31 sie 2013

Paczka od kokardi.pl i nie tylko!

Dzwoni domofon, odbieram, otwieram, a tam... listonosz, który ostatnio szczerze mnie rozpieszcza!
Wczoraj dotarła do mnie paczka od sklepu kokardi.pl i koniecznie muszę pochwalić się Wam jeszcze ciepłą jej zwartością. :) Z góry najmocniej przepraszam Was za zdjęcia, robiłam je późnym wieczorem, przy przepalonej żarówce, w dodatku telefonem...


Dzięki uprzejmości Pani Ani otrzymałam:
  • żel pod prysznic cieszącej się niesamowitą popularności marki Balea o zapachu Fiji Passionfruit
  • dwa cienie w kremie Stay Colored! marki P2: 

Pierwsze testy mam już za sobą, ale dokładnych recenzji możecie spodziewać się za jakiś czas. :)

Pani Ania pomyślała też o Was i udostępniła dla moich czytelniczek -10% kod rabatowy: blog10 na cały asortyment przy zakupach powyżej 25 zł (bez wysyłki). Kod ważny jest do 5 września, więc jeśli macie ochotę zaopatrzyć się w kosmetyki brytyjskich, niemieckich i rosyjskich marek takich jak: Balea, Alverde, P2, Receptury Babuszki Agafii, Baikal Herbals, Planeta Organica, Love2mix Organic, Batiste i inne... to odsyłam Was na TUTAJ lub na facebookowy profil (KLIK). :)

***

W ostatnim miesiącu poszczęściło mi się też w konkurach i udało mi się wygrać dwa rozdania. ;) Niewiarygodne! ;) Czuję się jakbym obrabowała drogerię!

U Siouxie zgarnęłam trzy produkty marki Isadora. Cienie już zdążyłam pokochać, natomiast tusz i lakier jeszcze czekają na swoją kolej.


Dzięki wygranej u Wery stałam się z kolei bogatsza o zestaw kosmetyków Lirene z serii Youngy 20+, dwa produkty Balea oraz lakiery Joko. Czy muszę dodawać, że do te pory cieszę się jak dziecko? ;)


Na zdjęcie nie załapał się jedynie BB Cream z tej samej serii, który poleciał już do siostry. ;)


Dziękuję dziewczyny! :)

Czy Wam też sprzyjało ostatnio szczęście w konkursach? Jeżeli macie ochotę- możecie spróbować swoich sił u mnie. Po więcej szczegółów odsyłam Was TUTAJ.

Tymczasem zmykam, pora zmobilizować się do nauki, bo sądny dzień coraz bliżej... Jestem znerwicowana, zmęczona i znowu obgryzam paznokcie. Możecie na mnie nakrzyczeć, a później trochę mnie pocieszyć... :(

30 sie 2013

Ochronny krem-eliksir Garnier Hydra Adapt.

Jestem więcej niż pewna, że słyszałyście o nowej serii kosmetyków Hydra Adapt od Garnier, w skład której wchodzą kremy do twarzy. Jest ich aż pięć i każdy z nich przeznaczony jest do innego rodzaju cery, tak aby każda z nas mogła wśród nich znaleźć coś dla siebie. Ja od ponad miesiąca mam przyjemność testować Ochronny Krem-Eliksir, który według producenta skierowany jest do cery normalnej i delikatnej, zapewnia dwudziestoczterogodzinne nawilżenie i wzmacnia barierę ochronną. Jeżeli jesteście ciekawe mojej opinii na jego temat, to tradycyjnie już zapraszam do dalszej części recenzji. :)


Opakowanie o pojemności 50 ml w postaci wygodnej tubki, która pozwala nam na higieniczną aplikację, jest zabezpieczone dodatkowo tekturowym kartonikiem. Znajdziemy na nim m.in informację, że krem będzie odpowiedni również dla posiadaczek cery wrażliwej. Moja jest co prawda mieszana, jednak nie zdarzyło mi się, żeby krem mnie podrażnił czy zapchał mi pory. Używałam go każdego dnia pod makijaż, nie zauważyłam żeby przyczynił się do powstawania niedoskonałości albo obciążył moją skórę.


Krem ma ładny, lekko cytrynowy kolor i bardzo przyjemny zapach. Konsystencja jest lekka, jednak nieco tłusta, krem wchłania się dość długo i nie całkowicie. Pozostawia na skórze lekki, błyszczący film, który na pewno znajdzie swoich przeciwników. Mimo to bardzo dobrze pracuje z podkładem, nie roluje go, choć konieczne jest przypudrowanie twarzy.


Duży plus za filtr SPF20, nie jest to może największa przeciwsłoneczna ochrona, ale jak dla mnie zupełnie wystarczająca. Jeśli chodzi o właściwości pielęgnacyjne, to właściwie nie mam się do czego przyczepić. Krem bardzo fajnie nawilża skórę, przynosi jej natychmiastowy komfort, nie pozostawia uczucia ściągnięcia, czyli robi dokładnie to co dobry krem nawilżający do twarzy robić powinien.

Przyjrzyjmy się jeszcze na chwilę składowi:


Na samym początku znajduje się woda, następnie gliceryna, filtry UV, jest też trochę substancji odżywiająco-zmiękczających, natomiast ekstrakty roślinne znajdują się mniej więcej po środku składu. Dalej znajdziemy trochę barwników i właściwie wszystkiego po trochu- znowu pojawiają się ekstrakty roślinne, substancje zmiękczające, regulujące lepkość itp. Na samym końcu substancje zapachowe, a parabenów zgodnie z obietnicą producenta  nie widać.

Podsumowując: Ochronny krem-eliksir to na pewno produkt warty wypróbowania. Mimo drobnych minusów, jakie w nim dostrzegłam, udało mi się polubić się z tym produktem. Jest lekki, fajnie nawilża, nie podrażnia, nie zapycha i co bardzo ważne- zawiera ochronę przeciwsłoneczną. Plus za brak parabenów w składzie i wygodne, higieniczne opakowanie w postaci tubki. Jestem skłonna zaopatrzyć się w kolejny egzemplarz, a to chyba najlepszy dowód na to, że mojej cerze ten krem odpowiada. :)

PLUSY: 
+ lekka konsystencja
+ SPF 20
+ przyjemny zapach
+ wygodne opakowanie
+ przyzwoite nawilżenie, brak uczucia ściągnięcia
+ krem nie zapycha, nie podrażnia
+ można go stosować na noc
+ brak parabenów w składzie
+ cena (w promocji 9 zł)

MINUSY:
- krem dość długo i nie całkowicie się wchłania i pozostawia na skórze lekko tłusty film


Skusiłyście się na krem Garnier Hydra Adapt? Jakie są Wasze wrażenia? :)

28 sie 2013

Mam powody do dumy! Sierpniowy projekt DENKO.

Dzisiejszy post to dowód na to, że chcieć czasami rzeczywiście znaczy móc. Przynajmniej jeśli chodzi o denkowanie. ;) W zeszłym miesiącu publicznie, na oczach tysiąca dwustu obserwatorów, dałam sobie szlaban na zakupy i postanowiłam ostro zabrać się za zużywanie. Między prawdą, a Bogiem tak się złożyło, że wiele produktów i tak miałam już na wykończeniu... Nie zmienia to jednak faktu, że trochę się odgruzowałam, a nawet bardzo trochę, bo w koszu ląduje dzisiaj aż .... 1,2,3,4... 13 pustych opakowań! Zapraszam na mini recenzje! :)


Na pierwszy ogień idą płyny micelarne. Od dłuższego czasu zbieram się z zamiarem przygotowania dla Was posta zbiorczo-porównawczego i mini recenzji wszystkich produktów do demakijażu, jakie miałam okazję używać. Kupuję, testuję, porównuję... i zużywam.

  •  Płyn micelarny oliwkowy Ziaja- opinie na wizażu ma raczej średnie, co bardzo mnie dziwi, bo u mnie spisał się bez zarzutu. Działa podobnie jak micel z Biedronki czy mój wcześniejszy ulubieniec z Perfecty. Dobrze zmywa makijaż oczu, nie podrażnia ich, cena też jest bardzo przyjazna, bo dostaniecie go w każdym Rossmannie za bodajże 9 zł bez grosza. Polecam spróbować. :)
  • Płyn micelarny BeBeauty- tego Pana chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. :) Ciszę się, że wrócił na biedronkowe półki. 
  •  Tonik do cery naczynkowej Phyto Aktiv Ziaja- pojawił się już w moich ulubieńcach. Pokuszę się o stwierdzenie, że rozwalił na łopatki wersję aloesową, którą do tej pory namiętnie kupowałam. Cudownie koi, łagodzi i odświeża skórę twarzy, przyjemnie pachnie, ma nie najgorszy skład. Na pewno jeszcze do niego wrócę jak tylko wykończę swoje zapasy, pewnie pojawi się też jego osobna recenzja. 
  • Woda termalna Uriage- mój KWC we własnej osobie, poświęciłam jej osobny post (KLIK)
  • Krem nawilżający AquaPrecis Uriage- miniaturka z ShinyBox, o niej również wspominałam Wam więcej w TYM poście. Krem jest ok, ale zabrakło mi jakiegoś "wow", czasami po jego użyciu miałam też uczucie ściągnięcia. Ale nie będę się drugi raz niepotrzebnie rozgadywać, odsyłam Was do recenzji. ;)
To tyle jeśli chodzi o pielęgnację twarzy, idźmy dalej!

 W sierpniu udało mi się też zużyć jeden z moich ulubionych żeli pod prysznic oraz masełko, z którym trochę się męczyłam, ale które w gruncie rzeczy wspominam całkiem miło. Paradoks? ;)
  • Żel-olejek pod prysznic Melon&Gruszka Isana- ma bardzo ciekawą konsystencję i przepięknie pachnie! Co więcej, ten zapach utrzymuje się jeszcze jakiś czas po kąpieli. :) Nie zauważyłam nawilżenia, ani żadnej poprawy stanu mojej skóry podczas jego używania, ale od tego w końcu mam balsam. :) 
  • Masło do ciała czekoladowe z olejkiem kokosowym Perfecta- jeśli macie ochotę przeczytać o nim coś więcej to odsyłam Was TUTAJ
  • Szampon wzmacniający do włosów zniszczonych i wypadających- dla mnie totalny bubel. Ani nie wzmocnił, ani nie odbudował, za to zafundował mi niemały łupież i świąd skóry głowy... Opakowanie też jest koszmarne, odkręcić tą nakrętkę mokrą ręką pod prysznicem właściwie graniczy z cudem. Zużyłam go do mycia pędzli, innego wyjścia nie miałam.
  • Szampon przeciwłupieżowy Pirolam- to już moje drugie zużyte opakowanie, szału nie robi, ale nie wzmaga u mnie łupieżu, a ostatnio to jest mój wyznacznik dobrego szamponu... Mamy XXI wiek, a nie ma produktu, który poradził by sobie z moją wieczną skorupą... Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. 
  • Maska do włosów Granat&Aloes Alterra- miałam z nią trudne początki, ale ostatecznie bardzo się polubiłyśmy. Pewnie kiedyś zagości jeszcze w mojej łazience. :)
 W sierpniu udało mi się też wydenkować trochę kolorówki:

  • Żelowy podkład w słoiczku Rimmel Match Perfection- straaaaasznie go polubiłam, naprawdę świetnie się u mnie sprawdził, ładnie krył, a przy tym wyglądał naturalnie, kolor też bardzo mi pasował (miałam odcień 103), do tej pory przeżywam żałobę, że został wycofany... :( 
  • Lakier Celia Tropic #06- mój ulubieniec, zużyłam go prawie do końca, więcej już się z niego wygrzebać nie da, końcówka zgęstniała i bardzo się ciągnie. Nie mniej jednak kolor był piękny, jak kiedyś go jeszcze gdzieś dorwę, to chętnie odkupię. :) Pokazywałam Wam go na paznokciach dawno temu w TYM poście. 
  • Korektor z płynie z witaminami A i E Miss Sporty w odcieniu Light- bardzo fajny korektor, świetnie kryje, ładnie rozświetla, jednak jest dość ciemny, więc na pewno nie u każdej z Was się sprawdzi. Nie doczekał się jeszcze recenzji na moim blogu, ale nic straconego. Jak to mówią- co się odwlecze to nie uciecze. ;)
 Sierpień się co prawda jeszcze nie skończył, ale nie zanosi się też na to, aby w przeciągu najbliższych dwóch-trzech dni ujrzeć w jakimś opakowaniu kolejne denko i dorzucić je do armii zużytych, która dzielnie dzisiaj przed Wami występuje. ;)


Kończę zatem i życzę Wam miłego dnia! Do następnego postu! ;) 

 PS. Jeżeli przegapiłyście poniedziałkowy wpis z rozdaniem, w którym możecie wygrać paletkę Sleek Face Form i pędzel Real Techniques, to odsyłam Was TUTAJ. :)

26 sie 2013

Wygraj Sleek Face Form i pędzel Real Techniques!

Przeglądając w ubiegłym tygodniu urodowy dział na allegro, naszła mnie ochota na małe zakupy, całe szczęście rozsądek wziął górę i przypomniał mi o dążeniu do kosmetycznego minimalizmu. ;) Nie mogąc się jednak do końca powstrzymać, postanowiłam zrobić przynajmniej mały prezent Wam- swoim czytelnikom. Trochę bez okazji, a trochę dlatego, że niedawno stuknęły mi dwa lata blogowania i napisałam swój 300-setny post.

Jeżeli macie ochotę zgarnąć paletkę Sleeka Face Form, w skład której wchodzi bronzer, róż i rozświetlacz oraz pędzel do różu Real Techniques by Samantha Chapman, to wypełnijcie poniższy formularz i odpowiedzcie na pytanie konkursowe. :)


Jako, że ten blog tak naprawdę jest dla Was i dzięki Wam, chciałabym dowiedzieć się jakie macie życzenia, jakich postów Wam tu brakuje i o czym chciałybyście na moim blogu przeczytać. Będzie mi bardzo miło, jeśli spełnicie również dodatkowe opcje konkursowe, choć oczywiście nie jest to warunek konieczny. 

Rozdanie potrwa do 20 września do północy, w ciągu dwóch dni po jego zakończeniu, ogłoszę zwycięzcę.



 Uwaga! Udział w zabawie oznacza akceptację REGULAMINU: 
  • Konkurs trwa od 26 sierpnia do 20 września do godziny 24:00. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu dwóch dni od zakończenia konkursu na stronie sonnaille.blogspot.com.
  • Aby wziąć udział w konkursie należy wypełnić w powyższym formularzu konkursowym pola obowiązkowe (zaznaczone gwiazdką) oraz odpowiedzieć na zawarte w formularzu pytanie konkursowe: Jaki post chciałabyś przeczytać na moim blogu?
  • W konkursie można wziąć udział tylko jeden raz!
  • Nagrodą w konkursie jest paletka Sleek Face Form oraz pędzel Blush Brush Real Techniques by Samantha Chapman, ufundowane przez autorkę bloga.
  • Zwycięzca zostanie poinformowany o wygranej przez e-mail podany w formularzu konkursowym. Jeżeli nie odpowie na niego w ciągu 5 dni od ogłoszenia wyników, zwycięzca zostanie wybrany ponownie.
  • Nagrody wysyłane są na teren całego świata.
  • Rozdanie nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)  
ROZDANIE ZAMKNIĘTE!!!

25 sie 2013

Eco Style z Farmona.

Balsamy, mleczka i masła do ciała, to jeden z moich ulubionych rodzajów kosmetyków. "Manią balsamowania", zaraziła mnie moja młodsza siostra i od tej pory jest to mój mały cowieczorny rytuał, który w przeciwieństwie do demakijażu, wykonuję z ogromną przyjemnością. :)
Bez większego zastanowienia, zgodziłam się więc na przetestowanie dwóch produktów marki Farmona z serii Sensitive Eco Style, która do tej pory była dla mnie kompletną nowością. Dzisiaj przychodzę do Was z ich recenzją. :) Jeśli szukacie czegoś o super lekkiej konsystencji, całkiem przyjemnym składzie i fajnych właściwościach pielęgnacyjnych, to to jest post dla Was! :)


Dzięki uprzejmości firmy Farmona do testów otrzymałam dwa balsamy:
  • Odżywczo-regenerujący z mleczkiem owsianym i olejem ryżowym
  • Nawilżająco-wygładzający z kwiatem lotosu i kwasem hialuronowym
Oba produkty mają standardową pojemność 250 ml i według informacji, które otrzymałam można je dostać za około 9 zł.  Przyznam szczerze, że ja do tej pory nie natknęłam się na te produkty w drogeriach, albo może najzwyczajniej w świecie nie rzuciły mi się w oczy. Szata graficzna jest bowiem skromna, prosta i mało kolorowa, a nie do tego Farmona nas przyzwyczaiła. ;)


Oba kosmetyki bardzo polubiłam i oba zachowują się na skórze podobnie: są lekkie, świetnie się rozprowadzają i bardzo szybko wchłaniają. Niemal od razu można wskoczyć w piżamę albo spodnie i lecieć do miasta czy na uczelnię. Mają delikatne, nienachalne zapachy, które nie utrzymują się też na skórze zbyt długo.


Przy regularnym stosowaniu bardzo fajnie dbają o naszą skórę, jest ona gładka, miękka i przyjemnie nawilżona. Nie ma mowy o uczuciu ściągnięcia czy podrażnienia, pod względem właściwości pielęgnacyjnych nie można się do tych produktów właściwie przyczepić. ;)

Przyjrzyjmy się trochę składom:


Wersja nawilżająco-wygładzająca z lotosem oprócz kwasu hialuronowego, zawiera też proteiny w jedwabiu i Inutec, czyli naturalny prebiotyk. Na pierwszym miejscu w składzie znajduje się woda, tuż za nią olej słonecznikowy, następnie co prawda trójglicerydy i gliceryna, ale jest też mocznik i masło shea.


W przypadku wersji odżywczo-regenerująca wygląda to bardzo podobnie, z tym że zamiast kwasu hialuronowego znajduje się olejek ryżowy, a zamiast protein jedwabiu ceramidy. Oba produkty nie zawierają parabenów, barwników i olejów mineralnych, oraz nie są testowane na zwierzętach.

Podsumowując: myślę, że jak za cenę 9 zł, są to naprawdę bardzo fajne i warte wypróbowania kosmetyki! Konsystencja jest lekka, idealna na lato, skład jeden z lepszych jakie można znaleźć na drogeryjnych półkach w tym przedziale cenowym, a i właściwości pielęgnacyjne jak najbardziej zadowalają.
W zbliżającym się okresie jesienno-zimowym, ja osobiście preferuję jednak bardziej gęste i treściwe "mazidła", ale za rok o tej porze z przyjemnością sięgnę po te produkty ponownie. Bardzo je Wam polecam! A już szczególnie posiadaczkom wrażliwych nosów i fankom delikatnych zapachów. ;) Ja nie obraziłabym się, gdyby te balsamy pachniały bardziej słodko, jadalnie i intensywnie, ale to oczywiście tylko moje osobiste preferencje. W końcu coś za coś, substancje perfumowane są tutaj dopiero na ostatnim miejscu w składzie.


PLUSY:
+ lekka konsystencja
+ łatwo się rozprowadzają, szybko wchałaniają
+ przyzwoite nawilżenie, brak uczucia ściągnięcia i podrażnienia
+ brak barwników, parabenów i olejów mineralnych
+ opakowanie, które można "postawić na głowie"
+ cena

MINUSY:
- przez swoją lekką konsystencję produkt jest średnio wydajny
- dostępność (ja nie widziałam ich jeszcze w drogeriach, ale na pewno możecie je dostać w sklepie producenta (KLIK))

Miałyście styczność z tą serią Eco Style Sensitive? Jakie są Wasze wrażenia?

W tym miejscu dziękuję firmie Farmona za udostępnienie mi tych produktów w celu ich przetestowania i zrecenzowania i jednocześnie zapewniam iż moja opinia na ich temat jest szczera i całkowicie obiektywna.

23 sie 2013

Sonnaille w kuchni: szpinak po raz pierwszy.

A prawdę mówiąc- po raz drugi, bo jakiś czas temu miałam okazję spróbować go w połączeniu z serem feta i ciastem francuskim. Przyznam szczerze, że smakował mi raczej średnio, mimo że zarówno ser feta jak i ciasto francuskie lubię bardzo. Wyszło z jednej strony słono, z drugiej jakoś bez wyrazu i nie podzielając zupełnie zachwytu nad smakiem tego dania, miałam wrażenie, że jem ... liście.
Od jakiegoś czasu chcę jednak zmierzyć się z przykrymi wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy szpinak znałam tylko z filmów i bajek jako niesmaczną, zieloną papkę i spróbować się z nim polubić. Żelazo, kwas foliowy, witamina C i antyoksydanty, zdecydowanie przemawiają na jego korzyść! ;)

Jeśli jesteście ciekawe, co takiego ze szpinakiem w roli głównej wyczarowałam tym razem w kuchni, albo  szukacie właśnie pomysłu na dzisiejszy obiad czy kolację z ukochanym, to zapraszam do dalszej lektury. :)



Po przejrzeniu dziesiątki szpinakowych przepisów, ostatecznie postanowiłam połączyć go z tym co lubię najbardziej i co mogłabym jeść dosłownie dzień w dzień, na śniadanie, obiad i kolację, czyli z ... makaronem. Wyszła mi z tego kompozycja własnego autorstwa, coś w rodzaju makaronowej zapiekanki. Kto z nas ich nie lubi? ;)

Do przygotowania porcji dla mniej więcej 4-5 osób będziecie potrzebować:
  • 1 opakowanie makaronu rurek
  • szpinak świeży lub mrożony (ilość według uznania, ja wykorzystałam pół opakowania, które zostało mi po pierwszych eksperymentach)
  • 2 jajka (SZPINAK ZAWIERA RÓWNIEŻ KWAS SZCZAWIOWY, więc pamiętajcie aby łączyć go z produktami, które zawierają WAPŃ)
  • Kilka łyżek śmietany 12% lub 18%
  • Żółty ser 
  • masło
  • 5 mniejszych pomidorów
  • Oregano, sól, pieprz, gałka muszkatałowa (lub inne przyprawy, wedle uznania)
  • 1 opakowanie serka topionego

Makaron gotujemy al dente i odcedzamy, pomidory parzymy, obieramy ze skóry i kroimy na mniejsze kawałki. Na głębokiej patelni rozpuszczamy odrobinę masła i dusimy na nim naszego bohatera (dobrze, żeby wcześniej go trochę rozmrozić, pójdzie szybciej i sprawniej ;)) do momentu aż zmięknie. Następnie dodajemy pomidory, przyprawiamy i podsmażamy całość jeszcze trochę pod przykryciem.

W tym samym czasie roztapiamy w rondelku serek topiony do płynnej konsystencji, a w osobnej miseczce łączymy jajka z śmietaną, startym żółtym serem i naszymi przyprawami. Teraz zostało już tylko zebrać to wszystko w całość. :)

W naczyniu żaroodpornym wykładamy warstwami:

3/4 makaronu
serek topiony
szpinak z pomidorami 
1/4 makaronu
masa ze śmietany, sera i jajek
żółty ser (ewentualnie oregano)

Całość zapiekamy ok 35-40 minut w temperaturze 180 stopni. :)

 
Przyznam szczerze, że mnie smakowało zdecydowanie bardziej niż wersja numer jeden z serem feta, a moje kubki smakowe najwyraźniej wyrażają chęć na ciąg dalszy znajomości ze szpinakiem. ;) Następnym razem pokuszę się może o przygotowanie czegoś z kurczakiem, albo z pieczarkami. Jeśli macie jakieś sprawdzone przepisy i sposoby na szpinak i chcecie się nimi podzielić, by pomóc mi podnieść ferrytynę naturalnymi sposobami, to będę baaaardzo wdzięczna. :)

Tymczasem życzę Wam smacznego i do napisania w kolejnych postach! Buziaki! :*

20 sie 2013

Już jest! Sierpniowy ShinyBox.

Spieszę do Was z prezentacją zawartości sierpniowego ShinyBox, które przed godziną piętnastą wpadło w moje ręce. Zawartość już trzeci raz z rzędu nie jest dla mnie zaskoczeniem, przez moją nieposkromioną ciekawość comiesięcznym zwyczajem, zdążyłam oblukać facebookowy profil Shiny, gdzie Dziewczyny właściwie jedna przez drugą chwaliły się co znalazły w środku.


Reakcje były bardzo pozytywne, mnie osobiście zawartość nie powaliła szczególnie na kolana... Tym razem w pudełku znajdziemy pięć pełnowymiarowych produktów pielęgnacyjnych (nie ma więc obaw, że kolor lakieru czy cienia będzie nietrafiony ;)). Dlaczego więc kręcę nosem? A no bo kosmetyki średnio wpisują się w mój gust, potrzeby i wymagania.

  • Serum na zniszczone końcówki włosów INDOLA- powędruje do siostry, ja swoich pięciu włosów na krzyż nie chcę tym produktem dodatkowo obciążać, mam jeden produkt tego typu i w zupełności mi wystarczy...
  • Esencja młodości płyn micelarny do mycia i demakijażu 3 w 1 BIELENDA- siódmy w kolejce do przetestowania, mogę otworzyć drogerię... :)
  • Maska nawadniająca Hydrain 3 Hialuro z kwasem hialuronowym DERMEDIC- tutaj jak najbardziej na plus, jestem ostatnio maseczkowym frickiem, a produkty Dermedic chodziły za mną już od dawna.
  • Chłodzący koncentrat antycellulitowy w ampułkach MARION- cellulitu nie posiadam... dla mnie kompletnie nietrafiony produkt.
  • Odżywczy krem do pielęgnacji dłoni i paznokci DeBa B10 VITAL- z tego kosmetyku akurat bardzo się cieszę, kremów do rąk nigdy za wiele, z przyjemnością przetestuję, tym bardziej że ta marka to dla mnie kompletna nowość, a opakowanie wygląda baaaardzo zachęcająco. :)
+ kosmetyczny prezent: Peeling organiczny do każdego rodzaju cery BIOPLASIS- szkoda, że tylko saszetka i szkoda, że mechaniczny... moja naczynkowa cera średnio się z takimi produktami lubi... Też pewnie powędruje do siostry.


Oraz voucher o wartości 100 zł do wykorzystania w sklepiej ANSWEAR. Szkoda tylko, że przy zakupach za minimum 300 zł... 

Na sześć kosmetyków, które znalazłam w pudełku ucieszyłam się z dwóch- maseczki i kremu do rąk, no i mooooże ewentualnie płynu micelarnego, który bądź co bądź się przyda. Pozostałe produkty to w moim przypadku trochę niewypał, choć mam świadomość, że wiele Dziewczyn może być z nich bardzo zadowolona.


A jakie są Wasze wrażenia po otwarciu? :)

Czekam na Wasze komentarze, a sama uciekam pogrzebać trochę w internecie w poszukiwaniu pomysłu na jutrzejszy obiad. Znowu odezwał się we mnie kulinarny duch i zamierzam pobawić się trochę w kuchni, a przy okazji polubić ze szpinakiem. Co jak co, ale trochę żelaza akurat mnie i moim włosom się przyda. ;) Miłego wieczoru!


PS. To chyba najszybciej napisany przeze mnie post, w dodatku 300-setny! Nie wiem kiedy to zleciało! ;) 

19 sie 2013

Mleczko z bio olejkiem? Chyba nie dla mnie!

Blogowo będzie mnie w najbliższym czasie trochę mniej. Mam zamiar solidnie spiąć cztery litery i wykorzystać końcówkę sierpnia trochę inaczej niż na ślęczenie przed komputerem. Nie żebym się do tego jakoś specjalnie paliła, ale jak mus to mus. ;) Nie martwcie się jednak, mam w zanadrzu trochę postów, które udało mi się przygotować dla Was "na zapas", nie zostawię Was bez odzewu i będę trąbiła Wam właściwie o wszystkim po trochu. ;)

Dzisiaj na przykład opowiem Wam trochę o mleczku do ciała z bio olejkiem arganowym spod skrzydeł naszej polskiej Ziaji, którego używałam regularnie przez cały ostatni miesiąc i które chyba jednak trochę mnie zawiodło. Byłyście bardzo zainteresowane recenzją tego produktu i jeśli nadal macie ochotę przeczytać jak się u mnie spisał, to zapraszam do dalszej lektury. :)

MLECZKO DO CIAŁA Z BIO OLEJKIEM ARGANOWYM ZIAJA

Przeznaczone jest do skóry bardzo suchej i podrażnionej. Udało mi się dorwać je w bardzo korzystnej promocji w SP, gdzie razem z kremem do twarzy z tej samej serii, zapłaciłam za nie niecałe 9 zł. Z tego co udało mi się przeczytać w internecie, w cenie regularnej za opakowanie z pompką o pojemności 400 ml płacimy około 11-12 zł. Jak najbardziej do przeżycia, szczególnie jeśli produkt spisuje się dobrze...


... a ten prawdę mówiąc spisuje się raczej średnio. Ale po kolei!
Zacznijmy od konsystencji- jeśli ona przypomina mleczko, to ja nigdy nie przesadziłam z zakupami. ;) Kosmetyk jest gęsty, tłustawy i nie należy do tych błyskawicznie się wchłaniających. Do tego dość ciężko, tępo się rozprowadza i jeszcze na długi czas po aplikacji pozostawia na skórze średnio przyjemny, tłusty film. 


Producent twierdzi, że receptura mleczka jest delikatniejsza od balsamów- ten mit już obaliłam, ale jest jeszcze jeden- subtelnie perfumowany. Nie wiem czy to z moim nosem jest coś nie tak, czy może z producenta, ale mnie ten zapach po prostu drażni... Niby jest delikatny, nienachalny i w miarę neutralny, ale ma w sobie coś kwiatowego, chemicznego i właśnie drażniącego. Z czasem jednak ja i mój nos, zdążyliśmy już do niego przywyknąć. ;) 

"Mleczko" nawilża całkiem nie najgorzej, ale tylko przy regularnym, codziennym stosowaniu. Nie podrażnił mojej skóry, nie uczulił jej, nawet w okresie kiedy była mocno sfatygowana przez słońce. Skład nie powala na kolana- bio olejek arganowy, którym szczyci się producent na opakowaniu, znajduje się dopiero pośrodku składu, a już trzecie miejsce zajmuje w nim... parafina. Tak jak wielokrotnie Wam już wspominałam, mnie osobiście krzywdy ona nie robi, ale wiem że dla wielu z Was jej obecność to totalna dyskwalifikacja. Duży plus za brak barwników i parabenów oraz wygodne opakowanie. Pompka jest zawsze mile widziana, choć w tym wypadku kolorowo jest tylko do pewnego momentu. Kiedy zbliżamy się do dna, pompka nie radzi sobie z wydobyciem reszty produktu i najlepiej opakowanie jest po prostu rozciąć. 


Podsumowując- w miarę przyzwoite nawilżenie i wygodne opakowanie, kontra nie najprzyjemniejsza aplikacja i niepowalający na kolana skład. Oczekiwałam lekkiego, błyskawicznie wchłaniającego się mleczka, o delikatnym zapachu i przyzwoitych właściwościach pielęgnacyjnych, tymczasem zostałam uraczona małym rozczarowaniem. Nie jest to produkt z serii tych złych i nie do zużycia, ale nie zachwycił mnie, ani nie przekonał do siebie na tyle, żebym miała ochotę na kolejne spotkanie.


PLUSY: 
+ przyzwoite nawilżenie
+ nie uczula, nie podrażnia
+ wygodne opakowanie z pompką
+ brak barwników i parabenów
+ przystępna cena
+ wydajność

MINUSY:
- tępa, nie przypominająca mleczka konsystencja
- produkt dość długo się wchłania 
- uczucie lepkości po aplikacji
- obecność parafiny w składzie 
- drażniący zapach

A jak jest z Wami? Znacie, lubicie? Co sądzicie o innych mleczkach marki ZIAJA? Miałyście okazję ich używać? 

Zapomniałam życzyć Wam udanego tygodnia! Cieszcie się latem, póki jeszcze trwa! :* 

17 sie 2013

Pokochane odkupione cz. I

Czy jest jakiś lepszy dowód na to, że naprawdę pokochałyśmy jakiś kosmetyk, niż jego ponowny zakup? Moim zdaniem nie! Jak każda rasowa kosmetykoholiczka, uwielbiam buszować po drogeriach, testować nowości, a i Wy bloggerki wcale nie ułatwiacie mi wierności swoim KWC. ;)
W całej tej manii testowania, zdarzyło mi się jednak (i Wam pewnie też!) trafić na produkty, które zauroczyły mnie na tyle, że do nich wróciłam, albo mało tego- wracam regularnie! Idąc dalej tą myślą, postanowiłam zabawić się w kosmetycznego speca i stworzyć na moim blogu nową serię postów, w których mam zamiar pokazywać Wam swoje złote piątki, czyli produkty, które w swojej blogowej karierze odkupiłam co najmniej jeden raz. Skoro są już zdenkowani, dlaczego więc nie mieliby być i odkupieni? ;)


Mam nadzieję, że mój pomysł choć trochę przypadnie Wam do gustu, a może zechcecie wdrążyć go i na swoich blogach? :) Będzie mi bardzo miło!

Ale już do rzeczy! :) Przed Wami pierwsza piątka odkupionych! Wybór jest totalnie przypadkowy, starałam się nie powielać firm i kategorii, żeby każdy znalazł coś dla siebie. ;) Nie ukrywam, że miałam sporo frajdy z pisania tego posta!

Pianka do golenia ISANA

Nie chodzi tu o tą konkretną wersję, bo zarówno ta, jak i brzoskwiniowa sprawdzają się u mnie genialnie i nie szukam niczego lepszego. :) Są niedrogie, całkiem wydajne, ułatwiają golenie i zapobiegają podrażnieniom. W promocjach można je dostać nawet za trzy złote z groszami, czyli tanio jak barszcz. :) Nie widzę sensu przepłacać! To już moje naprawdę ente opakowanie.

Kremowy żel pod prysznic Nivea Happy Time 


Tak, wiem że pokazuję Wam go po raz czwarty w tym miesiącu, ale muszę to zrobić zanim wyląduje w koszu, bo zdenkowałam go już dwa tygodnie temu. ;) Jeden z moich ulubionych produktów pod prysznic i do kąpieli, niesamowicie kremowy, niesamowicie pachnący i niesamowicie kojarzy mi się z beztroskim czasem wakacji. No właśnie- beztroski, dokładnie tak określiłabym ten zapach. :) Wracam do niego zawsze w sezonie letnim, a czasem i zimowym kiedy tęsknię za wakacjami i chcę je do siebie trochę przywołać, przynajmniej w łazience. Bardzo polecam!

Krem Kozie Mleko ZIAJA (1 nawilżanie) 


To mój dobry kumpel. :) Zawsze do niego wracam, naprawdę zawsze! Testuję nowości, zachwycam się nimi, a ostatecznie i tak wrzucam do koszyka sprawdzoną, niedrogą i ogólnodostępną Ziaję. Ten kremik nigdy mnie nie zawiódł, bardzo fajnie nawilża, nadaje się pod makijaż, nie podrażnia, nie zapycha, pięknie pachnie... Nie mam mu nic do zarzucenia. :) Wiem jednak, że nie każdemu kremy z Ziaji służą...

 Lakiery do paznokci Golden Rose (seria proteinowa)


Kiedyś kupowałam je namiętnie w osiedlowych drogeriach, teraz zostały trochę przeze mnie zdradzone  na rzecz tych dostępnych w Rossmannie, ale muszę do nich wrócić, bo są naprawdę rewelacyjne. Kolory są piękne, często niepowtarzalne, a ich wybór naprawdę ogromny! Każdy znajdzie coś dla siebie. :) Do tego fajnie się trzymają, dobrze aplikują i kosztują mniej niż 5 zł. Dla mnie bomba. :)

                                 Długotrwały korektor w płynie Essence Stay all day 16h


Kupiłam go ponownie w tym miesiącu, żeby przypomnieć sobie za co go tak pokochałam. Naprawdę jest fajny! Może nie kryje tak super jak ostatnio używany przeze mnie Miss Sporty, ale za to jest jaśniejszy, gęstszy i bardziej wydajny. Radzi sobie z moimi cieniami pod oczami, w normalnych warunkach trzyma się właściwie cały dzień, a za cenę dziesięciu złotych, ja niczego więcej nie oczekuję. Jeśli jeszcze go nie znacie, to spróbujcie, jest szansa że i Wam przypadnie do gustu. :)
                                                       Macie ochotę na ciąg dalszy? :)

PS. Niezdara ze mnie! Przez przypadek opublikowałam ten post wczoraj, ale musiałam go usunąć, bo brakowało mi dwóch zdjęć, najmocniej przepraszam wszystkich, którzy tu wpadli i musieli "obejść się smakiem", bo notki nie było. :*

Biorę udział w rozdaniu:

15 sie 2013


Słowo pisane ma ogromną moc i przekonuję się o tym prawie za każdym razem, kiedy otwieram swoją skrzynkę mailową. Dostaję od Was coraz więcej wiadomości, a mimo to każda kolejna jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem i sprawia mi ogromną radość. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na takie "wyróżnienie", skąd w Was tyle sympatii do mojej osoby i jak udaje się Wam przekazać mi tyle uśmiechu i pozytywnej energii, ale wierzcie lub nie- cieszę się jak dziecko na każdy bliższy, mailowy kontakt z Wami. Rety, jak ja to lubię! :)

Wasze wiadomości nie tylko cieszę, nie tylko podnoszą na duchu i ogromnie motywują, ale uskrzydlają! Tak, to chyba dobre słowo! :) Nie raz zdarzyło mi się siedzieć ze wzrokiem wlepionym w monitor i zastanawiać się "co ja mam teraz odpisać?" Czasami nie odpisuję od razu, nie zawsze mam czas, nie zawsze wiem jakich słów użyć, bo proste "dziękuję" wydaje się być za mało odpowiednie...

Ale naprawdę szczerze DZIĘKUJĘ! Może zabrzmi to banalnie, ale utwierdzacie mnie w przekonaniu, że blogowanie naprawdę ma sens! Nie tylko sprawia przyjemność, nie tylko wypełnia wolne popołudnia, ale naprawdę ma sens. :)

Chciałabym przekazać Wam tym postem chociaż cząstkę tej pozytywnej energii, którą dostałam od Was, ale wydaje mi się to wręcz niemożliwe, więc pozostaje mi tylko powiedzieć, że SUPER ŻE JESTEŚCIE i zaprosić Was na moje kolejne posty!

Ściskam i całuję
 
PS. Kawy na razie pić nie mogę, ale na soczek i zakupy w Bdg chętnie się wybiorę. :))))

13 sie 2013

O lipcowym ShinyBox- recenzja zbiorcza.

Wpadłam chyba w jakiś wir pisania, dopiero co pojawiły się dwa posty, a już zapraszam Was na kolejny. I nadal mi mało! :) Wena i niesamowita motywacja, która z kolei jest nie niczyją inną jak tylko Waszą zasługą, zdecydowanie mnie nie opuszcza. Gdyby jeszcze czasu było trochę więcej, dni były dłuższe, a aparat zechciał ze mną współpracować, zanudzałabym Was na śmierć swoją obecnością. Póki co z niewielkim niedosytem, zostawiam Was z mini recenzjami produktów, które znalazłam w lipcowym ShinyBOXie, a sama uciekam czytać, edukować się i rozpocząć mozolny trening swojej cierpliwości. Do napisania... niebawem. :) (Tzn szybciej niż myślicie! :))


W licowym pudełku znalazło się aż osiem produktów i mimo, że na pierwszy rzut większość z nich wydawała mi się trafiona, to niestety nie wszystkie kosmetyki przypadły mi do gustu.

Po miesiącu intensywnego testowania tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że woda termalna Uriage, była najmocniejszym ogniwem całego boxa.


Woda termalna pochodząca z alpejskiego źródła. Naturalnie izotoniczna, dzięki czemu nie wymaga osuszania po aplikacja. Idealna do pielęgnacji każdego rodzaju skóry. Łagodzi, koi, regeneruje skórę. Dodaje jej blasku i witalności.

Poświęciłam jej osobny post i właśnie tam odsyłam wszystkich, którzy mają ochotę przeczytać na jej temat coś więcej (KLIK).

Drugi kosmetyk Uriage, to również produkt dobry, ale nie na tyle, żebym tęskniła za nim albo pokusiła się na zakup pełnowymiarowego opakowania, przynajmniej do takich wniosków doszłam po zużyciu niewielkiego, bo tylko 15 ml opakowania.


Każdego dnia ten lekki i nietłusty krem dostarcza skórze uczucia świeżości i utrzymuje odpowiednio dopasowany poziom nawilżenia. Unikalny skład chroni skórę przed zanieczyszczeniami środowiska, pozostawiając ją zdrową i promienną. Doskonale nadaje się jako baza pod makijaż.

Krem jest bardzo lekki i błyskawicznie się wchłania. Nie zrobił mi krzywdy, nie zapchał mnie, ani nie podrażnił, jednak nie zauważyłam też jakiegoś zbawiennego działania na moją skórę. Według mnie trochę za słabo nawilża, ostatnio wolę jednak tłustsze, bardziej treściwe kremy, nawet na dzień. Ten pod makijaż jest co prawda idealny, świetnie pracuje i współgra z podkładem, nie roluje się, nie waży jednak zdarza mu się pozostawiać na skórze uczucie ściągnięcia... Szczególnie kiedy wcześniej zastosuję maseczkę oczyszczającą. Jest ok, ale szału nie robi, być może 15 ml to za mało, abym zdążyła się w nim zakochać i docenić jego działanie...


Idźmy dalej. Co do obecności L'OCCITANE w lipcowym Shiny również się nie pomyliłam, nie pałam miłością do werbenowej serii i nic na to nie poradzę.



Każde naciśnięcie butelki uwalnia rześki cytrusowy aromat. Eteryczne olejki werbeny, pomarańczy, geranium oraz drzewa cytrynowego wygładzają i pielęgnują nawet najbardziej wrażliwą skórę.

Żel jak żel- nie sprawił, że moja skóra stała się nagle piękniejsza i bardziej nawilżona, pod względem właściwości pielęgnacyjnych zachowuje się jak każdy inny żel przeciętniak, który możemy dostać nawet za 5 zł. Ale tańsze przeciętniaki przynajmniej ładnie pachną. :) Mnie ten zapach po prostu nie leży, według mnie nie jest ani trochę orzeźwiający i świeży i do złudzenia przypomina mi olejek Sesa. Niestety.

Z balsamem z tej samej serii jest nie inaczej...


Mleczko o lekkiej konsystencji, które szybko się wchłania, dając skórze uczucie komfortu. Eliminuje uczucie napięcia i swędzenia skóry, delikatnie nawilża i odżywia skórę. Posiada świeży, cytrusowy aromat.

... również nie zauważyłam nadzwyczajnych właściwości pielęgnacyjnych... Trzeba jednak przyznać, że produkt szybko się wchłania, jest lekki i pod względem konsystencji wydawałoby się, że idealny na lato, ale... to opakowanie wkurza mnie niemiłosiernie! Jest sztywnem twarde i nawet na początku, od razu po otwarciu ciężko jest wydobyć z niego produkt. Miałam zamiar wrzucić tą miniaturkę do torebki i zużyć jako coś w rodzaju kremu do rąk, ale nie wiem czy mam ochotę za każdym razem przeklinać to koszmarne opakowanie.


Żeby nie było, że cały czas tylko narzekam, pozachwycam się trochę Grashką, a konkretnie ich bazą pod cienie, która była jednym z dwóch produktów pełnowymiarowych w lipcowym pudełku.  :)


Baza przyczynia się do niezwykłej intensywności i długotrwałości makijażu. Dzięki niej kosmetyki nie zbierają się w załamaniach skóry niezależnie od budowy oka. Posiada cielisty odcień, a jej konsystencja ułatwia dokładną aplikację.

Już samo opakowanie sprawia bardzo pozytywne wrażenie! Wygląda elegancko, schludnie i jest bardzo praktyczne. :) To co znajdziemy w środku wypada wcale nie gorzej. Baza bardzo fajnie wyrównuje koloryt powieki i przedłuża trwałość cieni, które utrzymują się na niej właściwie przez cały dzień. Ma przyjemną konsystencję, a jej aplikacja to czysta przyjemność.


Producent zapewnia, że produkt fajnie sprawdza się również na ustach- tutaj uczucia mam raczej mieszane, gdyż nie zauważyłam, żeby baza przedłużała trwałość pomadki. Nie jest to dla mnie jednak wielkim minusem, nie odczuwam z tego powodu niedosytu, takie wynalazki nie są mi szczególnie potrzebne. ;) Jeśli chodzi o bazę- jestem na tak.

Myślałam, że podobnie będzie w przypadku cienia tej samej marki, ale tutaj trochę się pomyliłam...


Wyjątkowa formuła i delikatna konsystencja sprawiają, że cienie doskonale się mieszają i cieniują. Formuła cieni została przygotowana przede wszystkim do stosowania na mokro. 

Mimo, że kolor w opakowaniu bardzo mi się podobał, to na oku wygląda po prostu na rudy... Do tego jest słabo napigmentowany, kiepsko współgra z innymi cieniami i właściwie nadaje się tylko do nakładania na mokro i do robienia kresek/podkreślania dolnej powieki. O blendowaniu można właściwie zapomnieć.... bo nie ma czego blendować, pigmentacja jest naprawdę kiepska. Szkoda!


O dziwo (!) dużo lepiej spisały się na moich powiekach śmiesznie tanie cienie Wibo, które razem z lakierem, były gratisowym prezentem w lipcowym pudełku.


Kolory bardzo pasują do moich zielonych oczu, a same cienie na bazie trzymają się całkiem nieźle. Byłam naprawdę zaskoczona, bo nie tak pamiętam te duo, którego w innym zestawieniu kolorystycznym miałam okazję używać na początku liceum. Pigmentacja jest naprawdę fajna, zobaczcie same:


Dla porównania z cieniem Grashka (pierwszy od lewej):


Lakier w malinowym odcieniu z delikatnymi drobinkami, który producent oznaczył numerem 172 to zdecydowanie mój ulubieniec!


Bardzo fajnie się aplikuje, nie smuży i kryje już przy dwóch warstwach. Kolor ma przepiękny i z trwałością też wcale nie jest najgorzej. Noszę go na paznokciach już piąty dzień i mam jedynie lekko zdarte końcówki. :)



Sama pewnie nie wrzuciłabym go do koszyka i nie zwróciła uwagi akurat na ten konkretny kolor, dlatego tym bardziej się cieszę że znalazłam go w Shiny, na pewno będzie często gościł na moich paznokciach!

Podsumowując: woda termalna Uriage, baza pod cienie i lakier- super! Miniaturka kremu do twarzy i gratisowe cienie z Wibo sklasyfikowały się u mnie mniej więcej po środku, natomiast z kosmetyków L'OOCCITANE i perłowego cienia Grashka raczej nie jestem zadowolona...
Teraz pozostaje tylko czekać na sierpniowe pudełko i mieć nadzieję, że mimo wszystko okażę się ciut lepsze niż edycja lipcowa.

A co Wy sądzicie o lipcowym ShinyBOX? Który z kosmetyków oceniacie jako najbardziej, a który jako najmniej trafiony? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...