Stephen
Deas to brytyjski autor fantasy, który dał się poznać szerszemu gronu
czytelników w 2009 roku za sprawą swojej debiutanckiej powieści „Adamantowy pałac”.
Niestety nie miałam okazji jej przeczytać i zapoznać się warsztatem pisarskim
Deas’a. Mimo to, gdy zobaczyłam w zapowiedziach wydawniczych „Łowcę złodziei”, która ma być pierwszym tomem
cyklu „Pamięć płomieni” pomyślałam, że może to być książka dla mnie. W moim
odczuciu „Łowca złodziei” miał
wszystko co mogłoby zainteresować potencjalnego czytelnika i skłonić do
sięgnięcia po właśnie tą książkę - chwytliwy tytuł, ciekawy opis i okładka
przedstawiająca mężczyznę z szelmowskim, błąkającym się w kącikach ust uśmiechem.
Barren – główny bohater książki - jest sierotą
i wychowuje się z gromadą podobnych do niego dzieci na przedmieściach
Deepheaven. Całe dnie spędza na zatłoczonych ulicach miasta i targowiskach wypatrując okazji do odcięcia któremuś z nieuważnych
przechodniów wypchanej miedziakami sakiewki. Dzięki swojej zwinności i „umiejętnościom”
oraz umowie ze swoim „mistrzem” chłopak w zamian za wilczą część tego co uda mu
się ukraść ma zapewniony dach nad głową
i wyżywienie. Pewnego dnia na głównym placu w mieście, podczas pokazowej egzekucji
przyłapanych na gorącym uczynku
złodziei, Berren dostrzega Syannisa – jednego z największych i najbardziej skutecznych łowców złodziei. Niemalże w tym samym momencie młodzieniec wpada na
szalony i wydawać by się mogło z góry skazany na niepowodzenie pomysł. Chłopak
chce ograbić łowcę złodziei z przyznanej mu za schwytanie złodziejaszków,
wypchanej złotymi imperiałami sakwy. Dzięki sprzyjającym okolicznościom i
ogromnemu szczęściu Barrenowi udaje się ogołocić łowcę złodziei ze wszystkich
wygranych pieniędzy i uciec. Niestety nie było mu dane długo cieszyć się z tego
łupu. Jego radość i duma z udanej
„akcji” zniknęły w momencie gdy w drzwiach domu „opiekuna” chłopca stanął sam Syannis. Okazuje się, że
mężczyzna dobił targu z właścicielem chłopca i odkupił go po bardzo okazyjnej cenie. Właśnie w ten
oto sposób ku wielkiej uciesze, ale i obawie Barrena zaczyna się nowy rozdział
w jego życiu.
Fantasy to jeden z moich ulubionych gatunków
literackich. Złe moce, przebiegli magowie, inny świat i odległe krainy na
wyciągniecie ręki sprawiają, że niemal po każdą książkę z tego gatunku sięgam z
nieukrywaną przyjemnością. Niestety przy obecnej, ogromnej ilości wydawnictw i
jeszcze większej liczbie wychodzących spod ich skrzydeł książek, coraz częściej
trafiają się książki napisane w taki sposób jak gdyby książkę pisała osoba całkowicie pozbawiona wyobraźni,
niezdolna do stworzenia czegoś nowego, a umiejąca jedynie podstawić wymyślone
przez siebie imiona i niezbyt oryginalne nazwy krain pod wyświechtany, banalny
i opisany przez setki innych autorów przed nim schemat.
Stephen Deas rzucił się na głęboką wodę
podejmując się wyeksploatowanego do granic możliwości tematu jakim jest
„historia biednego chłopca szukającego swojego miejsca w życiu”. W mojej ocenie
niestety jednak autor nie poradził sobie z tym tematem. Nie pokusił się o
dorzucenie od siebie chociażby garści magii, uroku czy jakiejkolwiek „swojej”
części historii - czegoś co mogłoby znacznie uatrakcyjnić jego książkę.
Fabuła „Łowcy…” jest boleśnie przewidywalna. Pomimo trzech
głównych wątków (romantyczny, historyczny – dotyczący nieznanej przeszłości
mistrza Syannis’a oraz wątek dotyczący samego Barrena i jego jak mniemam
szkolenia), żaden z nich nie dominuje, przez co można odnieść wrażenie, że
autor nie mógł się zdecydować o czym właściwie chce pisać. Wykreowani
bohaterowie są sztampowi i nijacy, a ich zachowania niezwykle przewidywalne.
Młodszy - Barren - jest krnąbrny i niezbyt chętny do nauki, a starszy z racji wieku i traumatycznych (a jakże!)
wcześniejszych przeżyć bogaty w doświadczenia, racjonalny i wyrozumiały. Niewątpliwym
plusem książki jest prosty, trafiający do czytelnika język, który sprawia, że
czyta się ją w niemal ekspresowym tempie. Ponadto warty uwagi i przy tym niezwykle
zastanawiający jest fakt, że druga część tego cyklu została nominowana do prestiżowej nagrody David Gemmell
Legend Award przyznawanej najlepszym powieściom fantasy. Czyżby autor w drugiej
części miał zaskoczyć nas nietuzinkowymi pomysłami, wachlarzem nowych postaci
czy eksplozją uśpionych w bohaterach niezwykłych i zaskakujących cech
charakteru dzięki, którym nabiorą koloru i będą bardziej interesujący. Ciężko
powiedzieć. Miejmy nadzieję, że pierwsza zupełnie nieudana część będzie
preludium do czegoś naprawdę mocnego czego autowi i wszystkim jego czytelnikom
z całego serca życzę.