie się ona nagrodą za wyróżnienie :). Wszystkie powieści są w bardzo dobrym stanie, czytane tylko raz.


26 marca 2014

Zabójczy księżyc - N.K. Jemisin


Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 448

Mieszkańcy pustynnego miasta-państwa Gujaareh oddają cześć potężnej bogini Hananji poprzez comiesięczną ofiarę ze swoich snów. Dzięki pochodzącym z marzeń sennych magicznym energiom nazywanym humorami ludzie są w stanie wyleczyć ciało z przeróżnych dolegliwości, stymulować wzrost kończyn lub uśmierzać ból, gdy nic już nie można dla chorego zrobić. Jednak najważniejszym humorem jest senna krew, czyli energia ze snu poprzedzającego śmierć, służąca do zaprowadzania spokoju i porządku. Jej zbieraniem zajmują się kapłani, którzy pod osłoną nocy wślizgują się do domów i odsyłają dusze śpiących ludzi do krainy zmarłych. Ehiru jest jednym z najlepszych zbieraczy i dlatego to on otrzymuje zlecenie pobrania humoru z ostatecznego snu kobiety przebywającej w Gujaarehu z powodów politycznych. Ehiru nigdy nie zastanawiał się czy osoba, którą ma zabić została słusznie wytypowana, ponieważ ślepo wierzył w mądrość zwierzchników. Jednak zlecenie zebrania wysłanniczki sąsiedniego państwa budzi w nim wątpliwość. Niepostrzeżenie mężczyzna zostaje wciągnięty w wir spisków i intryg, które mogą doprowadzić do wybuchu wojny.

Zanim sięgnęłam po powieść N.K. Jemisin, przeczytałam kilka lub nawet kilkanaście recenzji, z których wynikało, że książka może się spodobać również czytelnikom, na co dzień stroniącym od fantastyki. Ucieszyło mnie to, ponieważ wciąż dość nieufnie podchodzę do historii należących do tego gatunku, mimo że parę książek wywarło na mnie duże wrażenie. Po przeczytaniu Zabójczego Księżyca również przychylam się do stwierdzenia, że nie trzeba być fanem fantastyki, żeby czerpać przyjemność z lektury, ale jednocześnie muszę trochę ponarzekać, bo dzieło Jemisin czasami mnie po prostu nudziło. Zacznę jednak od wątku, który skradł mi serce i sprawił, że czekam na kolejne części cyklu. Mowa o niezwykle interesującej mitologii, jaką pisarka stworzyła wzorując się na wierzeniach występujących w różnych kręgach kulturowych. Nigdy specjalnie nie interesowałam się mitami, więc jestem nieco zaskoczona, że historia o powstaniu świata wymyślona przez Jemisin tak mi przypadła do gustu. Niestety nie jestem w stanie odszyfrować znaczenia wielu imion przypisywanych bogom lub nazw mitycznych krain oraz konkretnych opowieści, na których wzorowała się amerykańska pisarka. Nie pozostaje mi więc nic innego jak zagłębić się we wspomnianą przez autorkę encyklopedię Richarda Cavendisha (Mythology: An Illustrated Encyclopedia) i na własną rękę poszukać powiązań, bo mam przeczucie, że mitologia inna niż egipska czy grecka może mnie zainteresować.

Skoro tak zachwycam się systemem reguł, którym podporządkowuje się większość bohaterów tej książki, to czuję się w obowiązku napisać, co dokładnie wzbudziło mój podziw. Otóż urzekły mnie dwuznaczność wierzeń wymyślonych przez pisarkę oraz kontrowersje związane ze zbieraniem sennej krwi. Z jednej strony można przerazić się wymaganiami stawianymi przez najważniejszą boginie, bo jak zaakceptować obecność kapłanów nazywanych zbieraczami zabijających nieświadomych, pogrążonych w głębokim śnie ludzi, ponieważ tak postanowili zwierzchnicy w świątyni? Jednak patrząc na cały proceder pod innym kątem, można zrozumieć pogląd głoszący, że akt zebrania to błogosławieństwo płynące od samej bogini, która za pośrednictwem kapłanów zsyła na przebywających w Gujaarehu wieczny spokój. Oczywiście nie zawsze odesłanie duszy do krainy snów odbywa się bezproblemowo, co jest kolejnym, intrygującym elementem tej mitologii. Obawiam się, że zaraz zdradzę zbyt wiele informacji i zepsuję Wam radość z samodzielnego odkrywania kolejnych zawiłości gujaareńskich wierzeń, dlatego porzucam już ten temat, ale polecam zapoznanie się z powieścią, chociażby ze względu na opisane powyżej zagadnienia.

Teraz niestety przyszedł czas na wyszczególnienie tego, co w książce nie zyskało mojego uznania. Zacznę od przewidywalnej intrygi, bo autorka nie zadbała o to, żeby czytelnikowi trochę utrudnić życie i zmusić go do zastanawiania się nad kilkoma możliwymi scenariuszami rozwoju wydarzeń. Odbiorca może bardzo szybko zorientować się, kto uknuł spisek i po co to zrobił. Motywy takie jak pragnienie zdobycia nieograniczonej władzy nad ludźmi czy chęć zgłębienia tajemnicy nieśmiertelności są tak często eksploatowane w przeróżnych opowieściach, że trzeba dodać do nich coś więcej, żeby wzbudzić w czytelniku emocje. Jemisin chyba o tym zapomniała, ponieważ bardzo szybko zorientowałam się, kto w tej historii jest czarnym charakterem, kto poświęci swoje życie dla zachowania równowagi i pokoju na świecie itd. W książce pojawia się także siejąca spustoszenie bestia, ale odkrycie tożsamości postaci, która się w tego potwora przemieniła również nie było dla mnie zaskoczeniem. W pierwszym akapicie wspomniałam, że od czasu do czasu powiało nudą i oczywiście podtrzymuję tę obserwację, mimo że w Zabójczym księżycu obecne są także pełne napięcia dialogi oraz fragmenty opisujące widowiskowe potyczki między bohaterami. Czasami czułam się znużona lekturą, ponieważ historia jest właściwie jednowątkowa. Moim zdaniem nie zaszkodziłby tej powieści jakiś dodatkowy motyw urozmaicający główny tok wydarzeń.

Często narzekam na wątek romantyczny w książkach. Marudzę, że bohaterowie przez kilkanaście stron dumają nad tym czy wybranek tudzież wybranka serca okażą im swoją łaskawość. Przeszkadzają mi tak lubiane przez wielu pisarzy intrygi zbudowane wokół miłosnego trójkąta. Nudzę się czytając wyznania zakochanych. Ale tym razem stwierdzam, że jakiś romansik między postaciami przydałby się do zintensyfikowania emocji odczuwanych przez czytelnika. Wydaje mi się, że mogłabym wykrzesać więcej sympatii do Ehiru lub do młodego praktykanta Nijiriego, gdyby kogoś obdarzyli uczuciem; gdyby ktoś obawiał się o ich życie. Autorka co prawda zasugerowała, że Ehiru i Nijiriego mogłoby połączyć coś wykraczającego poza więź mistrz-uczeń, ale jakoś za mało pasji, a za dużo służalczości praktykanta było w tej relacji. Jedynie energiczna Sunandi – dyplomatka z sąsiadującej Kisui zyskała moją sympatię, wobec czego jej los nie był mi obojętny.

Za najciekawszy element książki N.K. Jemisin uważam wspomnianą mitologię, ale podobały mi się także opisy budynków, świątyń czy codziennych zajęć mieszkańców Gujaarehu, przywodzące na myśl starożytne realia. Natomiast fabuła mnie nie porwała, ponieważ uważam ją jedynie za poprawną i w gruncie rzeczy dość pospolitą. Sami musicie zdecydować czy bogactwo wykreowanego świata wynagrodzi Wam inne niedostatki.
 
Ocena: 3 / 6

Cykl Sen o Krwi 
 2. The Shadowed Sun

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Akurat.

Książka przeczytana w ramach wyzwania Klucznik

Tu kupisz Zabójczy księżyc:

http://muza.com.pl/fantastyka/1530-zabojczy-ksiezyc-9788377585818.html?dosiakksiazkowo
 

15 marca 2014

Anioły jedzą trzy razy dziennie - Grażyna Jagielska


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 224

W dzisiejszych czasach wieść o tym, że ktoś przebywał w zakładzie psychiatrycznym raczej nie wywołuje sensacji i nie sprawia, że taka osoba zostaje wykluczona ze społeczeństwa. Mimo tego większość osób nie wie, co dzieje się za murami szpitali, a tym samym nie rozumie, przez co musi przejść chory. Wizyty u psychologa lub psychiatry czy przebyta w zakładzie terapia zazwyczaj utrzymywane są w tajemnicy. Grażyna Jagielska przełamała tabu, przyznając się do tego, że pół roku spędziła w Klinice Psychiatrii i Stresu Bojowego w Warszawie, a następnie pisząc książkę, w której przybliżyła czytelnikom funkcjonowanie takiej placówki i problemy, z jakimi zmagają się pacjenci. Żona znanego korespondenta wojennego trafiła na terapię, ponieważ nie potrafiła poradzić sobie ze stresem wywołanym ciągłą obawą o życie męża. Wśród pacjentów znaleźli się głównie weterani wojenni, którym misje w Afganistanie i Iraku odcisnęły piętno na psychice, uniemożliwiając powrót to codzienności. Ale w klinice przebywali także cywile zmagający się z paraliżującym stresem czy niemożnością przystosowania się do życia wśród innych ludzi.

Sięgając po książkę Anioły jedzą trzy razy dziennie spodziewałam się opisu szpitalnej rutyny, metod stosowanych w celu przywrócenia pacjentom równowagi, a także zwierzeń samej autorki, która dzieli się z czytelnikami swoimi emocjami. Jednak publikacja Grażyny Jagielskiej jest inna. Nie chcę użyć słowa rozczarowująca, ale muszę przyznać, że miałam odmienne oczekiwania względem tej książki i po jej przeczytaniu stwierdzam, że nie wywarła na mnie spodziewanego wrażenia. Autorka nie zaakcentowała własnego stanowiska zbyt silnie, tak naprawdę to Jagielskiej w tej opowieści prawie nie ma. Gdyby nie opis na okładce, nie wiedziałabym nawet, z jakiego powodu autorka trafiła do kliniki. Możliwe, że taki był jej zamysł i zamiast koncentracji na sobie i swoich doświadczeniach Jagielska wolała oddać pierwszeństwo innym osobom. A może temat własnych lęków wyczerpała już w książce pt. Miłość z kamienia i teraz zwyczajnie nie chciała powtarzać tego samego. Nie jestem w stanie tego stwierdzić, ale niestety recenzowana publikacja wydała mi się niepełna, niewystarczająco zrozumiała bez kontekstów, o których wspomniałam wcześniej.

Po skończonej lekturze zaczęłam zastanawiać się, do kogo właściwie jest ta książka skierowana. Doszłam do wniosku, że przede wszystkim przeczytać powinny ją osoby, których bliscy zmagają się ze stanami lękowymi czy innymi problemami psychicznymi wymagającymi leczenia w szpitalu. Wtedy zapewne lepiej zrozumieją zachowanie chorych, a przede wszystkim zdadzą sobie sprawę, że dla wielu takich osób zwyczajne wyjście do sklepu urasta do rangi wyzwania. Dla innych czytelników książka również może być pouczająca, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że Jagielska dała zbyt mało informacji, żeby przekaż był naprawdę mocny. Teoretycznie opisała przebieg leczenia, ponieważ dowiedziałam się, że najważniejszym punktem każdej terapii jest wygłoszenie życiorysu przed grupą oraz odbycie psychodramy, ale nadal nie mam pojęcia, dlaczego to jest takie istotne. Ponadto bardzo zaskoczyło mnie to, że pacjenci byli uzależnieni od siebie nawzajem. Terapia grupowa stanowiła podstawę rekonwalescencji, ale nie wiem czy odbywały się jakieś zajęcia indywidualne, czy zawsze obecność innych była konieczna.

Grażyna Jagielska opisała wszystko w sposób chaotyczny i ten nieporządek bardzo mi przeszkadzał. Rozpoczynając lekturę czułam się jakbym wtargnęła w sam środek toczącej się już opowieści, jakbym przegapiła coś ważnego. Książka nie została podzielona na rozdziały, poszczególne fragmenty wyróżnione są jedynie akapitami albo kilkoma linijkami przerwy, a odnoszą się zazwyczaj do różnych wydarzeń i osób. Takie wymieszanie informacji utrudniało zbudowanie spójnego obrazu pacjentów kliniki. W jednej chwili czytałam o Julii, która przez długi czas znajdowała się w tak wielkim napięciu i stresie, że pewnego dnia dokonała samookaleczenia, a dwie strony później nagle przeskakiwałam do opisu traum weteranów lub do irytującego zachowania staruszki odmawiającej współpracy z grupą. Oczywiście nie jest tak, że książka Jagielskiej składa się jedynie z elementów, które nie przypadły mi do gustu. Podziwiam autorkę za to, że zdecydowała się opisać rzeczywistość szpitala psychiatrycznego. Dzięki temu, że przybliżyła problemy, z jakimi zmagali się pacjenci kliniki, zdałam sobie sprawę, że człowiek na co dzień nie zastanawia się nad wieloma czynnościami. Idzie do sklepu, rozmawia z sąsiadem, idzie do pracy i jest to dla niego zwyczajna, codzienna rzecz. Natomiast osoby borykające się ze stanami lękowymi wiele spraw odbierają inaczej. Świat stawia przed nimi ograniczenia, których nie są w stanie pokonać bez wysiłku i ogromnej pracy nad sobą. Uświadomienie czytelnikom jak odbierają rzeczywistość osoby doświadczające silnych stanów lękowych uważam za najmocniejszą stronę tej publikacji.

Ocena: 3 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.


Książka przeczytana w ramach wyzwań: Grunt to okładkaPolacy nie gęsiKlucznik

Przypominam o konkursie, do wygrania nowa książka Cecelii Ahern!

13 marca 2014

Konkurs dla fanów Cecelii Ahern!

W blogosferze pojawiają się już recenzje najnowszej powieści Cecelii Ahern, niebawem także u mnie będziecie mogli przeczytać opinię na temat książki Sto imion. W związku z niedawną premierą ogłaszam konkurs, w którym do wygrania jest egzemplarz wspomnianej powieści :). Zadanie nie powinno sprawić trudności ani miłośnikom twórczości Ahern, ani czytelnikom, którzy niedawno rozpoczęli znajomość z historiami wykreowanymi przez irlandzką pisarkę. Żeby zgarnąć nagrodę wystarczy umieścić baner konkursowy na swoim blogu oraz odpowiedzieć na pytanie:

Czym urzekła cię twórczość Cecelii Ahern?

Czekam na najbardziej przekonującą i kreatywną odpowiedź do 27 marca. Byłoby świetnie, gdybyście troszkę się rozpisali. Nie oczekuję elaboratów, ale dwa zdania sprawy nie załatwią :). Odpowiedzi możecie wpisywać w komentarzach do tego postu lub wysyłać je na adres mailowy: [email protected]

Poniżej znajdziecie szczegółowe informacje o konkursie.

1. Organizatorami konkursu są: autorka bloga Dosiakowe Królestwo oraz wydawnictwo Akurat.
2. Konkurs rozpoczyna się 13 marca 2014 roku i trwa do 27 marca 2014 roku (do północy).
3. Wyniki zostaną ogłoszone dzień po zakończeniu konkursu, czyli 28 marca.
4. Na dane do wysyłki zwycięzcy czekam 5 dni. Jeśli laureat nie poda adresu w tym terminie, nagrodę otrzyma inna osoba.
5. Nie trzeba być obserwatorem mojego bloga, ale będę wdzięczna za umieszczenie baneru konkursowego na swojej stronie.
6. Nagrodę ufundowało wydawnictwo Akurat.


Mam nadzieję, że wszystko dokładnie wytłumaczyłam, jeśli jednak macie jakieś pytania, piszcie. Pamiętajcie o konkursowe grafice :). 


11 marca 2014

Problem z komentarzami

Wrzucam szybko post z pytaniem a raczej z prośbą o radę w sprawie komentarzy. Otóż korzystam już od jakiegoś czasu z Disqusa i nigdy nie miałam problemów, aż do wczoraj. Nie wiem, co się stało, ale nie widzę komentarzy, które dodawane są jako odpowiedzi do wcześniej opublikowanych komentarzy. Nie widzę ich na swoim blogu, ani na innych, wiem, że są tylko dzięki powiadomieniom mailowym. Problem znika jak się wyloguję z disqusa, ale wiadomo, że wtedy nie mogę odpowiedzieć, więc właściwie niewiele mi to daje. Wrzucam dwa screeny, żeby łatwiej było zrozumieć w czym rzecz:

Tak wygląda okno komentarzy jak jestem zalogowana


A tak powinno być, komentarze pojawiają się tylko jak jestem wylogowana


Czyli, gdzieś mi disqus zżera odpowiedzi do komentarzy, czyli tę najfajniejszą rzecz w systemie. Mam tak na wszystkich blogach, której mają disqus. Dostaję powiadomienie, że ktoś mi odpisał, ale nie jestem w stanie tego wyświetlić. Nic nie zmieniałam w ustawieniach, korzystam cały czas z tej samej przeglądarki i przyznam, że nie wiem, co jest grane. Jak macie jakieś pomysły to poratujcie, bo mnie strasznie irytuje taka sytuacja, a nie chciałabym się pozbywać disqusa.

10 marca 2014

Brudna gra - Nikodem Pałasz


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 544

Kiedyś stroniłam od polskiej literatury popularnej. Zaczytywałam się za to w powieściach kryminalnych pisanych przez zagranicznych autorów i zastanawiałam się, dlaczego w Polsce nie powstają takie zajmujące, dopracowane, posiadające skomplikowaną intrygę historie o morderstwie? Możliwe, że po prostu nie potrafiłam wyłapać tych doskonałych, utrzymanych na światowym poziomie książek, mimo że one gdzieś tam były i czekały na odkrycie. Tego nie wiem, więc nie chcę rzucać kategorycznych stwierdzeń. Jestem natomiast przekonana, że polski kryminał jest teraz na fali. Świetni, nowi pisarze udowadniają, że mają głowę pełną pomysłów i zdolności do przelewania ich na papier. W niczym nie ustępują tym ze Skandynawii, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Jeszcze parę lat temu hasło „polski kryminał” raczej nie budziło mojego entuzjazmu, dzisiaj odbieram je jako obietnicę ciekawej przygody literackiej, dlatego mam całą listę nazwisk rodzimych pisarzy, których powieści koniecznie muszę poznać. Do grona autorów wartych zapamiętania dołączył właśnie Nikodem Pałasz, którego debiutancka książka sprawiła, że zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na świat zawodowego sportu.

Artur Malewicz był dobrem narodowym. Gdyby pożył jeszcze ze cztery lata, jego osobę stawiano by obok takich Polaków jak Jan Paweł II, Chopin czy Wałęsa. Niestety młodego tenisistę ktoś zamordował w jego własnym mieszkaniu. Malewicz był już międzynarodową gwiazdą sportu, wygrywał prestiżowe turnieje, pokonywał najlepszych zawodników i wciąż miał apetyt na więcej. Po wygraniu turnieju World Championships w Londynie mężczyzna czuł się królem życia, przypuszczał, że najlepsze lata kariery dopiero przed nim. Niestety dzień po wielkim zwycięstwie najsłynniejszy polski tenisista już nie żył. Sprawę bada młodszy inspektor Wiktor Wolski. Zadanie jakie ma do wykonania jest niezwykle trudne, ponieważ wszyscy patrzą mu na ręce. Minister domaga się szybkiego ujęcia mordercy, wpływowy biznesmen Jan Grabek, który wiele zainwestował w Malewicza również naciska, a na dodatek w mediach nie mówi się o niczym innym jak o utracie sportowca, mającego przed sobą świetlaną przyszłość. Wolski musi działać szybko, ale ostrożnie, bo wiele wskazuje na to, że Artur Malewicz wcale nie był skromnym, sympatycznym facetem zasługującym na uwielbienie milionów ludzi, chociaż powszechnie tak właśnie go postrzegano.

Zazwyczaj już po przeczytaniu kilkunastu stron wiem czy polubię styl, w jakim dana książka została napisana, czy jednak będę musiała się trochę pomęczyć. W przypadku Brudnej gry niemal natychmiast przewidziałam, że będzie mi się świetnie czytało tę powieść. Nikodem Pałasz pisze tak, jak lubię – mocno, dobitnie, konkretnie. Autor nie owija w bawełnę, wplata w dialogi wiele wulgaryzmów, ale robi to z wielkim wyczuciem, bo każde przekleństwo jest uzasadnione, dzięki czemu styl powieści określam jako dosadny, ale nie ordynarny. W książce przeważają dialogi, co może nie każdemu będzie odpowiadać, ale jak dla mnie taka ilość rozmów między bohaterami to strzał w dziesiątkę, ponieważ w trakcie czytania miałam wrażenie, że razem z Wolskim przesłuchuję wszystkich podejrzanych, a później komentuję ich postawę z jego podwładnymi. Cieszę się, że przewaga dialogów nad opisami nie wpłynęła negatywnie na dynamikę akcji. Słowne potyczki głównego bohatera z niektórymi postaciami wprowadzały napięcie, a cięte, błyskawiczne riposty padające między rozmówcami nadawały polemikom szybkości, eliminując niebezpieczeństwo przegadania fabuły. Na ogół podobał mi się sposób, w jaki Wolski prowadził czy to przesłuchanie, czy nieoficjalną pogawędkę z ludźmi mającymi bliski kontakt z Malewiczem, ale czasami coś zgrzytało, psując to pozytywne wrażenie. W niektórych momentach czułam jakby pisarz posunął się za daleko, bo kwestie inspektora w ogóle nie pasowały do sytuacji. Nie ma takich momentów wiele, ale jednak parę razy ten rytm świetnych dialogów został zakłócony. W trakcie czytania moją uwagę zwróciły także przekręcone nazwiska rzeczywistych gwiazd sportu czy kina. Zastanawiam się czy koniecznością było zmienienie Cristiano Ronaldo na Cristi Rinaldo lub Huhg Granta na Hogh Grunta, czy to tylko fanaberia pisarza. Nie uważam tego zabiegu za wadę, ale przyznam, że czasami dość dziwacznie to brzmiało.

Z opisu fabuły można wysnuć wniosek, że Brudna gra opiera się głównie na wątku kryminalnym. Nie jest to błędne założenie, ponieważ od początku do końca powieści główny bohater dąży do rozwiązania sprawy i wskazania mordercy Malewicza, ale Nikodem Pałasz wplótł też do historii inne tematy. W pierwszym akapicie napisałam, że po lekturze tej książki inaczej patrzę na sport uprawiany na światowym poziomie. Pisarz zasiał we mnie ziarno wątpliwości, co do uczciwości sportowców, dobrych intencji przeróżnych federacji i związków, a także skuteczności kontroli antydopingowych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to tylko fikcja literacka, ale nic nie poradzę na to, że sprawia tak realistyczne wrażenie, które dodatkowo pogłębia fakt, że autor zawodowo zajmuje się budowaniem wizerunku sportowców, więc niewątpliwie zna opisywane środowisko. W tej książce świat sportu jawi się jako prawdziwe bagno pełne afer, korupcji, ustawionych meczów, fałszywych wywiadów i zmyślonych życiorysów najsłynniejszych gwiazd. Wolski odkrywa jedną sensację za drugą, demaskując obrzydliwe postępowanie wielu szanowanych działaczy czy biznesmenów. To sprawia, że intryga kryminalna znacznie się komplikuje, ponieważ niemal każdy z bohaterów miał poważny motyw, żeby wyeliminować z gry Malewicza. Nie odgadłam, kto zabił młodego tenisistę, ale podejrzanych jest tylu, że czuję się usprawiedliwiona.

Podobało mi się także to, że Nikodem Pałasz nie ograniczył się do przedstawiania postępów w śledztwie oraz ujawniania sportowych afer, ale pokusił się także o wprowadzenie wątku przeszłości inspektora oraz nakreślenie problemów z jednym z policjantów działających w zespole Wolskiego. Według mnie takie działanie pozwala czytelnikowi nabrać dystansu i przez chwilę skupić się na innych problemach bohaterów. Oczywiście Wiktor Wolski nie może wieść szczęśliwego życia u boku mądrej żony i gromadki udanych dzieciaków. Zamiast tego mężczyzna zmaga się z demonami przeszłości, ale autor przedstawił to w intrygujący sposób. Nie pozwolił inspektorowi na narzekania, alkoholizm, hazard czy przelotne romanse, chociaż zaznaczył, że Wolski wiele przeszedł. Dobrze, że Nikodem Pałasz załatwił to w ten sposób. Nie musiałam czytać o użalającym się nad sobą policjancie, a i tak wiedziałam, że jego życie nie było usłane różami. W wiadomości od wydawnictwa znalazła się informacja, że Pałasz pracuje obecnie nad kolejną historią kryminalną, tym razem związaną z piłką nożną. Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę się doczekać. Oby wszystkie debiuty były tak udane jak ten.

Ocena: 5 / 6

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Muza.

Książka przeczytana w ramach wyzwań Polacy nie gęsiKryminalne wyzwanie.

Tu kupisz Brudną grę:

http://muza.com.pl/kryminal/1533-brudna-gra-9788377585955.html?dosiakksiazkowo
 

6 marca 2014

Noc Zombie - Brian Keene


Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 248

Książka Briana Keene zaczyna się tak, jak większość historii z zombie w roli głównej. Pewnego dnia świat obiegła informacja, że zmarli powstają z grobów i napędzani niemożliwym do opanowania pragnieniem ludzkiego mięsa, zaczynają atakować żywych. Niewytłumaczalne zjawisko pojawiło się w każdym zakątku naszej planety, nigdzie nie jest bezpiecznie. Ludzie bardzo szybko padali ofiarą nieumarłych stworów, ponieważ nie wiedzieli jak się przed nimi bronić, cierpieli też na psychiczną blokadę przed unicestwieniem ukochanych osób, które zamieniły się w zombie. W krótkim czasie cywilizacja rozpadła się z wielkim hukiem. Jim Thurmond swoje przetrwanie zawdzięcza obsesji na punkcie apokalipsy. Mężczyzna przygotowywał się na koniec świata od lat, zbudował schron, zamontował w nim generator, zgromadził zapasy jedzenia oraz potrzebnych przedmiotów. Kiedy świat zaroił się od nieumarłych potworów, Jim i jego druga żona ukryli się w ciasnym, ale solidnym bunkrze. Niestety Carrie zachorowała i zmarła. Od tego momentu zrozpaczony Jim stopniowo popada w szaleństwo, coraz częściej myśli o tym, by zakończyć swoją marną egzystencję jednym, celnym strzałem w głowę. Jednak wszystko się zmienia, gdy mężczyzna otrzymuje wiadomość od syna. Kilkuletni Danny błaga ojca o ratunek. W Jima wstępuje zupełnie nowa wola walki, gdy dowiaduje się, że jego chłopiec żyje i potrzebuje pomocy. Bohater opuszcza schron i udaje się w niezwykle niebezpieczną, pełną pułapek podróż do New Jersey.

Wydawałoby się, że od horroru z zombiakami nie powinno się wymagać zbyt wiele, bo przecież najważniejsze, żeby pojawiła się dynamiczna, pełna makabrycznych zdarzeń akcja. Możliwe, że w pewnym stopniu przychyliłabym się do tej obiegowej opinii, gdybym nie poznała uniwersum The Walking Dead. Jednak dzięki fantastycznemu serialowi i bardzo dobrym książkom Kirkmana i Bonansingi przekonałam się, że historie opowiadające o apokalipsie zombie mogą zachwycać świetnie wykreowanymi postaciami oraz zachęcać odbiorców do refleksji poprzez uwikłanie bohaterów w skomplikowane sytuacje, a także trudne do rozstrzygnięcia dylematy. Powieść Briana Keene nie osiągnęła poziomu The Walking Dead. Nie jestem tym faktem zaskoczona, ponieważ nie oczekiwałam od Nocy zombie niczego ponad sprawnie napisaną historię, dostarczającą fance horroru trochę rozrywki. W zasadzie dostałam to, czego chciałam, bo książkę połknęłam w kilka godzin i nie żałuję, że poświęciłam na nią wolny wieczór, ale mimo tego nie mogę wystawić wyższej oceny. Keene napisał powieść dla miłośników gatunku i obawiam się, że czytelnicy, którzy nie są zafiksowani na punkcie zombiaków, mogą czuć się rozczarowani miałkością bohaterów oraz kilkoma absurdalnymi rozwiązaniami zastosowanymi przez autora.

Zanim zacznę opisywać, co mi się nie podobało, chcę zwrócić uwagę na pozytywne aspekty Nocy zombie, ponieważ dzieło amerykańskiego pisarza posiada też mocne punkty, dzięki którym nie uważam czytania tej książki za stratę czasu. Po pierwsze, przypadł mi do gustu pomysł uczynienia zombie z niemal każdej istoty. U Briana Keene nieumarłymi potworami stają się nie tylko ludzie, ale także ptaki, dzikie zwierzęta, ryby, psy, koty, słowem wszystko, co kiedyś żyło. Czasami miałam wrażenie, że nawet potężne drzewa czy gęste zarośla pomagają stworom ścigającym ludzi. Takie rozwiązanie buduje bardzo intensywne poczucie zagrożenia i beznadziei. Już samo przetrwanie w świecie opanowanym przez ludzi-zombie wydaje się niezwykle trudne, a co dopiero, gdy do tego dochodzą jeszcze zwierzęta-zombie. W takiej rzeczywistości nasz gatunek jest w potrzasku, ponieważ nie może szukać schronienia ani w miastach, ani w lasach. Człowiek staje się przynętą; mierną, bezbronną istotą, której egzystencja może zostać przerwana w każdej chwili albo przez gnijące ludzkie zwłoki, albo przez agresywne nieumarłe zwierzęta. Po drugie, za ciekawe rozwiązanie uważam też rezygnację ze sportretowania zombiaków, jako potworów kierujących się jedynie instynktem. Brian Keene wyposażył stwory w inteligencję i to nie jakąś szczątkową, ale taką, która dorównuje ludzkiej. Zombie potrafią myśleć, planować i zastawiać pułapki na żyjących. O ile na początku trochę śmieszyła mnie wizja rozpadających się zwłok kierujących motocyklem, o tyle później rozbawienie zostało zastąpione przez przerażenie, bo potwory wymyślały coraz bardziej przebiegłe sposoby dorwania ocalałych.

Pisarz obnażył zło i okrucieństwo wpisane w ludzką naturę, co również zaliczam do zalet tej powieści. Keene pokazał, że człowiek potrafi być swoim najgorszym wrogiem i nawet w obliczu końca cywilizacji nie umie wyzbyć się pragnienia władzy, dominacji nad innymi oraz chęci pofolgowania wszelkim dewiacjom. Wojsko powinno chronić obywateli swojego państwa, dbać o ich bezpieczeństwo i zaprowadzać porządek, ale w Nocy zombie żołnierze swoim postępowaniem budzą jedynie grozę i terror. Zdeprawowani mężczyźni traktują cywili jak niewolników zmuszanych do spełniania wszystkich zachcianek swoich panów. Autor powieści nie szczędzi makabrycznych opisów tego, co wojskowi robią z kobietami niemającymi zamiaru zostać prostytutkami oraz mężczyznami, którzy ośmielają się sprzeciwiać regułom panującym w obozie. Jak nietrudno się domyślić akcja obfituje również w przerażające zdarzenia, więc wrażliwsi czytelnicy mogą mieć problem z przebrnięciem przez opisy walk z zombie, zwłaszcza tych przegranych, kończących się pożeraniem ludzkiego ciała.

Największym minusem recenzowanej powieści są bohaterowie. Oprócz wielebnego Martina nikt nie zyskał mojej sympatii. Jedynie pastor wydał mi się człowiekiem rozsądnie myślącym, uczynnym, pozbawionym pędu do pakowania się w kłopoty. Nie będę kryć, że Keene nie postarał się tworząc całą resztę postaci. Nie umiałam kibicować Jimowi w jego dążeniu do spotkania z synem. Przed apokalipsą mężczyzna nie potrafił wziąć się w garść i wywalczyć częstszych spotkań z dzieckiem, a po upadku cywilizacji ograniczył się do wysłania kilku maili (!) do byłej żony z pytaniami czy wszystko w porządku. Nie otrzymawszy odpowiedzi uznał po prostu, że Danny nie żyje. Dopiero później wyruszył w szaleńczą podróż i wpadał w furię za każdym razem, gdy ktoś ośmielił się stwierdzić, że dziecko może być martwe. Nie przekonała mnie jego metamorfoza z kompletnego nieudacznika w niepokonanego herosa. Pisarz wprowadził do historii także heroinistkę Frankie, która też ni z tego, ni z owego podjęła decyzję o zmianie swojego losu. Nie wierzę, że odwyk wieloletniej ćpunki trwał zaledwie trzy dni i po tym czasie Frankie stała się prawdziwą twardzielką, odważnie stawiającą czoła zarówno nieumarłym jak i okrutnym żołnierzom. Jest jeszcze naukowiec Baker, który przyczynił się do tego, że zwłoki ożywają. Moim zdaniem ta postać stanowi jedynie pretekst do wprowadzenia dziwacznego wyjaśnienia zombie apokalipsy. Innego pożytku z tego bohatera nie dostrzegłam. Na dodatek wspomniane wytłumaczenie zombiozy uważam za dość absurdalne, ponieważ znajduje się ono na pograniczu nauki i metafizyki. Wolałabym, żeby pisarz zdecydował się na jedną z tych rzeczy i konsekwentnie się jej trzymał.

O Nocy zombie dowiedziałam się dzięki recenzji Pauliny z bloga W świecie słów. Paulina ostrzega, że zakończenie tej książki jest bardzo irytujące i po przeczytaniu ostatniej strony od razu powinno się sięgnąć po kontynuację. Zgadzam się z tą opinią, ponieważ Brian Keene najwyraźniej nie ma pojęcia o tym, że istnieje klasyczna kompozycja składająca się ze wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Ostatni element po prostu w tej książce nie występuje. Nie ma czegoś takiego jak finał czy domknięcie wątków, opowieść zostaje przerwana w emocjonującym momencie i tyle. Nie spotkałam się jeszcze z taką sytuacją i mam nadzieję, że doczekam się satysfakcjonującego końca w kontynuacji noszącej tytuł Miasto żywych trupów

Ocena: 3,5 / 6

Cykl Jim Thurmond:

2. Miasto żywych trupów

Książka przeczytana w ramach wyzwań Apokalipsa zombie oraz Z półki.