Od czasu do czasu ożywa na chwilę dyskusja o kondycji i znaczeniu blogów książkowych, zwłaszcza na tle stron o innej tematyce. Niektórzy blogerzy czują się niesłusznie niedoceniani, inni utrzymują, że na statystykach im nie zależy, bo pisanie o książkach to ich pasja.
Źródła i cele tej pasji mogą być jednak bardzo różne, a co za tym idzie różne są też sposoby jej realizowania. Bardzo uogólniając, można podzielić blogerów na takich, którzy skupiają się na zachęceniu lub zniechęceniu potencjalnych czytelników do danej książki, oraz autorów głębszych analiz adresowanych głównie do osób, które omawianą pozycję już znają.
Od jednych i drugich wymaga się (przynajmniej teoretycznie) poparcia opinii rzeczowymi argumentami, przy czym zdradzanie fabuły jest zdecydowanie źle widziane. Nie raz i nie dwa docierały do mnie odgłosy oburzenia ze strony autora albo wydawnictwa, które miało do blogera pretensje o spoilery (jeśli ktoś zna sensowny odpowiednik tego słowa w języku polskim, to proszę o uświadomienie mnie w tym względzie) zawarte w recenzji/opinii. Nie chodziło, oczywiście, o mnie - rzadko piszę o polskiej literaturze współczesnej, której twórcy są pod tym względem szczególnie wrażliwi, a nawet gdybym pisała częściej, to przecież i tak mało kto by to przeczytał i skrytykował;).