Wracamy do Azji po trzech latach przerwy, czego etap pierwszy opisany tutaj, a zilustrowany tam.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajlandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajlandia. Pokaż wszystkie posty
środa, 15 marca 2023
sobota, 14 lutego 2015
Król i my
Król Bhumibol Adulyadej czyli Rama IX z dynastii Chakri jest obecnie najdłużej panującym monarchą na świecie. Nawet idącej na rekord Elżbiecie II brakuje do Ramy kilku lat, choć nie jest bez szans, bo pochodzi z długowiecznej rodziny. Król ma lat osiemdziesiąt kilka, pokazuje się publicznie rzadko, przemieszkuje głównie w szpitalu i - zdaniem tubylców - ma już “dużo sztucznych organów”. Ewolucję wizerunku monarchy można śledzić na monetach - król w miarę młody jest en face, w miarę starzenia się odwracany jest coraz bardziej profilem. Gdyby doszło do kolejnej emisji bilonu, na przykład z okazji dziewięćdziesiątych urodzin, monarcha najpewniej ukazany byłby od tyłu.
Król otoczony jest publicznym i nieudawanym szacunkiem, obwarowanym zresztą legislacyjnie. Do niedawna z paragrafu o obrazę majestatu skazywano sporadycznie, obecnie coraz częściej, zwłaszcza że sądy stosują definicję rozszerzającą, co oznacza, że ochroną prawną nie jest objęty tylko aktualny monarcha i jego rodzina (i jego liczne biznesy), ale wszyscy historyczni królowie Tajlandii. Doszło do tego, że autor monografii poświęconej jakiemuś XVI wiecznemu królowi został oskarżony, bo ośmielił się napisać, iż ów król był kiepskim władcą i fatalnym strategiem (chodziło o złe rozmieszczenie słonnicy w którejś z licznych bitew z Birmą). Teraz zresztą historię konfliktów z Birmą omawia się dość enigmatycznie, można na przykad dowiedzieć się, że Tajlandia zajęła drugie miejsce w jakiejś tam kolejnej wojnie z sąsiadem (czy coś bardzo podobnego).
Król jest najbogatszym obywatelem Tajlandii, drugim pod względem majątku jest zapewne wytwórca portretów (bilboardów) królewskich, które witają przybysza na każdym kroku. Rankiem w dużych miastach mieszkańcy śpiewają hymn państwowy oddając cześć wizerunkom monarchy - nigdy nie wstajemy tak wcześnie żeby to zobaczyć, ale relato refero.
Następca tronu nie ma dobrej prasy, głównie z powodu wielokrotnych rozwodów, najnowszy odbył się w grudniu ubiegłego roku. Jest już jakaś nowa narzeczona, mieszkająca w Niemczech stewardessa Thai Airways. Czy dojdzie do następnego ślubu, nie wiadomo, na razie panią konkubinę mianowano pułkownikiem lotnictwa, żeby ten ewentualny mezalians nie był aż taki oczywisty. Przepisy dotyczące sukcesji nie są jednoznaczne. Książe ma trzy siostry, ale wszystkie również wielokrotnie rozwiedzione, za wyjątkiem jednej, która jeszcze nie zdążyła wyjść za mąż mimo szóstego krzyżyka na karku.
Ostatnio (maj 2014) odbył się w Tajlandii wojskowy zamach stanu, który w zasadzie jest niewidoczny dla turysty: posterunki wojskowe - podejrzewam - stały przy drogach i wcześniej, widać trochę wojska w miastach (“dyżury junty”). Tubylcy, przynajmniej ci, z którymi rozmawialiśmy, oceniają zamach pozytywnie; wojsko po prostu wzmacnia i pogłębia demokrację, którą wszyscy Tajowie umiłowali ponad wszystko, a nadto wojsko jest mniej skorumpowane niż politycy i policja.
Tajowie uporczywie powtarzają, że są jedynym narodem w Azji, który nigdy nie został podbity przez obce mocarstwo, ale zaraz potem dodają szeptem scenicznym, że to dlatego, że nigdy nie było takiej potrzeby - zawsze szli na ugodę i współpracę. W każdym muzeum eksponowana jest mapa Wielkiej Tajlandii z zaznaczonymi ziemiami, które były oddawane Anglii i Francji w zamian za pokój na następne półwiecze.
Nie lubią żadnych sąsiadów, najmniej nie lubią Laotańczyków (bo język podobny i bo bieda większa - coś na kształt stosunku Polaków do Słowaków). Nie lubią Birmańczyków bo są bezbożni (czy raczej bezbuddni), popędliwi, nerwowi i szybcy (skądś się te przedostatnie miejsca w wojnach musiały brać). Malajowie są bogaci i wydają ostentacyjnie pieniądze, co samo w sobie jest wystarczającym powodem do niechęci. Kambodża to nie kraj, tylko prowincja Tajlandii, poza tym Khmerowie mają okrągłe twarze i nie mówią po tajsku, choć powinni. Chińczycy natomiast, nawet jeśli się nauczą po tajsku, to i tak mówią ze śmiesznym akcentem.
Tajski jest językiem tonalnym, składającym się z czterdziestu kilku spółgłosek i kilkunastu samogłosek. Mimo bogactwa fonetycznego Tajowie nie są w stanie usłyszeć, odróżnić i reprodukować wielu fonemów języka angielskiego. I tak, na przykład, co w naszych uszach brzmiało “pisz pan pan free”, w ustach Taja miało brzmieć “fishtail palm tree” (Caryota mitis). Gdy pierwszy raz usłyszeliśmy o “helicopter Budda”, potraktowaliśmy to jako zabawne przesłyszenie. Gdy usłyszeliśmy tę frazę po raz trzeci, piąty i dziesiąty, podejrzewaliśmy, że mamy do czynienia z bardzo reformowanym odłamem buddyzmu. W rzeczy samej chodziło o “relics of the Buddha” (umieszczane w co ważniejszych pagodach). W restauracji kelnerka proponowała nam zamiast ryżu wszy do curry (“Lajs? Lajs? You want lajs?”). Przy tych wszystkich ograniczeniach Tajowie uważają się za absolutnych poliglotów, zdolnych do biegłego opanowania wszystkich języków (w odróżnieniu od takich, na przykład, Chińczyków czy Japończyków).
Dobre wiadomości w następnym odcinku (“Sto watów”).
Król otoczony jest publicznym i nieudawanym szacunkiem, obwarowanym zresztą legislacyjnie. Do niedawna z paragrafu o obrazę majestatu skazywano sporadycznie, obecnie coraz częściej, zwłaszcza że sądy stosują definicję rozszerzającą, co oznacza, że ochroną prawną nie jest objęty tylko aktualny monarcha i jego rodzina (i jego liczne biznesy), ale wszyscy historyczni królowie Tajlandii. Doszło do tego, że autor monografii poświęconej jakiemuś XVI wiecznemu królowi został oskarżony, bo ośmielił się napisać, iż ów król był kiepskim władcą i fatalnym strategiem (chodziło o złe rozmieszczenie słonnicy w którejś z licznych bitew z Birmą). Teraz zresztą historię konfliktów z Birmą omawia się dość enigmatycznie, można na przykad dowiedzieć się, że Tajlandia zajęła drugie miejsce w jakiejś tam kolejnej wojnie z sąsiadem (czy coś bardzo podobnego).
Król jest najbogatszym obywatelem Tajlandii, drugim pod względem majątku jest zapewne wytwórca portretów (bilboardów) królewskich, które witają przybysza na każdym kroku. Rankiem w dużych miastach mieszkańcy śpiewają hymn państwowy oddając cześć wizerunkom monarchy - nigdy nie wstajemy tak wcześnie żeby to zobaczyć, ale relato refero.
Następca tronu nie ma dobrej prasy, głównie z powodu wielokrotnych rozwodów, najnowszy odbył się w grudniu ubiegłego roku. Jest już jakaś nowa narzeczona, mieszkająca w Niemczech stewardessa Thai Airways. Czy dojdzie do następnego ślubu, nie wiadomo, na razie panią konkubinę mianowano pułkownikiem lotnictwa, żeby ten ewentualny mezalians nie był aż taki oczywisty. Przepisy dotyczące sukcesji nie są jednoznaczne. Książe ma trzy siostry, ale wszystkie również wielokrotnie rozwiedzione, za wyjątkiem jednej, która jeszcze nie zdążyła wyjść za mąż mimo szóstego krzyżyka na karku.
Ostatnio (maj 2014) odbył się w Tajlandii wojskowy zamach stanu, który w zasadzie jest niewidoczny dla turysty: posterunki wojskowe - podejrzewam - stały przy drogach i wcześniej, widać trochę wojska w miastach (“dyżury junty”). Tubylcy, przynajmniej ci, z którymi rozmawialiśmy, oceniają zamach pozytywnie; wojsko po prostu wzmacnia i pogłębia demokrację, którą wszyscy Tajowie umiłowali ponad wszystko, a nadto wojsko jest mniej skorumpowane niż politycy i policja.
Tajowie uporczywie powtarzają, że są jedynym narodem w Azji, który nigdy nie został podbity przez obce mocarstwo, ale zaraz potem dodają szeptem scenicznym, że to dlatego, że nigdy nie było takiej potrzeby - zawsze szli na ugodę i współpracę. W każdym muzeum eksponowana jest mapa Wielkiej Tajlandii z zaznaczonymi ziemiami, które były oddawane Anglii i Francji w zamian za pokój na następne półwiecze.
Nie lubią żadnych sąsiadów, najmniej nie lubią Laotańczyków (bo język podobny i bo bieda większa - coś na kształt stosunku Polaków do Słowaków). Nie lubią Birmańczyków bo są bezbożni (czy raczej bezbuddni), popędliwi, nerwowi i szybcy (skądś się te przedostatnie miejsca w wojnach musiały brać). Malajowie są bogaci i wydają ostentacyjnie pieniądze, co samo w sobie jest wystarczającym powodem do niechęci. Kambodża to nie kraj, tylko prowincja Tajlandii, poza tym Khmerowie mają okrągłe twarze i nie mówią po tajsku, choć powinni. Chińczycy natomiast, nawet jeśli się nauczą po tajsku, to i tak mówią ze śmiesznym akcentem.
Tajski jest językiem tonalnym, składającym się z czterdziestu kilku spółgłosek i kilkunastu samogłosek. Mimo bogactwa fonetycznego Tajowie nie są w stanie usłyszeć, odróżnić i reprodukować wielu fonemów języka angielskiego. I tak, na przykład, co w naszych uszach brzmiało “pisz pan pan free”, w ustach Taja miało brzmieć “fishtail palm tree” (Caryota mitis). Gdy pierwszy raz usłyszeliśmy o “helicopter Budda”, potraktowaliśmy to jako zabawne przesłyszenie. Gdy usłyszeliśmy tę frazę po raz trzeci, piąty i dziesiąty, podejrzewaliśmy, że mamy do czynienia z bardzo reformowanym odłamem buddyzmu. W rzeczy samej chodziło o “relics of the Buddha” (umieszczane w co ważniejszych pagodach). W restauracji kelnerka proponowała nam zamiast ryżu wszy do curry (“Lajs? Lajs? You want lajs?”). Przy tych wszystkich ograniczeniach Tajowie uważają się za absolutnych poliglotów, zdolnych do biegłego opanowania wszystkich języków (w odróżnieniu od takich, na przykład, Chińczyków czy Japończyków).
Dobre wiadomości w następnym odcinku (“Sto watów”).
Subskrybuj:
Posty (Atom)