Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaryjanny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaryjanny. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 lipca 2024

zakłady przetwórstwa owocowo-warzywnego

 Codziennie sok z papierówek z ogórkiem, znakomity na chandrę i inne zestawy niedogodności letnich. I co jakiś czas słoiki z ogórkami.


Jakoś tak się dzieje, że kiedy wydarza się mi coś beznadziejnego, blokuje mi się chęć komunikacji, blokuje jakakolwiek chęć do pisania, ale dziś dzielnie te blokadę zwalczam w ramach bata na rogaty charakter, acz dla ułatwienia wybieram bezpieczny temat ogórków oraz kolejnych dwóch komiksów dla dziewczynek. Czyli niewiele od siebie, ale jak wyżej stoi, nie wymagajmy dziś ode mnie za dużo.

Najpierw coś dla ciała, czyli podrzucę wam przepis na KROKODYLKI, który dostałam od brata. Przepis dotyczy 2 kilogramów ogórków i wygląda tak:

2 kg ogórków (powinno być małych, ale ja też robię te przerośnięte)
2 główki czosnku (obrać)
porządna garść soli (czyli jak macie w domu chłopa z łapą jak bochen, możecie go użyć)
3 łyżki stołowe ostrej papryki

porcja zalewy:

zagotuj
1,5 szklanki octu
8 łyżek oleju
3 szklanki cukru

ogórki pokrój w paski wzdłuż, jeśli są małe  przekrój wzdłuż na 4 części
zasyp ogórki solą, wymieszaj i odstaw na 6 godzin. Po tym czasie odlej z nich wodę
wymieszaj ogórki z czosnkiem przeciśniętym przez praskę i papryką i odstaw na 12 godzin
upchnij ogórki do słoików




zalej gorącą zalewą, zakręć
pasteryzuj 10 minut

endżoj!

*

Przeczytałam kolejne dwa komiksy dla Mai, jeden się nadaje, drugi choć bardzo ładny jeszcze trochę poczeka na swoje entrée, jeszcze Maja musi ciut podrosnąć, jakieś 2, 3 lata

Jest to Lou autorstwa Julien Neel. Lou to dziesięciolatka wchodząca w okres adolescencji. Mieszka z owładniętą nintendową obsesją mamą, która zmaga się z debiutancką powieścią s-f. Lou ma jeszcze  przyjaciółkę Minę i kota przybłędę. Dziewczynka mierzy się z dojrzewaniem, emocjami i ogólnie "życiem", śmiało stawia także czoło problemom dorosłych, a wszystko to smacznie, z ciepłem, gracją i dowcipem. Ładnie narysowany komiks, choć na format A5 nieco za gęsty albo ja już ślepnę ze starości, to jest możliwe.

Drugi komiks jest dla Majki idealny i śmiałam się przy nim w głos. Fibi i jednorożec Dany Simpson, to dawka przezabawnych historyjek z życia dziewczynki, która kaczką na wodzie przywołuje jednorożca, a właściwie jednorożcę Marigold. Marigold zna swoją wartość i jest zakochana w sobie, co nie przeszkadza jej wszakże być także świetną przyjaciółką dla Fibi. Komiks jest ucieszny, a obu dziewczynom nieobcy jest sarkazm, więc czyta się pysznie i sytuacje bawią małego i większego czytacza. No mnie przynajmniej bawiły. Historyjki mieszczą się w zakresie doświadczeń drugoklasistki, więc Maja dostanie Fibi i jednorożca już teraz. Dostanie także  Ptysia i Billa, o których już pisąłam wcześniej


*

a dopiero niedawno trafiłam na rewelacyjny serial The Bear (produkcja FX), który opowiada o knajpie i związanej z nią grupie ludzi. Cudowny montaż, przepiękne zdjęcia, dynamika, świetna muza, która podbija emocje i jest daleka od cukierkowego kiczu, świetnie zarysowane postaci, nieśpieszne historie osobiste z całym bogactwem poszczególnych osobowości. No i Jamie Lee Curtis, która pojawia się w kilku odcinkach, jest przemega! Więc spędziłam trzy dni w fotelu żeby ten serial obejrzeć. Znaczy tam bez przesady, nie przez cały dzień siedziałam, ale trochę tak.

środa, 24 lipca 2024

mechanika wyobraźni, a sezon ogórkowy

Z zasobami ogrodowymi to jest tak, że człowiek cieszy się, kiedy obficie rośnie dokładnie do tego momentu, kiedy trzeba tę obfitość przekuć w zapasy. To znaczy człowiek wiejski, bo możliwe, że człowiek miejski ma z tego uciechę, że tego, czy owego narobi i jeszcze śpiewa przy pracy, ale ja dziś rano eksterminowałam pokrzywy spomiędzy chrzanu, piekłam tartę z tzw resztkami, to mi się już naprawdę nie chciało. Ale upchałam te ogóry, a jakże, upchałam, choć ciotka prokrastynacja trochę usiłowała mnie namawiać na różne takie i jeszcze inne. Upchałam wedle przepisów z izby pamięci mamy, które to przepisy to rzecz jasna sama klasyka, ale gdyby ktoś nie znał, a chciał, to proszę niech zjedzie nieco w dół posta. Aha i pomimo, śpiewałam. Śpiewałam przy tem właczywszy sobie płytę Art Deco, którą darzę sentymentem, a i uważam za barzo dobrą.

*

Kiszone (weki):

solanka: na 1l wody, czubata łyżka stołowa soli. Mama robiła solankę czasem na zimno, czasem na gorąco, ja robię gorącą.

do słoja: 3 baldachy kopru z łodygami (może być też suchy), 2 ząbki czosnku, dwa kawałki korzenia chrzanu. Nawciskać ogórów ile się da, na wierzch ułożyć do wyboru: liście czarnej porzeczki/liście wiśni/mieszane + liście dębu/liście chrzanu (to dla utrzymania chrupkości
zalać solanką, zawekować.




Konserwowe (twisty):

zalewa: 2,5l wody, 0,5l octu, 10-12 łyżek cukru

do słoja: 3 baldachy kopru z łodygami, 2 ząbki czosnku, trochę nasion gorczycy, 2 kawałki chrzanu, ja jeszcze daję kilka ziarenek pieprzu dowolnego koloru. Nawciskać ogórów, zalać zalewą po brzegi, zakręcić, pasteryzować kilka minut, odstawić do wystygnięcia pod ściereczką.




*

Kiedym hulała w pokrzywach, wpadłam na pomysł żeby z tych pokrzyw uwolnić również miejsce pod wierzbą i przygotować dzieciakom na bazę, taką starego typu, wiejską. Kto nie robił bazy w krzakach ręka w górę!
I tak sobie przy tym dumałam, że  kurczenie się dziecięcej zdolności wyobrażania, to trochę wina nas, kreatywnych dorosłych, którzy mamy dziecko w sobie i to dziecko kocha się bawić, ale na nieszczęście mamy wiele umiejętności i narzędzi.
Widząc na przykład jak dziecko pływa w kartonie po podłodze pokoju, natychmiast siadamy z nim i pomagamy przerobić ten karton na statek. Z jednej strony fajnie, bo frajda dla małego i dużego i wspólny czas razem, z drugiej strony, kiedy karton zaczyna coraz mocniej przypominać jednostkę pływającą, wyobraźnia ma coraz mniej do roboty.
Budujemy skończone miejsca zabaw, wlewamy się z gotowymi pomysłami, budujemy zabawki o policzalnej liczbie postaci, niecierpliwie przebieramy nóżkami widząc patyk, który w rękach smyka jest konikiem i doklejamy tekturową głowę, bo dziecko w nas także tego konika widzi, a dorosły w nas bardzo, ale to bardzo chce go urzeczywistnić. Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież jeśli dziecię galopuje na patyku, ten koń już JEST, gotowy i zupełny, z wszelkimi kopytami, ogonem i i-hą, on naprawdę w patyku jest i co lepsze, za chwile może wyrwać się z okowów hippiki i  polecieć jako samolot, stać się  mieczem świetlnym albo po prostu, ciśnięty w trawę, na powrót stać się częścią przyrody. Tyle możliwości!
 Tak więc wyrwałam te pokrzywy spod wierzby, bo nasze małe mieszczuchy muszą mieć jakiś start, ale resztę bazy, to niech sobie zrobią już same.

niedziela, 21 lipca 2024

koncert ślimaków i bezdroża temperatury

 Mobilizacja do pisania średnio mi wychodzi, a właściwie nie wychodzi, więc zmuszam kółko w mojej głowie do powolnego przynajmniej obrotu.
Lato jest tworem niezwykłym, z jednej strony wyczekiwanym i zapraszającym do zwiewnych sukienek, pląsania po zroszonej trawie, przesiewania migotliwego jeziora przez palce, smakowania papierówek, z drugiej potworem opasłym, ciężką krową, która ci siada na plecy i każe nieść się przez cały ogród albo nawet i dalej, do sklepu. Jest Wielkim Mistrzem o suchych ustach w szacie z kłujących zielsk i aureoli z meszek. Zgniata liście ogórków, deprymuje pomidory, suszy kity marchwi.
Lato latem, podchodzi pod ścianę domu, wyważa drzwi, wspina się ciężko po schodach, wsuwa wszystkimi szczelinami do chłodnego mieszkania. Zasiada przy stole, zawisa nad kanapą, wypełnia łazienkę po brzegi. Lato można wypuścić z domu dopiero nocą, wywabia je świerszczenie, nocne gasnące odgłosy, późny klekot bocianów. Lato to ciężka harówa z radością i oszołomieniem w sercu, z bezsilnością wobec upływających dni, z błogością lenistwa. Nie wiesz co tak naprawdę masz czuć w tym całym festynie światła i kurzu. Miota się więc człowiek od balii z wodą do jabłoni, od ogórków do garnków, od pysznie kwitnących cynii w zagony floksów. I wciąż tyle ze sobą do zrobienia.

*

A skoro już wpis letni mamy za sobą, to będzie przytoczony przepis na a la omlet

Usmażyć plastry boczku

zetrzeć żółty ser

przygotować świeże listki oregano i nasiona czarnuszki (albo pestki słonecznika podprażone albo sezam)

Kabaczek / cukinia (to to samo, tylko w innym języku) pociąć na plastry i lekko osuszywszy z wody, ułożyć na patelni krążek przy krążku, osolić i  podsmażyć z dwóch stron na złoto. (kabaczek, nie patelnię)

na plastrach ułożyć plastry usmażonego boczku

4 jaja rozkłócić osolić, opieprzyć, opapryczyć

zalać kabaczek jajem, posypać nasionami, posypać żółtym serem, posypać oregano i smażyć pod przykryciem aż się jaja usmażą.

odkryć dać trochę przestygnąć, jeść bezczelnie i z animuszem!


Ponieważ nie mam zdjęcia tego dania, zdjęcie z wypadu z  Piterami, Aniet i Michalcem do Kwaśnego Jabłka na cydry i inne bałabancje.


Włodowo 13.07.24


niedziela, 16 lipca 2023

Na leśnika z patalaszni iskiereczka mru

 Moje pranie dosusza się już drugi raz, bo, owszem w sukurs modłom mym przyszła meteorologia, ale tak udatnie, że ani napoiło glebę, ani opłaca się zbierać szat ze sznura, jestem zatem w impasie. Teraz wieczorem to mogę sobie pozwolić, bo calutki dzień byłam raczej w upale. A skoro już tkwiłam w upale, zawsze, kiedy wypowiadam to słowo, myślę o książce jednego z wielbionych przeze mnie artystów rysowników/pisarzy - Regulamin na lato Shauna Tana, zawsze, więc skoro już w nim tkwiłam, to zrobiłam naleśniki na piwie z kabaczkiem. Tu uwaga dla niewiernych i wojujących, kabaczek to polska nazwa cukinii, a nie że ma inny kolor.


zatem zrób naleśniki dodając do nich miast 3/4 szklanki wody, to ciemnego piwa

a farsz będzie następujący:

  • kabaczek, marchew, pietruszkę,  zetrzyj na grubsze wiórki w proporcjach dowolnych. wzięłam 2 marchwie, 1 pietruszkę i 1 kabaczka,  (*myślę, że jeszcze powinnam była dodać jabłko)
  • zetrzyj na tarce żółty ser w ilości dowolnej
  • posiekaj natkę pietruszki
  • pociap cebulę w piórka. U mnie 1 cebula
  • posiecz czosnek. ja 3 ząbki, bo lubię

cebulę podsmaż (ja na oleju) na patelni z odrobiną curry
następnie dodaj pozostałe starte warzywa *i owoc

smaż i niech odparowuje

dopraw to solą, pieprzem, papryką, ja doprawiłam jeszcze mieszanką do suwlaki

jak już będzie miało się u końcowi (czyli odparuje sporo wody), wrzuć nać pietruszaną i czosnek (jeśli wolisz go podsmażać wcześniej, be my guest, ja wolę pod koniec). 

A na już najzakońszy koniec wrzucaj ser i mieś

A później wetknij farsz w naleśniki na sobie dowolny sposób, ja na cztery, bo mi dziś tak naleśniki nie szły, że ani myśleć o zrobieniu krokieta. To znaczy jednego zrobiłam, ale był  tak straszny z wyglądu, żę go szybko zjadłam.
W smaku pyszne, zdjęcia nieogar w kategorii fotografia kulinarna, bo robiłam wszystko na raz i biegałam po kuchni wołając kurwakurwa i dzie jest mieszadełko!




smacznego!


niedziela, 9 lipca 2023

Odwlekana nadziana papryka

 Dawno nie było kulinariann, no to mus coś tam przypichcić, żeby na blobku było różnorodnie i niejednoznacznie i żeby też nie wypaść z konwencji bagałaganu. 

No to będzie papryka faszerowana czympopadnie, którą musiałam już zrobić, bo zamówione produkty leżały w lodówce oraz tzw "ścianie" i pomstowały, a także złorzeczyły i urągały mi w najgorszych obierkach.

A więc potrzebować będziesz:

  • papryk czerwonych obszernych, co nie znaczy wielkich, wystarczy tylko, że będą miały wnętrze. To podobnie jak z wyborem drugiej połówki albo przyjaciela, choć wiadome, że  w praktyce sprawdza się przy faszerowanej papryce, przy tych pozostałych różnie.
  • kuskusu, swojego czasu zamówiłam w sklepie internetowym dwie paczki, pech chciał, że nie wykasowałam zera
  • pieczarek
  • cebuli
  • jajka
  • żółtego sera
  • masła prawdziwego
  • natki pietruszanej

przypraw:

  • pieprzu
  • soli
  • papryki słodkiej
  • curry

i oliwy

No i wielkie mi mecyje - paprykę szykujesz klasycznie - odetnij wieczko (nie wyrzucaj), wytnij pestki (5 niedużych czerwonych papryk) i natrzyj od środka solą i oliwą. Zrób to najpierw, żeby się tak zwane przegryzło

Farsz:
zaparzasz kuskus (ja dałam szklankę)
pieczarki posiekasz drobniutko (ja 1 tackę)
cebulę też drobniutko (1 duża cebula)
natkę pietruszki drobniutko (dużo, bo lubię)
tarkujesz na grubych oczkach jakieś 1 dag żółtego sera  (bo walał mi się po lodówce, może jakby było go więcej, byłoby jeszcze fajniej)
jakąś 1/8 kostki masła wiórkujesz żeby lepiej się rozmieszało
wbijasz 1 duże jajo
doprawiasz rzeczami wzmiankowanymi jako przyprawy

miesisz to na farsz i nadziewasz paprykę i nakładasz jej czapkę

Na dno żaroodpornego naczynia lub gara z Gary Bułgary, które bardzo polecam, bo i piękne i cudnie się w nich zapieka (muszę kupić sobie większy bo oddałam siostrzenicy i teraz mam tylko mały), wlewasz trochę oliwy, dorzucasz pokrojonych w plasterki pieczarek, obsypujesz solą

Na 50 minut do piekarnika (bo ja wstawiam do zimnego)  i zastrzelcie mnie, mój piekarnik ma swoje własne temperatury, których nie rozumiemy i u nas w rodzinie funkcjonuje to pod hasłem - ustaw na czwórkę. Więc to będzie mniej więcej temperatura zapiekania, która hula w sieci 180-200 stopni C

Nie wiem, jak wyjdzie wam, ale mi wyszła w pytonga! A i tak za każdym razem robi się przecież trochę inaczej, więc hulajcie i wy!

Zdjęcia zrobione już w trakcie obiadu, w dodatku jest cholernie gorąco, więc wybaczcie im brak urody kulinaryjnej. Trzasłam, żeby pogląd był, bo wiadome, ze co obrazek, to obrazek.








sobota, 11 czerwca 2022

Dziś żaden tytuł nie przychodzi mi do głowy

Zapomniałam już, jak pan Kornel Makuszyński cudownie pisze! Czytam teraz zbiór jego opowiadań Makuszyński dla dorosłych złożony przez Andrzeja Możdżonka i zaśmiewam się i wzruszam. To jest takie pisanie, które pomimo pewnej już staroświecczyzny, nadal działa i trąca struny, co za swada! Co za dowcip delikatny, a udatny, co za obrazy i pomysły! Warto dorzucić go sobie do koszyczka, bo myślę, chcieć się będzie wrócić to tu, to tam i od czasu do czasu znowu opowiadania posmakować.

W kolejce czekają nowe komiksy zrobiona na opowiadaniach Gaimana (do siostry z nutką połajanki: "Kiedy wy jeszcze bezwstydnie spałyście, ja już pracowicie kupowałam nowe książki...!)
A już w oddali majaczy komiks, który dostanę od Zinka z powodu jego dzisiejszej lakonicznej wiadomości: "wybierz, parzyste czy nieparzyste". Wybrałam parzyste i okazało się, że wylosowałam komiks (z nieparzystym też wylosowałabym komiks, ale inny, bo jeden zostaje u Ziny, a jeden przyjedzie do mnie) i strasznie kłapię uszkami z radości, bo rzadko w  losowaniach coś wygrywam (wygrałam tylko raz, dlatego pisze rzadko, a nie, że nigdy).
Rano stoczyłam batalię (a właściwie całą wojnę)  z gawronami, które ulatywały z naszych czereśni z owocami w  pysku, jak obrazowo ujęła to moja bratowa (również biolog). Czereśni w tym roku mniej, ale i tak w cholerę, bo drzewa są duże z powodu mojego wyobrażenia, że drzewa owocowe mają być wielkie i staromodne literacko. Każdy sadownik w tym momencie pada zemdlony, ale trudno. Nawet nie boli mnie mocno serce, że nigdy nie zbieramy tych najpiękniejszych owoców z  czubka drzewa, że one są albo dla ptaków, albo składają ofiarę matce ziemi spadając przejrzałe, Cieszę się moimi wielkimi drzewami obsypanymi kwiatami, a  później owocem. Takimi prawdziwymi drzewami z  ich całym cieniem i wszelkimi drzewnymi szykanami.
Brat, który w ten łikend pełni dyżur maminy ugotował odpowiadając na moje pokorne prośby, absolutnie ach och zupę rybną, której przepis zdradzę poniżej, gdyż jedzcie i siępaście się!

Zupa rybna mojego brata Crissa

Porcja na duży garnek 3 duże marchwie i pół selera starkować na grubej tarce.
Do tego pokroić w kostkę kilka ziemniaków.

To włożyć do gara (szybkowara), wlać wodę, dodać kostkę rosołową, pieprz ziarnisty 7-8 sztuk , ziele angielskie 5 sztuk, 3 liście laurowe, trochę pieprzu zmielonego, szczyptę chili (nie przesadzić), trochę curry (aby ładnie zabarwić), sól do smaku i gotować do miękkości warzyw. 

W czasie kiedy gotują się warzywa na patelni przesmażyć pokrojoną na drobno 1 cebulę. W trakcie smażenia dodać 2-3 ząbki rozdrobnionego czosnku. Jak cebula będzie złocista na patelnię wlać ½ lub 2/3 pojemnika z pikantnym keczupem i jeszcze trochę posmażyć. 

Kiedy warzywa będą miękkie wlać zawartość patelni do gara i jeszcze gotować kilka minut. 

W tym czasie pokroić filety rybne na małe kawałki (ilość od 0,5kg do 0,8kg). Wszystko zależy od tego jak kto lubi ryby. Pokrojone filety wrzucić do gara z bulionem i keczupem i gotować jeszcze 2-3 minuty. 

Na koniec sprawdzić smak. Jeżeli uważasz, że zupa jest za mało pikantna lub za mało słona można wtedy jeszcze ją doprawić. Podawać na gorąco Smacznego

Ja jeszcze nie robiłam, gdyż pasożytuję na bratku, a on  robi ją że uch! 

A na zdjęciu chwile błogości w wykonaniu mojej dziewięćdziesięcioletniej pani Mamy i Globusa z zaawansowanym nowotworem.
Mirek Popiołek był taty, Panna Łaskotka moja, a Globus wybrał sobie do bycia u kresu życia bezpiecznym, mamę i jej łóżko. I oboje wydają się być przyłapani na zadowoleniu, choć usiłują stwarzać wrażenie, że absolutnie nie




piątek, 7 stycznia 2022

A gdy nas ziemniaczany dorwie zwiąd

 Śnieg, śnieg, śnieg, jego pojawienie się zazwyczaj dodaje mi życia, dziś więc w natchnieniu i aby spożytkować resztki lodówczane, a się nie narobić, wykonałam wirtuozerską, zaprawdę powiadam wam, majstersztycką zapiekankę czyściciela lodówki, do której powtórzenia potrzebujecie:

- 5 ziemniaków (zresztą ile tam ich będzie trzeba)
- 1 dużej cebuli
- 2 przywiędłych dużych czerwonych papryk
- boczku wędzonego "swojej roboty"*
- okrawków wędzonej szynki "swojej roboty"*
- sera żółty gouda
- odrobiny oliwy
- soli
- rozmarynu suszonego
- słodkiej papryki mielonej
- pieprzu świeżo zmielonego

*prawdopodobnie zadziała każda inna wędzona

no i wiadomo, żadna filozja, jak to z ziemnaczaną zapieksą: 

ziemniaki na grube plastry, paprykę w paski, cebulę w półtalarki, boczek w kosteczkę, okrawki szynki w okrawki szynki
- mieszamy to wszystko z oliwą, solą, rozmarynem i sproszkowaną słodką papryką oraz pieprzem, taplamy porządnie i do naczynia żaroodpornego

przysypujemy wiórkami żółtego sera i do piekarnika

Pieczemy i już. Dobrze wróży tej zapieksie odrobina soli więcej, niż mniej, a ponieważ mamcia ma niski poziom sodu obecnie i ciśnienie pod kreską, to tym bardziej mogłam tę sól wdrożyć.

Nie jestem przekonana, że zdjęcie** smętnych resztek zachęci do uczynienia tego dania, ale z drugiej strony, jest dobrą reklamą, że to co się zdawało będzie na 3 obiady dla dwóch osób, okazało się być wrotami do jednodniowego raju lub też piekła ;)

** moja wrodzona inteligencja schodowa  mówi m post factum, że mogłam zrobić zdjęcie wcześniej. Na obronę mam to, że wtedy jeszcze nie myślałam, że wrzucę na bloba. Na obronę mam też to, że nawet jeślibym myślała, że wrzucę, to i tak wtedy mi się nie chciało iść po aparat



A przed chwilą obejrzałam znowu Był sobie chłopiec z moim kochanym Hugh Grantem, uwielbiam :)

A tu pioseneczka, a co : ]


wtorek, 31 sierpnia 2021

plumkanie fantasyjne

 Dzień ostatni kanikuły, pada, bogać tam pada, leje jak z cebra i sama nie wiem, czy już powinnam spraszać do domu wakacyjnych urlopowiczów doniczkowych, czy jeszcze wytrwają pośród września korzystając ze słońca i przestrzeni. Maliny rozmakają w ogrodzie i nici z dzisiejszego jabłkobrania, a chce mi się owoców, pochłaniam latem owoce garściami, napycham sobie nimi buzię jak chomik, bo tylko wtedy czuję ich smak. To nie tyle zachłanność, co kompulsywność smakowa.
Z rzeczy, które powinnam  pamiętać, to takie, że idąc w stroju galowym do roboty, warto tym razem wziąć ze sobą -parasol, nawet jeśli zdaje się, że to tylko przelotna mżawka. W czerwcu zaniedbałam i wylądowałam na uroczystym apelu mokra do szpiku kości z resztkami fryzury sterczącej entuzjastycznie we wszystkich kierunkach podczas wysychania. Wesoła matka natura zamiast dać mi zdecydowane włosy proste, jak u połowy rodziny lub zdecydowane włosy kręcone, jak u drugiej połowy, dała mi coś spokrewnionego z hybrydą słomianego stracha na wróble i brzozowej miotły i to coś żyje swoim własnym niewyjaśnialnym życiem, ale na pewno się nie układa.


Zdalne nauczanie trochę przeformowało moje podejście szkolne, więc planuję kilka zmian, trochę eksperymentów, a co będzie to będzie. Nie wiem jeszcze czy mi się chce już do pracy, jakaś część mnie jest zanurzona nadal w zniechęceniu i zmęczeniu oświatową polityką, część jednak cieszy się na spotkanie z dzieciakami, więc jutro zapakuję organiczną zawartość w odświętne tekstylia i będzie co będzie.


Tymczasem naprędce czytam jeszcze Malazańską Księgę Poległych Stevena Ericksona (tłum. Michał Jakuszewski), a czytając drżę, bo Luk pożyczył mi  obkładając wszakże klątwą, że jeśli coś się stanie, to wydarzy mi się szereg niezrozumiałych, a  bezlitosnych przypadków, jak całkowanie, permutacje i wielki limes, wolę zatem wkładać rękawiczki. Na razie jestem u końca drugiego tomu i rzecz jest fajna, tylko jak zwykle w pierwszej połowie gubię się w imionach, nazwiskach i stronach konfliktów, później już jest lepiej.  Bardziej strategiczna rzecz, niż magiczna, ale w pozytywny sposób, więc czytam z zajęciem. Na skutek pełnego zanurzenia się w wizualia i literaturę fantastyczną, moje sny prawidłowo zareagowały kreacją przedziwnych przygód onirycznych i po raz kolejny zachwyciła mnie zdolność ludzkiego umysłu do generowania Wysokiego Absurdu z pozorami logiki. Szkoda, że nie chce mi się tych fabuł zapisywać, kiedyś to czyniłam, ale zaczęłam pamiętać tak obłędne szczegóły senne, że czułam się nimi przytłoczona. Niektóre wszakże sny, miejsca i szczegóły senne  zachowałam sobie w mojej prywatnej przeglądarce, z której korzystam, kiedy dopada mnie bezsenność lub kiedy muszę zasnąć na życzenie. Zazwyczaj działa ich przejrzenie i siup. Śpię.


Empik mi powiedział, że będzie drugie wydanie pierwszego tomu Fistaszków Zebranych, z czego niezmiernie się ucieszyłam, bo nie uśmiechało mi się wydawanie połowy patyka na allegro, a nie potrzebuje koniecznie wydania pierwszego. 

I jeszcze poliżę  jęzorem autopromocji, ale muszę, no muszę, bo rozbawiła mnie recenzja Ósmego, którą tu w całości przytaczam:


"Chciałem polecić Wam nową książkę Joanny Lewandowskiej, która opowiada o pierwiastkach (głównie o węglu) łączących się w bardziej skomplikowane struktury i przeżywających tragikomiczne perypetie.

Wprawdzie książka jest bardzo dobra, ale ostatecznie można jej nie czytać, gdy kogoś to męczy, natomiast jest opcja zerknąć na ilustracje, które do niej popełniłem.
W sumie obrazków też nie trzeba oglądać, ale pozycję warto nabyć, gdyż znakomicie leży w dłoni i doskonale prezentuje się na półce podnosząc optycznie IQ posiadacza o 10 do 12 punktów.
Polecam."



A na koniec wrzucam przepis na zupę ze świeżych ogórków, bo już last call sezonu i koniecznie musicie ją mieć!
A zatem:

  1. Świeże ogórki kroimy w kosteczkę. Jeśli są chrupkie, młode, to ich nie obieram, jeśli skórka już zgrubiała, wtedy obieram, do wyboru. Tych ogórków im więcej, tym zupa ma intensywniejszą ogórkowość, ja biorę zwykle 6 średnich ogórków na garnek 4l
  2. Ogórki podduszamy na maśle (to istotne) w garnku
  3. Zalewamy bulionem. Albo wodą i kostka bulionowa. Ilość wody zależy od tego ile macie ogórków i ile chcecie mieć zupy, ja robię ok 3l
  4. Gotujemy, solimy, pieprzymy
  5. Dodajemy śmietanę, kto ile lubi, ja daję zwykle jakieś 4 łychy, żeby zupa miała intensywniejszą kwaśność. Czekamy aż zabulga ze dwa razy
  6. Wrzucamy mnóstwo zielonego koperku
  7. Jemy z chlebem lub bez, z jajem na twardo lub bez.
  8. Można też zupę bezkarnie i bezecnie modyfikować dodając np marchewkę, czy cuś, ale ja ją robię taką saute i jest pyszna oraz jej niewątpliwą zaletą jest to, ze szybko się ją sporządza.
Smacznegoż!


środa, 21 lipca 2021

pungapia y spagares

 gdyby ktoś zastanawiał się, co oznacza zwrot tytułowy, to już spieszę z wyjaśnieniem, że wyciągnęłam go z bezdennej spodszafy i wpisałam bezrefleksyjnie, a znaczy - jeśli jesteś głodny, a masz jakieś pół godziny i właśnie obgotowałeś fasolkę szparagową, to możesz sobie przy znikomych czynnościach zrobić zupę. Post dzisiaj będzie przepisowy, bo właśnie wróciłam z kuchni i trochę z ogrodu, w którym, kiedym szła po ogórki, zlało mnie od stóp do głów, czy jakoś odwrotnie.

A zatem dziś będzie zupa fasolkoszparagowa. Kto chce niech robi jak chce, ja czyniłam tak:

1 marchewka
1 pietruszka (korzeń)
2 liście pora
1 cebula
porządne 3 garście fasolki szparagowej
2l wody z obgotowywania pozostałej fasolki do mrożenia
1 łyżka masła
1 łyżka oliwy (swoją drogą ciekawe z czego jeszcze robi się oliwę, bo piszą często - oliwa z oliwek, jakby jeszcze z czegoś się ją robiło)
ok 100g śmietany 18
ząbek czosnku
kostka bulionowa warzywna
curry
sól
pieprz
nać pietruszana, koperek zielony

1. Do wody z obgotowywania fasolki szparagowej (oszczędzamy wodę) dodałam kostkę bulionową

2. Posiekałam czosnek, żeby się enzymił

3. W garnku na łyżce masła i oliwy podsmażyłam leciutko pokrojoną w kostkę cebulę z curry i solą

4. Do tegoż garnka wrzuciłam pokrojone w talarki marchewkę i pietruszkę, osoliłam i podsmażałam jakieś 5 minut

5. Wlałam do tego wodę z bulionem, liście pora,  opieprzyłam i gotowałam pod przykryciem jakieś 8 minut

6. Dorzuciłam pokrojoną na połówki fasolkę szparagową i gotowałam aż uzyskałam pożądaną jej miękkość (to już każdy wedle uznania), u mnie wyszło jakieś 10 minut, bo mamcia już wiekowa, więc nie lubi chrupać.

7. Na to dorzuciłam posiekany czosnek, chwilę jeszcze potrzymałam na małym ogieńku

8. Dodałam zahartowaną (czyli wymieszaną z kilkoma łyżkami gorącej zupy)*  śmietanę i poczekałam aż zabulga

9. Dodałam natkę pieruszaną i posiekany koperek

10. i włala

*tak, wiem, większość wie, ale kiedyś pisałam, że nie wszyscy jednak a może ktoś wpisując hasło fasolka szparagowa trafi na ten post i zażyczy sobie zrobić tę zupę, a pierwsza to będzie w życiu jego?

Tak wyglądała przed śmietaną


tak wygląda po śmietanie

A tak wygląda dowód, że nie umiem ładnie gotować do bloga i moja kuchnia jest stosownym pierdolnikiem życia i substratów. 


Ale nie rzecz w tym, żeby było do bloga, tylko w tym, żeby było smacznego




środa, 14 lipca 2021

i co z tobą kabaczku?

 Dawno nie było żadnej kulinarjanny, a zatem coś z resztek rodzinnego spotkania łikendowego przy goryllu.

to będzie a la gulasz

z resztek poinprezowych zostały zużyte:

1 mały kabaczek
1 duży pomidor
1 mała papryka świeża
garść szczypioru
1 mała cebula
2 kiełbaski meksykańskie
1 buteleczka soku pomidorowego (stała w naszej lodówce od ostatniej wizyty Piterów)
i z ogrodu bukiet świeżych ziół: liść (choć nie wiem, czy mogę tak szumnie nazwać smętne próby wzrostu) pora, liść selera, estragon, oregano,  pietruszka, koper i lubczyk
curry, pieprz, sól, papryka mielona
oliwa
mąka do zaklepki

i było tak:

  • pokroiłam paprykę i cebulę w kostkę, a kiełbaski w półtalarki
  • do rondla wlałam oliwę na której przesmażyłam te rzeczy z odrobiną curry i solą - jakieś 10 minut
  • w tym czasie pokroiłam kabaczka w kostkę (ja robię to razem ze skórką, bo w młodym kabaczku nie przeszkadza mi jej chrupkość) i takoż pomidora (nie obieram ze skórki)
  • i posiekałam czosnek (odłożyłam, żeby uaktywnić enzymy)
  • do rondla wlałam sok pomidorowy, opapryczyłam, opieprzyłam i dosoliłam stosownie, dodałam też pół łyżeczki ksylitolu, żeby podbić nieco słodycz.
  • pogotowałam jakieś 5 minut, żeby sok zaczął bulgać
  • wrzuciłam kabaczka oraz pomidora i pod przykryciem gotowąłam jakieś 15 minut i jeszcze z 5 w celu lekkiego odparowania wody z sosu
  • na koniec dodałam czosnek, zrobiłam zaklepkę z mąki żeby zagęścić sos i dorzuciłam świeże posiekane zioła i szczypiorek (nie lubię wygotowanych wiórów), no i jeszcze potrzymałam jakieś 3-4 minuty na ogniu


i zaprawdę powiadam wam, było to dobre



Po dwóch miesiącach wspólnego mieszkania, rój zdaje się zdecydował, że mieszkanie pod przerdzewiałą rynną nie jest chyba jego ulubionym i wyniósł się. teoretycznie odzyskałam spokój w eterze, ale tylko teoretycznie, bo codziennie przynajmniej  jedna dusza na tym spłachetku wszechświata uznaje, że koniecznie trzeba kosić trawę. 

Oczywiście sezon owocowy wymusza na mnie wykorzystywanie darów, a co jest świetnym konserwantem? alkohol, rzecz jasna! A więc zrobiłam miętówkę, melisowo-miętową, a w słojach robią się - warmiński świt truskawkowy, wiśniówka i czereśniowy zachód. Fascynuje mnie, co się dzieje, kiedy umieszczę te rzeczy w  słojach, dyfuzja koloru, zmiany barw i ich nasycenia, ogrzewanie promieniami słonecznymi albo wręcz przeciwnie, krycie delikatnej materii nalewki w najgłębszej chłodnej ciemności, ekstrahujący się powolutku zapach roślin przejmujący we władanie ostrą woń spirytusu, cierpkość i słodycz, kwaśny posmak cytryny, nuty korzennych lub liściowych dodatków, cała ta alchemia sprawia, że robię nalewki, zamykam w nich radość i gorycz dni, zamykam w nich tęsknotę i miłość, złamane serce i ciszę spokoju. Właściwie każda z nich jest niepowtarzalna, przepis nie niesie w sobie tego, co przepływa przez palce w konkretnym dniu i godzinie, nie podaje składu chwili, rezonansu rzeczywistości. Kto wie, może to dlatego krewni i znajomi królika tak je lubią. 




niedziela, 14 marca 2021

Gotujmy się na lepsze

 Bardzo późno zaczęłam gotować, w ogóle oprócz myślenia, chodzenia, mówienia i czytania, to chyba większość rzeczy robiłam późno, dlaczego? bo jak z tym kompocikiem, nie było takiej konieczności, a należę do tego rodzaju dziwadeł, które jak koty, nie trwonią energii, jeśli nie ma w tym konkretnego celu. Jako cel rozumiem również samą przyjemność z robienia, bo inaczej odpadłby z teorii seks, a tego byśmy nie chcieli. Ale ja nie o tym. 
Sposobiąc do pozalekcyjnego spotkania kulinarnego online z gawiedzią szkolną (spokojnie, gotować będą lepsze fachury), myślałam o książce kucharskiej dla początkujących (spokojnie, nie ja miałabym ja napisać).
Książka kucharska dla początkujących zawierałaby proste dania, podstawowe wręcz. Dobra, w  każdej książce kucharskiej to można znaleźć, ale czy kiedykolwiek znaleźliście opis lub zdjęcie - cebulki zrumienionej, zeszklonej, podsmażonej na złoto? Który odcień cebuli jest już złoty, a kiedy zaczyna się spalać? Ach, oczywiście, tego trzeba nabyć, ale czyż opis tegoż na początku waszego pierwszego gotowania nie ująłby stresu?
Kiedy zaczynałam gotować w ogóle, sformułowanie - zeszklisz cebulę przyprawiało mnie o słabość, a kiedy dopytywałam o to, to wszyscy ryczeli ze śmiechu, no co!?
Czy w ciasteczkach maślanych jest napisane, że mają być blade jak zimowa łydka rudowłosego Skandynawa? Czy jest tam napisane - bezwzględnie piecz 10 minut i wyjmuj i jak zobaczysz w środku dźgając patyczkiem i przełamując kolejne ciastko i psując tym sposobem całą blachę, że są dalej surowe, to nie wpychaj ich z powrotem do piekarnika i nie dopiekaj na kamień? Otóż nigdzie nie było. Dobrze, ze Zinek, mój przyjaciel technolog piekarniczy mi wyjaśnił - nawet jak ci się będzie wydawać, to wyjmuj, mają być takie trochę surowe, dojdą sobie później. Oczywiście drobiazgów można by mnożyć, nawet zwykłe rozprowadzenie śmietany w  zupie dla żółtodzioba poziomu 0.0.
I właśnie o takiej książki, myślę, potrzebowałby rynek zaczynających gotować samodzielnie, jeśli nie mają na podorędziu sztabu matek, cioć, sióstr, braci, bratowych i przyjaciół, co ja miałam i mam szczęście mieć. Taka książka nie musiałaby mieć wiele dań, ale potrzebowałaby dań takich, które nauczą człeczynę tego żargonu. Wiadome, tekst pisany przy gotowaniu jest kaleki, ale jednak...

A tymczasem zupa pomidorowa wyższej potrzeby, czyli szybko i gdy cię na ten przykład dopadł feldkurat Katz 

trzeba  w zanadrzu posiadać:

- przecier pomidorowy własnej roboty, myślę jednak, że nadałby się kupny sok pomidorowy, tylko zupina będzie wtedy rzadsza - 0,5 litra
- słoik suszonych pomidorów w oliwie
-  pół litra bulionu (może być kostkowy, nie łudźmy się, we wszystkim drzemie zło, a feldkurat może powalić nas bardziej)
-1. cebulę - jeśli lubicie cebulę to dużą, jeśli nie bardzo, to małą, jeśli jest wam wszystko jedno, to jakąkolwiek
- zielone listki przyprawy - bazylia lub pietruszka lub jedno i drugie
- lub przyprawy suszone - bazylia, pietruszka
- ząbek czosnku (albo 2 , albo 3 jeśli przepadacie za czosnkiem)
- śmietana 18 (2-3 łyżki)
- pieprz, sól,  odrobina cukru lub ksylitolu
- makaron
- blender
- i 2 garnki oraz durszlak* (jeśli się potrzebuje makaronu)
- oraz łyżkę

i tak:

1. Makaron gotujemy i odcedzamy wykorzystując wodę z niego do wykonania bulionu (bo wodę trzeba szanować, a w wodzie  z makaronu mamy tylko rzeczy zjadalne i smak, który pojawi się w zupie, no to po co marnować?)


2. Robimy bulion. Może nam przestygnąć, może być gorący do zupy.


3. Siekamy czosnek, chyba że macie taką praskę, która wam zużyje cały, jeśli nie, to po co zapychać praskę i zużywać wodę do jej mycia, skoro można ząbek posiekać nożem, a  później go płazem rozgnieść. Płazem, ale nie żabą czy kumakiem nizinnym, tylko płaską powierzchnią brzeszczotu
Ważne jest, żeby czosnek posiekać około 10 minut przed wrzuceniem do zupy, ponieważ aktywujemy wówczas stosowny enzym (allinaza) który rozkłada nam alliinę o właściwościach nieantybiotycznych do allicyny o stosownym zapachu i właściwościach antybiotycznych. Robimy to wcześniej, żeby aktywować enzym, ale nie podsmażajmy czosnku, dodamy go dopiero na koniec, bo allicyna jest wrażliwa na wysokie temperatury i szkoda by nam jej było, skoro już tak się starannie nasiekaliśmy i narozgniataliśmy.

4. W garnku od makaronu (oskrobanym z przywartych do dna resztek) na oliwie ze słoiczka z suszonymi pomidorami podsmażamy posiekaną cebulę (obojętne jak ją posiekamy bo i tak będzie zblendowana), wrzucamy też suszone pomidory ze słoika. Ilość oliwy zależnie od cebuli, ja zwykle daję jakieś 4 łyżki na dużą cebulę.

Ja podsmażam cebulę na brązowawo, bo lubię ten lekko przepalony już smak.

5. Zalewamy to bulionem, doprawiamy odrobiną cukru (ja ksylitolu), solą, pieprzem, papryką słodką, a jak ktoś lubi to i ostrą, tylko ja osobiście nie mogę szaleć, bo społeczność domostwa wtedy kwiczy.
Dodajemy przecier pomidorowy (lub sok).  I gotujemy jakieś 15 minut.

6. Blendujemy(u mnie wychodzi zwykle gęste że ohohoho), dorzucamy czosnek i suszone zioła (jeśli nie użyjemy zielonych), śmietanę - czekamy aż zabulga parę razy

7. Wrzucamy świeże zioła (lub mrożone, ale zielone)

8. Z makaronem jemy uch!

Zdjęcie nie jest zachęcającym pokazem potrawy, bo trzasnęłam je kiedy już zupa się kończyła, wołając aaaa poczekajta poczekajta, ale coś tam widać w kolorze. 




czwartek, 1 października 2020

wahadło Foucaulta, królicza nora, a sprawa kabaczka

 Albo mój organizm sam z siebie wytwarza jakieś entuzjastyczne pokłady alkoholu albo to już początki dementiae, bo każdego poranka dzień wczorajszy wydaje mi się tak odległy, że niepodobna mi rozpoznać swoich własnych myśli, pomysłów. Noc, którą przesypiam zanurzona po same uszy w gęstych snach pełnych opowieści,  staje się tunelem pomiędzy wczoraj a dziś i za tym tunelem jest zupełnie inny świat, choć przecież stary kontynent. Rzeczy wczorajsze dzieją mi się tak dawno, jak wyścigi rydwanów i rano zastanawiam się kto u licha powymyślał mi ten wczorajszy dzień.  Mój biały kot, przeciąga mnie przez tunel wyłuskując po drugiej jego stronie w przeciwieństwie do białego królika, który preferował przeciwny zwrot poczucia.. Paralelne jest jednak odczucie odrealnienia. Białego kota z białym królikiem łączy tez punktualność. Jest jeszcze możliwe wyjaśnienie, że nawala mi tarczyca. Jest jeszcze możliwe, że nie jestem normalna.

*

W związku z  powolnym obrotem Ziemi, dziś mogę powiedzieć, że zupełnie mnie poj... wykazałam się brawurowym brakiem rozsądku i od wczoraj jestem podyplomową studentką geografii i fizyki, tak że ten, na brak czasu jest tylko jedno remedium, wziąć sobie do chałupy kozę, co właśnie uczyniłam i koza zamieszka ze mną jakieś półtora roku

*

i zanim przecisnęłam się przez tunel nocy, upiekłam kabaka, na którego przepis tu ostawiam ku uciesze i pokrzepieniu

Weźmij jeden nieduży a młody kabaczek i umywszy uprzednio pokrój  w plastry

Nadzienie uczyń wedle recepty:
mięso mielone (ja 0,5kg)  z ugotowanym ryżem zmieszaj (ja pół szklanki ryżu), nadto dodaj posiekaną dużą cebulę, dwa ząbki czosnku i nać zieloną pietruszki oraz jednę jaje. Wyrób masę soląc ją i opieprzając wedle uznania.

Plastry kabaczka przekładaj oną masą i sklejaj w jedno, całość zaś złóż w żaroodpornym naczyniu lub blasze lekko podlewając spód oliwą.

Z połowy szklanki śmietany (18) i takoż szklanki przecieru pomidorowego (ja mam taki domowy, który jest pitny, jeśli zaś niepitny, to sugerowałabym dodanie wody), soli i pieprzu uczyń sos, który dobrze wymieszawszy wlej na kabaczka.

Całość posyp wiórkami żółtego sera (lub parmezanu, ale ja miałam zwykłą goudę)

i piecz w piekarniku, ja zwykle wstawiam do zimnego i piekę około godziny, ale to już należy kontrolować według indywidualnych cech piekarnika.

i o


i zaczynam się stresować tym wyjazdem do Wrocławia na Silesiusa, że wszyscy obcy, że poeci, literaci, że świat kompletnie różny od mojego. i też obawa że oto zostanie obnażona wszem i wobec moja kompletna ignorancja w sprawach bliższych dalszych i tych co się tłoczą pomiędzy nimi. I dzie ja tam, baba z zaścianka z trzema kurami i kotem, no teraz to już naprawdę strach...


wtorek, 7 lipca 2020

nadzorowanie przestrzeni

Taki moment, budzisz się i nagle czujesz, że obudziłaś się bez myśli, która towarzyszyła ci do niedawna każdego poranka. Macasz dookoła, nieufnie, zaglądasz pod poduszkę, szperasz głęboko w tyle głowy - nie ma. Możesz przywołać jej kształt, możesz go teraz dokładnie obejrzeć, bo zastygł, przestał się rozpływać, rozmywać się, jak to jeszcze było do niedawna przy próbach uchwycenia. Nareszcie widać które krawędzie były ostre, a które brzegi poszarpane. Teraz można tę myśl już  odłożyć, do skrzynki. I och, zrobiło się sporo wolnego miejsca, sporo spokojnego miejsca. Na razie to miejsce wykorzystują sny, ale wkrótce skorzysta z niego też rzeczywistość.






Dawno już ci blobku niczego nie ugotowałam no to na. Och tak, powinnam obetrzeć gardło gara, ale kto by tam ocierał, kiedy gotuje z zapałem!






niedziela, 10 listopada 2019

poranny wzrusz

Herbata purpurowa z Kenii ma smak popiołu, w głębi smaku przypomina mate, której szczerze i z oddaniem nie znoszę, z ulgą siorbnęłam czajniczek do końca (nie wolno marnować wody) i naparzyłam sobie pu erh przywiezionej mi przez nieocenionego Sajka z prawdziwej prowincji Pu-erh. Właśnie zaczęłam wkładać głowę w monitor, a przypomniało mi się, że mam okulary, bo ja prosz wszechświata własnie znowu, po piętnastu latach niemania, mam, to sobie te okulary nadziałam przed chwilą i piszę widząc, co, jak sądzę, pozostanie jednak bez wpływu na wypływające spod moich palców dyrdymały.
Może ja ciągle tymi herbatami, tą meteorologią świata ciała i ducha zanudzam, ale nie sposób uniknąć mówienia o czymś, co jest znakomitą przyjemnością w życiu, a ponieważ blog odwiedzają od przypadku prawdopodobnie jedynie jacyś zabłąkani znajomi królika, to ja sobie głównie piszę do siebie, to mogę.



A jak mam więcej wolnego czasu, to bardziej chce mi się, tylko ja to taka powolna jestem, że już inni poszli,a  ja dopiero zaczynam, ale jak mnie dublują, to im się wydaje, że szłam przodem, więc błogosławione kółka, kółeczka i groszki.
Przeczytałam sobie wczorej nowo wyszły tom Fistaszków, jak zwykle znakomity i w tomach tych dodatkowo, co jest dla mnie cymesem, barzo udane są słowa wstępne, tym razem pani Sylwii Chutnik. Każdemu, kto Fistaszków Charlesa Schulza jeszcze nie zna, zalecam bezwzględnie, a i własnie mi wpadło do głowy, że lubienie tego rodzaju obserwacji świata mogłoby być dla mnie miernikiem porozumienia na przykład - niech przepadną z moich znajomości i sczezną na pniu wszyscy ci, którzy Fistaszków nie pojmują, którzy nie czerpią z nich mądrości życiowej, którzy nie potakują z zachwytem, że oto tak właśnie, którzy nie uśmiechają się przy nich z głębi swojego zajęczego kołaczącego rytmem planet, serducha! mogłabym wtedy zakrzyknąć i poczuć się oczyszczona z nieporozumień na tle poczucia humoru, rozu i porozumienia. I możliwe, że zupełnie odruchowo tak własnie jest, i to by tłumaczyło, że...




W związku z Noblem dla Olgi Tokarczuk, nabyłam dwa tytuły, których nie czytałam, bo jakiś czas odsuwałam autorkę z pozycji pierwszych na liście na dalsze, z przyczyn głównie finansowych, ale ten Nobel pobudził moje uśpienie, bo ja od studiów cenię paniolgowe pisanie, i nabyłam, i dziś rano przeczytałam Podróż ludzi księgi. I ładnie. Tokarczuk mnie przede wszystkim kupuje swoją magią unoszącą się z tyłu słów i między nimi, to jest podobne uczucie, jak przy niektórych książkach Murakamiego. Oczywiście nie bez znaczenia jest, że mają te książki w sobie myśl i nad nią rozważania, mają historie z ludźmi, którzy narysowani są głęboko krwią, kością i duchem i mają piękny, nienudny język. A kiedy już tę "podróż..." skończyłam i oglądałam okładkę (bo ja zawsze oglądam sobie długo i dokładnie wszelkie obrazki na i w  książkach), to znaczek "The Nobel Prize 2018", wzruszył mnie ogromnie. Nasza, pomyślałam sobie, jakie to cudowne uczucie...

*

A w drodze do szkoły czytuję Legendy i podania   ziemi raciborskiej, zebrane przez Ewę Wawoczny i takie ładne, u źródła, i dawnego, i współczesnego, naturalne bajanie.

*

i jeszcze sobie poprzeglądałam swoje stare wiersze, też wzrusz, sporo tam rzeczy, które trwały, dziwne, że już tak zostaną utrwalone

*

Na koniec szybkie jadło:

cebulę podsmażamy na oliwie z odrobiną curry
dorzucamy pieczarki, solimy, pieprzymy i smażymy dalej, ale tak, żeby nie wysmażyć wody. całość studzimy
w tym czasie gotujemy makaron
dorzucamy do pieczarek podgrzewając całość, przyprawiamy słodką papryką, dorzucamy listki bazylii i starkowany żółty ser. jemy.

*

aha, a dobra i dziwna, acz piękna w swojej dziwności jest ta mieszanka z bławatkiem purpurowym, błękitna laguna



czwartek, 29 marca 2018

cookie monster

Tradycyjnie resztka tworzywa z "ciastek przez maszynkę" pożytkowana jest na ciastka resztkowe. Ciastka przez maszynkę mają to do siebie, że piekąc się nieco puchną. No to mi się kaczka i kura nieco upaśli...

 przed...



po...



kaczka przypomina mi trochę pana Jerzego Stuhra

a kura hmmm... grubego baranka


kot wyszedł trochę jak z L. Carolla


 Przepiśnik Mamci, gdyby ktoś chciał, a nie mnioł

AMONIACZKI PRZEZ MASZYNKĘ

Substraty:

2kg mąki
4 margaryny Palma (bezwzględnie ma to być Palma)
3 szklanki sacharozy (skąd wziąć sacharozę? z buraków cukrowych ;D)
4 żółtka
4 całe jaja
5 łyżeczek amoniaku
1 szklanka śmietany 18tki
1 cukier wanilinowy (waniliowy to to samo, bo wanilina jest substancją nadającą aromat wanilii)


Reakcja:

amoniak zmieszać ze szklanką śmietany jakieś 10 minut przed działaniami

mąkę rozgnieść z margaryną, dodać cukier, zagnieść, wlać jaja i żółtka - zagnieść porządnie.
wlać śmietanę z amoniakiem - zagnieść jeszcze porządniej

wstawić na ok 3h do lodówki. dobrze jest podzielić tę ilość ciasta na 3 części zanim się wrzuci do lodówy. zdaje się ma to znaczenie magiczne albo po prostu łatwiej jest operować mniejszymi bułami. jako uczony biolog,  wolę czynnik nadprzyrodzony w ramach objaśnienia.

kręcimy przez maszynkę (najlepiej taką starego typu, żeliwną) próbując różnych form w tej blaszce poziomej, przez którą ciastka wychodzą. najwięcej radości sprawiają te foremki, których rodzice nigdy nie używali ze względów praktycznych. teraz kiedy jestem dorosłym kręcaczem ciastek, mogę sobie bezkarnie wybierać właśnie te i nie wybieram ze względów praktycznych. ten świat ma wiele paradoksalnych podłych i przewrotnych kosmków rzeczywistości.

kroimy ciastkowe paski na odpowiedniej długości ciastka i pieczemy w  rozgrzanym do ok 180 stopni Celsjusza piekarniku. w naszym pieką się ok 15 minut blacha, ale to różnie i trzeba pilnować i wyczuć, kiedy rumienieją (czasem przewrócić na plecki w trakcie)

uwaga, ciastka puchną podczas pieczenia - vide kura i kaczka, należy więc zachować między nimi nieco odstępu.

*

a gdyby kto chciał wiedzieć jakie są substraty życia, to niech zajrzy do wiersza  (co zalecam koniecznie) Wiktorii Dykobraz tutej  (tłumaczył Janusz Radwański, poeta i tłumacz i jak sam mówi pasterz owców (juhas czyly?) a prywatnie mój przyjaciel i zupełnie nieprywatnie dobry i dlatego niedzisiejszy człowiek) . Wiersz jest barzo dobry.

czwartek, 26 października 2017

drżące oszczekiwania na pukanie listonosza

i to perwersyjne uczucie, którego składowymi są nałożone na siebie znowuwydałamtylekasy, jestemprzekonanażeniemogęsobienatopozwolić i  bezwstydna rozkosz na widok  nowej paczki z książkami.  
autoterapia  - trzeba skończyć to, co się zaczęło (cykle komiksowe), niedługo święta (książeczki dla dzieci) i tej książki nie mam w zbiorze legend, a może już nigdy nie pojawić się w książkarniach.

*

 za oknem koniec październiczy i buro lgnie się w błociech, w chałupie czai się robota poukrywana w narożnikach, a do tępego bólu głowy już się przyzwyczaiłam. ból po prostu jest, działa w tle, realizując swój i sobie tylko znany wyższy plan. a ja sprawdzam klasówki czytając jednym okiem Kocią kołyskę Vonneguta, którą ciuchnęłam Zinkowi (bo miał dwie, a ja barzo lubię i nie miałam ani jednej) i Hejtsbuk Piotrka Mosonia, który to tomtom barzo polecam, bo błyskotliwa, trafna obserwacja naszego padołu, acz piekło smutna.

*

w ramach walki z nieprawością tego świata, wykonałam chrzanówkę na białym winie, której to przepis unaoczniam

weźmij świeży  korzeń chrzanu i zetrzyj na tarce (wzięłam 20dag) 

zalej korzeń ów białym wytrawnym winem (1 butelka) i w ciemności przez tydzień maceruj

po tygodniu zlej i pij codziennie rano i wieczorem po łyżce stołowej ku pokrzepieniu ciała i ducha oraz przeciw anemii i awitaminozie.

*Z tym krzepieniem ducha to jest tak, że rzecz jest tak ohydna, iże ciało krzepnie szybciej niż parafina w zimnej wodzie, a duch zdecydowanie woli wyzdrowieć natychmiast, niż zażywać tynktury na dłuższą metę.

*

zrobiłam też nalew z aloesu w celach bakteriobójczych

Zetnij domowy aloes słusznej wielkości najmniej trzyletni , wyduś z niego miąższ (ja po protu zmłotkowałam go w moździerzu) 

i miąższ ów zalej 0,5l spirytusu. 

Dodaj 0,5 litra miodu (rozpuściłam 0,2l miodu w niewielkiej ilości letniej wody) 

i postaw na tydzień w miejscu ciemnym i chłodnym.

Po tygodniu zlej i zażywaj podobnie jak chrzanówkę.

*Smak równie porywający, co piołunówka i ma kopa.

tu widzimy końcówkę chrzanówki, mama twierdzi, że barzo jej służy


 a tu widzimy bałagan. ale już go nie ma!

wtorek, 27 września 2016

na północy po południu








dobra, dawno nie było, to będzie. dzisiak jesień była barzo udaczna, zatem robienie papierów bezwartościowych wiadomo, odwlekane było i za zadnią łapę i wypychane kijem. wyszurgałam więc sobie z kulinaryjnyjnego imperium kurzu jakiś znaleziony naprędce i napodorędziu przepis i uczyniłam, ale wpiszę poprawiając mu rzeczy, które już wiem, że nie

owsiana osłoda

do rondello wrzucamy pół margaryny
1 szklankę cukru (lub inszego słodziejstwa) albo i mniej
4 łyżki stołowe kakao
8 łyżek zimnego mleka

grzejemy aż zawrze i wonczas zdejmujemy z ognia i

wrzucamy 3 szklanki płatków owsianych
dajemy olejek arakowy i migdałowy (zachowując stosowny antyczny umiar w butach)
następczą razą dodam jeszcze sparzoną suszoną żurawinę i odrobinę soku z cytry (albo fideli płockiej)

merdamy porządnie, żeby się płatki połączyły z masą i kiedy już lekko zaczną gęstnieć, wypaćkujemy na pergamin jakiegoś steranego manuskryptu lub nabytego w  sklepie Niezbędnego Jana (* Baronie, nadal mam dyplom z Islandy)

odstawiamy do krzepnięcia w temperaturze ostudzonej z emocji na jakieś ze 3 h

jemy tyłem (nie tylcem wszakże) i tyjemy

moje, jak widać na załączonym obrazku rozpłynęły się w eeee... no w coś tam się rozpłynęły, bo za ciepłe chyba wyklopsałam. no i wiem już, że za dużo olejku, za dużoooo,  wusz, jesteś narowista!