Na osławionym "zjeździe" blogerów "książkowych" (oba cudzysłowy uważam za uzasadnione) poruszono m.in. niezmiennie kontrowersyjne tematy: statystyki i jakość blogów o literaturze.
Kiedy próbujący prowadzić to spotkanie pan Sławomir Krempa z portalu granice.pl sam już nie wiedział, co dalej, mikrofon przejęła grupka blogerek (Gosiarella, Magnolie, Bałagan kontrolowany). Właściwie to dobrze, bo na spotkaniu blogerów wypowiadać się powinni przede wszystkim uczestnicy. Z tym że żadna z tych trzech dziewczyn/pań nie uważa się obecnie za blogerkę książkową, ale (pop)kulturalną - tak przynajmniej piszą na swoich stronach. Proszę więc sobie wyobrazić zdumienie większości pozostałych uczestników "zjazdu", kiedy blogerki nieksiążkowe zaczęły mówić blogerom książkowym, że ich blogi są nieoryginalne, nudne i przede wszystkim o książkach; że większość wpisów sprowadza się do opisania fabuły książki i wyartykułowania opinii o niej.
Ich wystąpienie było spontaniczne, może nie do końca to miały na myśli, może gdyby ujęły to inaczej, to powstałoby pole do jakiejś sensownej dyskusji, ale wyszło jak wyszło i odnoszę się do efektu.
Jedna ze wspomnianych blogerek zaczęła mówić o statystykach, tzn. głównie o tym, że wzrosły, odkąd zaczęła pisać na swojej stronie na tematy niekoniecznie związane z literaturą. Wtedy ktoś z sali zapytał, czy pisze dla statystyk, na co blogerka odpowiedziała, że pisze dla czytelników, bo ich kocha. Inna blogerka z sali zaczęła opowiadać, że największą "czytalność" mają jej wpisy o kocie i że pewne tematy porusza, bo jej czytelnicy są do tego przyzwyczajeni. I tak dalej. Ton tej dyskusji trochę mnie zaskoczył. Właściwie nie zamierzałam o tym tutaj pisać, ale przez blogi przetacza się właśnie fala krytyki pod adresem wszystkiego i wszystkich, więc postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze;).
Jedna ze wspomnianych blogerek zaczęła mówić o statystykach, tzn. głównie o tym, że wzrosły, odkąd zaczęła pisać na swojej stronie na tematy niekoniecznie związane z literaturą. Wtedy ktoś z sali zapytał, czy pisze dla statystyk, na co blogerka odpowiedziała, że pisze dla czytelników, bo ich kocha. Inna blogerka z sali zaczęła opowiadać, że największą "czytalność" mają jej wpisy o kocie i że pewne tematy porusza, bo jej czytelnicy są do tego przyzwyczajeni. I tak dalej. Ton tej dyskusji trochę mnie zaskoczył. Właściwie nie zamierzałam o tym tutaj pisać, ale przez blogi przetacza się właśnie fala krytyki pod adresem wszystkiego i wszystkich, więc postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze;).
Wydaje mi się, że blogosfera książkowa coraz bardziej się różnicuje. Dla niektórych (chyba większości) blog to po prostu hobby, nic zobowiązującego, miejsce do wyrażania opinii, sposób na poznanie (choćby wirtualne) ludzi o podobnych zainteresowaniach. Inni się "profesjonalizują", ich wpisy bardziej przypominają recenzje prasowe, używają szablonów widywanych dotąd częściej na portalach niż na blogach, na poważnie współpracują z wydawnictwami. Jeszcze inni "zmieniają branżę" i stają się blogerami (pop)kulturalnymi, lajfstajlowymi i próbują na tym zarabiać.
W internecie jest miejsce dla wszystkich i krytykowanie samej formuły (a nie treści) cudzego blogu uważam za niepotrzebne i bez sensu - to wybór właściciela/autora i jego sprawa. Nie podoba mi się, to nie czytam.
W dyskusjach na niektórych blogach przewija się też pogląd, że blogerzy, którzy deklarują, że nie przejmują się statystykami, są hipokrytami, bo statystyki to czytelnicy, a blog prowadzi się po to, żeby był czytany; osoby, które deklarują, że robią to głównie dla siebie, są nieszczere.
To niby o mnie:). Piszę o książkach, bo lubię czytać i wyrażać opinie. Blog jest rodzajem notatnika - pomaga mi uporządkować wrażenia po lekturze, sprawia, że czytam uważniej i więcej zapamiętuję. Nie zatracam też uczonej w szkole umiejętności pisemnej wypowiedzi - gdyby nie ta strona, to ćwiczyłabym ją tylko mailując w pracy:).
Moje posty są publicznie dostępne, bo to mnie trochę dyscyplinuje, kiedy je tworzę. Oczywiście jest mi miło, jeśli ktoś je skomentuje, ale też wcale nie uważam za stracony czasu, który poświęciłam na stworzenie notki, do której nikt się nie odniósł. Piszę głównie o książkach, ale jeśli zachce mi się (tak jak teraz) wyrazić swoją opinię na inny temat, to się nie krępuję i wyrażam.
Nie kocham czytelników. Nie znam ich. Cenię mniej lub bardziej albo wcale ich wypowiedzi i ustosunkowuję się do nich (albo i nie).
No dobrze: niektórych zdalnie lubię:).
Moje posty są publicznie dostępne, bo to mnie trochę dyscyplinuje, kiedy je tworzę. Oczywiście jest mi miło, jeśli ktoś je skomentuje, ale też wcale nie uważam za stracony czasu, który poświęciłam na stworzenie notki, do której nikt się nie odniósł. Piszę głównie o książkach, ale jeśli zachce mi się (tak jak teraz) wyrazić swoją opinię na inny temat, to się nie krępuję i wyrażam.
Nie kocham czytelników. Nie znam ich. Cenię mniej lub bardziej albo wcale ich wypowiedzi i ustosunkowuję się do nich (albo i nie).
No dobrze: niektórych zdalnie lubię:).
Korzystam z Google Analytics, wiem, ile osób zagląda na mój blog, ale właściwie bardziej interesują mnie słowa kluczowe - bawią mnie takie różne kuriozalne przypadki, kiedy ktoś trafił na Impresje, wpisując w wyszukiwarce np. frazę "slipy ojca gej blog" (nie przypominam sobie, żebym poruszała taki temat...)
Piszę tak, jak lubię. Zapewne nie dość intrygująco i ciekawie, ale mam prawo do bycia przeciętną. Zdaję sobie sprawę, że gdyby moje posty były krótsze, miały bardziej chwytliwe tytuły i w większym stopniu dotyczyły nowości wydawniczych, to statystyki by mi wzrosły, ale mnie naprawdę na nich nie zależy i nie życzę sobie, żeby obcy ludzie podawali to w wątpliwość tylko dlatego, że taka postawa nie mieści się w ich światopoglądzie.