Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niemcy. Pokaż wszystkie posty

Konstanz po sezonie


Wyspa Mainau - terapeutycznie


Rany, co to był za dzień. O wiele za dużo na głowie, o wiele za długo w drodze. Zadania pietrzą się, plany i marzenia próbują się przebić i zostać wysłuchane/wprowadzone w życie, a ja nie nadążam...

Dlatego, rzuciłam wszystko w cholerę! A przynajmniej dzisiaj wieczorem. I zabrałam się za kwiatki. Kwiatki oczywiście z mojej ukochanej bodeńskiej Wyspy Mainau, którą reklamuję na każdym kroku jak tylko mogę (może jakiś kontrakt?). 

Kwiatuszki jeszcze ciepłe, bo uchwycone kilka dni temu (no dobra, zaczynają stygnąć), w czerwcowy wieczór, przed zachodem słońca. I chociaż na Mainau zazwyczaj aż roi się od turystów, to w środku tygodnia, półtorej-dwie godzinki przed zamknięciem byłam tylko ja... i lisek, który wyskoczył mi pod same nogi. Ok, spotkałam jeszcze dwie inne osoby, ale po co je wspominać? Zostańmy lepiej przy historii: ja i lisek. (A no tak, jeszcze muszki, które zobaczycie na ostatnim zdjęciu, ale kogo obchodzą muszki?)

Żeby uchwycić kwiateluszki biegłam za słońcem, kładłam się w piach i robiłam różne inne śmieszne rzeczy. Rany, jak to odpręża. Polecam każdemu! 

Tak naprawdę do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy wyruszyć na Mainau. Pogoda była mała obiecująca, zmęczona byłam jak koń po westernie, ale... opłaciło się. Bo wyszło słonko i nagrodziło mnie pięknym światłem. I chociaż pewne części wyspy (np. pole lawendy) były już w cieniu, udało mi się złapać kilka kadrów. 


Wiosna na Wyspie Mainau


Z nadejściem wiosny myśl o dalekich krajach i kulturach ulatnia się z mojej głowy. I nawet to, że koleżanka z pracy właśnie siedzi w samolocie do Meksyku, nie psuje mojego dobrego humoru. Bo... mamy wiosnę! I to wiosnę nad Bodeńskim! 

A w piątkową, księżycową noc...


...życzę wam pięknych, spokojnych snów. A jak byliście naprawdę grzeczni, to może nawet wam się Bodeńskie przyśni?


Zima nad Bodeńskim


Dobrze mieć przyjaciół. Jeszcze lepiej mieć przyjaciół, którzy dzielą naszą pasję. A jeśli własne kochanie leży w łóżku, własnoręcznie zarażone grypą, można oddać się swoim pasjom ;)

I chociaż pogoda nas nie rozpieściła, widoki były inne niż zamierzone, to piękne światło po zachodzie słońca wynagrodziło nam wszystko. 

Zapraszam do obejrzenia fotorelacji z wczorajszego dnia nad Bodeńskim (miejscówki: okolice naszego ulubionego miejsca na ognisko w Liggeringen i zachód słońca na plaży w Allensbach). Dzisiaj spróbowaliśmy powtórzyć wypad, ale mocno sypiący śnieg, wiatr i wszechobecna szarość wygoniły nas z plaży. (Moje próby z długim naświetleniem wspieranym filtrem nie do końca się udały, ale nie rzucam rękawicy i mam nadzieję, że już niedługo będę miała Wam co pokazać) Zostały nam burgery, cydr i teoretyzowanie o fotografii. Też dobrze.


A już w sobotę 12 godzin w Amsterdamie. Stay tuned!















Jezioro Bodeńskie


Szwajcaria to kraina jezior. Prawie każde większe miasto ma swoje. Zurych Jezioro Zuryskie, Lucerna Jezioro Czterech Kantonów (które czeka w kolejce na występ na blogu!), Lozanna i Genewa Jezioro Genewskie, Neuchâtel jezioro o tej samej nazwie, Locarno boskie Lago Maggiore. I tylko stolica kraju stała przy przydzielaniu na końcu kolejki i załapała się przez to na mini-rzeczkę. Pewnie dlatego w świadomości większości to Zurych jest centrum wszechświata świata kraju. A na północ od pępka świata leży jeszcze jedna metropola - Kreuzlingen. Metropola wyjątkowa, bo leżąca nad najpiękniejszym jeziorem świata.

Mowa oczywiście o Jeziorze Bodeńskim, widok którego osładza mi wczesne poranki i późne wieczory. Jeziorze, które o każdej porze dnia i roku wygląda inaczej. I które tak naprawdę jeszcze niezbyt często gościło na moich zdjęciach. Dlaczego? Może dlatego, że skok do krystalicznej wody, przeprawa promem czy piknik nad brzegiem należą do mojej codzienności. I chociaż codzienność też się docenia, to jakoś nie myśli się o jej pokazywaniu. Czyż nie?

Jednak, olśniło mnie. I są. Foty. I będą dalsze, zobaczycie!

A co do samych zdjęć, zrobione zostały w niedzielę z pokładu promu kursującego z zawrotną prędkością 17 km/h pomiędzy Romanshorn (rzut beretem od metropoli Kreuzlingen) i niemieckim Friedrichshafen, które też niedługo wystąpi na blogu. Zobaczycie na nich Säntis oraz inne góry, trochę lądu i wszystkie odcienie błękitu. Lubię te zdjęcia i mam nadzieję, że Wy też je polubicie. 

Fotografia to właściwie nic innego jak gra światła i cienia. A gra światła i cienia z niebieską taflą wody to moja ulubiona gra ;) I chociaż miałam pisać i pisać, i pisać, i pisać... Zlituję się dzisiaj i skończę szybciej niż planowałam. Za to następny wpis - ohoho, jeszcze będziecie krzyczeć, żebym skończyła!

Miłego oglądania!

















Stuttgart vs. Esslingen - jarmark roku?


Grom, błyskawica! Stań się, stało. Matka dziewica, Bóg ciało. - Adam Mickiewicz



Kochani, mam nadzieję, że wasze Święta mijają w spokojnej, rodzinnej atmosferze, że Mikołaj/Gwiazdor/Christkind nie okazał się być skąpcem i że żadna ość nie zepsuła wam radości z wigilijnego karpia. My Wigilię przeżyliśmy, Philipp zakochał się w rybie po grecku, znowu pokręcił nosem na barszcz i standardowo obżarł sałatką oraz pierogami z kapustą i grzybami. Teraz w piekarniku siedzi świąteczna gęś (mamy dopiero 20:30, więc zdążymy na kolację), a ja zabieram się za relację z ostatniego weekendu - wizyty w Stuttgarcie i Esslingen. Mam ogromną nadzieję, że jutro po przebudzeniu nie polecicie do lodówki (no ile można jeść?), tylko usiądziecie do komputera, aby przeczytać moją relację ;)

Stuttgart odwiedziliśmy na zaproszenie (wygrane!) niemieckiego ministerstwa turystyki, które chce promować niemieckie miasta w Szwajcarii. Stuttgart nie zachwycił nas w pierwszej chwili. Centrum miasta wygląda raczej smutno i betonowo (85% miasta zostało zmiszczone w trakcie 2 wojny światowej), dlatego pod wzgledem architektury (ale też położenia) nie może się równać z Konstanz, które w trakcie wojny nie poniosło żadnych szkód ze względu na bezpośrednie położenie obok Szwajcarii. Dopiero autobusowa wycieczka po dalszych dzielnicach miasta ukazała jego dobre strony i interesujące dzielnice. Na szczęście ;) Jeśli chodzi o kulinaria, w Stuttgarcie króluje szwabska kuchnia, czyli Maultaschen (coś jak nasze pierogi) podawane z sałatką ziemniaczaną, Zwiebelrostbraten (pieczeń wołowa z pysznym sosem i prażoną cebulą), Käsespätzle (kluchy z serem ;)) oraz soczewica z kiełbaską i kluchami. Czyli jednym słowem kuchnia drwala, pyszna i sycąca. Aaaale nie o jedzeniu ja chciałam. Stuttgart zaczarował mnie jarmarkiem bożonarodzeniowym. Gdybym dostała grosika za każde usłyszane: "eee, ten w Stuttgarcie jest do dupy" mogłabym sobie już fajne nauszniki kupić. Naprawdę nie wiem, o co chodzi, chyba działa jakieś lobby, które głównym zadaniem jest obrzydzenie wszystkim wkoło stuttgardzkiego jarmarku. A on jest czarujący! Każda budka jest bogato zdobiona, a dachy opowiadają własne historie. Jest Święty Mikołaj, są jego pomocnicy, znajdą się również renifery i oczywiście setki światełek. Sprzedawane są tradycyjne rudawskie wyroby (Erzgebirge - w Saksonii) oraz lokalne, wspomniane już wyżej potrawy. Szwabi, w przeciwnieństwie do badeńczyków, raczących się gorącym winem z  migdałowym Amaretto, do swojego grzańca dodają jabłkowego Calvadosa. Na każdym kroku spotykałam też osobników z kuflem piwa, czego nie uświadczyłam jeszcze ani nigdzie w Szwajcarii, ani nad Bodeńskich. Wychodziłoby na to, że w Szwabach płynie gorąca krew i chyba to się sprawdza. Nie mają w sobie nic a nic z takiej pewnej książętowatości badeńczyków, są niesamowicie otwarci i przyjaźni. Tylko po niemiecku nie umiejo ;)
Aaaale, miało być o jarmarku. Polubiłam go od pierwszej chwili! Z jego karuzelami, hałaśliwą ciufcią, lodowiskiem, które tworzy niesamowity klimat. Z chętnymi do pomocy ludźmi i zabawnymi dekoracjami. Nie ma strasznych tłumów, ale jest głośno, radośnie, pachnie pierniczkami (dla zmylenia chyba zwanymi Magenbrot - chleb żołądkowy ;)) i drażni nozdrza grzanym winem. 

A Esslingen? Chyba padł ofiarą z jednej strony mojego poimprezowego zmęczenia, z drugiej strony zbyt wielkich oczekiwań. Bo jeśli na każdym kroku słyszymy: "Musicie koniecznie do Esslingen", to ignorujemy to, że moje stopy grożą odpadnięciem i lecimy na złamanie karku, żeby też móc się zachwycić. A tam... No jarmark. Bożonarodzeniowy i większy, średniowieczny. Tłumy, tłumy, tłumy. Piękna architektura, ale architekturę mamy przecież w Konstanz...I nawet aparat się obraził i nie chciał robić udanych zdjęć (no dobra, w ten weekend wróciłam do starego obiektywu, bo "lekki" i teraz żałuję, nigdy więcej!). Najpiękniejszym momentem dnia był ten, w którym padłam na hotelowe łóżko i mogłam zabrać się za rozmasowywanie obolałych stóp (P. się tu do niczego nie przydał) i późniejsza wizyta w saunie, a raczej saunach. Cudnie!
Tak sobie myślę, że może i dobrze się stało. W końcu cały świat kocha jarmark w Esslingen, a ja kocham ten w Stuttgarcie. Inaczej może byłoby mu smutno? 

Zapraszam do obejrzenia zdjęć!

STUTTGART


Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Jarmark Bożonarodzieniowy w Stuttgarcie

Widok na Stuttgart

Widok na Stuttgart

Widok na Stuttgart

ESSLINGEN


Jarmark Bożonarodzeniowy w Esslingen

Jarmark Bożonarodzeniowy w Esslingen

Jarmark Bożonarodzeniowy w Esslingen

Jarmark Bożonarodzeniowy w Esslingen

Jarmark Bożonarodzeniowy w Esslingen

Arcotel Camino
Nasz hotel