A gdybyż ktoś chciał obejrzeć jak stresuję się online to zapraszam tu:
Rozmowa z Januszem Radwańskim o tomiku Trach i innych rzeczach (Kultura w Kwarantannie)
przypisy
A gdybyż ktoś chciał obejrzeć jak stresuję się online to zapraszam tu:
Rozmowa z Januszem Radwańskim o tomiku Trach i innych rzeczach (Kultura w Kwarantannie)
A tymczasem zupa pomidorowa wyższej potrzeby, czyli szybko i gdy cię na ten przykład dopadł feldkurat Katz
trzeba w zanadrzu posiadać:
- przecier pomidorowy własnej roboty, myślę jednak, że nadałby się kupny sok pomidorowy, tylko zupina będzie wtedy rzadsza - 0,5 litra
- słoik suszonych pomidorów w oliwie
- pół litra bulionu (może być kostkowy, nie łudźmy się, we wszystkim drzemie zło, a feldkurat może powalić nas bardziej)
-1. cebulę - jeśli lubicie cebulę to dużą, jeśli nie bardzo, to małą, jeśli jest wam wszystko jedno, to jakąkolwiek
- zielone listki przyprawy - bazylia lub pietruszka lub jedno i drugie
- lub przyprawy suszone - bazylia, pietruszka
- ząbek czosnku (albo 2 , albo 3 jeśli przepadacie za czosnkiem)
- śmietana 18 (2-3 łyżki)
- pieprz, sól, odrobina cukru lub ksylitolu
- makaron
- blender
- i 2 garnki oraz durszlak* (jeśli się potrzebuje makaronu)
- oraz łyżkę
i tak:
1. Makaron gotujemy i odcedzamy wykorzystując wodę z niego do wykonania bulionu (bo wodę trzeba szanować, a w wodzie z makaronu mamy tylko rzeczy zjadalne i smak, który pojawi się w zupie, no to po co marnować?)
4. W garnku od makaronu (oskrobanym z przywartych do dna resztek) na oliwie ze słoiczka z suszonymi pomidorami podsmażamy posiekaną cebulę (obojętne jak ją posiekamy bo i tak będzie zblendowana), wrzucamy też suszone pomidory ze słoika. Ilość oliwy zależnie od cebuli, ja zwykle daję jakieś 4 łyżki na dużą cebulę.
Ja podsmażam cebulę na brązowawo, bo lubię ten lekko przepalony już smak.
6. Blendujemy(u mnie wychodzi zwykle gęste że ohohoho), dorzucamy czosnek i suszone zioła (jeśli nie użyjemy zielonych), śmietanę - czekamy aż zabulga parę razy
7. Wrzucamy świeże zioła (lub mrożone, ale zielone)
8. Z makaronem jemy uch!
Zdjęcie nie jest zachęcającym pokazem potrawy, bo trzasnęłam je kiedy już zupa się kończyła, wołając aaaa poczekajta poczekajta, ale coś tam widać w kolorze.
Być może w ramach odruchu ratunkowego, a może po prostu dlatego, że darzę Umberto Eco miłością niezmienną, bezwzględną i bezwstydną, polecam na dzień dzisiejszy, deszczowy u nas i stosownie wietrzny, Sześć przechadzek po lesie fikcji w przekładzie Jerzego Jarniewicza. Jest to 6 esejów, wykładów właściwie, w których Eco, ze swoją naturalną swadą i poczuciem humoru, rozbiera na śrubki i kółka zębate maszynę literatury. I jak to u niego, nie da się nudzić nawet w warsztacie.
Ten stan, kiedy szukasz tytułu przez długo czas, i nigdzie nie znajdujesz, ani na allegro, ani w antykwariatach, ani w sieci, i wtedy ktoś, dajmy na to Konrad Góra podrzuca link do antykwariatu nawet nie tobie, tylko z jakimś pytaniem do całego ludu znajomych, a ty w ten link klikasz, bo co prawda przyrzekłaś sobie nie kupić żadnej książki już przynajmniej do końca lutego, ale klikasz, żeby sobie zajrzeć co tam w swym tezaurusie ten Tezeusz ma, i tak sobie mimochodem wpisujesz nazwisko autora, i zupełnym mimochodem okazuje się, że poszukiwanego przez ciebie wcholerę czasu tytułu jest sztuk chyba zetrzy, to ten stan, moi drodzy, nazywa się piątek
tak było,
*
a tak jest
Nie znalazłam jeszcze książki Toma Robbinsa, która by mnie znudziła. Wszystkie, które posiadłam (na stałe lub jako przelotnych kochanków) są absolutnie przepiękne, zachwycające i odleciane. To tyle, więcej powiedzieć się nie da. Nie przeze mnie w każdym razie.
*
Ale za to mam słowo krytyczne do Baśni o wężowym sercu albo słowa wtórego o Jakóbie Szeli* Radka Raka, która to książka najpierw mnie oczarowała, ale autor skopał ją według mnie jedną sprawą. Chęć bycia interlekturowym zamiast podbić walory opowieści, podkopuje je, a później skacze po ich grobach, bo nawiązania są tak nietrafione i tak usilnie próbują włączyć w splot narracji te, które są z innej uczynione przędzy, że wychodzi z tego cerowana skarpeta, a ta ma jeszcze swój urok, natomiast w lekturze nie.
* dwie zagwozdki mam zawsze - 1 - czy dobrze odmieniam takie długie tytuły i 2 - jeśli wszystkie litery w tytule książki są drukowanymi wersalikami, to nigdy nie wiem, gdzie dać wielką, jeśli zamierzam użyć minuskuły
*
No i niezastąpiony Umberto Eco, tym razem Sześć przechadzek po lesie fikcji w przekładzie Jerzego Jarniewicza. Stadko esejów dotyczących mechanizmu pisania, czyli coś, co tygryski czują. A ponieważ Eco to jest (mówimy o nim w czasie teraźniejszym, bo choć gryzie glebę, a robaki gryzą jego, my nadal gryziemy jego ducha i umysł i tu akurat (...no właśnie co, materia, energia, fluid?...) zmienia swoją postać bezustannie, napędza, nawraca, stanowi perpetuum mobile. Chcielibyście poczytać o czytaniu, a może popiszczeć o pisaniu? To u Eco właśnie jest portal
(przy okazji jeszcze weźnijcie Borgesa wykłady, ale to już pisałam wszak, Eco też go wspomina w swoich przechadzkach, czyli jest dobry trop)