Rzecz, która wprawia mnie w konfuzję i niepokoi- malowanie twarzy na imprezach z udziałem dziecków.
Nie to, że nie lubię malowania twarzy - Polinezja, Nowa Zelandia, Kabuki, Pantomima, XIV-wieczna Francja, XXI-wieczny make-up, to wszystko barzo pięknie i mi zupełnie nie wadzi, wręcz naprzeciwnie. Dreszczy mnie tylko to, że na dziecięcych imprezach bytują indywidua, których wyczynem artystycznym jest namalowanie trzech pasków i motylka, który podejrzanie "przypomina widoook znajooomy teeen".
Drodzy ludzice, jeśli ktokolwiek z Was, czyta ten post, zaklinam - nie pozwólcie zmalować swoim pociechom paskudztwa na twarzy (odpłatnie w dodatku). Niechaj lepiej dziecki pójdą w błoto i namalują się same. albo dejcie im swe śminki, efekt przynajmniej będzie autorski, a i zupełnie darmo (w przypadku błota) a śminkę się odżałuje.
*
aha, mam krzesło. nareszcie mamcia przestanie wskazywać mnie palcem, jako tę, co nie ma krzesła
o
bo jest czas na krzesło i jest takie krzesło, na które patrzysz i wiesz, że choć mniej wygodne niż obdarte paskudztwo bytujące od lat w domostwie twym, to ono może być.
dziś u nas nawrót. i dobrze, bo lubię
obecnie myjemy się węglem, którego górniczy trud łagodzimy białym przedstawicielem parzystokopytnych w płynie
i naprawdę istnieje spisek krasnali ogrodowych. zatem polityka dotarła nawet tu, na moje zadupie niestety