Orson
Scott Card to legenda. Autor tego
rodzaju, o istnieniu których wiesz, nawet wtedy kiedy nie przeczytałeś żadnej
jego książki. Ja jestem na to świetnym przykładem.
Bohaterem
„Zaginionych wrót” jest Dan North – dorastający
z dość nietypową rodziną na odludziu, gdzieś w górach Wirginii - nastolatek. Northowie
są potomkami wygnanych wiele setek lat temu z innego świata potężnych
nordyckich bogów. Każdy z nich począwszy od małych dzieci, nieznośnych kuzynek,
niezliczonych ciotek, wujków, a nawet nieco już zniedołężniałych pradziadków posiada
niezwykłe umiejętności. I w tym tkwi cały problem. Niestety Dan nie jest tacy
jaki inni. Można wręcz powiedzieć, że Dan okazał się jednym wielkim
rozczarowaniem. Jako dziecko najpotężniejszych magów na ziemi, dziecko w którym
wszyscy upatrywali godnego następcę rodziców, Dan okazał się najzwyklejszym w
świecie drakką (osobą nieposiadającą żadnego talentu magicznego). Brak umiejętności magicznych z jednej strony i ponadprzeciętne
umiejętności lingwistyczne oraz nieprawdopodobne wręcz umiejętności
intelektualne z drugiej, spowodowały, że chłopiec był obiektem kpin i postrzegany
był jako nieudacznik, czego nieomieszkali wypominać mu na każdym kroku, wszyscy
mieszkańcy wioski. Zepchnięty na margines społeczny wioski, pozostawiony sam
sobie na pastwę losu, wyszydzany i samotny Dan pewnego dnia odkrywa, że jest…
magiem wrót – najpotężniejszym, a zarazem wzbudzającym najwięcej strachu i najbardziej poszukiwanym magiem we
wszechświecie. Zdając sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa wynikającego z
faktu jego nowoodkrytego daru, Dan w obawie przed śmiercią z rąk najbliższych
ucieka pozostawiając za sobą swoje całe dotychczasowe życie…
„Zaginione wrota” są moim
pierwszym, ale już w tej chwili jestem przekonana, że nie ostatnim spotkaniem z
Orsonem Scottem Cardem. Fabuła książki jest dwutorowa co znacznie podnosi jej atrakcyjność.
Opowieść o perypetiach 13-letniego Dannego przeplatana jest historią Człowieka
z Drzewa - zwanego Kluchą, rozgrywającą się w odległym królestwie Iswegii.
Początkowo wydawać się może, że obie historie są tak różne od siebie, tak niekompatybilne
i mające tak wiele różnic (można tu wskazać chociażby mroczny, pełen podstępu i
intrygi klimat z opowieści o Człowieku z Drzewa oraz zupełnie przeciwstawne niekiedy beztroskie
i młodzieńcze problemy Dannego), że mogłyby stanowić dwie odrębne książki, jednakże
jak często w takich przypadkach bywa, czytelnik może domyślać się, że ścieżki obu
bohaterów, które wyznaczył im autor w pewnym momencie się przetną a ich historie będą się wspólnie uzupełniać. Bohaterowie wykreowani przez Orsona reprezentują pełen
wachlarz ludzkich cech: od przywar do zalet. Sam Danny z pewnością nie
jest bohaterem który od pierwszego spotkania
przypadnie czytelnikowi do gustu. Jako trzynastolatek często bywa arogancki, nie
brak mu również typowego dla tego wieku nieuzasadnionego uporu, buntu, zwykłej młodzieńczej
głupoty ale również spontaniczności. Mimo,
to z jakiś nieznanych mi do końca przyczyn z narastającym zaciekawieniem
śledziłam jego dalsze losy. Dlatego też ostatnie karty książki przyniosły mi
małe rozczarowanie. Kompletnie nic nie zostało wyjaśnione, historia została
urwana w połowie – dopiero później jednak zdałam sobie sprawę, że książka najprawdopodobniej
jest rozpoczęciem jakiegoś nowego cyklu. I kamień spadł mi z serca. Bo książka
Orsona to napisana niezwykle lekkim piórem, z tak lubianą przeze mnie trzecioosobową
narracją, potrafiąca zainteresować czytelnika opowieść którą warto poznać.