Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anglia. Pokaż wszystkie posty

Mitologizacja atrakcji turystycznych



Najpiękniejsza podróż, którą do tej pory odbyłam? Zdecydowanie Zanzibar. Prysznic pod gołym niebem, hamaki, idealny klimat, egzotyczne owoce na śniadanie i bardzo mocne pływy, umożliwiające zależnie od pory dnia snorkowanie lub spacery daleko w morze. To na południu. Plaże jak z obrazka, mocne wiatry, surfing i wieczorne imprezy - to wschód.

The Rock, Zanzibar, Tanzania - udostępnione przez Agnieszkę Bauza

Jak tam trafiłam? Można by powiedzieć, że przez przypadek, bo o Zanzibarze nie wiedziałam wtedy jeszcze zbyt wiele. Wiedziałam za to, że symbolem wyspy jest… restauracja. Śmieszne? Śmieszne! I chociaż restauracja podczas przypływu jest dostępna tylko łódką, i chociaż stoi na skałce w morzu, to jednak jest i pozostanie tylko restauracją.

The Rock, Zanzibar, Tanzania - udostępnione przez Agnieszkę Bauza
Nawet ją odwiedziłam, jasne. Zrobiłam kilka zdjęć, które zniknęły gdzieś w niebycie razem z kartą, na której były. Czy ta restauracja, znana pod nazwą The Rock, wpłynęła w jakikolwiek sposób na mój odbiór tej wyspy? A może sprawiła, że z tęsknotą myślę o kolejnej wyprawie do raju? Zdecydowanie nie. Czy jednak w ogóle wybrałabym się na Zanzibar, gdyby nie The Rock? Nie wiem. Wiem, że te wyfotoszopowane sweet focie z restauracją na skałce siedziały gdzieś z tyłu mojej głowy i domagały się zweryfikowania ich w rzeczywistości. Bo w końcu szukałam raju.

The Rock, Zanzibar, Tanzania - udostępnione przez Agnieszkę Bauza
Nie chciałam jeździć, zwiedzać jak szalona, przeżywać setek przygód, chciałam rajskich plaż, słońca i spokoju, którego nie dałyby mi betonowe hotele gdzieś w Meksyku. I wtedy zaczęłam szukać informacji. O wyspie, jej mieszkańcach, infrastrukturze. Zaczęłam szukać domków na plaży i biletów lotniczych. 
Wszystko to przez jedną cholerną restaurację gdzieś na końcu świata, do której w ostateczności nawet nie weszłam, bo w ogóle nie czułam takiej potrzeby. 

Durdle Door, Dorset, Anglia - alternatywa dla Azure Window

Zawalenie się Azure Window na Malcie spowodowało wysyp zdjęć na mojej facebookowej tablicy. Profesjonalni i amatorscy fotografowie prześcigali się we wspominkach, ile razy widzieli, ile razy sfotografowali. Blogerzy płakali, gazety stwierdziły: Malta straciła swoją największą atrakcję. Serio? Czyli obojętny jest śródziemnomorski klimat, piękna architektura, mili ludzie i pyszne jedzenie? Natura zmieniła ukształtowanie terenu (nic nowego, prawda?), obaliła skałę, która miała nietypowy kształt, płaczmy więc? Przestańmy odwiedzać Maltę?

Durdle Door, Dorset, Anglia - - alternatywa dla Azure Window

Szaleńcy, pomyślałam w pierwszej chwili. W drugiej przyszedł mi na myśl mój zanzibarski The Rock. Może po prostu tak już jest, że w natłoku informacji potrzebujemy symboli i skrótów? Malta - Azure Window, Zanzibar - The Rock, Paryż - wieża Eiffla, Londyn - Big Ben? Chowamy miejsca do szufladek oznaczonych symbolami, żeby w każdej chwili móc do nich zajrzeć. Jednak dlaczego nie zostaniemy przy tym? Czy potrzebne nam magnesiki z Big Benem i zdjęcia Azure Windows, które wyciągniemy przy każdej okazji, by pokazać - byłem tam? Czy naprawdę ma sens sprowadzanie całego kraju do jednego, jedynego symbolu? Skały? Budynku? Rzeźby?

Durdle Door, Dorset, Anglia - alternatywa dla Azure Window

I czy naprawdę musimy wejść na wieże Eiffla odwiedzając Paryż albo przejechać się London Eye w Londynie? Bo należy?

Londyn, Anglia







Tyle pytań, odpowiedzi zostawiam Tobie, drogi Czytelniku ;)


Oda do siostry. Którą zgubiłam.




Dokładnie 22 lata temu, na krótko przed Bożym Narodzeniem, rodzice postawili mi TO pytanie: Co byś wolała? Braciszka czy siostrzyczkę?

Jednodniowa wycieczka za Londyn



Do którego momentu możemy mówić o wycieczce „za Londyn”?  Trudno powiedzieć, czy jest to pięćdziesiąt kilometrów, a może sto? Na potrzeby tego postu stworzyłam własną teorie: jeśli dojazdy i rozrywki na miejscu nie trwają dłużej niż jeden dzień, możemy spokojnie powiedzieć, że jest to wypad „za miasto”. Chociaż, jak tak teraz myślę… na biwak tez jeździmy „za miasto”. No nic zignorujcie ten quasi-naukowy wstęp. To kompletne bzdury ;)


Z jednej strony 2,5-godzinna jazda samochodem (zwłaszcza, jeśli ten samochód trzeba najpierw wypożyczyć) to nie pikuś, z drugiej daje wam możliwość poznania Anglii autentycznej, trochę dzikiej i niesamowicie pięknej.  Część tej wyprawy zobaczyliście już w dwóch poprzednich postach: o krytej strzechą wiosce z jednym z najstarszych pubów w Dorset – West Lulworth oraz pięknym jurajskim wybrzeżu, które leży zaraz obok,  z jego słynnymi „drzwiami” Durdle Door.

Zajrzyjcie:







Dzisiaj zaproszę Was w trzy inne miejsca, wszystkie odwiedzone tego samego dnia. Relacja będzie wierna, choć mocno poplątana, dlatego na samym końcu wpisu zobaczycie jak najlepiej zaplanować taka wycieczkę i co gdzie znajdziecie.
Pomiędzy Londynem a hrabstwem Dorset, w Parku Narodowym New Forest natraficie na dzikie kuce. Ogromne przestrzenie, pokryte lawendą, są idealnym miejscem dla 3000 kucyków. Dla nas to idealna okazja by podziwiać naturę i te piękne zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Internet mówi, że powinniśmy uważać, bo kucyki (najwyższe maja 148 centymetrów wzrostu) mogą być agresywne i niebezpieczne, jednak nie sądzę, że coś może się wydarzyć, jeśli nie będziemy ich prowokować. Ważne – koników nie można karmić, grozi za to wysoka kara.
Mnie najbardziej nurtowało pytanie, czy te kuce naprawdę są dzikie? I tu znowu warto zaciągnąć opinii Internetu. Koniki bowiem mają własną stronę, na której znajdziecie odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania.  I tak, koniki są dzikie, bo żyją dziko. Jednak są one pod opieką medyczną, mają również „właścicieli”, ale w ostateczności robią, co chcą od rana do nocy. Też bym tak chciała ;)





Kolejnym punktem programu były opisane w poprzednich wpisach West Lulworth oraz jurajskie wybrzeże przy Durdle Door. Jadąc dalej na wschód, dojechałyśmy do Poole.  Co można powiedzieć o Poole? A ze jest bardzo posh! I baaaardzo expensive. Mierzeja zwana Sandbanks to podobno czwarte miejsce na świecie pod względem wysokości cen ziemi. Imponujące, nieprawdaż?
A co my robiłyśmy w Poole? Właściwie chciałyśmy pozbierać mule na kolacje w płytkich wodach naturalnego portu (znowu coś, co występuje raczej rzadko), ale przeszkodził nam głód. Miałyśmy smaka na fish&chips i gofry, a Poole jakby wymarło. Chociaż to czerwcowa sobota, budki i knajpki pozamykane były na głucho. W międzyczasie zaczęło się ściemniać, a my gnane głodem wybrałyśmy się do Bournemouth. 







Bournemouth wyglądało na typowy kurort z klimatem, niestety na zwiedzanie miasteczka nie było już czasu.  Nasze kroki skierowałyśmy  w stronę plaży i po odmowie wpuszczenia nas  (nie ma miejsc, ani jednego!) udzielonej nam przez bardzo eleganckiego kelnera, który zdziwił się naszym wyglądem. Opatulone w co się dało (m.in. w koc), gdyż ochłodziło się porządnie, nie stanowiłyby chcianej i pożądanej klienteli. Czyli padło na fish&chips, które i tak już nam się marzyły. Znawczynie stwierdziły, że jadły już lepsze, ale ja byłam happy. Chrupiąca i świeża ryba z dużymi frytami, do tego sos tatarski, czego chcieć więcej?







A tu nasza trasa: Londyn -> New Forest National Park  -> West Lulworth -> Durdle Door -> Poole -> Bournemouth -> Londyn. Polecam!
 

Durdle Door



2,5 godziny drogi od Londynu leży prawdziwa perełka. Zaraz w pobliżu krytego strzecha, uroczego West Lulworth znajdziecie chyba najbardziej znane "drzwi" w Anglii - Durdle Door. To naturalnie powstały most skalny należący do Wybrzeża Jurajskiego, światowego obiektu dziedzictwa przyrodniczego UNESCO, znajdujący się w hrabstwie Dorset. Zaraz obok jest jeszcze Poole i Bournemouth, które pokażę Wam w kolejnym poście. (Nie wspominając już o dzikich konikach spotkanych po drodze, ktore też koniecznie musicie poznać). Więc jednym słowem: warto!


Odwiedzając Londyn w czerwcu tego roku, marzyłam o wyjechaniu poza to nowoczesne, światowe miasto i poznaniu Anglii bardziej wiejskiej i sielskiej. No i od zawsze marzyły mi się angielskie wybrzeża. Przyjaciółki z dawnych lat spełniły mi to życzenie ;)

Co mogę powiedzieć? Chyba pierwszy raz byłam nad morzem (ok, nad Kanałem La Manche, ale whatever) bez stroju i maski do nurkowania. Na bikini i maskę w bagażu podręcznym nie było już miejsca (no i kto zabiera takie wyposażenie na weekend w Londynie?), a i pogoda rano nie pozostawiała złudzeń. Jak sami wiecie, pogoda w Anglii zmienia się jednak z sekundy na sekundę i teoretycznie kąpiel była możliwa... ale wolałam się rozglądać. Chłonąć. Zachwycać. Narobiłam zdjęć od cholery i trochę, ale na szczęście udało mi się je w koncu przebrać i wrzucić te moim zdaniem najlepsze.

Jeśli podoba Wam się, co widzicie na zdjęciach, rozważcie wycieczkę na południe podczas kolejnej wizyty w Londynie. Obojętnie czy wynajmiecie samochod na jeden dzień (a może dwa? w końcu okolica jest niesamowita!), kupicie bilet na pociag czy busa... opłaci się!



Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset
Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset
Lulworth, Dorset
Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset
Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset

Lulworth, Dorset
Lulworth, Dorset



Wrota do przeszłości


Mniej wiecej przed 203,1 milionami lat rozpoczęła się epoka zwana jurą. To w tym okresie świat zaczęły zasiedlac dinozaury... Dinozaury nie przeżyły niestety do dzisiaj, przetrwało jednak coś innego. W angielskim hrabstwie Dorset. A co? Dowiecie się następnym razem, teraz zapraszam do obejrzenia wrót do tego jurajskiego dorobku.

Wrotami do Jury nazwano niewielką angielską wioskę, zamieszkaną przez niewiele więcej niż 500 dusz. Wioskę krytą strzechą, wypielęgnowaną, wypieszczoną i cieszącą oczy kolorami lata. Gdzieniegdzie widać nawet dorodne palmy, co skłania mnie do refleksji, że możliwie nie aż tak strasznie złą pogodę mają ci Anglicy. Chociaż zmienną i to niesamowicie, co mogę potwierdzić, gdyż przetestowałam ją na własnej skórze. Może to po prostu zasługa niezbyt mroźnych zim... ale mimo wszystko, palmy w Anglii? ;)

Nawiązując po raz kolejny do naszego tytulu, West Lulworth to wrota do Jury, ale to nie jedyne wrota do przeszłości w tym wpisie. Po zwiedzeniu całej wioski, powąchaniu każdego kwiatka i sfotografowaniu każdego domu, jeszcze przed wyruszeniem w dalszą drogę, nadszedł czas na orzeźwienie. Wybor nie należał do trudnych, skierowałyśmy się do jedynego pubu w osadzie, gdzie według plakatow właśnie odbywał się festiwal cydru (chociaż wydaje mi sie, że on tam i tak trwa przez caly rok). Jedyny pub (wikipedia krzyczy, że jest wiecej, ale nie bardzo w to wierzę) okazał się jednym z najstarszych pubów w hrabstwie Dorset. Jego powstanie datowane jest na XVI wiek i podobno zarówno drewniana konstrukcja jak i dach przetrwały od tego czasu.


Dziewczyny zostały na zewnątrz, a ja miałam przynieść coś do picia. Przy barze na pytania: jaki cydr? A potem pytania pomocnicze: słodszy/ostrzejszy/bardziej gorzki? bardziej gazowany/mniej gazowany? + kilka innych, odpowiedziałam tylko głupim wyrazem twarzy. W rezultacie miałam okazję sprobówać kilku rodzajów i po namyśle zdecydowałam się na cydr imbirowy. Orzeźwiający, pyszny, trochę ostry i naprawdę imbirowy. Mmmm. Zajrzyjcie, jeśli będziecie w pobliżu! Do West Lulworth... i do tej świątyni cydru.