29 lis 2014

Kosmetyczni ulubieńcy miesiąca.

Z tygodnia na tydzień coraz bardziej kurczy mi się przestrzeń czasu wolnego. Zafundowałam sobie i Wam przymusowy odwyk od blogowania i dziś, po zawstydzająco długiej przerwie, zapraszam Was z powrotem do mojego kosmetycznego świata. Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście, bo mam zamiar pokazać Wam kilka pielęgnacyjnych perełek, które sprawdzają się u mnie wyjątkowo dobrze i wiernie służą mi przez ostatnie tygodnie. Dawno nie było takiego postu, po cichu liczę na to, że moja październikowo-listopadowa dawka kosmetycznych ulubieńców przypadnie Wam do gustu. Miłego czytania! :)


Bez zbędnego przedłużania i przynudzania, zaczynamy!

Na początek dwa kosmetyki do włosów, czyli coś, o czym na moim blogu można przeczytać wyjątkowo rzadko:


Jeśli czytacie mnie regularnie to wiecie, że mam duży problem z wypadaniem włosów i przesuszającą się skórą głowy, która ma tendencję do nawracającego łupieżu. Zazwyczaj jestem wierna aptecznym szamponom (szczególnie Pharmaceris) i nie kusi mnie testowanie nowości, ale któregoś razu, nie wiedzieć czemu, skusiłam się na śmiesznie tani, drogeryjny SZAMPON DO WŁOSÓW TŁUSTYCH spod szyldu ZIAJI i przepadłam. Jest genialny!

Przede wszystkim- bardzo dobrze oczyszcza skórę głowy, nie przesuszając jej. Pozostawia włosy miękkie, sypkie i co ważne- nie obciążone (nie znoszę szamponów o kremowej konsystencji, zawsze sięgam po te przezroczyste). W dodatku pięknie pachnie miętą i jest szalenie wydajny. Trochę przypomina mi szampon z Phenome, który swego czasu pojawił się w ShinyBoxie, a jest od niego ponad 10 razy tańszy! Jeśli lubicie szampony Pharmaceris, a szukacie czegoś tańszego, to koniecznie musicie przyjrzeć mu się bliżej. :)

MASKA DO WŁOSÓW WYPADAJĄCYCH marki BIOVAX jest ze mną już od wakacji. Powiem Wam szczerze, że choć nie zauważyłam żadnego wpływu tego produktu na kondycję moich cebulek i zmniejszone wypadanie włosów, to nie potrafię mówić o nim inaczej niż w samych superlatywach. Nie pamiętam po którym kosmetyku moje włosy wyglądały tak dobrze, jak po tej masce! Staram się nakładać ją pod czepek raz w tygodniu (producent zaleca częściej, być może stąd brak u mnie efektów jeśli chodzi o zahamowanie wypadania), włosy po jej użyciu są mega miękkie, błyszczące i cholernie przyjemne w dotyku. Jeśli tak jak ja, macie pięć włosów na krzyż i bardzo często rezygnowałyście z maski, bo bałyście się efektu obciążenia, to spróbujcie tego produktu, jestem pewna, że będziecie zadowolone! Ma bardzo dobre opinie na wizażu, być może przy mniejszych zaburzeniach i bardziej regularnym stosowaniu rzeczywiście powstrzymuje w jakimś stopniu wypadanie włosów.


Jesień to czas, kiedy jeszcze chętniej niż zwykle sięgam po wszelkiego rodzaju nawilżacze do ciała, aktualnie trwa u mnie faza na mleczka. ;)

Namiętnie sięgam po WYGŁADZAJĄCE MLECZKO DO CIAŁA NIVEA, które pewnie u wielu z Was będzie skreślone już na wstępie ze względu na parafiny w składzie, ale tak jak wielokrotnie wspominałam, w produktach do ciała mnie ona nie szkodzi i nie przeszkadza. Uważam, że jeśli coś się sprawdza, to nie ma sensu popadać w paranoje. ;)
Mleczko jest bardzo lekkie, dobrze się rozsmarowuje i błyskawicznie wchłania. W dodatku pięknie pachnie. :) Nie wiem jak Wy, ale ja strasznie lubię zapach kosmetyków Nivea, jest dla mnie taki prosty, nieprzekombinowany i kojarzy mi się z dzieciństwem. Choć produkt nie grzeszy bogatym składem, moja skóra chyba go lubi, po każdej aplikacji wydaje się być nawilżona, gładka, miękka i przyjemna w dotyku.

Bardzo podobnie zachowuje się gdy sięgam po MLECZKO EMOLIENT LINUM od DERMEDIC*. To produkt typowo apteczny, bardzo lekki, ale intensywny nawilżacz, o znacznie lepszym składzie (masło shea, olej arganowy, olej lniany) i co za tym idzie, pewnie lepszych właściwościach pielęgnacyjnych. Mleczko jest bardzo delikatne, lubię używać go szczególnie po depilacji. Poświęciłam mu osobny post, więc jeśli macie ochotę przeczytać na jego temat coś więcej, odsyłam Was TUTAJ. 

Na deser zostawiłam Wam ZMYSŁOWY SOLNY PEELING DO CIAŁA od DELAWELL, który znalazłam w którejś z ubiegłorocznych edycji pudełka ShinyBox. Czekał w szufladzie na swoją kolej, a kiedy wreszcie go wyciągnęłam, po prostu się w nim zakochałam. Po pierwsze- zapach. Jest obłędny. :) Przypomina dobre perfumy i utrzymuję się na skórze jeszcze długo po aplikacji. To bardzo mocny zdzierak, drobinki są ostre (i nie rozpuszczają się pod wpływem wody tak jak w peelingach cukrowych) dlatego nie używam go na uda, na których mam problem z naczynkami. Wszędzie indziej sprawdza się idealnie. :) Pięknie wygładza skórę i świetnie ją nawilża (ma genialny skład, zawiera masło shea, olej jojoba i makadamia), to dla mnie taka dawka luksusu i relaksu po ciężkim tygodniu, strasznie go Wam polecam. Ja posiadam miniaturkę, ale trafiłam na informację, że jest dostępny w Hebe, gdzie pojemność 260 ml kosztuje około 40 zł. Dla mnie to dużo, ale jeśli macie ochotę zrobić komuś (lub sobie :)) kosmetyczny prezent na gwiazdkę, to myślę że warto przyjrzeć mu się bliżej.


Na sam koniec dwa produkty do pielęgnacji twarzy. O jednym z nich już Wam wspominałam, a mowa o SPECJALISTYCZNYM KREMIE POD OCZY I NA POWIEKI z serii TOLERANS od DERMEDIC*. Genialne opakowanie typu airless, które chroni kosmetyk przed dostępem powietrza i drobnoustrojów, mieści w sobie bardzo lekki, ale bardzo dobrze nawilżający krem, który świetnie sprawdza się zarówno na noc jak i na dzień, przed nałożeniem makijażu. Na moim blogu pojawiła się jego oddzielna recenzja, znajdziecie ją TUTAJ.

Krem EFFLACLAR DUO (+) LAROCHE POSAY to z kolei moje odkrycie całego roku. Nie mam pojęcia dlaczego tak długo zwlekałam z jego zakupem. On naprawdę działa, zwalcza trądzik i jest wart każdej złotówki! Wierzcie lub nie, ale moja skóra nigdy wcześniej nie wyglądała tak dobrze! Używam go już trzeci miesiąc (teraz rzadziej, zamiennie z innym produktem, by skóra się do niego zbytnio nie przyzwyczaiła, o którym wspomnę Wam na dniach), po około 6 tygodniach całkowicie pozbyłam się problemu kaszki na czole i grudek w okolicy żuchwy i prawego policzka, z którymi walczyłam długi czas. Całkowicie ominął mnie problem wysypu, o którym często wspominałyście. Zdarzało mu się natomiast podrażniać moją skórę, szczególnie w okolicach nosa, ale też nie zawsze. Nie przestaję się nim zachwycać, teraz wyskakują mi już tylko pojedyncze zmiany, zazwyczaj w okresie przedmiesiączkowym i dniach, kiedy nie dosypiam i cały czas mam jeszcze problem z bliznami i przebarwieniami... Jeśli możecie polecić mi coś, co sobie z tym poradzi, będę wdzięczna za Wasze rekomendacje. :)

Uff i to już wszystko. Miało być krótko, a jak zwykle wyprodukowałam niezłego tasiemca. :) Uciekam na śniadanie, a Wam życzę miłego weekendu i udanej imprezy andrzejkowej! Bawcie się dobrze!

PS. Jeśli macie ochotę podejrzeć trochę mojej codzienności w czasie gdy na blogu cisza, zapraszam Was na MÓJ INSTAGRAM, na którym aktywnie działam od prawie dwóch tygodni (KLIK). 
PS2. Znajdziecie mnie też na twitterze (KLIK). 

14 lis 2014

Październik w zdjęciach. Mój instagram.

Październik rozpieścił nas szeleszczącym szeptem polskiej, złotej i nadzwyczajnie ciepłej jesieni. Gdyby nie różnobarwna kołdra liści, którą przykryły się parkowe alejki i chodniki, można by pomyśleć, że na bydgoskim śródmieściu zasiedziało się lato. Ostatnie tygodnie, stanowiąc totalną przeciwwagę dla wakacyjnej beztroski, którą jeszcze niedawno się rozkoszowałam, nieźle dały mi w kość. Pomimo deficytu energii i braku nadziei na wynurzenie nosa znad książek przed świętami, październik pożegnałam z malinowym uśmiechem, motywacją i garścią ambitnych wyzwań. Dziś jest już trochę gorzej. Optymizm uleciał, zmęczenie bierze górę, a rozgrzebane pomysły leżą w kącie lekko przykurzone, a ja wciąż tylko obiecuję im spojrzeniem, że niedługo się za nie zabiorę. Póki co, przychodzę do Was ze zdjęciową migawką mojej październikowej codzienności. Miłego oglądania!


1) Jesienna wymiana garderoby jestem idealnym pretekstem do zakupu idealnej torebki. Miejski model w rozmiarze XXL dorwałam w Reserved i nie rozstaję się z nim od półtora miesiąca.
2) Babska kolacja w bydgoskim Manekinie, czyli nasz sposób na pozytywne rozpoczęcie tygodnia. Uwielbiam tę knajpę. :)
3) W poniedziałki o dwudziestej, po prawie dwunastu godzinach spędzonych w laboratorium i pracowniach recepturowych, uczelniane mury świecą już pustkami.
4) Syrop prawoślazowy, krople anyżowe i olejek kamforowy mojej roboty. ;)
5) Tonę w receptach...
6) Praca wre... będzie maść!
7) Nie wiem czy już Wam o tym wspominałam, ale ładna bielizna, to zaraz po dobrych perfumach druga rzecz na punkcie której mam prawdziwego świra.
8) Łazienka kosmetycznie pęka w szwach. ;) Dobrały się dwie zakupoholiczki! Nie chcecie wiedzieć jak mieszka reszta naszych zapasów. :P
9) Mieszkam na czwartym piętrze, ale cholernie boję się jeździć windą i zwykle wybieram schody. Czasem, w przypływie odwagi, zdarza mi się jednak do niej wsiąść (choć sekundy zdają mi się wtedy rokiem). Musiałam to uwiecznić. ;)


1) Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale na początku października udało mi się zgarnąć główną nagrodę w konkursie Orange Muzyka Tu i Tam i trafił do mnie tablet Sony Experia Z.  :))))
2) Weekendowe perspektywy... Chemia leków, farmakognozja, antybiotykoterapia, leki przeciwnowotworowe...
3) Po raz drugi próbuję zaprzyjaźnić się z piciem wody. Co prawda idzie mi już lepiej niż za pierwszym razem, ale nadal tęsknię za Nestea i wiśniowym Tymbarkiem... Bycie fit chyba nie jest dla mnie.
4) Regularne jedzenie śniadań też szczerze mówiąc wychodzi mi średnio...
5) Moje pierwsze maści do oczu, pochwalę się, a co. :) Nieźle się nad nimi napracowałam!
6) Nowe wieszaki do szafy, spróbujcie tylko powiedzieć, że nie są piękne!
7) Jestem totalną herbaciarą i kubkomaniaczką. Moja kolekcja herbat liczy aktualnie osiemnaście egzemplarzy, a kubkozbiór już dawno przekroczył limit zdrowego rozsądku.
8) OOTD. :)
9) Tęsknię za wakacjami...

Najbliższe dwa tygodnie mam dosłownie wyjęte z życiorysu. Tylko czekam aż mój mózg włączy autoblokadę i przestanie chłonąć wiedzę i materiał, którego ilość z dnia na dzień coraz bardziej mnie przeraża. Zapowiada się na kolejny blogowy przestój, ale jeśli chcecie wiedzieć co u mnie słychać i być na bieżąco z moimi troskami i radościami, to zapraszam Was na mój profil na Instagramie. Tak, w końcu się zdecydowałam. ;) Cały czas stawiam tam jeszcze pierwsze kroki i obserwuję bardzo małą ilość osób, także jeśli macie ochotę, zostawcie mi swój nick w komentarzu. Chętnie podejrzę co u Was ciekawego!
Ściskam ciepło :*

***SONNAILLE NA INSTAGRAMIE***

PS. Zostały nam jeszcze wyniki konkursu! Wybór był ciężki, ale werdykt musiał paść. Mam przyjemność ogłosić, że Cold Krem z serii Angio marki Dermedic leci do CieszmySięZMałychRzeczy. Koniecznie zajrzyj na swoją skrzynkę mailową. :) Gratulacje!

8 lis 2014

Pozytywne zaskoczenie- krem pod oczy Tolerans Sensitive Dermedic.

Mój blog powoli zmienia działalność na weekendową, a i z tą, jak widać, bywa ostatnio różnie. Antybiotyki "usadziły" mnie w domu na cały miniony tydzień i nie zapowiada się na to, żebym w najbliższym czasie wytknęła nos znad książek. Nie chcąc dać Wam jednak o sobie zapomnieć, zapraszam Was dzisiaj na obiecaną wcześniej recenzję aptecznego kremu pod oczy, z którym wyjątkowo się polubiłam. Jestem pewna, że spodoba się i Wam! Zapraszam do czytania. :)


Skóra pod oczami jest bardzo cienka i o wiele delikatniejsza niż skóra na reszcie naszej twarzy, dlatego nie powinnyśmy traktować jej po macoszemu. Obalamy mit, że kremu pod oczy powinno zacząć się używać dopiero po 25 roku życia. Bzdura! Im wcześniej zadbamy o odpowiednie nawilżenie i wprowadzimy kremy pod oczy do naszej codziennej pielęgnacji, tym dłużej będziemy cieszyć się brakiem zmarszczek, a nasza skóra będzie promienna, świeża i pełna blasku.


Muszę przyznać, że moja okolica oczu nie jest wyjątkowo wybredna. Do tej pory sięgałam po typowe drogeryjne kosmetyki tego typu, które mieściły się w niskim przedziale cenowym (Ziaja, Floslek, Eva Natura) i skłamałabym gdybym powiedziała, że nie byłam z nich zadowolona. Delikatnie nawilżały skórę, nie podrażniały jej i dobrze sprawdzały się pod makijaż. Kiedy jednak w moje ręce trafił specjalistyczny krem z serii TOLERANS od Dermedic niemal natychmiast zauważyłam różnicę... i efekty!


To jeden z tych produktów, które już po pierwszym użyciu wróżą dobrą znajomość. Krem zamknięty jest w genialnym opakowaniu typu airless, które nie dość że pozwala zużyć produkt do ostatniej kropli, to jeszcze idealnie zabezpiecza go przed kontaktem z powietrzem i drobnoustrojami (po zajęciach z mikrobiologii i recepturze jałowych leków do oczu zaczęłam mieć na tym punkcie obsesję, czytaj zboczenie zawodowe).

Jest lekki, idealnie się rozprowadza ale naprawdę bardzo, bardzo dobrze nawilża skórę. Kiedy nakładam go wieczorem po demakijażu, jeszcze po przebudzeniu czuję że skóra jest nawodniona i nie ma mowy o jakimkolwiek uczuciu ściągnięcia. Wchłania się błyskawicznie, więc super sprawdza się też przy porannej pielęgnacji. Dobrze współpracuje z nałożonym później korektorem czy bazą pod cienie. Nie waży się i nie roluje, co zdarzało mi się przy tańszych, drogeryjnych kremach pod oczy.


Uwielbiam go nie tylko za efekt długotrwały efekt nawilżenia, ale również fakt, że jest naprawdę bardzo delikatny. Nawet kiedy nałożę go niezdarnie, albo zaraz po aplikacji potrę oczy i chcąc nie chcąc dojdzie do kontaktu z oczami czy workiem spojówkowym, nie czuję jakiegokolwiek podrażnienia i szczypania.

Nie wiem jak to opisać, ale w miarę regularnego używania tego kremu, okolica pod oczami wygląda po prostu... lepiej. Jest ukojona, miękka, lekko napięta, rozjaśniona i ładniej wygląda pod makijażem. Czasami pokuszę się o zostawienie kremu na noc w lodówce, wtedy daje jeszcze lepsze wrażenie ukojenia i nawilżenia.


Choćbym chciała, nie mam się do czego przyczepić. Opakowanie o pojemności 15 g kosztuje około 20 zł. W porównaniu do drogeryjnych kosmetyków tego typu to dużo, ale z drugiej strony nie na tyle dużo, by każda z nas nie mogła sobie na niego pozwolić. Jeśli jesteście zainteresowane, znajdziecie go w aptekach.

Znacie ten produkt? Macie swojego ulubieńca w kategorii krem pod oczy, czy nadal szukacie ideału? Sięgacie po drogeryjne czy apteczne kosmetyki? 


Zostawiam Was z przypominajką konkursową, a sama biegnę uskuteczniać małe sobotnie lenistwo. Raz kiedyś można. ;) Miłego weekendu!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...