Impresje

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SF. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SF. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 lutego 2015

GRA ENDERA

Tytuł: Gra Endera (Ender's Game) i Chłopiec z Polski (Polish Boy)
Pierwsze wydanie: 1985 (opowiadanie 2002)
Autor: Orson Scott Card
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2005
ISBN: 83-7469-025-X
Stron: 461


Zdaję sobie sprawę z tego, że to porównanie może się wydać nieuprawnione, ale mnie losy Endera Wiggina mocno kojarzą się z przygodami Harry'ego Pottera. Prawdopodobnie różnic między nimi jest więcej niż podobieństw, ale podobieństwa są znaczące. Obaj bohaterowie mimo młodego wieku stają przed zadaniem, któremu dorośli ludzie nie są w stanie sprostać: mają pokonać Złych (Voldemorta i śmierciożerców/obcych) i tym samym uratować Masy (ludzkość/społeczność czarodziejów). Szkolny trening Harry'ego i Endera uczy chłopców rywalizacji i zwyciężania; jest wspomagany przez "korepetycje" z mentorem, który manipuluje swoim podopiecznym. W obu przypadkach kluczem do sukcesu jest poznanie psychiki wroga. I tak dalej.

piątek, 13 stycznia 2012

CZŁOWIEK Z WYSOKIEGO ZAMKU

Tytuł: Człowiek z Wysokiego Zamku (The Man in the High Castle)
Pierwsze wydanie: 1962
Autor: Philip K. Dick
Tłumacz: Lech Jęczmyk

Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 978-83-7510-568-1
Stron: 330

Ocena: 4-/5





SPOILERY   SPOILERY   SPOILERY


To niemal moje pierwsze bezpośrednie spotkanie z twórczością Dicka, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale oświecenie nastąpiło już po przeczytaniu połowy wstępu autorstwa Macieja Parowskiego, który zrelacjonował z grubsza treść książki, odbierając tym samym Dickowi możliwość zaskoczenia czytelniczki. Uważam, że ten tekst powinien stanowić raczej epilog niż wstęp, ale P. stwierdził, że to wydanie kolekcjonerskie, przeznaczone dla tych, którzy i tak już tę książkę dobrze znają, więc nie powinnam mieć do nikogo pretensji. Pozostanę przy swoim zdaniu. 

Tekst Parowskiego zirytował mnie jeszcze z innych względów, o czym później, i przyczynił się do tego, że do samej powieści podeszłam z rezerwą, która nie opuściła mnie przez większość lektury. Dowiedziałam się z niego, że Dick
Wielokrotnie radził się "I-cing", uczynił ją generatorem rozwiązań fabularnych i znaczącym bohaterem powieści. Później publicznie deklarował wdzięczność Księdze, ale zdarzało mu się pomstować na "I-cing", że zamiast jednoznacznego zakończenia podsunęła mu otwarte. [str. 10, "Wszechświaty w szopie" Macieja Parowskiego]
I rzeczywiście: kilkoro bohaterów niemal nie rozstaje się z Księgą przemian, szukają w niej objaśnienia teraźniejszości i wróżb co do przyszłości. I to wszystko jest napisane bardzo serio, co jeszcze potęguje śmieszność ich postępowania. W każdym razie w mojej opinii.

Akcja powieści toczy się mniej więcej w 1962 roku, ale w świecie, w którym Niemcy i Japonia wygrały wojnę i podzieliły się strefami wpływów. Niemcy osuszyli Morze Śródziemne, Słowian przepędzili do Azji (czyli wg Dicka - na Ukrainę), wymordowali prawie całą ludność Afryki, zbombardowali i zajęli wschodnią część USA i zaczynają kolonizować kosmos. Są opętani szalonymi ideami i nikt nie może ich powstrzymać przed ich realizacją. Z kolei Japończycy na terenach przez siebie okupowanych wprowadzili swój system społeczny i prawny, a biali, którzy chcieli coś osiągnąć, musieli przejąć również ich sposób bycia i światopogląd.
W rzeczywistości ci wszyscy, którzy nie byli ani Niemcami, ani Japończykami, nie liczyli się w ogóle. I musieli jakoś z tym żyć.

Pewną pociechę niosła im popularna, zakazana w strefie niemieckiej, powieść pt. "Utyje szarańcza", w której przedstawiono alternatywną wizję świata, w którym wojnę wygrały Wielka Brytania i USA. Jej autor, Hawthorne Abendsen, napisał ową książkę według wskazówek I-cing. Oczywiście. A na końcu okazało się, że Księga Przemian pokierowała w ten sposób fabułą, ponieważ tak naprawdę Japonia i Niemcy przegrały wojnę. Przynajmniej tak twierdziła sama Księga. Nie, motyw wróżbiarski nie spodobał mi się wcale.

Zainteresowało mnie za to coś innego: przekonanie większości bohaterów powieści, że wszystko kryje w sobie jakieś znaczenie, przesłanie; że wszystko ma jakiś sens albo przynajmniej uzasadnienie; że musi je mieć. Klucz do interpretacji symboli kryje się np. w I-cing, wystarczy tylko odpwiednio odczytać heksagramy.

Ja takiej wiary nie mam, dlatego wzruszył mnie zagubiony pan Tagomi usiłujący dostrzec w kawałku metalu nową Drogę, którą teraz powinien podążyć. Wzruszył mnie tak, jak przed paru laty widok starszej pani próbującej dostać się schodami ruchomymi prowadzącymi w dół na górną płytę dworca autobusowego w Krakowie.
Naturalnie w powieści jego wysiłki nie były nadaremne, bo Dick pozwolił mu zajrzeć do innego - prawdziwego? - świata, ale pan Tagomi nie był w stanie przyjąć jego istnienia do świadomości i złożył to wszystko na karb omamów wzrokowych. No cóż, czasami zaślepienie niesie pewną ulgę.

Podzielam zdanie innego bohatera książki, Wyndama-Matsona, że przedmioty są tylko przedmiotami i same z siebie nic nie znaczą - to my dorabiamy do nich symbolikę, dostrzegamy w nich to, co chcemy. Takie podejście jest oczywiście bardzo racjonalne, ale czasami odbiera egzystencji nieco uroku. Branie rzeczy takimi, jakie są, bywa zwyczajnie nudne.

Wykreowana przez Dicka wizja świata podzielonego między Niemców i Japończyków nie wydaje mi się przekonująca. Nawet napędzani chorą ideologią hitlerowcy nie zdołaliby w tak krótkim czasie rozwinąć programu lotów międzyplanetarnych. W ogóle nie wierzę w to, że dałoby się w tamtych czasach podzielić świat między dwie nacje na lata i że podbite ludy  byłyby wobec najeźdźców tak całkowicie bezsilne. Oraz w to, że tak szybko przejęłyby tak dużo z ich światopoglądu i kultury.

Nie udała się też Dickowi, oczywiście moim zdaniem, postać Juliany - ani przez chwilę nie sądziłam, że czytam o kimś, kto jest podobno taki niezwykły. Zrekompensowali mi to pan Tagomi i Robert Childan - wprawdzie duchowe rozterki pierwszego z nich są mi całkowicie obce (przyznaję się - jestem płytka;)), podobnie jak drobiazgowe analizy stosunków między tym drugim i jego klientami, ale jednak obaj mnie zaintrygowali.

"Człowiek z Wysokiego Zamku" nie wywarł na mnie Bóg wie jakiego wrażenia, nie jako całość, bo podobały mi się, nawet bardzo, wymienione już części składowe powieści, dlatego zadziwiło mnie niezmiernie porównanie przez Macieja Parowskiego ukazania się polskiego przekładu tej książki z festiwalem Solidarności i Noblem dla Miłosza. To chyba jednak nie ta skala.
Ale powieść polecam i sama zamierzam sięgnąć po inne utwory Dicka.

***

Książka jest bardzo ładnie wydana, ale naprawdę nie rozumiem, do czego odnoszą się ilustracje Wojciecha Siudmaka. Na pewno nie do jej treści.

niedziela, 20 marca 2011

ŚLEPOWIDZENIE

Tytuł: Ślepowidzenie (Blindsight)
Autor: Peter Watts
Pierwsze wydanie: 2006
Tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz
Wydawnictwo: MAG
Seria: Uczta Wyobraźni
ISBN: 978-83-7480-097-6
Stron: 333

Ocena: 4+/5

To moje drugie, po "Wiekach Światła" Iana R. MacLeoda, spotkanie z serią Uczta Wyobraźni wydawnictwa MAG i zaliczam je do bardzo udanych. Obie powieści wywarły na mnie wrażenie, trochę mnie zaskoczyły, choć każda z innych powodów: "Wieki Światła" świetnym stylem autora i pięknymi opisami, a "Ślepowidzenie" widowiskowością fabuły i sprowokowaniem mnie do zdobycia choćby szczątkowej wiedzy o sprawach, którymi nigdy dotąd się nie interesowałam. 

Książka Petera Wattsa to tzw. hard SF. Akcja powieści toczy się w świecie, w którym - jak się wydawało - nastąpił koniec historii, przynajmniej ludzkiej. Ludzkiej w bardzo dosłownym rozumieniu tego słowa. Niechęć do manipulacji genetycznych trąci ciemnogrodem, eugenika jest czymś normalnym i powszechnie akceptowanym, ale w poprawianiu natury posunięto się o wiele dalej. Być może wymusił to nadzwyczajny postęp nauki, pojawienie się sztucznej inteligencji - aby dorównać maszynom, aby w pełni wykorzystywać ich możliwości, trzeba było trochę się do nich upodobnić. W zależności od dziedziny, którą dana osoba się zajmowała, ulepszenie mogło polegać na umieszczeniu w czaszce urządzeń usprawniających zdobywanie i przetwarzanie wiedzy, na podłączeniu do swojego układu nerwowego zewnętrznych maszyn przydatnych np. w badaniach laboratoryjnych albo na wzmocnieniu organizmu żołnierza egzoszkieletem. Ludzie, którzy się w ten sposób nie zupgradowali, byli tzw. zwyklakami i w zasadzie się nie liczyli. Jeśli chcieli, mogli na zawsze zanurzyć się w zaprojektowanej przez siebie rzeczywistości wirtualnej - w tzw. Niebie. Bezpośrednie kontakty międzyludzkie ograniczały się do minimum, spadała więc liczebność ludzkiej populacji.
13 lutego 2082 roku nad Ziemią rozbłysła sieć 65536 sond, które szybko spłonęły w atmosferze. Eksploracja Układu Słonecznego była daleko posunięta, więc nagłe pojawienie się właściwie znikąd tylu obiektów nieznanego pochodzenia i przeznaczenia wzbudziło ogromny niepokój. Było jasne, że przysłali je Obcy, nie wiadomo było jednak, z którego miejsca we wszechświecie, i jakie mieli zamiary - przyjazne czy wręcz przeciwnie.

Obcy pragnęli widocznie kontaktu, bo w Pas Kuipera wysłali kometę, która okazała się przynętą. W celu jej zbadania wysłano kilka superszybkich statków kosmicznych, a w ślad za nimi niewielką misję załogową na Tezeuszu - statku kierowanym przez kwantyczną Sztuczną Inteligencję. Ludzie byli potrzebni, ponieważ nie powstał jeszcze dobry program do "obsługi Pierwszego Kontaktu".
Uczestnicy na czas lotu zostali wprowadzeni w stan letargu, który miał trwać 140 dni. Obudzili się jednak dopiero 1800 dni po starcie, bynajmniej nie w pasie Kuipera, ale o wiele, wiele dalej - w Obłoku Oorta... W międzyczasie, kiedy spali, kometa zniknęła, a na granicy Układu Słonecznego wykryto jakąś anomalię, więc właśnie tam posłano Tezeusza.
Na miejscu okazało się, że wokół znajdującego się tam podkarła krąży dziwny, trudny do wykrycia obiekt mniej więcej o kształcie torusa, prawdopodobnie będący kolonią Obcych. Szybko nawiązano kontakt głosowy. Obiekt przedstawił się jako Rorschach. Członkowie załogi Tezeusza stanowili elitę intelektualną, a jednak okazało się, że Obcy zdecydowanie górują nad nimi swoją inteligencją.
Wkrótce doszło również do kontaktów bezpośrednich. Tu brawa dla autora - wymyśleni przez niego kosmici nie są typowymi zielonymi ludkami ani potworami plującymi kwasem.  Zresztą ich koncepcja stała się dla Petra Wattsa okazją do rozważań anatomiczno-fizjologiczno-psychologiczno-filozoficznych. Czym jest samoświadomość? W jakim stopniu konstrukcja naszego układu nerwowego warunkuje nasze postrzeganie? A w związku z tym - jaka jest obiektywna rzeczywistość i czy w ogóle istnieje? Za następną moją wizytą w bibliotece będę się musiała przespacerować po działach z literaturą popularnonaukową.


Narratorem powieści jest Siri Keeton, który wziął udział w misji Tezeusza jako obiektywny obserwator, tzw. syntetyk, czyli ktoś, kto przekłada język naukowców na słowa zrozumiałe dla ich mocodawców, nie unikając przy tym masy uproszczeń. Otrzymujemy zatem szczegółową relację, pełną bardzo plastycznych opisów. Wspomniałam na początku o widowiskowości - naprawdę, czytając niektóre fragmenty czułam się, jakbym oglądała film. Ze "Ślepowidzenia" można zrobić rewelacyjne widowisko (nawet niekoniecznie w 3D, choć to byłoby coś), o ile wziąłby się za to ktoś kompetentny, ale może dopiero za kilka lat, kiedy zaistnieją już odpowiednie możliwości techniczne.
Oczywiście to hard SF, więc nie wszystko (zwłaszcza fragmenty związane z fizyką) zrozumiałam, ale kiedy już ustaliłam, cóż to jest Pas Kuipera i Obłok Oorta (na szczęście coś tam wiem o genach i teorii gier), czytało mi się rewelacyjnie. Peter Watts nie jest raczej wirtuozem stylu, ale potrafi pisać bardzo zajmująco. OK, nie wszystkie jego pomysły trafiły mi do przekonania (np. teoria, dlaczego wyginęły wampiry), poza tym uważam, że mógł napisać trochę szerzej o życiu zwyklaków i o swojej wizji świata pod koniec XXI wieku. Może zostawił to sobie na swego rodzaju kontynuację pt. "State of Grace", która ma traktować o tym, co się dzieje na Ziemi po starcie Tezeusza. Dowiedziałam się o tej książce z wywiadu sprzed dwóch lat, ale chyba nie została dotąd wydana.

Tymczasem zachęcam do lektury "Ślepowidzenia". Ukazało się u nas kilka lat temu, nakład jest, zdaje się, wyczerpany, na allegro ceny astronomiczne, ale może da się znaleźć tę książkę w jakiejś bibliotece. Jeśli ktoś czuje się na siłach (sporo tu terminów naukowych), może przeczytać ją w oryginale online - Peter Watts udostępnił tę powieść w sieci. Na stronie wydawnictwa MAG można zapoznać się z początkiem powieści. Moim zdaniem Prolog jest świetny. Warto przeczytać całość.

niedziela, 18 lipca 2010

AUTOSTOPEM PRZEZ GALAKTYKĘ

Tytuł: Autostopem przez Galaktykę
Autor: Douglas Adams
Pierwsze wydanie: 1979
Tłumaczenie: Paweł Wieczorek
Wydawnictwo: Albatros
ISBN: 83-7359-201-6
Stron: 240

Ocena: 3/5


Hen, daleko, w nieobjętych przez mapy peryferiach niemodnego końca Zachodniej Spirali Galaktyki świeci małe, niecieszące się uznaniem, żółte słońce.
W odległości około stu pięćdziesięciu ośmiu milionów kilometrów krąży wokół niego całkowicie nieważna, mała niebieskozielona planeta, a zamieszkujące ją, pochodzące od małpy, formy życia są tak zadziwiająco prymitywne, że uważają zegarki elektroniczne za dość inteligentny pomysł [str. 7].
Tak właśnie wyglądała nasza Ziemia z perspektywy Forda Perfecta - współautora przewodnika "Autostopem przez Galaktykę", który przybył do nas, aby przeprowadzić badania terenowe do nowego wydania i, niestety, utknął tutaj na piętnaście nudnych lat. Podawał się za bezrobotnego aktora, co tłumaczyło pewną jego ekscentryczność, i czekał na okazję (tzn. jakiś latający talerz, który podrzuciłby go dalej). Zawarł kilka przyjaźni, m.in. z Arturem Dentem, pracownikiem lokalnego radia. Większość owego feralnego dnia, którego rozpoczęła się ta opowieść, Artur spędził leżąc w błocie przed żółtym buldożerem, protestując w ten sposób przeciw zrównaniu jego domku z ziemią i wybudowaniu w tym miejscu obwodnicy. Od tego monotonnego i męczącego zajęcia oderwał go Ford, informując o zbliżającym się końcu świata, w każdym razie

wtorek, 26 stycznia 2010

PUNKT OMEGA

Tytuł: Punkt Omega
Autor: Michał Protasiuk
Pierwsze wydanie: 2006

Wydawnictwo Dolnośląskie
ISBN: 978-83-7384-460-5
Stron: 229

Ocena: 3-/5

Druga, po "Dworcu Perdido" Mieville'a, wyzwaniowa lektura. Mimo że znacznie krótsza niż ta pierwsza, wymagała ode mnie większego skupienia ze względu na wplecione w tekst aluzje biblijne i historyczne oraz teorie naukowe.

Miejscem akcji jest miasto mające podobno przypominać dawny Poznań. Autor opisuje je w sposób sugerujący, że miejsce to stanowi całkowicie odizolowaną od reszty świata enklawę albo może samo stanowi cały świat. W centrum wieczorami świecą gazowe i sodowe latarnie, w domach - lampy naftowe. Kursują dorożki i tramwaje konne. A na rynku mistrzowie horoskopów rozstawiają swoje namioty i wróżą przyszłość za pomocą parowych numerycznych maszyn predykcyjnych.

środa, 30 grudnia 2009

DWORZEC PERDIDO (wyzwanie)

Tytuł: Dworzec Perdido
Autor: China Mieville
Pierwsze wydanie: 2000

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok: 2003
Stron: 648

Ocena: 3/5

Nie jestem znawczynią fantastyki, choć to i owo z tego gatunku przeczytałam, więc siłą rzeczy nie będę porównywała tej powieści z innymi (i pisała o przełomie czy też jak wypada na ich tle), ale potraktuję ją jako coś odrębnego, może i wyrwanego z kontekstu, no ale trudno, bo kontekstu nie znam, więc inaczej się nie da.

Tzw. miejscem akcji jest Nowe Crobuzon, ponure, industrialne miasto-państwo, w którym slamsy sąsiadują z zamożnymi dzielnicami, fabrykami, wysypiskami śmieci, przy czym slamsów jest chyba najwięcej. W panoramie miasta dominują: potężna bryła Dworca Perdido, wieże milicyjne, linie kolei nadziemnej i milicyjnej kolejki linowej, tzw. Żebra (pozostałe po jakiejś dawno wymarłej istocie) i Szklarnia (zamieszkiwana przez ludzi-kaktusy). W powietrzu dominuje smród, a w niemal każdym innym miejscu bród. Rzeki, Smoła i Egzema, to właściwie ścieki.

czwartek, 19 listopada 2009

DIAMENTOWY WIEK


Tytuł: Diamentowy wiek
Autor: Neal Stephenson
Pierwsze wydanie: 1995

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok: 1997
Stron: 555
Ocena: 3/5

Można nie lubić książek Stephensona, ale nie można nie doceniać rozmachu kreowanych przez niego rzeczywistości. Ich struktura jest zawsze bardzo dobrze przemyślana, każdy detal jest dopracowany. Nie inaczej jest w "Diamentowym wieku". Czego jak czego, ale detali jest tu mnóstwo, za to fabuły jakby mniej.

Już pierwsze zdanie sugeruje, że nie jest to powieść, której akcja rozgrywa się współcześnie. "Dzwony świętego Marka biły z wysoka kuranty, gdy Pączek podjechał na łyżworolkach pod salon fikacji, aby znowelizować czaszkolet". Od razu wyjaśniam: chodzi o "nanokalibrową wyrzutnię pocisków", umieszczaną w czole. Mamy więc drugą połowę XXI wieku, prawdopodobnie ostatnie ćwierćwiecze, nie potrafię tego bardziej doprecyzować. Państwa, a nawet  franszulaty znane z wcześniejszej "Zamieci", nie istnieją. Większość ludzi dla własnego bezpieczeństwa przyłącza się do jakiejś gromady/plemienia.

wtorek, 13 października 2009

ZAMIEĆ

TYTUŁ: Zamieć
AUTOR: Neal Stephenson
PIERWSZE WYDANIE: 1992


WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka
ROK: 1999
STRON: 494


OCENA: 4-/5

Wizytówka głównego bohatera tej powieści przedstawia go tak: HIRO PROTAGONISTA/ Ostatni z wolnych hakerów/ Najlepszy szermierz na świecie/ Współpracownik Centralnej Korporacji Wywiadowczej/ Specjalność: wywiad programowy/ (muzyka, filmy & mikrokody).

Ma ok. 30 lat, ciemną karnację, skośne oczy, dredy i dwa samurajskie miecze; no i oczywiście przeważnie ma przy sobie komputer. Przede wszystkim jest hakerem, ale ponieważ brzydzi się pracą w korporacji, a o pracę dla freelancera trudno, imał się już bardzo różnych zajęć: był kapralem w Państwowych Siłach Bezpieczeństwa Wolnych Farm, dowozicielatorem w Pizza CosaNostra SA, by ostatecznie skupić się na zbieraniu danych dla CKW w nadziei, że komuś się przydadzą i że mu za nie zapłaci.

czwartek, 24 września 2009

NEUROMANCER

TYTUŁ: Neuromancer
AUTOR: William Gibson
PIERWSZE WYDANIE: 1984

WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka
ROK: 1996
STRON: 254

OCENA: 4/5

Nie lubię science fiction, ani w filmach, ani tym bardziej w książkach. Toteż staram się omijać te pozycje szerokim łukiem. Nie zawsze mi się udaje, no i właściwie to bardzo dobrze, bo "Łowca androidów" albo "Matrix" (widziałam tylko pierwszą część) były całkiem interesujące. Głównie ze względu na warstwę wizualną.
Warstwy tej nie ma w książkach sf, w zamian za to zawierają one mnóstwo pojęć, których laik taki jak ja nie rozumie.

"Neuromancer" trafił w moje ręce raczej przypadkowo. Krążyłam między bibliotecznymi półkami w poszukiwaniu czegoś ciekawego do poczytania, tytuł z czymś mi się kojarzył, więc wypożyczyłam tę książkę. Dopiero w domu zauważyłam dopisek, zamieszczony na okładce pod tytułem i nazwiskiem autora: "Kultowa powieść cyberpunkowa". Co prawda bardziej orientowałam się, czym jest steampunk, naturalnie tylko ze słyszenia. Książka jest stosunkowo cienka, więc pomyślałam sobie, że spróbuję.