zmyśliło mi się inspirowane
reteskowym Białymstokiem, ale ponieważ blob dębieje od nieuzyteczności, a później ciężko go pokroić (na plasterki! na plasterki!), to sobie łajdacko dorzucę tę myślkę, myślałkę, myśliwkę na swoją stronę. otóż rzecz dotyczy rujnowania się świata, który jak wiemy służy Niezmordowanej Pani Entropii, choć, jak dziś wystawiłam Janurzowi, również Nieugiętej Pani Logice o nieco pokręconych ścieżkach. w każdym razie entropia jest; na przykład w pralkach i skarpety dopary, jak wiemy doskonale, nigdy stamtąd nie wracają. jest też na półce z książkami, a także za nią i pod nią i jest też w torebce każdej prawdziwej damy.
część rozpadających się rzeczy (jak moja doniczka i czajniczek z dzióbkiem) da się uratować, części nie i na nic sarkanie, że się nie dba o architekturę, o perły przeszłości, wspaniałości wieków, bo najzwyczajniej w świecie nie da się wstrzymać kruszenia świata, a byłoby to może i nawet szkodliwe, gdyż zmuszeni bylibyśmy spiętrzać warstwy i zacząć żyć w srodze już rozrzedzonym powietrzu (choć mieszkańcom Bogoty, czy La Paz jakoś mocno to nie wadzi chyba, nie wiem dokładnie, bo nie spotkałam nigdy żadnego Bogocianina ani La Pazianina).
oczywiście straszny żal piękna odchodzącego, czasem ściska mnie za gardło, a czasem po prostu płaczę za nim. ale przyglądam się jak upadają rzeczy i myślę sobie, że ten stareńki świat jest cudowny, nawet kiedy się rozsypuje. jego domy pięknie
grzybieją i nawet kiedy ich żal, umierają po staroświecku, ze staroświecką elegancją lub po prostu z czułością.
a Terry Pratchett nie żyje. PIP
:(