Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulubieńcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ulubieńcy. Pokaż wszystkie posty

1 kwi 2016

Kosmetyczne perełki początku roku.

Przywiązanie to jeden z podstawowych powodów, dla których piszę ten post. Choć moja obecność tutaj już dawno straciła swoją regularność (a wraz z nią i wielu czytelników), ja nadal lubię tu wracać. Lubię i chcę, choć wcale nie ukrywam, że gdy cierpimy na wieczny "niedoczas", jest to nie lada wyzwaniem... Wiem jednak, że jest garść osób, które stale tu bywają i podglądając moją często mało interesującą codzienność, niecierpliwie czekają na kolejny odzew z mojej strony. I cudownie jest mieć tę świadomość. :)) Ale jest też druga kwestia... Odkąd blogowanie stało się modnym sposobem na życie, a instagram (który dla mnie jest swego rodzaju spacerem po wspomnieniach) zaczęły zalewać profesjonalne (a w mojej ocenie często mało prawdziwe i przekombinowane) zdjęcia, przestało być tu "po mojemu".  Często miewam wrażenie, że przestałam tu pasować... Blog nigdy nie był i nigdy nie będzie numerem jeden w moim życiu. Choć bardzo cenię sobie relację z Wami-odbiorcami, a tworząc to miejsce utrwaliłam tu jednocześnie dużą cząstkę siebie, swoich wspomnień, upodobań i planów, nadal jest tylko miłą odskocznią od codzienności. Codzienności wypełnionej niemal po brzegi studiami, w której trzeba znaleźć jeszcze czas na miłość, przyjaciół, rodzinę, odpoczynek... Niewykonalne. :P
Ale zanim stanę się prawdziwą królową marudzenia, zapraszam Was na dawno obiecywany i długo wyczekiwany post, w którym pokażę Wam kosmetyki, które zauroczyły mnie w ostatnim czasie. Jestem pewna, że uda Wam się wypatrzyć dla siebie coś ciekawego. Miłego czytania!


ANTYPERSPIRANT W KREMIE GARNIER NEO (soft cotton)- nie jestem szalenie wybredna jeśli chodzi o produkty tego typu, gdyż większość z nich sprawdza się u mnie bez zarzutów i zazwyczaj sięgam po to, co akurat jest w promocji. Tak było i tym razem. :) Antyperspirant w kremie to dla mnie zupełna nowość, którą wyjątkowo polubiłam! Na początku muszę zaznaczyć, że nie przepadam za antyperspirantami w sztyfcie (nie lubię uczucia jakie dają na skórze i faktu, że strasznie brudzą ciemne rzeczy), wydawało mi się, że będzie to produkt podobnego pokroju, więc miałam niewielkie obawy przed pierwszą aplikacją... na szczęście nowość od Garniera zupełnie ich nie przypomina. :) To całkowicie inna formuła, która według mnie bije na głowę produkty w kulce i sprayu! Wygrywa z nimi przede wszystkim pod względem wydajności i wygody w stosowaniu. Produkt przyjemnie się aplikuje, a oprócz tego, że robi to co robić powinien, to jest bardzo delikatny, nie podrażnia skóry (nawet bezpośrednio po depilacji), a do tego przepięknie pachnie! Serio, to chyba najładniej pachnący antyperspirant jakiego miałam okazję używać. :) Jeśli nie lubicie uczucia lepkości, jakie dają kulki i nie przepadacie za duszącymi dezodorantami w sprayu, koniecznie spróbujcie tego produktu. Jestem pewna, że będzie zadowolone!

SERUM DO PAZNOKCI I SKÓREK MAX REPAIR EVREE- o ile z kremami do rąk się nie rozstaję i jestem od nich wręcz uzależniona, o tyle pielęgnacja skórek w moim przypadku zawsze pozostawiała wiele do życzenia. ;) Dopiero noszenie hybryd sprawiło, że zaczęłam bardziej dbać o skórki i okolice paznokci. Serum w pędzelku marki Evree jest moim numerem jeden, głównie ze względu na szybką, prostą i wygodną aplikację. :) Używanie tego produktu to naprawdę sama przyjemność! Sięgam po niego regularnie przed snem, czasami zdarza mi się też wrzucić go do torebki. Używam go już dobry kawał czasu (od listopada?) i naprawdę widzę efekty, moje skórki są nawilżone, nie zadzierają się, dawno nie były w takiej dobrej kondycji. Polecam!

ŻEL MICELARNY 3w1 VIS PLANTIS- to moje okrycie ostatnich miesięcy, nie wiem jak wcześniej mogłam bez niego funkcjonować! Olbrzymia i cholernie wygodna butelka z pompką o pojemności 500 ml wystarczyła mi na ponad 3 miesiące codziennego stosowania. Jestem tym produktem naprawdę oczarowana, odkąd go używam demakijaż przestał być dla mnie codziennym koszmarem. Zmywam nim głównie makijaż oczu, sprawdza się stosowany zarówno bezpośrednio na skórę, jak i przy pomocy płatków kosmetycznych. Radzi sobie ze wszystkim co mam na oczach i to dużo szybciej niż płyny micelarne, których namiętnie używałam do tej pory. A przy tym jest szalenie delikatny, nie ma mowy by podrażniał oczy. :) Zdarzało mi się używać go również do demakijażu twarzy, ale w tym przypadku konieczne było jeszcze dodatkowe doczyszczenie skóry bardziej oczyszczającym żelem. Lubię stosować go również w czasie porannej pielęgnacji, w tej kwestii również sprawdza się bez zarzutów. Minusem jest dostępność, nie widziałam go niestety w Rossmannach. :(  Ja swój dorwałam w supermarkecie Leclerc (około 13 zł), ale myślę że spokojnie można dostać go również w internecie. U mnie zagości na pewno na stałe. :)

OLIWKA BABYDREAM DLA MAM- to produkt, do którego wracam sezonowo w chłodniejszych miesiącach. :) Towarzyszył mi przez całą zimę i choć robi się już cieplej, nadal nie potrafię się z nim rozstać. Nie znam produktu w tej kategorii cenowej, który nawilżałby moją skórę lepiej niż ta oliwka. Uwielbiam ją również za zapach i fakt, że długo utrzymuje się na skórze. Super sprawdza się również nakładana na noc, na włosy. Wybaczcie, ale nie widzę minusów. :) Jeśli jakimś cudem jeszcze jej nie znacie i nie miałyście okazji używać, polecam gorąco!

KONTURÓWKA DO UST LOVELY PERFECT LINE #1- zaszczepiła we mnie miłość do konturówek. :) Najchętniej kupowałabym je teraz nałogowo. :) Na pochwałę zasługuje przede wszystkim kolor- to piękny, zgaszony odcień różu, idealny na co dzień. Świetnie współgra z większością szminek, które posiadam, ale lubię nakładać ją również solo na całe usta, bo daje ładny, matowy efekt. Może je co prawda trochę przesuszać, ale pomadka ochronna nałożona wcześniej spokojnie daje sobie z tym radę. :) Kredka nie jest bardzo trwała, utrzymuje się raczej do pierwszego posiłku, ale za taką cenę nie wymagam od niej cudów. Lubię i polecam. :)

Perfumy Flowerbomb V&R- zostawiłam je sobie na deser, bo nadal nie wiem jakich słów użyć, by dobrze oddać to, jak bardzo je uwielbiam. :) Za każdym razem kiedy po nie sięgam mam wrażenie, że zostały stworzone specjalnie dla mnie... Są słodkie, kobiece, luksusowe, zmysłowe, IDEALNE pod każdym względem! Czuję, że bardzo do mnie pasują, a fakt, że stanowią prezent od mojej drugiej połówki, czyni je jeszcze bardziej wyjątkowymi...  Jeśli lubicie słodkie zapachy, po prostu je powąchajcie, jestem pewna, że zrozumiecie o czym mówię. :)

A Was co zauroczyło w ostatnich tygodniach? Macie jakieś hity godne polecenia?

Na dziś to już wszystko! Pozostaje mi życzyć Wam cudownego weekendu i trzymać kciuki, żeby wiosna została z Nami już na dobre. :) Buziaki!

INSTAGRAM
 
https://www.instagram.com/soonnaaillee/

26 gru 2015

Ulubieńcy grudnia!

Witam Was ciepło w ostatnie świąteczne popołudnie. :) Nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym dziś nacisnąć "stop" i zatrzymać czas, zyskując tym samym choćby dodatkowe 24 godziny... Okres Bożego Narodzenia to chyba mój ulubiony czas w ciągu roku, a tym razem, po intensywnych trzech tygodniach grudnia, które niesamowicie dały mi w kość, cieszy mnie jeszcze bardziej niż zwykle... I zdecydowanie nie zdążyłam się nim nacieszyć...
Pociesza jedynie fakt, że za dwa dni o tej porze będę z moją drugą połówką w samym sercu Zakopanego i spełnię tym samym kolejne ze swoich małych-wielkich marzeń... spędzimy sylwestra w górach... :) To nic, że zima oszukuje i jeszcze nie raczyła sypnąć dla nas śniegiem! Cieszę się dosłownie jak dziecko! :))
Korzystając zatem z ostatnich chwil świątecznego lenistwa, które smakuje mi wyjątkowo dobrze i chcąc uśpić wyrzuty sumienia, jako że nie udało mi się odezwać do Was wcześniej, zapraszam Was dzisiaj na krótki post, w którym pokażę Wam piątkę wspaniałych, czyli moje ulubione kosmetyki ostatnich tygodni.

Nie planuję w tym roku kosmetycznego podsumowania ostatnich dwunastu miesięcy, gdyż 2015 nie upłynął mi pod hasłem kosmetycznych odkryć. Zupełnie nie miałam głowy do kosmetyków. ;) Jeśli jednak jesteście ciekawe po co sięgałam najchętniej w ciągu roku, odsyłam Was do zakładki "ulubieńcy" po prawej stronie bloga.

A teraz nie przedłużając, zaczynamy!


1) L'OREAL Casting SunKiss Żel stopniowo rozjaśniający #02 do średniego blondu- używam tego produktu co jakiś czas, z przerwami od końcówki sierpnia i muszę Wam powiedzieć, że naprawdę go lubię! Nakładam jego niewielką ilość na świeżo umyte, lekko wilgotne włosy od ucha w dół (skupiając się na końcówkach) w sposób niedbały, nierównomierny, a następnie suszę włosy ciepłym nawiewem. Po kilku aplikacjach rzeczywiście widać słoneczne refleksy i efekt delikatnego rozjaśnienia, który do złudzenia przypomina ten, jaki naturalnie funduje nam latem słońce na naszych włosach. Produkt jest szalenie wydajny, używałam go już tyle razy, a końca nadal nie widać. Jest również bezinwazyjny, przynajmniej na moim włosom nie wyrządza żadnej szkody. Po aplikacji są miękkie, miłe i przyjemne w dotyku. Jeżeli jesteście posiadaczkami blond włosów i zależy Wam na delikatnym efekcie rozjaśnienia, to bardzo polecam Wam ten produkt. Dorwiecie go za około 25 zł w każdej drogerii.

2) PAT&RUB Rozgrzewający balsam do rąk- bardzo polubiłam ostatnio produkty do rąk w opakowaniach z pompką, mieszkając na szafce nocnej fajnie sprawdzają mi się szczególnie w trakcie wieczornej pielęgnacji. Pachnący cynamonem, imbirem i pomarańczą produkt marki Pat&Rub, który jakiś czas temu znalazłam w pudełku Shiny jest moim hitem zimowo-przedświątecznych tygodni. Oprócz tego, że genialnie pachnie (o ile lubicie tego typu zapachy) i super się wchłania, to bardzo dobrze nawilża i pielęgnuje skórę dłoni. Moja skóra nie jest co prawda bardzo wymagająca, ale w okresie zimowym ma tendencje do przesuszania i krem do rąk, to ten produkt, bez którego naprawdę nie wyobrażam sobie funkcjonowania. Produkt nie należy do najtańszych, bo opakowanie o pojemności 100 ml płacimy 40 zł, ale biorąc pod uwagę świetny skład (masło z awokado, masło z oliwek, olejek cynamonowy, imbirowy, goździkowy, kwas hialuronowy) myślę, że warto w niego zainwestować. Będzie też świetnym prezentem dla bliskiej osoby, szczególnie zmarźlaka lubującego się w tego typu nutach zapachowych. Polecam!

3) UNIQE Soft Touch masełko do skórek- odkąd noszę hybrydy, od których swoją drogą totalnie się uzależniłam, bardzo dbam o skórki i ich dobrą kondycję. Produktu staram się używać jak najczęściej przed snem, a po ściągnięciu hybryd nakładam go obficie na całą płytkę i funduję jej tym samym nocną regenerację. Muszę Wam powiedzieć, że nigdy w życiu nie miałam tak długich i ładnych paznokci, co zauważyła nawet moja kosmetyczka. :) Nie znam tej firmy, nie mam pojęcia gdzie możecie dostać ten produkt stacjonarnie, ale jestem pewna, że na rynku dostępnych jest wiele produktów tego. Skład to głównie woda i parafina, wzbogacone olejem rycynowym, gliceryną i masłem shea. W moim przypadku sprawdza się super i jak dla mnie pachnie orzechami, co jeszcze bardziej uprzyjemnia aplikację. ;)

4) CARMEX waniliowy w sztyfcie- razem z balsamem Tisane i masełkiem wanilia&makadamia od Nivea tworzy moją świętą trójcę w kategorii pielęgnacja ust. Uwielbiam i bardzo polecam!

5) ORGANIQUE Balsam do ciała z masłem shea truskawka i guava- moja miłość do tego produktu naprawdę nie zna granic. :)) Myślałam, że będzie to mój letni ulubieniec, ale muszę Wam powiedzieć, że zimą sprawdza się równie genialnie i w dodatku przywołuje greckie wspomnienia... Pomijam już zapach tego produktu, bo jest tak obłędny, że żadne słowa nie są w stanie go oddać, po prostu idźcie do sklepu i powąchajcie! W dodatku jest tak intensywny i długotrwały, że z powodzeniem zastąpi perfumy. :) Masło ma stałą konsystencję, która pod wpływem ciepła dłoni zamienia się w delikatny olejek i cudownie pielęgnuje naszą skórę... Przepięknie nawilża, odżywia, wygładza... Nie mam słów! Zresztą skład produktu mówi sam za siebie. Znajdziecie w nim masło shea, olej sojowy, olej z awokado i olej z pestek winogron. Żadnych parabenów, silikonów, wazeliny, parafiny i innych nielubianych składników. Dostałam ten balsam w prezencie od swojej współlokatorki, więc nie mam pojęcia ile kosztuje, ale ile by nie kosztował, to na pewno zaopatrzę się w kolejne opakowanie. To dla mnie kolejny hit od Organique. :)

+ kremy BB Skin79
Miałam okazję przetestować kilka różnych próbek tych kremów i jestem pod dużym wrażeniem. Bardzo podoba mi się efekt krycia jaki dają, a także fakt, że idealnie dopasowują się do odcienia mojej skóry i wyglądają bardzo naturalnie. Poważnie zastanawiam się nad zakupem pełnowymiarowego opakowania, ale nadal nie jestem pewna, na którą wersję chcę się skusić. To mój "pierwszy raz" z azjatyckimi kosmetykami do makijażu, dlatego jeśli macie jakieś doświadczenia z produktami tej marki to koniecznie dajcie znać. Z góry dziękuję za wszystkie sugestie!

A Was co zachwyciło w ostatnim miesiącu? :)


Nie wiem czy uda mi się odezwać jeszcze do Was zanim kalendarz pokaże Nowy Rok, więc już teraz życzę Wam byście powitali 2016 tak jak lubicie i chcecie najbardziej. :) Niech będzie szczęśliwy i pozwoli Wam na spełnienie najskrytszych marzeń! Życzę Wam pięknych wspomnień, wielu powodów do uśmiechu i dużo miłości! Tej wielkiej, prawdziwej i na całe życie... :) Trzymajcie się ciepło i bawcie dobrze! :* 

 INSTAGRAM

https://www.instagram.com/soonnaaillee/

23 sie 2015

Lipcowo-sierpniowi ulubieńcy.

Sierpień co prawda jeszcze się nie skończył, ale jako że moje życie kręci się ostatnio wokół wydarzeń, które dosłownie przeganiają czas, postanowiłam wpaść do Was z tym postem trochę wcześniej niż zamierzałam. Leniwie budząca się do życia kolejna wakacyjna niedziela, to dobry moment, by podzielić się z Wami czterema kosmetycznymi produktami, z którymi wyjątkowo polubiłam się w ostatnich dwóch miesiącach. Zapraszam do czytania!


1) Odżywczo-regenerujący balsam do włosów Bania Agaffi- z rosyjskimi kosmetykami jakoś ciągle jest mi nie po drodze. Już jakiś czas przymierzam się do złożenia większego zamówienia na jednej z oferujących je stron, ale zawsze są ważniejsze wydatki. ;) Obiecałam sobie jednak, że gdy wrócę we wrześniu z wymarzonych wakacji i nie będę zmuszona już oszczędzać (aż do kolejnych :P), w końcu się za to zabiorę. Balsam, który dla mnie spełniał po prostu funkcje odżywki, znalazłam w którymś z pudełek ShinyBox. Muszę Wam powiedzieć, że baaaardzo przypadł do gustu mnie i moim włosom. Odkąd trzy lata temu pożegnałam się z prostownicą i comiesięcznym farbowaniem, moje włosy są w bardzo dobrej kondycji (oczywiście gdyby przymknąć oko na fakt, że wypadają) i nie mają zbyt dużych wymagań. Są miękkie, sypkie i lśniące. Po użyciu tego balsamu wyglądają jeszcze lepiej, są jeszcze przyjemniejsze w dotyku i jeszcze bardziej się błyszczą. Produkt ma super lekką konsystencję i co dla mnie niesamowicie ważne, zupełnie nie obciąża włosów. Nakładam go od ucha w dół i niemal od razu spłukuję, nie ma potrzeby trzymania odżywki nie wiadomo ile, co dla włosowego leniucha, który ogranicza pielęgnację włosów do niezbędnego minimum jest ogromnym plusem. Jeśli już mowa o plusach, to warto wspomnieć też o bardzo wygodnym i praktycznym opakowaniu, które nie dość że super sprawdzi się na wyjazdach, bo praktycznie nie zajmuje miejsca, to jeszcze pozwala wycisnąć produkt tak naprawdę do ostatniej kropli. Saszetka o pojemności 100ml kosztuje około 5-6 zł. Biorąc pod uwagę genialny skład (i super zapach!), to przysłowiowe grosze. :) Spróbujcie koniecznie!

2) Oczyszczający peeling do twarzy z korundem Sylveco- jestem ogromną fanką peelingów enzymatycznych, a moim bezwzględnym numerem jeden jest piekielnie drogi, ale wart każdej złotówki peeling ziołowy Organique. Jako posiadaczka cery problematycznej, ale jednocześnie naczynkowej zawsze stroniłam od peelingów mechanicznych, dlatego z dużą rezerwą podeszłam do produktu marki Sylveco. Muszę jednak przyznać, że to naprawdę dobry produkt. Bardzo dobrze oczyszcza skórę, ale niewielkiej wielkości drobinki korundu sprawiają, że robi to w sposób na tyle delikatny, że zupełnie jej nie podrażnia. Świetnie radzi sobie nie tylko z martwym naskórkiem, ale też z oczyszczaniem porów. Cera po jego użyciu jest widocznie odświeżona. :) Aplikacja jest szybka i bajecznie prosta (kremowa konsystencja sprawia, że produkt nie spływa nam z dłoni i twarzy), a cały zabieg zajmuje mniej niż pięć minut. Na plus zaliczam również przyjemny skład i piękne opakowanie, w których firma Sylveco chyba nie ma sobie równych. :) Jedyne co może przeszkadzać to ziołowy zapach (ja akurat takie lubię, ale wiem że nie wszyscy za nimi przepadają), bo wyraźnie czuć tutaj olejek z drzewa herbacianego i delikatna, jakby olejkowa warstwa, którą pozostawia po sobie peeling już po zmyciu. Nie mniej jednak jeśli lubicie peelingi mechaniczne, albo wręcz przeciwnie, do tej pory nie mogłyście się do nich przekonać to mogę Wam ten produkt śmiało polecić. Odradzam go natomiast jeśli macie problem z wykwitami i ropnymi zmianami na skórze, może wyrządzić więcej złego niż dobrego.


3) Szminka Rimmell Apocalips w odcieniu #100 Phenomenon- sięgałam po nią za każdym razem kiedy nakładałam w ostatnich dwóch miesiącach jakikolwiek makijaż. To idealny, lekko brzoskwiniowy nudziak dla wszystkich bladziochów. Wygląda na ustach super naturalnie, dobrze współgra z każdym makijażem oczu i naprawdę nieźle się trzyma. Co prawda lubi przesuszać usta, ale zwykła wazelina załatwia sprawę. Jeżeli tak jak ja nie lubicie mocnych kolorów na ustach, nawet latem i jeszcze tego produktu nie znacie, to koniecznie przyjrzyjcie mu się bliżej.

4) Maskara VML So Couture L'Oreal- to już moje drugie opakowanie tej maskary. Pierwsze recenzowałam Wam w TYM poście, ale nie byłam nim jakoś szczególnie zachwycona. Na drugie skusiłam się z uwagi na dobrą cenę i stale rosnącą popularność w blogosferze. Z racji tego, że cały czas używam odżywek stymulujących wzrost rzęs i widzę w ich wyglądzie sporą różnicę, postanowiłam dać temu produktowi jeszcze jedną szansę. I nie żałuję! Wydłużenie i pogrubienie, którego brakowało mi poprzednim razem, tym razem bardzo mnie satysfakcjonuje. Doceniłam tę maskarę szczególnie w czasie upałów, bo jest naprawdę bardzo trwała i nie straszna jej żadna temperatura. Jeśli macie krótkie i ledwo widoczne rzęsy, to może Was nie zachwycić, ale jeśli matka natura obdarzyła Was niezłym wachlarzem, to gorąco polecam, bo na pewno będziecie zadowolone. Po więcej szczegółów odsyłam do wyżej wspomnianego posta.

A Was co zachwyciło w ostatnim miesiącu?
Na dziś to już wszystko. Czeka mnie dość intensywny tydzień, więc nie mam pojęcia jak będzie z moją obecnością tutaj, ale na pewno jeszcze odezwę się do Was przed moim wyjazdem. Gdybyście tęsknili, to cały czas działam na instagramie. Ściskam ciepło!
https://instagram.com/soonnaaillee/

20 cze 2015

Kosmetyczne "achy"!

W przerwie między egzaminem, a egzaminem (na szczęście już ostatnim) zafundowałam sobie mały cheat day od nauki i postanowiłam przypomnieć Wam o swoim blogowym istnieniu. ;)
Zdążyłam szczerze zatęsknić za typowo kosmetycznymi postami, dlatego dziś zapraszam Was na mały przegląd produktów, które wyjątkowo dobrze sprawdziły się u mnie w ostatnich tygodniach. Przy okazji opowiem Wam trochę o najciekawszych kosmetykach z dwóch ostatnich edycji pudełek ShinyBox, których mam okazję używać od blisko dwóch miesięcy. Poza produktami, którymi mam zamiar Was dziś zainspirować, ogólnie rzecz biorąc, ani box kwietniowy, ani majowy nie powaliły mnie na kolana... Liczę na to, że edycja urodzinowa zamaże złe wrażenie i niedosyt, który ostatnimi czasy pozostawia po sobie zawartość pudełek.

Szybki przegląd pudełka kwietniowego- "Wiosenna metamorfoza" 


1) Theo Marvee, Tonik Caviariste Perlique - Produkt pełnowymiarowy, cena: 46zł/200ml
Zaprzestałam stosowania toników na rzecz wody termalnej, w dodatku zupełnie nie przemawiają do mnie te "tańczące" w produkcie drobinki i gęsta, galaretowata konsystencja. 
2) Biolaven, Żel do mycia twarzy - Produkt pełnowymiarowy, cena:16zł/150ml

3) Glazel, Kamuflaż Perfect skin - Produkt pełnowymiarowy, cena:25zł/szt.
Napakowany parafiną, za ciemny, "ciastkuje" się na twarzy, jestem na nie.  
4) Glazel, Cień sypki Capucinno - Produkt pełnowymiarowy, cena:15zł/szt.

5) Dove, Odżywczy żel pod prysznic Purely Pampering - Produkt pełnowymiarowy, cena:12zł/250ml

6) Pharmacy Laboratories, Antyperspirant Roll-on, cena: 16zł/60ml (dla 100 pierwszych subskrypcji) 
Jak dla mnie produkt zupełnie zbędny, nie mam problemów z nadmierną potliwością i nie używam blokerów.



Jestem natomiast zachwycona żelem do mycia twarzy Biolaven. Jest bardzo delikatny i super sprawdza się zarówno w czasie porannej pielęgnacji jak i przy wieczornym usuwaniu resztek makijażu. Pięknie pachnie (co prawda nie lawendą tak jak się spodziewałam, a sokiem winogronowym, ale nadal pięknie), ma świetny skład (olejek lawendowy, olejek z pestek winogron, brak slsów) i pomimo dość rzadkiej konsystencji i małej pojemności (150 ml) jest bardzo wydajny. Dobrze oczyszcza i odświeża, ale zupełnie nie przesusza. Skóra po jego użyciu jest czysta, miękka, zadbana i taka... dopieszczona. ;) Przy codziennym użytkowaniu zecydowanie zauważalne jest pielęgnacyjne działanie tego produktu. Całkowicie kupuje mnie również wygodne opakowanie z pompką i prosta, niezwykle estetyczna szata graficzna. Zdecydowanie mam ochotę spróbować innych produktów z tej serii. Polecacie coś szczególnego? Ostatnio jestem strasznie do tyłu z kosmetycznymi hitami w blogosferze... 

Jeśli chodzi o pudełko kwietniowe, to z przyjemnością sięgam również po kokosowy żel pod prysznic marki Dove, która zdecydowanie należy do jednej z moich ulubionych jeśli chodzi o podstawową pielęgnację ciała. Niby zwyklak dostępny w każdej drogerii, ale mnie to nie przeszkadza. Lubię i już. ;) 

Muszę przyznać, że miło zaskoczył mnie sypki cień do powiek Glazel. Nie znoszę sypkich cieni do powiek, ale ten ma tak piękny odcień złota i tak genialnie "budzi" zaspane spojrzenie, że przez ostatni miesiąc używam go niemalże dzień w dzień. Jest co prawda trudniejszy w aplikacji niż tradycyjne, prasowane cienie, ale za efekt jaki daje na oczach jestem w stanie mu to wybaczyć. Bardzo polecam! Jak tylko pozbędę się worów i sińców pod oczami i przestanę przypominać zombie, to na pewno pokażę Wam jak wygląda na powiekach. 

Pudełko majowe- "Kobiecy szyk"


1) Thalion- Krem nawilżający z Oceosomami- Próbka. Cena:160zł/50ml
Jeszcze go nie używałam, więc niestety nic nie mogę Wam powiedzieć na jego temat. 
2) Yasumi, Konjac Sponge- Produkt Pełnowymiarowy. Cena: 19,90zł

3)  Indigo, Lakier do paznokci- Produkt Pełnowymiarowy. Cena:16zł/10ml

4) Beauty Naturialis, Aronia, Balsam do ciała- Produkt Pełnowymiarowy. Cena: 18zł/200ml
Ładnie pachnie, ale poza tym nie zrobił na mnie większego szału. Nie widzę powodu, dla którego ten produkt miałby kosztować aż 18 zł. Znam tańsze i lepsze balsamy. ;) 
5) Mariza, Pomadka do ust- Produkt Pełnowymiarowy. Cena:16,60/szt.
Mały koszmarek! Strasznie wysusza usta, a kolor bliski barbie pink zupełnie mi nie pasuje. 
6) Barwa, Maska do twarzy- Produkt Pełnowymiarowy. Cena:3,99zł/2x5ml
Ostatnio jestem wierna glinkom i rzadko kiedy sięgam po drogeryjne maseczki, więc jeszcze nie miałam okazji jej używać.

7) No36, Jedwab w sprayu do stóp- Produkt Pełnowymiarowy. Cena: 8zł/75ml
Według mnie to bardziej kosmetyczny gadżet, który ma chronić nasze stopy przed odciskami i otarciami. Spróbuję przy najbliżej okazji do założenia szpilek. ;)

+ lusterko Venezia i tabletki przeciwko nadmiernej potliwości Pharmacy Laboratories, które są według mnie tak idiotycznym pomysłem, że nawet nie umieszczałam ich na zdjęciu... 


Prym w majowym pudełku według mnie bezapelacyjnie wiedzie gąbka konjac. To już druga, której mam zamiar używać. Trafiła mi się wersja aloesowa, wcześniej używałam wersji do skóry trądzikowej z węglem aktywnym, której poświęciłam oddzielny post. Jeśli macie ochotę przeczytać o niej coś więcej, odsyłam Was TUTAJ

Na plus zaliczam również lakier do paznokci marki Indigo, której do tej pory nie znałam nawet ze słyszenia. Muszę przyznać, że jest naprawdę całkiem niezły. Kryje już przy jednej warstwie i w miarę szybko wysycha. Trwałość nie powala na kolana, bo lakier trzyma się na paznokciach do 4 dni, ale piękny, klasyczny kolor rekompensuje wszystko. ;)   


Pozostając w temacie produktów z Shiny, nie mogę nie wspomnieć o nawilżających skarpetkach, które znalazłam bodajże w marcowej edycji pudełka. Jestem nimi naprawdę zachwycona! Firma Świt Pharma spisała się na medal. :) Skarpetki znakomicie nawilżają, zmiękczają i odżywiają stopy. Efekt powalił mnie na kolana (muszę jednak zaznaczyć, że moje stopy nie są bardzo wymagające) i na pewno zafunduję sobie jeszcze jedną taką kurację przed wakacyjnym wyjazdem. W połączeniu z dobrze nawilżającym kremem do stóp i fajnym peelingiem tworzą naprawdę niezłe pielęgnacyjne trio. :) 

Krem Effaclar K La Roche- Posay zawiera retinol z kwasami LHA i ma za zadanie zapobiegać nawrotom niedoskonałości. Jest dla mnie świetnym uzupełnieniem kuracji Effaclarem Duo. Używam go w dni kiedy moja skóra ma się trochę lepiej i muszę Wam powiedzieć, że cały ten duet sprawdza się u mnie doskonale, cera wygląda o niebo lepiej niż jeszcze rok temu. Seria Effaclar jest moim wielkim odkryciem ostatniego roku i muszę przyznać, że na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie bez tych dwóch produktów codziennej pielęgnacji.

Żel do mycia twarzy Ziaja liście manuka to według mnie tańszy i trochę gorszy pod względem składu zamiennik żelu marki Biolaven, o którym wspominałam Wam wyżej. Co nie zmienia faktu, że jest zdecydowanie godny polecenia, jeśli szukacie niedrogiego, dobrego, drogeryjnego produktu do oczyszczania twarzy. Dobrze oczyszcza skórę, nie podrażnia jej i nie przesusza. Nie zauważam co prawda w czasie jego używania żadnych nadzwyczajnych pielęgnacyjnych rezultatów, ale jako codzienny "oczyszczacz" sprawdza się bez zarzutu i jeśli nie wymagacie od produktów tego typu zbyt wiele, to z czystym sumieniem mogę go Wam polecić. Jest bardzo wydajny, łatwo się aplikuje, dobrze się pieni i dorwiecie go w każdym Rossmannie, często za mniej niż 8 zł. ;) 

Maszynka Wilkinson - Xtreme3 Coconut Dream- nigdy nie pokazywałam Wam tego typu produktów, bo do tej pory sprawdzały się u mnie nawet najtańsze jednorazówki z Biedronki, ale ostatnimi czasy moja skóra przeszła jakąś totalną metamorfozę i każda, dosłownie każda maszynka (bez znaczenia jakiej pianki czy żelu używałam) fundowała mi takie podrażnienie, że szkoda gadać... Aż trafiłam na tą. ;) Według mnie to numer jeden z tym przedziale cenowym (4 szt około 18 zł)! Nie wiem jak Wy, ale ja wyobrażam sobie wydać na maszynkę 50 zł, bo maszynka to dla mnie tylko maszynka. Chyba jeszcze nie dorosłam do takiej decyzji. ;) 
Wracając jednak do samej golarki- naprawdę ciężko jest się nią zaciąć. Jest ostra, ale nie podrażnia skóry, ma elastyczną główkę, gumową rączkę i wygodnie leży w dłoni. Starcza na długo, wolno się tępi i naprawdę pachnie kokosem. ;) Koniecznie spróbujcie, ja jestem z niej naprawdę nieziemsko zadowolona i nie zamierzam szukać już niczego lepszego, polecam!

Odżywczy balsam pod prysznic Eveline Argan Oil- według mnie bije na głowę napakowane parafiną balsamy Nivea, których fenomenu zupełnie nie rozumiem. Nie nawilża może tak dobrze jak tradycyjny balsam czy masło, ale mimo wszystko to nawilżenie i odżywienie jest wyczuwalne. Świetny w czasie upałów i sesji, kiedy rozpisany plan dnia nie przewiduje czasu na wchłonięcie się balsamu. ;) Na plus zaliczam również wygodne opakowanie z pompką, całkiem niezły skład, przyjemny zapach i stosunek wydajności do ceny. Również w tej kwestii wypada o niebo lepiej od słynnego produktu Nivea. Znacie, używałyście? Jestem ciekawa jakie Wy macie zdanie na jego temat. 

Znacie któregoś z bohaterów dzisiejszego posta? Znaleźli się tu i Wasi ulubieńcy? Odkryłyście ostatnio jakieś kosmetyczne perełki? Czekam na Wasze komentarze!


Mój INSTAGRAM

http://instagram.com/sonnaillee

13 mar 2015

Kosmetyczne perełki ostatnich kilku tygodni.

Dziś po raz pierwszy od jakiegoś czasu siadam do komputera na dłużej niż kilkanaście minut. "Dziczeję" internetowo i o dziwo, wyjątkowo dobrze czuję się ze swoją mało wirtualną codziennością. Choć regularność mojej blogowej działalności woła o pomstę do nieba i częściej mnie tutaj nie ma niż jestem, nadal nie wyobrażam sobie zniknąć stąd na dłużej. To miejsce to dla mnie coś więcej niż blog o kosmetykach, traktuję je trochę jak swoją myślodsiewnię, zostawiam tu dużą cząstkę siebie, którą bardzo chcę utrwalić.
Zmieniła się nie tylko częstotliwość z jaką tu bywam. Całe to miejsce ewoluuje razem ze mną. Jedynie kontakt z Wami, odbiorcami, cały czas pozostaje taki sam. To wspaniała współzależność... Wszystkie ciepłe komentarze i listy, które od Was dostałam, napisane pod wpływem chwili lub po kilku dniach wahań (Beata, pozdrawiam! :*), dają mi nie tylko dużo radości, ale też sprawiają, że pomimo tego iż mój organizm wystawia mi naganę za brak snu i odpoczynku, chcę tutaj wracać.

Dzisiaj, z niemałą przyjemnością, zapraszam Was na pogadankę o kosmetykach, po które sięgam wyjątkowo chętnie przez ostatnie tygodnie. Część z nich pojawiła się już w ulubieńcach całego roku, ale to tylko dowód na to, że naprawdę je lubię. Miłego czytania! 


Lotion do rąk z panthenolem i masłem shea Isana- niepozorne opakowanie o pojemności 300 ml mieści w sobie naprawdę niezły kosmetyk o bardzo dobrym składzie, w którym znajdziemy nie tylko wspomniane wcześniej masło shea i pantenol, ale również masło kakaowe i olej z awokado. Produkt nie zregeneruje bardzo suchej i zniszczonej skóry dłoni, ale w przypadku codziennej pielęgnacji tej mniej problematycznej, sprawdza się naprawdę bez zarzutu. Przypomina lekką emulsję, szybko się wchłania, ale pozostawia na skórze delikatny film ochronny, który sprawia, że nie musimy ponawiać aplikacji kremu po kilkunastu minutach. Na plus zaliczam genialne, praktyczne i higieniczne opakowanie z pompką, a także niską cenę i bardzo dobrą wydajność. Mieszka na mojej szafce nocnej już kawał czasu, a końca nadal nie widać. Krem dorwiecie w każdym Rossmannie za mniej niż 7 zł, także jeśli tak jak ja macie bzika na punkcie częstego mycia dłoni i ich nawilżania, bardzo Wam ten produkt polecam. :)

Szarlotkowe masło do ciała Farmona- nie mam problemów z regularnym balsamowaniem się, ale kiedy produkt, którego aktualnie używam pachnie tak, że dosłownie chce się go zjeść, tym bardziej nie trzeba mnie do tego namawiać. ;) Nie będę pisać Wam, że to masło pachnie genialnie. Wystarczy chyba komentarz mojego chłopaka, który za każdym razem kiedy go użyję mówi, że "przyszło ciastko". ;) Wbrew pozorom nie jest to produkt, który poza tym, że zostawia na skórze ładny zapach, nie robi nic. Masło przy regularnym stosowaniu bardzo fajnie dba o moją skórę i pozostawia ją nawilżoną przez cały dzień. Przyjemnie się rozprowadza, nie ma najgorszego składu, a do tego jest niedrogie i każda z nas może sobie taki smakołyk bez kalorii bez problemu pozwolić. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem kupiona!

Masło do ciała z olejkiem arganowym The Body Shop- moje pierwsze spotkanie z masłami TBS nie było nazbyt udane. Miałam okazję używać masła grejpfrutowego i wcale nie ukrywam, że zupełnie nie rozumiałam o co tyle hałasu. ;) Muszę jednak przyznać, że masło z olejkiem arganowym bije grejpfrutowego poprzednika na głowę i gdybym miała na zbyciu trochę gotówki, na pewno skusiłabym się na nie ponownie. Jest bardzo gęste i treściwe, ma genialny skład, jeszcze lepszy zapach, a do tego naprawdę bardzo dobrze nawilża. Używam go głównie do pielęgnacji dłoni i stóp przed snem, bo opakowanie jest niewielkie i zwyczajnie mi go szkoda. Nie mniej jednak, jeśli szukacie świetnie nawilżającego mazidła i macie ochotę przeznaczyć na nie trochę więcej pieniędzy, to bardzo Wam ten produkt polecam.


Korzenny płyn do kąpieli Organique- Organique to moje odkrycie ubiegłego roku. Nie trafiłam do tej pory na produkt tej marki, który by się u mnie nie sprawdził. :) Korzenny płyn do kąpieli do jeden z najładniej pachnących kosmetyków jakie miałam okazję używać. Pachnie jak coca-cola z przyprawami, a zapach ten bardzo długo utrzymuje się na skórze. Nie zawiera slsów i parabenów, nie przesusza skóry i nieziemsko poprawia mi humor. To moja mała dawka luksusu i relaksu po ciężkim tygodniu, a przy tym niezły przywoływacz sylwestrowych i około-noworocznych wspomnień.

Perfumy Jimmy Choo- chorowałam na nie jakiś czas temu, po czym narodziła się we mnie chęć posiadania La Vie Est Belle, a Jimmy odeszło trochę w zapomnienie. Mój chłopak stwierdzając jednak że LVEB to "waniliowy shit" (?!) sprezentował mi na święta to cudo i muszę Wam powiedzieć, że od tego czasu używam ich dosłownie codziennie. To zapach słodki, uwodzicielski i prowokujący, ale nie ulepkowaty. Jest bardzo oryginalny i ciężki do opisania. Nie można jednak odmówić mu uroku, bo cudownie rozwija się na skórze. Początkowo promieniuje słodko-kwaśnymi nutami owoców (ja wyraźnie czuję w nim gruszkę i dojrzałe, czerwone pomarańcze) ale z minuty na minutę robi się coraz bardziej drapieżny, ciepły i bliskoskórny. Wszystko za sprawą toffi i paczuli, które stanowią nuty bazy. Mówią, że jest strasznie trwały i intensywny (ja go na sobie nie czuję, ale podobno to znak, że zapach do nas pasuje. ;)), dlatego tym bardziej nie polecam zamawiać go w ciemno, jestem więcej niż pewna że może nie spodobać się każdemu. Jeśli jednak jesteście fankami słodkości w stylu zapachów Lancome czy słynnego (genialnego zresztą) Flowerbomb V&R to koniecznie powąchajcie Jimmy przy najbliższej wizycie w perfumerii.


Odżywka przyspieszająca wzrost rzęs Revitalash- ten produkt rzeczywiście działa! ;) Już po miesiącu codziennego stosowania moje rzęsy stały się dłuższe i gęściejsze, co zresztą mam zamiar pokazać Wam na zdjęciach w oddzielnym poście. Nie uzyskałam efektu wow (bo moje rzęsy z natury są cienkie, rzadkie i ledwo widoczne), ale zdecydowanie jest on zauważalny i zadowalający. Teraz stosuję ją co drugi, trzeci dzień dla podtrzymania efektu. Nie rozgaduję się zbytnio, bo więcej o tym produkcie opowiem Wam w podsumowaniu całej kuracji już niebawem.

Czysta wazelina kosmetyczna Vaselline- nie pomyślałabym, że tak polubię się z tym produktem, ale ostatnio się z nim nie rozstaję. Super sprawdza się nie tylko do pielęgnacji ust, ale również innych przesuszonych partii skóry twarzy i ciała. Warto ją mieć! 

Gąbeczka Konjac- nie wiem jaki cudem nie znalazła się jeszcze w ulubieńcach miesiąca, bo używam jej non stop od połowy wakacji. Poświęciłam jej oddzielny post, dlatego wszystkich zainteresowanych odsyłam TUTAJ.


Maskara Maybelline the Colossal Volum- wróciłam do swojego ulubieńca z okresu liceum i tylko przypomniałam sobie dlaczego tak bardzo lubiłam ten tusz. :) Świetna, duża szczoteczka, która przepięknie pogrubia rzęsy, unosi je u nasady i nadaje im objętości. Tusz utrzymuje się na rzęsach cały dzień, nie kruszy się i nie rozmazuje. Lubię go za to, że ładnie rozczesuje rzęsy, ale jednocześnie nie skleja ich i nie tworzy na nich grudek, nawet kiedy nakładamy drugą czy trzecią warstwę. Przy jednej daje bardzo delikatny efekt, przy trzech wręcz teatralny. Na pewno poświęcę mu oddzielny post, bo ten tusz zdecydowanie zajmuje miejsce na podium w rankingu moich ulubionych maskar. ;)
Bardzo polecam!

Revlon Color Stay #150 Buff (wersja do skóry tłustej) + Rimmell Wake Me Up #100 Ivory- połączenie tych dwóch podkładów daje mi idealny kolor, dobre krycie i świetną trwałość. Taka mieszanka wygląda na twarzy bardzo naturalnie, nie ma mowy o podkreślaniu suchych skórek i efekcie maski, a przy tym trzyma się bardzo dobrze przez cały dzień. Jeśli macie któryś z tych podkładów i z jakiegoś powodu nie lubicie go solo, koniecznie spróbujcie takiego połączenia!

Lakiery Miss Sporty- używam ich zamiennie dosłownie na okrągło, wszystkie inne lakiery odeszły w odstawkę. Śliczne, stonowane kolory (niestety numery całkowicie mi się starły, ale są dostępne w regularnej ofercie i znajdziecie je w Rossmannie), idealne na okres zimowy. Lakiery nie są super trwałe i nie utrzymują się na paznokciach zbyt długo, ale biorąc pod uwagę ich niską cenę i dużą gamę kolorystyczną, jestem na tak. Mają szeroki pędzelek (który ja akurat lubię), a do pełnego krycia potrzebują tylko dwóch warstw. Jedyne co mogę im zarzucić to fakt, że szybko gęstnieją, ale mają nieduże pojemności, więc istnieje szansa, że uda nam się je zużyć, zanim aplikacja stanie się bardziej problematyczna.

Gąbeczka do podkładu Syiss- znalazłam ją jakiś czas temu w ShinyBoxie i odkąd zaczęłam jej używać, mój flat top poszedł w odstawkę. Gąbeczka nie jest niestety dostępna w sprzedaży, a ja nie jestem w stanie porównać jak ma się do oryginalnego Beauty Blendera i jego tańszych odpowiedników, bo to pierwszy tego typu produkt w mojej kosmetyczce, ale muszę Wam powiedzieć, że jestem zachwycona efektem jaki daje. Podkład nakładany tą gąbeczką wygląda dużo naturalniej i paradoksalnie- dużo lepiej się trzyma. Jeśli używałyście gąbeczek innych marek i możecie polecić mi coś w przystępnej cenie, to będę bardzo wdzięczna za Wasze rekomendację, bo moje cudo niestety wieczne nie jest. ;)

I to już wszystko na dziś. Dajcie znać co Was zachwyciło w ostatnich tygodniach i czy wśród moich ulubieńców znaleźli się i Wasi. :) Miłego wieczoru!

MÓJ INSTAGRAM

14 sty 2015

Kosmetyczne hity 2014.

Ostatnie dwanaście miesięcy nie było szczytem moich blogowych osiągnięć. Zmęczona codziennymi sprawami, natłokiem nauki i obowiązków, pojawiałam się tutaj zdecydowanie rzadziej niż wcześniej. Mimo to, udało mi się utrzymać "na podium" najpopularniejszych blogów kosmetycznych, czyli rankingu tworzonego przez Martę, o którym słyszała już pewnie każda z Was. Szalenie Wam za to dziękuję! Spędziliśmy tu razem kupę czasu, a ja z sentymentem wracam do archiwum tego bloga, obserwując swój rozwój, postępujący zakupoholizm i zmieniający się kosmetyczny gust. Korzystając z krótkiego przystanku w trasie niekończących się styczniowych zaliczeń i przed sesyjnego kociołka, postanowiłam przygotować dla Was kosmetyczne podsumowanie minionego roku, zanim temat hitów 2014 całkowicie się przedawni. Zebrałam dwadzieścia produktów, które rozkochały mnie sobie przez ostatnie dwanaście miesięcy i choć trąbiłam o nich na lewo i prawo, koniecznie muszę Wam o nich przypomnieć. Nie przedłużając już dłużej zapraszam do czytania i pozdrawiam Was ciepło! Szczególnie te z Was, które pomimo mojego zastoju w działaniu i wiecznego opóźnienia w publikowaniu postów, ładowały mnie pozytywną energią i ciepłymi słowami. Nie wiem czym zaskarbiłam sobie Waszą sympatię, ale strasznie mi miło, że jesteście! :*



Zaczynamy! 
(kolejność jest oczywiście przypadkowa)

1. ALANTAN DERMOLINE LEKKI KREM OCHRONNY

Zawiera alantoinę i d-panthenol, jest bardzo delikatny, ma prosty skład i dobrze sprawdza się przy cerze problematycznej. Rzeczywiście jest lekki, szybko się wchłania, nie obciąża skóry, nie zapycha porów i dobrze nawilża skórę. Dla mnie to fajna alternatywa dla kremu na dzień w dni, kiedy się nie maluję lub nie wychodzę z domu. Niekoniecznie lubię stosować go pod makijaż, bo pozostawia na skórze taką delikatnie tępą powłoczkę, ale jako kojący przerywnik od typowo anty trądzikowej pielęgnacji sprawdza się idealnie. Dostaniecie go w aptekach za przysłowiowe grosze. 

2. PŁYN MICELARNY GARNIER 3 W 1

Poświęciłam mu oddzielny post, zainteresowanych odsyłam TUTAJ

3. SZAMPON ZIAJA DO WŁOSÓW TŁUSTYCH


Jest genialny! Przede wszystkim- bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy, nie przesuszając jej. Pozostawia włosy miękkie, sypkie i co ważne- nie obciążone (nie znoszę szamponów o kremowej konsystencji, zawsze sięgam po te przezroczyste). W dodatku pięknie pachnie miętą i jest szalenie wydajny. W dodatku kosztuje mniej niż 10 zł, musicie przyjrzeć mu się bliżej. :)

4.  PŁYN MICELARNY L'OREAL 


Poświęciłam mu oddzielny post, zainteresowanych odsyłam TUTAJ.

5. MASKA BIOVAX DO WŁOSÓW SŁABYCH, ZE SKŁONNOŚCIĄ DO WYPADANIA 

 Choć nie zauważyłam żadnego wpływu tego produktu na kondycję moich cebulek i zmniejszone wypadanie włosów, to nie potrafię mówić o nim inaczej niż w samych superlatywach. Nie pamiętam po którym kosmetyku moje włosy wyglądały tak dobrze, jak po tej masce! Staram się nakładać ją pod czepek raz w tygodniu (producent zaleca częściej, być może stąd brak u mnie efektów jeśli chodzi o zahamowanie wypadania), włosy po jej użyciu są mega miękkie, błyszczące i cholernie przyjemne w dotyku. Jeśli tak jak ja, macie pięć włosów na krzyż i bardzo często rezygnowałyście z maski, bo bałyście się efektu obciążenia, to spróbujcie tego produktu, jestem pewna, że będziecie zadowolone! Ma bardzo dobre opinie na wizażu, być może przy mniejszych zaburzeniach i bardziej regularnym stosowaniu rzeczywiście powstrzymuje w jakimś stopniu wypadanie włosów.

6. KREMOWY PEELING DO CIAŁA Z KOKOSEM I PESTKAMI LICZI YASUMI

Poświęciłam mu oddzielny post, zainteresowanych odsyłam TUTAJ.

7. KREM EFFLACLAR DUO + LAROCHE POSAY

Nie mam pojęcia dlaczego tak długo zwlekałam z jego zakupem. On naprawdę działa, zwalcza trądzik i jest wart każdej złotówki! Wierzcie lub nie, ale moja skóra nigdy wcześniej nie wyglądała tak dobrze! Używam go już trzeci miesiąc (teraz rzadziej, zamiennie z innym produktem, by skóra się do niego zbytnio nie przyzwyczaiła, o którym wspomnę Wam na dniach), po około 6 tygodniach całkowicie pozbyłam się problemu kaszki na czole i grudek w okolicy żuchwy i prawego policzka, z którymi walczyłam długi czas. Całkowicie ominął mnie problem wysypu, o którym często wspominałyście. Zdarzało mu się natomiast podrażniać moją skórę, szczególnie w okolicach nosa, ale też nie zawsze. Nie przestaję się nim zachwycać, teraz wyskakują mi już tylko pojedyncze zmiany, zazwyczaj w okresie przedmiesiączkowym i dniach, kiedy nie dosypiam i cały czas mam jeszcze problem z bliznami i przebarwieniami... 

8. SPECJALISTYCZNY KREM POD OCZY DERMEDIC TOLERANS 

 Poświęciłam mu osobny post, zainteresowanych odsyłam TUTAJ.

9. LAKIERY RIMMELL 60 seconds


Posiadam cztery egzemplarze, a każdy kolejny tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to najlepsze lakiery z niskiej, drogeryjnej półki cenowej. Świetnie kryją, szybko wysychają i trzymają się na paznokciach około 5 dni, ja jestem z nich bardzo zadowolona. :) 

10. GĄBECZKA KONJAC SPONGE z węglem aktywnym

 Poświęciłam jej oddzielny post, zainteresowanych odsyłam TUTAJ.

11. MATUJĄCY KREM BB 8w1 EVELINE 

Idealny zamiennik dla podkładu na lato. :) Dlaczego tylko na lato? Niestety za sprawą koloru (posiadam odcień jasny), który w okresie jesienno-zimowym jest dla mnie zdecydowanie za ciemny. Poza tym "drobnym" minusem, nie mam się do czego przyczepić. Krem wygląda na twarzy bardzo naturalnie, świetnie się rozprowadza, nie potrzebujemy do tego celu nawet gąbeczki, ani pędzla, nasze dłonie spokojnie dadzą sobie z nim radę. Trwałość ma lepszą niż niejeden drogeryjny podkład, a krycie można stopniować. Nie zapchał mnie, ani nie zrobił mojej cerze krzywdy, w promocji można dorwać go nawet za 10 zł, także zdecydowanie polecam Wam bliższą znajomość z tym produktem. Według mnie to najlepszy krem BB jaki możemy znaleźć w drogeriach. Kremy z Garniera, Under Twenty, Lirene czy Rival de Loop mogą się przy nim schować. ;) 

12. KREM NAWILŻAJĄCO-KOJĄCY SPF 30 PHARMACERIS 


 Świetny, apteczny krem na dzień, według mnie bardzo niedoceniany. :) Dobrze nawilża skórę, jak na krem z filtrem dość szybko się wchłania, a tym samym idealnie sprawdza się pod makijaż. Jest dość gęsty, ale jednocześnie lekki i delikatny, nie bieli skóry, nie waży się, nie roluje, nie zapycha. Zawiera w swoim składzie wyciąg z wierzby i z szałwi, o właściwościach antybakteryjnych, dzięki czemu przeznaczony jest głównie dla cer w trakcie i po kuracjach przeciwtrądzikowych. Muszę przyznać, że bardzo przyjemnie się go używało latem, skóra przez cały dzień była w dobrym stanie, nawet jeżeli większą część czasu spędzałam w klimatyzowanym samochodzie. Miałam go ze sobą w czasie wakacyjnych wyjazdów i sprawdził się rewelacyjnie, na pewno będę do niego wracać! 

13. PERFUMY RIHANNA REB'L FLEUR 


Nuty zapachowe:
nuta głowy: brzoskwinia, śliwka, czerwona porzeczka
nuta serca: tuberoza, fiołek, hibiskus, kokos
nuta bazy: paczula, wanilia, bursztyn
Na Reb'l Fleur to mój zapach minionego roku, przypomina najlepsze wspomnienia. Niesamowity słodziak, ale w trochę innym, zdecydowanie bardziej zmysłowym, może lekko orientalnym wydaniu. Zwraca uwagę otoczenia, czaruje, rozgrzewa, nie sposób przejść obok niego obojętnie. Kojarzy mi się z waniliowym olejkiem do ciasta z dodatkiem korzennych przypraw, palonym cukrem, wyraźnie czuć w nim również nuty kokosowo-ananasowe, co trochę przywodzi na myśl upalne wieczory na słonecznej Teneryfie.
Bardzo słodki, bardzo kobiecy i niesamowicie seksowny zapach, który według mnie super sprawdzi się nie tylko zimą, ale również latem. Ma w sobie jakąś taką magię, czar, beztroskę, jest niesamowicie ciepły, a jednocześnie jakby "z pazurem". Bardzo polecam powąchać, mój facet za nim szaleje. :)

14. GLINKA MAROKAŃSKA GHASSOUL ORGANIQUE

To według mnie niezbędnik w kosmetyczce każdej posiadaczki cery problematycznej, z niedoskonałościami. Moje serce skradła totalnie. :) Kombinacja glinki, wody/hydrolatu i kilku kropel serum z kwasem salicylowym, o którym wspominałam Wam wyżej, doskonale oczyszcza skórę. Staram się fundować sobie taką kurację dwa razy w tygodniu, regularność trzyma moją cerę w ryzach. :) Skóra jest przyjemnie gładka, miękka, rozjaśniona i tak czysta, że dosłownie skrzypi! Efekt jest praktycznie natychmiastowy, pory są oczyszczone, cera ukojona, podrażnienia wydają się być złagodzone. Jedyne do czego można się przyczepić to koszmarne zmywanie tego produktu, gąbka Konjac wydaje się być w tej kwestii niezbędna. :P

15. PEELING ENZYMATYCZNY ORGANIQUE 
Mam wrażenie, że trąbie Wam na jego temat przy każdej możliwej okazji. Ale według mnie to peeling idealny (no może pomijając jego zabójczą jak na studencką kieszeń cenę 80 zł...). Jest bardzo delikatny, a jednocześnie robi to co do niego należy. Ładnie odświeża i oczyszcza skórę , rozjaśnia ją, pozwala pozbyć się suchych skórek i widocznie przyspiesza gojenie się niedoskonałości oraz stanów zapalnych. Zawiera w swoim składzie nie tylko ekstrakty roślinne i enzymy, ale także kwasy, więc będzie idealny dla cer trądzikowych. Jestem pewna, że gdy opakowanie dotknie dna, a ja zużyję wszystkie topniejące zapasy, pomimo ceny wrócę do niego ponownie. Bardzo go Wam polecam!

16. PRODUKTY Z BIOCHEMII URODY:
* Serum-olejek regulujący Lemon

Zawiera w swoim składzie olejek z kocanki, olejek tamanu i jojoba, a także wspomniany wcześniej kwas salicylowy. Przepięknie nawilża skórę i naprawdę przyspiesza gojenie się wyprysków. Nie mówiąc już o tym, że genialnie zwęża pory i pozwala pozbyć się zaskórników. Zauważałam, że regularne, cowieczorne stosowanie tego serum wycisza cerę i naprawdę przynosi rezultaty. Byłam nim zachwycona i tylko czekam na okazję, żeby zamówić sobie kolejne opakowanie, to mój bezwzględny KWC. :)

* Olejek myjący z drzewa herbacianego

Potrzebowałam zużyć większą część opakowania, żeby polubić się z tym produktem i przyzwyczaić się do jego konsystencji. Początkowo niesamowicie drażnił mnie zapach tego olejku, bo co tu dużo mówić, olejek zwyczajnie śmierdzi. Z czasem można się jednak do tego zapachu przyzwyczaić, całe szczęście nie utrzymuje się na skórze zbyt długo i właściwie jest wyczuwalny tylko w momencie samej aplikacji. Co z działaniem? Producent obiecuje właściwości antyseptyczne i antybakteryjne, a także łagodzące i przeciwzapalne. Nie zauważyłam poprawy stanu swojej skóry jeśli chodzi o częstotliwość pojawiania się niedoskonałości, być może dlatego przez długi czas nie rozumiałam zachwytu nad tym produktem. Trzeba jednak przyznać, że jest niesamowity jeśli chodzi o samo oczyszczanie: bardzo delikatny, łagodny, a jednocześnie naprawdę skuteczny. Nie przesusza skóry, nie podrażnia jej, nie zapycha. Świetnie sprawdza się zarówno jako wieczorny pogromca makijażu, jak i rano, kiedy chcemy tylko delikatnie oczyścić skórę z pozostałości kosmetyków pielęgnacyjnych. Jest idealny również jeśli chodzi o demakijaż oczu, w mgnieniu oka rozpuści każdy tusz i eyeliner i co ważne- nie daje efektu mgły, którego szczerze nie znoszę. Delikatnością i skutecznością uwiódł mnie do tego stopnia, że zdarzało mi się zdradzać z nim płyn micelarny. Polecam!
17. BIOSIARCZKOWY ŻEL GŁĘBOKO OCZYSZCZAJĄCY DO MYCIA TWARZY BALNEOKOSMETYKI
Gęsty, bardzo dobrze oczyszczający żel do mycia twarzy. Super radzi sobie z demakijażem i daje niesamowite uczucie czystości. Nie przesuszał, nie pozostawiał uczucia ściągnięcia, w dodatku był szalenie wydajny i o dziwo, bardzo przyjemnie pachniał. :) Na plus zaliczam również skład, strasznie miło go wspominam i żałuję że nie jest dostępny stacjonarnie, bo pewnie już używałabym kolejną buteleczkę.

18. PALETKA CIENI INGLOT FREEDOM SYSTEM
Dopadła mnie Inglotomania. :) Uważam, że możliwość skomponowania sobie swojego własnego idealnego zestawu cieni, w dodatku w tak dobrej jakości i przystępnej cenie, to genialna sprawa. Moja paletka liczy pięć cieni, po które sięgam niemal codziennie od lutego zeszłego roku. :) Wszystkie Sleeki i inne cienie poszły w odstawkę! Jeżeli macie ochotę zobaczyć jak wygląda moja paletka, odsyłam Was to tego posta -> KLIK
 19. NABŁYSZCZAJĄCE SERUM DO WŁOSÓW TONNI&GUY 
Przepięknie pachnie, pozostawia włosy błyszczące, jedwabiste w dotyku, sprawia że mniej się plączą, nie puszą się i nie elektryzują, a co najważniejsze- zupełnie ich nie obciąża, z czym bardzo często mam problem używając innych kosmetyków tego typu. Serum jest dość drogie, bo za 30 ml płacimy około 35-40 zł, ale taka pojemność wystarcza naprawdę na całe wieki, więc zdecydowanie warto w nie zainwestować. Dla mnie to numer jeden i jak tylko wykończę to opakowanie, pędzę do Rossmanna po kolejne. 
20. ODŻYWKA DO RZĘS REVITALLASH
Póki co nie wyhodowałam sobie jeszcze z jej pomocą rzęs do nieba, ale muszę Wam powiedzieć, że ten produkt naprawdę działa i bardzo szybko daje zadowalające rezultaty. Moje krótkie, rzadkie i cienkie z natury rzęsy w końcu są widoczne, choć w opakowaniu została mi jeszcze co najmniej połowa produktu. Tak jak obiecywałam, poświęcę tej odżywce oddzielny post, w którym wszystko dokładnie Wam opowiem i oczywiście pokażę, bo chyba o to głównie chodzi. :)

*wszystkie zdjęcia zostały znalezione w grafice Google

Jestem strasznie ciekawa czy wśród moich hitów i odkryć 2014 roku znaleźli się i Wasi ulubieńcy? Jaki produkt zachwycił Was najbardziej w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, co koniecznie powinnam przetestować? 

ZOBACZ TAKŻE: 
http://instagram.com/sonnaillee

29 lis 2014

Kosmetyczni ulubieńcy miesiąca.

Z tygodnia na tydzień coraz bardziej kurczy mi się przestrzeń czasu wolnego. Zafundowałam sobie i Wam przymusowy odwyk od blogowania i dziś, po zawstydzająco długiej przerwie, zapraszam Was z powrotem do mojego kosmetycznego świata. Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście, bo mam zamiar pokazać Wam kilka pielęgnacyjnych perełek, które sprawdzają się u mnie wyjątkowo dobrze i wiernie służą mi przez ostatnie tygodnie. Dawno nie było takiego postu, po cichu liczę na to, że moja październikowo-listopadowa dawka kosmetycznych ulubieńców przypadnie Wam do gustu. Miłego czytania! :)


Bez zbędnego przedłużania i przynudzania, zaczynamy!

Na początek dwa kosmetyki do włosów, czyli coś, o czym na moim blogu można przeczytać wyjątkowo rzadko:


Jeśli czytacie mnie regularnie to wiecie, że mam duży problem z wypadaniem włosów i przesuszającą się skórą głowy, która ma tendencję do nawracającego łupieżu. Zazwyczaj jestem wierna aptecznym szamponom (szczególnie Pharmaceris) i nie kusi mnie testowanie nowości, ale któregoś razu, nie wiedzieć czemu, skusiłam się na śmiesznie tani, drogeryjny SZAMPON DO WŁOSÓW TŁUSTYCH spod szyldu ZIAJI i przepadłam. Jest genialny!

Przede wszystkim- bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy, nie przesuszając jej. Pozostawia włosy miękkie, sypkie i co ważne- nie obciążone (nie znoszę szamponów o kremowej konsystencji, zawsze sięgam po te przezroczyste). W dodatku pięknie pachnie miętą i jest szalenie wydajny. Trochę przypomina mi szampon z Phenome, który swego czasu pojawił się w ShinyBoxie, a jest od niego ponad 10 razy tańszy! Jeśli lubicie szampony Pharmaceris, a szukacie czegoś tańszego, to koniecznie musicie przyjrzeć mu się bliżej. :)

MASKA DO WŁOSÓW WYPADAJĄCYCH marki BIOVAX jest ze mną już od wakacji. Powiem Wam szczerze, że choć nie zauważyłam żadnego wpływu tego produktu na kondycję moich cebulek i zmniejszone wypadanie włosów, to nie potrafię mówić o nim inaczej niż w samych superlatywach. Nie pamiętam po którym kosmetyku moje włosy wyglądały tak dobrze, jak po tej masce! Staram się nakładać ją pod czepek raz w tygodniu (producent zaleca częściej, być może stąd brak u mnie efektów jeśli chodzi o zahamowanie wypadania), włosy po jej użyciu są mega miękkie, błyszczące i cholernie przyjemne w dotyku. Jeśli tak jak ja, macie pięć włosów na krzyż i bardzo często rezygnowałyście z maski, bo bałyście się efektu obciążenia, to spróbujcie tego produktu, jestem pewna, że będziecie zadowolone! Ma bardzo dobre opinie na wizażu, być może przy mniejszych zaburzeniach i bardziej regularnym stosowaniu rzeczywiście powstrzymuje w jakimś stopniu wypadanie włosów.


Jesień to czas, kiedy jeszcze chętniej niż zwykle sięgam po wszelkiego rodzaju nawilżacze do ciała, aktualnie trwa u mnie faza na mleczka. ;)

Namiętnie sięgam po WYGŁADZAJĄCE MLECZKO DO CIAŁA NIVEA, które pewnie u wielu z Was będzie skreślone już na wstępie ze względu na parafiny w składzie, ale tak jak wielokrotnie wspominałam, w produktach do ciała mnie ona nie szkodzi i nie przeszkadza. Uważam, że jeśli coś się sprawdza, to nie ma sensu popadać w paranoje. ;)
Mleczko jest bardzo lekkie, dobrze się rozsmarowuje i błyskawicznie wchłania. W dodatku pięknie pachnie. :) Nie wiem jak Wy, ale ja strasznie lubię zapach kosmetyków Nivea, jest dla mnie taki prosty, nieprzekombinowany i kojarzy mi się z dzieciństwem. Choć produkt nie grzeszy bogatym składem, moja skóra chyba go lubi, po każdej aplikacji wydaje się być nawilżona, gładka, miękka i przyjemna w dotyku.

Bardzo podobnie zachowuje się gdy sięgam po MLECZKO EMOLIENT LINUM od DERMEDIC*. To produkt typowo apteczny, bardzo lekki, ale intensywny nawilżacz, o znacznie lepszym składzie (masło shea, olej arganowy, olej lniany) i co za tym idzie, pewnie lepszych właściwościach pielęgnacyjnych. Mleczko jest bardzo delikatne, lubię używać go szczególnie po depilacji. Poświęciłam mu osobny post, więc jeśli macie ochotę przeczytać na jego temat coś więcej, odsyłam Was TUTAJ. 

Na deser zostawiłam Wam ZMYSŁOWY SOLNY PEELING DO CIAŁA od DELAWELL, który znalazłam w którejś z ubiegłorocznych edycji pudełka ShinyBox. Czekał w szufladzie na swoją kolej, a kiedy wreszcie go wyciągnęłam, po prostu się w nim zakochałam. Po pierwsze- zapach. Jest obłędny. :) Przypomina dobre perfumy i utrzymuję się na skórze jeszcze długo po aplikacji. To bardzo mocny zdzierak, drobinki są ostre (i nie rozpuszczają się pod wpływem wody tak jak w peelingach cukrowych) dlatego nie używam go na uda, na których mam problem z naczynkami. Wszędzie indziej sprawdza się idealnie. :) Pięknie wygładza skórę i świetnie ją nawilża (ma genialny skład, zawiera masło shea, olej jojoba i makadamia), to dla mnie taka dawka luksusu i relaksu po ciężkim tygodniu, strasznie go Wam polecam. Ja posiadam miniaturkę, ale trafiłam na informację, że jest dostępny w Hebe, gdzie pojemność 260 ml kosztuje około 40 zł. Dla mnie to dużo, ale jeśli macie ochotę zrobić komuś (lub sobie :)) kosmetyczny prezent na gwiazdkę, to myślę że warto przyjrzeć mu się bliżej.


Na sam koniec dwa produkty do pielęgnacji twarzy. O jednym z nich już Wam wspominałam, a mowa o SPECJALISTYCZNYM KREMIE POD OCZY I NA POWIEKI z serii TOLERANS od DERMEDIC*. Genialne opakowanie typu airless, które chroni kosmetyk przed dostępem powietrza i drobnoustrojów, mieści w sobie bardzo lekki, ale bardzo dobrze nawilżający krem, który świetnie sprawdza się zarówno na noc jak i na dzień, przed nałożeniem makijażu. Na moim blogu pojawiła się jego oddzielna recenzja, znajdziecie ją TUTAJ.

Krem EFFLACLAR DUO (+) LAROCHE POSAY to z kolei moje odkrycie całego roku. Nie mam pojęcia dlaczego tak długo zwlekałam z jego zakupem. On naprawdę działa, zwalcza trądzik i jest wart każdej złotówki! Wierzcie lub nie, ale moja skóra nigdy wcześniej nie wyglądała tak dobrze! Używam go już trzeci miesiąc (teraz rzadziej, zamiennie z innym produktem, by skóra się do niego zbytnio nie przyzwyczaiła, o którym wspomnę Wam na dniach), po około 6 tygodniach całkowicie pozbyłam się problemu kaszki na czole i grudek w okolicy żuchwy i prawego policzka, z którymi walczyłam długi czas. Całkowicie ominął mnie problem wysypu, o którym często wspominałyście. Zdarzało mu się natomiast podrażniać moją skórę, szczególnie w okolicach nosa, ale też nie zawsze. Nie przestaję się nim zachwycać, teraz wyskakują mi już tylko pojedyncze zmiany, zazwyczaj w okresie przedmiesiączkowym i dniach, kiedy nie dosypiam i cały czas mam jeszcze problem z bliznami i przebarwieniami... Jeśli możecie polecić mi coś, co sobie z tym poradzi, będę wdzięczna za Wasze rekomendacje. :)

Uff i to już wszystko. Miało być krótko, a jak zwykle wyprodukowałam niezłego tasiemca. :) Uciekam na śniadanie, a Wam życzę miłego weekendu i udanej imprezy andrzejkowej! Bawcie się dobrze!

PS. Jeśli macie ochotę podejrzeć trochę mojej codzienności w czasie gdy na blogu cisza, zapraszam Was na MÓJ INSTAGRAM, na którym aktywnie działam od prawie dwóch tygodni (KLIK). 
PS2. Znajdziecie mnie też na twitterze (KLIK). 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...