Autostopowy wspominek
Chciałam dziś
może nie o miejscu, ale o sposobie podróży. Niedawno zdałam sobie sprawę, że będąc
niemal przez miesiąc w Laosie (w podróży!) wydałam na życie mniej niż wydaję w Polsce. Jeździłam z miejsca na miejsce,
smakowałam, próbowałam, tańczyłam, plotłam koszyki i wymieniałam uśmiechy z
miejscową ludnością. Wszystko to poniżej 1000zł w miesiąc. Jak to możliwe? Dużą
zasługę miał w tym autostop. Bezpieczny, dość wolny, ale pełen przygód. O nim
właśnie w kilku słowach chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć. Może dorzucicie też
jakieś swoje wspomnienia?
Zanim przejdę do
opowieści, chciałam powiedzieć, że Laos ma jedną drogę główną (highway wygląda,
jak polskie drogi nie wiem nawet, której kategorii). Jest kręta, ma pełno wyrw,
nie wszędzie asfalt. Często jedzie się po piachu. Przy granicy zachodniej jest
już „normalnie” z asfaltem, ale to nie tam czekają najciekawsze miejsca…
Laotański Autostop = Cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość.
Zdarza się
złapać ekskluzywnego pickupa już po 5 minutach. Zdarza się zamiast oczekiwania
spędzić godzinę z laotańską rodziną, gdzie gospodyni wsadza kurze palec w du… i
gotuje z niej rosół, a później z radością karmi swoich gości zupą, liścmi,
bambusem i rybami. Zdarza się też w Walentynki przestać dwie godziny, zmienić
miejsce i czekać jeszcze kolejną z myślą: „Ciekawe skąd odjeżdża autobus? Czy w
ogóle jakiś dziś stąd odjeżdża?” Zdarza się też, że ludzie zatrzymują się tylko
z ciekawości. Wcale nie chcą Cię zabrać, ale postoją i popatrzą.
Nikt nikogo nie rozumie, ale nie szkodzi – Jedziemy!
W Laosie, moim
zdaniem, podstawą jest zapisanie na kartce nie celu podróży, ale miasteczek po
drodze. Laotańczycy, co może dziwić w dzisiejszym świecie z telewizją, nie do
końca rozumieją ideę autostopu. Niby rozumieją, gdzie chcesz jechać a
regularnie lądujesz na dworcu, czasm w przeciwnym kierunku niż potrzeba. Zatrzymujące
się prywatne samochody magicznie zamieniają się w taksówki i chcą opłat. Czasem
wydaje się, że się porozumieliśmy w sprawie „No money! No taxi!”, a przy
wysiadaniu kierowca robi dziką awanturę, bo nie chcesz mu zapłacić. Co gorsza
może się to zdarzyć w opuszczonej maleńkiej wiosce, na końcu świata, gdzie odgania
samochody, które zatrzymujesz.
Wracając do
spisu miast – warto mieć na kartce ich listę zapisaną laotańskim alfabetem, dla
tych którzy czytać umieją oraz fonetycznie, żeby czytać tym, którzy udają, że
czytać umieją. Dlaczego jest to tak ważne? Nie raz okazało się, że ktoś 300
kilometrów nas nie zawiezie, ale jedzie osiemdziesiąt w tym samym kierunku i
nie wiedział, że to też jest OK.
A dokąd da się dotrzeć autostopem w Laosie?
Były samochody
małe i duże, był piach we włosach i na twarzach - wtedy też zrozumiałam, że maseczka jest
zbawieniem – burka byłaby nie gorszym rozwiązaniem…
Tak sobie
pomyślałam, że środków transportu mieliśmy wiele.Jednak kilka zasługuje na specjalne
uznanie.
Pierwszy autostop do Luang Prabang – niebieska mini – ciężarówka z
kratą. Miejsca stojące, wiatr we włosach szybko zamienił się w chustę na głowie... Kompletny brak porozumienia i radość, iż mimo to
jedziemy…jakieś 10 kilometrów…
Droga do NongKhiaw – było już
późno, długo czekaliśmy i wzięliśmy pod uwagę, że tego dnia do miasteczka, od
którego dzieliło nas jakieś 25km nie uda się już dotrzeć, na spacer z plecakami
nie mieliśmy już siły. Wtedy pojawił się jeden z najciekawszych transportów,
jakie mieliśmy. Stary, niemal uderzający zawieszeniem o ziemię samochód z całą
rodziną w środku. Przeprowadzali się. Jechaliśmy na workach z ryżem. Obok nas
stała szafa wypełniona ubraniami i zdjęciami.
Ciężarówka w górach – droga
jeszcze nie istnieje, dopiero ją budują.. Ciężarówka z piachem ulżyła nam w
wędrówce po górach, kiedy to z resztkami pieniędzy chcieliśmy wrócić „do
cywilizacji”. Po drodze koparka torowała nam drogę.
Ciężarówka śmierdząca rybami –
też zabrała nas, kiedy już traciliśmy nadzieję. Z paki przenieśliśmy się do
środka. Bałam się, że już nigdy nie przestanę śmierdzieć rybami. Na szczycie
góry dopadł nas grad, taki, że kierowca zatrzymał się i kręcił filmik na
komórce. A później minęliśmy tęczę – nie zdążyłam zrobić zdjęcia – wycofał, pod
górę, na krętej drodze. Szacunek.
Przygody,
widoki, oszczędność i niezapomniani ludzie. Dla tego wszystkiego warto spędzić
godziny czekając na okazję, warto przenosić się z miejsca na miejsce, warto
prosić o pomoc w pisaniu i warto spróbować spędzić wakacje inaczej, prawda?
A Wy? Macie
jakieś swoje autostopowe wspomnienia?
Sabina Piłat
Kasia: mam nadzieję, że tekst Sabiny podobał się Wam tak jak mi! Jeśli chcecie poczytać więcej o jej smakowaniu Azji i nie tylko, zajrzyjcie koniecznie na jej bloga: http://saabway.blogspot.ch/. Jeśli chcecie być na bieżaco, polubcie fb Sabiny: https://www.facebook.com/pages/Im-on-my-way/248956641887513.
Sabina Piłat
Kasia: mam nadzieję, że tekst Sabiny podobał się Wam tak jak mi! Jeśli chcecie poczytać więcej o jej smakowaniu Azji i nie tylko, zajrzyjcie koniecznie na jej bloga: http://saabway.blogspot.ch/. Jeśli chcecie być na bieżaco, polubcie fb Sabiny: https://www.facebook.com/pages/Im-on-my-way/248956641887513.