Należałoby zacząć od takiego niby
wstępniaka, o tym, jak bardzo czekałem na ten tytuł, który przecież swoje lata
ma, a jednak ukazał się dopiero niedawno. No i teraz powinienem pisać o
oczekiwaniach itd., itd., jednak szkoda miejsca, więc przejdę do rzeczy.
To była dziwna przygoda/lektura,
dość porąbana. W sumie nie powinna mieć prawa skleić się w całość, bo przecież
akurat chyba w literaturze kontrasty i przeciwności się nie przyciągają? Tutaj
jednak Wojtek wyszedł obronną ręką, skoro przeczytałem do końca i jestem nadal
zaintrygowany tym wszystkim, ale do rzeczy.
Mamy świat po wojnie atomowej(?),
ale nie Stalkery, Metra itp., tylko cofamy się prędzej do średniowiecza, może
późnego, bo jest już broń palna. Ale zaraz! Są karabiny, konkretne flinty, strzelby i
schrony atomowe(!). Hmmmm.... jednak regres społeczny wrzuca nas może bliżej w klimaty
westernu – najlepszym niech tego
przykładem będzie nieźle prosperujący burdel ;). A z drugiej strony nasi
bohaterowie, ale i ich przeciwnicy ganiają się po lasach z mieczami, kuszami,
lancami i nawet część z nich robi to konno. No to chyba możemy dać sobie spokój
z czasowym przypięciem książki do danej epoki. Poddaję się.
Co tam jeszcze można wrzucić? No
tak, jest niemal magiczny artefakt, sporo alchemii, mrocznej materii, magiczne
dziecko. No i teraz siadam i chcę wrzucić „Królową głodu” w jakiś gatunek i gdy
jest chyba blisko, to nie, nie, nie. Przecież mamy jeszcze tytułową postać,
mamy stwory, potwory rodem ze slasherów, miejscami klimat grozy. Trup ściele się gęsto i tylko jakoś
tak seksu tam nie ma (jedna słaba scena się nie liczy). Naprawdę. Ale mamy też bajzel
narodowościowy, bo widocznie przetasowanie mas ludzkich po tym wielkim
kataklizmie (o którym w książce za wiele nie ma) było ogromne. W jednej ekipie
nie zdziwcie się jak będzie Polak, Holender, Grek, Sith, i można wymieniać. Znajdziecie
także postaci żywcem wyjęte niemal z innych książek czy filmów. Będą kowboje (w
osobie szeryfa-bandyty), rycerze (w osobie Starego), piękne kobiety (szefowa
burdelu – Sava) pragnące zemsty, krnąbrne dziewki (Ellen) traperzy (Lisiecki) i
jeszcze i jeszcze.. i nasz bohater Holender.
Oki, czas zmierzać ku finiszowi i mam nadzieję, że nie zdradziłem nic z fabuły, a bardziej namieszałem Wam w głowach.
Jak wspomniałem, nadal mam ją w głowie i wije sobie gniazdo, aby nie przepaść w niepamięci dziesiątek innych przeczytanych książek. Nadal uważam, że nie powinna się udać Wojtkowi. Niby tam wszystkiego jest za dużo, lecz jest do
dobrze skrojone i broni się dość mocno. Oczywiście problem będą z nią mieli fani twórczości Chmiela, bo siedzą w krymi i zagadkach, a tutaj dość beztrosko napierdzielamy się ze zbliżającą się zarazą.. Mam nawet wrażenie, że dla piękniejszego Happy Endu,
można by dwa wątki jeszcze pociągnąć dalej, to może jedyny tak naprawdę pstryczek, i że finisz trochę za szybko, jakby - aby ją już skończyć.
Moja ulubiona postać? Szeryf
Siren, polubiłem tego gościa najbardziej, taki trochę Eastwood ze spaghetti
westernów.
Ostatnie zdanie. Nie wiem czy
moja opinia zachęci Was do zakupu „Królowej głodu”, niemniej polecam
serdecznie, bo po raz trzeci – to nie ma prawa się kleić w całość, A JEDNAK.