Od bardzo długiego czasu marzyłam o serwetkach na stół, ozdobionych moimi inicjałami. Mam takie jeszcze po praprababce, ale to świętość (pokażę je w następnym poście). Ja chciałam je używac na codzień przy posiłkach, zamiast papierowych.
Wyobrażalam sobie piękny adamaszek, ozdobiony subtelnym haftem. Wzorując sie na praprababce, zabrałam sie za robotę.
Zamiast adamaszku (skąd do licha, wytrzasnąć od razu adamaszek ) posłużyła bawełna kupiona w pewnym dużym sklepie ze Szwecji. Serwetki okazały się „made in India“ i być z 52% poliestru, i 48% bawełny. Tak to jest jak się kupuje bez okularów.
„Nic to“ pomyślałam „Sukno co prawda mało szlachetne, za to haft będzie niezwykle misterny“.
Następną trudnością okazał się wzór. Jak na złość nic nie mogłam znaleźć. W momencie olśnienia przypomniała mi się kaligrafia.
Wybrałam więc pismo, odbiłam na serwetce i usadowiwszy się wygodnie przed telewizorem zaczęłam wyszywać. Muszę jeszcze dodać, że w moim życiu miałam jedno tylko spotkanie z haftem- w szkole podstawowej.
To, co zaczęło się ukazywać moim oczom było przerażające! Nitka nierówna, litery krzywe.
W niczym toto nie przypominało inicjałów widzanych oczami wyobraźni. Starałam się bardzo, przykładałam igłę równiutko, a tu nic, wychodzą koślawce. Żeby chociaż w telewizji leciał horror, to mogłabym powiedzieć, że ze strachu ręce mi się trzęsły. Niestety i takiego usprawiedliwienia nie mam. Poniżej moje „misternie“ wyhaftowane serwetki.
Tak się tym moim wypocinom przyglądam i stwierdzam, że nawet liter nie można rozpoznać.
Czy potraficie odgadnąć moje inicjały? Błagam Was, niech chociaż jedna osoba zgadnie.
Od tego zależy cała moja hafciarska przyszłość.
Violcio11