Zimowy Gdańsk i plaża w Brzeźnie. Po sezonie.
Opuszczone wesołe miasteczka. Pokryte mchem cmentarze pamiętające dawne, dawne czasy. W połowie zrujnowane campingi z tekturą w barakowych oknach. Małe, zabite dechami miejscowości gdzieś na końcu świata... i atrakcje turystyczne po sezonie to moja miłość!
Polskie morze w środku lata nie zachwyca. Jasne, da rade znaleźć odosobnione, wolne od tłumów miejsce, ale letni Bałtyk to przede wszystkim setki (a raczej tysiące) łopoczących na wietrze parawanów, wrzeszczących dzieciaków korzystających z uroków niezliczonych zjeżdżalni i pływających bananów. I wiele, wiele atrakcji mających swój specyficzny smaczek.
Za to zimą wakacjowiczów brak. Brak sprzedawców gorącej kukurydzy. Brak sprzedawców lodów na patyku. Bary w większości zamknięte na cztery spusty i na plaży prędzej spotkamy mewę albinosa niż pana z bananem. Spokój, spokój bez końca. I tylko wiatr duje, jakby jutra nie było. I mróz szczypie w nos. Oraz w uda, które dziwnym trafem zamarzają najszybciej.
Ale, przed morzem był jeszcze Gdańsk. Trochę nordycki z wyglądu, trochę hanzeatycki z rodowodu, trochę niemiecki z akcentu i taki bardzo nasz. Pusty i cichy w poświąteczną sobotę o 9 rano. Zimny od mrozu, ale rozgrzewający serca. Piękny. Nasza trasa była standardowa i niezbyt długa. Odpuściliśmy sobie Góre Gradowa, z ktorej rozpościera się widok na wschodnia częśc miasta (centrum czyli), bo Philipp przysięgał na wszystkie świętosci, że już tam kiedyś byliśmy. Latem. Niech mu bedzie, tylko sama nie wiem, co bardziej zadziałało: jego dar przekonywania czy 7-stopniowy mróz?
Nasz spacer rozpoczęliśmy na Targu Węglowym. Prezentował się pięknie w porannym słoncu, a puste budki będace pozostałością po jarmarku bożonarodzeniowym przypominały nam, jak świetnie bawiliśmy się tamże. Z Targu Węglowego udalismy się na ulicę Długą, równie pustą o tej porze jak reszta miasta.
Oprócz przeglądania się w sklepowych witrynach oferujących typowe turystyczne pamiątki (magnesiki, proporczyki, kartki i kubki) czy wyroby z bursztynu, zwiedziliśmy dwa gdańskie muzea usytuowane przy tej ulicy. Pierwsze z nich, Dom Uphagena, pokazuje życie gdańskiego mieszczaństwa w drugiej połowie XVIII wieku. Wystrój jest autentyczny i prawie pierwotny, gdyż Uphagen testamentalnie zabronił zmiany wyglądu wnętrz kamienicy po jego śmierci. Ponadto w czasie wojny zdemontowano i schowano większość eksponatów, które dzięki temu przetrwały do dzisiaj.
Kolejnym odwiedzonym muzeum był dawny Ratusz Miejski. Jeśli pytacie się czy warto? Warto!
Oba muzea odwiedziliśmy w trójkę z tzw. biletem rodzinnym (2 osoby dorosłe + 2 dzieci/studentów), każdy z nich kosztował 20 zł. Wiem jednak, że są bilety zbiorcze, oferujące wstęp do 4 gdańskich muzeów w korzystnej cenie.
Spacer zakończyliśmy idąc wzdłuż Motławy. Przywitaliśmy się z Żurawiem, podejrzeliśmy panów z wędkami i rzuciliśmy dziarskie ahoj w stronę licznych statków. Wizyta w Gdańsku musi być połączona z wizytą nad Motławą. Po prostu musi!
Jako, że w planie mieliśmy jeszcze plażowanie i szopping (nie dało rady się wymigać, młodsza siostra zdecydowała), zrezygnowaliśmy z odwiedzin kolejnych muzeów i atrakcji. Porzuciliśmy również pierwotny plan wycieczki w stronę gdyńskich Klifów Orłowskich i zdecydowaliśmy się na bliższe gdańskie Brzeźno. Zazdroszczę Gdańszczanom Brzeźna. Chciałabym móc wsiąść w tramwaj czy autobus i po kilkunastu minutach wylądować nad morzem. Żyję w przekonaniu, że im bliżej do akwenów wodnych, tym wyższa jakość życia. Chyba moim żywiołem jest woda.
W Brzeźnie było... pięknie! Mróz nadal szczypał w nos i uda, a ja zaliczyłam spektakularną glebę na lodzie pokrywającym piasek w miejscu, w którym morze spotykało się z plażą, ale było pięknie. Nieliczni spacerowicze w żadnym razie nie przypominali letników z obłedem w oczach biegających za sprzedawcą gorącej kukurydzy i piwa z sokiem. Nie wrzeszczeli, nie śmiali się w głos, nie wydawali żadnych innych wkurzających dźwięków. Dzieci nie przypominały małych szatanów spuszczonych ze smyczy, a psy bestii z wścieklizną. Normalnie, inny świat.
Krzyczały tylko mewy, których były tam ogromne ilości. Ale one mają prawo. To ich morze.
Targ Weglowy
Dom Uphagena
Wszechobecne sklepy z wyrobami z bursztynu
Ratusz Głównego Miasta
Ulica Długa
Rybackie Pobrzeże, część Targu Rybnego
Ulica Mariacka |