sobota, 30 kwietnia 2011

***

Historia ta wydarzyła się kilka lat temu, w jakimś całkiem niedużym miasteczku na Peloponezie (są dość mocne przesłanki, że było to Nafplio, ale nie jest to ani pewne, ani istotne). Pora dnia była południowa, a pora roku była wczesnojesienna, na tyle wczesna, że upał był jeszcze całkiem letni, ale na tyle jesienna, że turyści odlecieli już do Zimnych Krajów. Dokładnie wtedy, kiedy restauratorzy, hotelarze i inni sprzedawcy usług są równie namolni jak październikowe osy. Apo pu iste? - zapytał nas właściciel knajpki (która chwilowo miała dla nas wymiar kilku stolików na placyku), gdyż reguły gry zabraniały mu na razie przedstawiania swoich planów (zostawcie mi trochę waszych pieniędzy) bardziej precyzyjnie. Polonia - odparliśmy, gdyż trudno nam było zlać się z otoczeniem, a poza tym i tak mając w planie posiłek, nie chcieliśmy palić za sobą mostów.

Tutaj Grek znienacka wniebowziął się i powiada do nas z błyskiem w oku, że czas jakiś temu zatrzymał się w jego lokalu Najwybitniejszy Polak Wszechczasów, bliski każdemu greckiemu sercu. O ile znane nam były zainteresowania podróżnicze Wiadomej Osoby, o tyle jednak wyobrażaliśmy sobie, że podróże z pastorałem odbywały się ze sporą dyscypliną czasową i raczej nie obejmowały biesiadowania po jakichś greckich zadupiach. Więc wyrażamy pewne zwątpienie, że może jednak to nie było do końca tak - ale cały czas jesteśmy uprzedzająco grzeczni, żeby wariata nie rozdrażniać: pora sjesty, ludzi żadnych wokół nie widać, a w dostępie do ostrych narzędzi to przegrywamy w przedbiegach. Raptem pada bariera kontaktu fizycznego - restaurator znienacka chwyta mnie za rękę i ciągnie do jednego ze stolików. TUTAJ siedział, TUTAJ - pokazuje triumfalnie krzesło. A razem z nim siedział jego przyjaciel i nauczyciel - dodaje. Też wybitny Polak, ale starszego pokolenia - uzupełnia.

I w ten sposób okazane zostało nam miejsce, w którym kiedyś zjadł obiad Krzysztof Warzycha w towarzystwie Jacka Gmocha.