
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 247
Władysław Bartoszewski, odkąd tylko pamiętam, był dla mnie człowiekiem historią, człowiekiem legendą. Człowiekiem... silnym z potężnym, mocnym głosem. Od kilku dni jest dla mnie także człowiekiem, który przeszedł piekło obozu Auschwitz. A co więcej, człowiekiem, który pozostał sobą. Człowiekiem, który nie pozwolił sobie i innym, na stworzenie złego, nieludzkiego i nieczułego Władysława Bartoszewskiego.
Mój Auschwitz to książka podzielona niejako na 2 części. Pierwsza składa się z rozmowy jaką z prof. Władysławem Bartoszewskim przeprowadzili Piotr Cywiński oraz Marek Zając. Rozmawiali o Auschwitz, a właściwie o 199 dniach, jakie Bartoszewski tam spędził, a także - jak obóz na niego wpłynął i co robił, kiedy w kwietniu 1941 roku udało mu się piekło to opuścić. Ale po kolei...
Władysław Bartoszewski do Auschwitz trafił 22 września 1940 w tzw. drugim transporcie warszawskim. Miał on wówczas 18 lat i był świeżo po maturze w katolickim liceum. Bartoszewski oznaczony został numerem 4427 i jak sam mówi, obóz, do którego wówczas trafił, choć był miejscem mordu i znęcania się nad ludźmi, nie był jeszcze tym Miejscem, z którym dziś je kojarzymy. W obozie przebywali wówczas w większości polityczni i inteligencja. Nie było masowej eksterminacji Żydów z całej Europy, a także - Polaków, Romów, jeńców radzieckich oraz ofiar innych narodowości. Nie było także komór gazowych oraz obozu kobiecego. Nie było fabryki śmierci, czyli Birkenau - Auschwitz II oraz Monowitz - Auschwitz III. Oczywiście, nie oznacza to, że w czasie, kiedy Bartoszewski tam trafił było lepiej, lżej. Bo nie było. Bito, katowano i poniżano. Skazywano na śmierć z głodu, ciężkiej pracy, zimna i chorób. Odbierano człowiekowi jego podstawowe prawo - do bycia człowiekiem.
O Bartoszewskim rzec można, iż miał szczęście w nieszczęściu. Najpierw bowiem, od śmierci z głodu i wyczerpania, uratowali go lekarze z obozowego ambulatorium, którzy również, obarczyli go obowiązkiem świadczenia prawdy o tym, co tutaj widział i słyszał. Drugim szczęściem było zwolnienie, możliwość opuszczenia tego piekła. Do dziś nie wiadomo, dlaczego go zwolniono - czy to na skutek interwencji Polskiego Czerwonego Krzyża, którego był pracownikiem, czy też - dzięki staraniom rodziny i znajomych. A może i jedno, i drugie się na siebie nałożyło i wspólnie wyciągnęło go z tego koszmarnego miejsca.
Po powrocie do domu Bartoszewski chorował przez kilka miesięcy. Mimo to, nie zapomniał o przesłaniu, jakie mu powierzono. Wyczerpany i schorowany, dzielił się swoją historią, początkowo z koleżanką Hanną Czaki, która go wówczas odwiedzała i, która była już zaangażowana w działalność konspiracyjną. To właśnie ona spisała jego wspomnienia, które stały się później podstawą broszury napisanej przez przedwojenną reportażystkę - Halinę Krahelską. Broszura ta, wydana w 1942 roku, nosiła tytuł Oświęcim. Pamiętnik więźnia i była pierwszą publikacją podziemnej Komisji Propagandy w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Okręgu Warszawskiego AK, kierowanej przez Aleksandra Kamińskiego (autora książki Kamienie na szaniec).
I tutaj dochodzimy do drugiej części książki - części dokumentalnej. Zamieszczono tutaj teksty wybrane przez Bartoszewskiego, które jego zdaniem idealnie oddawały klimat i zgrozę tego miejsca. Pierwszym tekstem jest wspomniany już Oświęcim. Pamiętnik więźnia. Warto dodać tutaj jeszcze, iż owa publikacja broszury w książce Bartoszewskiego Mój Auschwitz, jest pierwszym powojennym wznowieniem. Kolejnymi zamieszczonymi tutaj tekstami, dawno nie wznawianymi, są - opowiadanie Apel Jerzego Andrzejewskiego, broszura Za drutami obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu autora kryjącego się pod pseudonimem O.Augustyn, a także tekst - W piekle Zofii Kossak.
Mój Auschwitz jest dla mnie bardzo dobrym uzupełnieniem wiadomości nie tylko o samym obozie, ale również o Bartoszewskim. Pomimo swej trudnej tematyki książkę czyta się szybko i naprawdę bardzo dobrze.