poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Raymond Benson "Dying Light. Aleja koszmarów." Recenzja.

Tym razem nie ma duchów, zjaw ani nienasyconych krwi i cierpienia psychopatów. W najnowszej książce, którą mam przyjemność polecić, rządzą… zombiaki! No, tak. Ktoś mógłby zarzucić, że kultura masowa już dość eksploatuje te, mówiąc oględnie, mało apetyczne stwory. Horror „Dying Light”. Aleja koszmarów” Raymonda Bensona, który całkiem niedawno ukazał się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, to jednak coś zupełnie innego. Opowieść jest świeża i wciąga praktycznie od samego początku. Poszukujący wyrazistych i zdecydowanych opisów, które w  mgnieniu ka budzą odrazę, na pewno znajdą tu coś dla siebie. Zwiedzeni będą jednak ci, którzy oprócz obrzydzenia i odrazy, będą liczyć na coś więcej.
Historia „Dying Light”, przedstawiona w książce, nawiązuje do fabuły gry komputerowej o tym samym tytule. Na szczęście, wcale nie trzeba być wytrawnym graczem ani orientować się w grach o zombie, żeby „Aleja koszmarów” wydała się ciekawa i trzymająca w napięciu. Rzecz dzieje się na Bliskim Wschodzie w enigmatycznym mieście Harran. Na Światowe Igrzyska Atletyczne ściągają do Harranu prawdziwe tłumy ludzi z różnych krajów i kontynentów. Wśród nich jest też 4-osobowa rodzina głównej bohaterki Mel Wyatt. Nastolatka przybyła z USA na igrzyska, by zmierzyć swoje siły w wyczynowej i zarazem widowiskowej konkurencji parkour. Wraz z nią do Harranu przyjechali rodzice oraz 8-letni brat, Paul.
            Nic nie wskazywało, że igrzyska przeobrażą się w prawdziwy koszmar. W mieście tuż przed światowym świętem sportu zaczął się rozprzestrzeniać niezidentyfikowany wirus. Każdy zakażony przez około dobę przechodził przemianę. Stawał się nieludzkim, kłapiącym szczęką i zjadającym własne, cuchnące wymiociny potworem. Mało tego, taki „zombiak” stawał się niezwykle agresywny. Czuł także nieustanny i nieopisany głód mięsa i krwi. W efekcie atakował innych ludzi, tylko po to, by rozerwać ich na strzępy, a potem przy wydawanych przez siebie odgłosach „ciamkania” i „siorbania” się nimi posilić.

niedziela, 26 kwietnia 2015

"Wiking Vulgar i straszna wycieczka". Cykl "Małe potworki" #10

Ta straszna szkoła / Wiking Vulgar i straszna Wycieczka – Odyn Rudobrody/

Książka napisana przez samego Odyna Rudobrodego, to prawdziwa gratka dla fanów wikingów i ich surowego stylu życia. Przed sobą mam właśnie trzecią już część przygód młodego Vulgara, który chce zostać - nikim innym - tylko Prawdziwym Wikingiem. Niestety nie za bardzo ma się od kogo bycia Prawdziwym Wikingiem nauczyć. Mieszka bowiem w wiosce o wdzięcznej nazwie Porycze, w której grabieżczo – łupieżczej tradycji nikt nie kultywuje. Nie ma więc się czemu dziwić, że Vulgar i jego przyjaciele byli przekonani, że do sławetnego grabienia potrzebne są...grabie. Tata naszego głównego bohatera, Harald, pełni niezbyt poważaną funkcję czyściciela toalet, nie jest więc dla syna wzorem, który ten chciały naśladować. Helga, mama Vulgara, to mistrzyni zapasów z morsem, czyli najsilniejsza z kobiet Porycza. Niestety chłopiec często odczuwa jej siłę na własnej skórze, gdy ta przerywa jego piękne sny o sławie, wyrzucając go z łóżka na zimną posadzkę. Najczęściej Vulgar nie ma ochoty budzić się i wstawać, gdy trzeba pójść szkoły, co jest zupełnie naturalne w jego wieku. Dagmar Imbecyl, miejscowy nauczyciel, nie uczy przyszłych wikingów - w odczuciu chłopca - niczego przydatnego. Gdy okazuje się więc, że nauczyciel zaniemógł i w jego zastępstwie lekcje poprowadzi Otto Miażdżygnat, wiking z prawdziwego zdarzenia, chłopiec nie posiada się z radości.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Klasycznie. "Drakula" Brama Stokera. Wyd Vesper.

 O "Drakuli" Brama Stokera powiedziano już wszystko. Oczywiście książka ta, ma zagorzałych fanów, oraz tych, dla których nie jest jakimś specjalnie, wielkim dziełem literacki. Jednak nie można zaprzeczyć, że wpływ postaci Drakuli na cała popkulturę, kino, muzykę, teatr czy literaturę jest ogromy. Mało tego, o genezie Drakuli powstała niejedna praca magisterska czy doktorska. Postać Vlada Tepesa Wbijacza na Pal - pierwowzoru literackiego bohatera, prześwietlono historycznie nad wyraz dokładnie, obdzierając hospodara wołoskiego z całej niesamowitej, czy wręcz diabelskiej otoczki. W literaturze, nie sposób jest zliczyć wszystkich publikacji, czy książek nt. Drakuli. Znajdziemy zarówno porządne opracowania historyczne, jaki i powieści historyczne zbudowane na podstawie tych pierwszych- chociażby "Wlad Palownik - Prawdziwa historia Drakuli" C.C. Humphreys . Dalej, powieści przygodowe, gdzie postać hrabiego jest motorem napędzającym akcję książki, postać ta staje się wręcz realna, prawdziwa. Oczywiście w odsłonie "wersji wampira" i tutaj polecam "Historyka" E.Kostova. Aby zakończyć przegląd, na typowych powieściach grozy gotyckiej, czy współczesnego horroru, weźmy Kinga "Miasteczko Salem" i cała masę powieści o wampirach. Nie chodzi jednak tutaj o to, aby wymieniać wszystkie powieści, na jakie postać Drakuli miała istotny wpływ,  bądź jest podstawą zawiązania akcji, lub wyjaśnieniem końcowym, literackiej zagadki, fabuły. To po prostu mija się z celem.
 Nie znam nikogo, kto nie słyszałby o Drakuli, Nosferatu czy samym autorze Bramie Stokerze.
Słyszał każdy.

niedziela, 19 kwietnia 2015

"Straszne opowieści". Cykl "Małe potworki" #9

„Wszyscy ludzie – dzieci, młodzież, dorośli – czegoś się boją: ciemności, chorób, pająków, burz, samolotów, terrorystów (…) przerażają nas też oczywiście cmentarze, czarownice, wampiry, wilkołaki, duchy i koszmary a ten, kto nie rozumie, dlaczego – sam jest duchem.” 

To oczywiste, że dzieci tak jak dorośli lubią się bać, pod tym względem nie różnią się niczym. Dlaczego więc nie opowiadać im przygotowanych specjalnie dla nich, tych wersji historii, których my sami się boimy… Książka „Straszne opowieści” jest pozycją fascynującą, nawet dla dojrzałego czytelnika. Opowieści w niej zawarte nie tylko ciekawią, ale wywołują lekki dreszczyk niepokoju. „Straszne opowieści” to jedna z lepszych pozycji dla dzieci o tematyce grozy/horroru, jaką ostatnio dane mi było czytać.
Książka zawiera historie, które można śmiało nazwać miejskimi legendami dla dzieci i młodzieży. Wszystkie zostały oparte na klasycznych schematach, motywach oraz postaciach znanych z
horrorów i powieści grozy. Kto nie zna opowieści o opętanych lalkach, które sprowadzają śmierć i nieszczęście na niewinną rodzinę [„Szmaciana laleczka”]. Animal attack jest jedną z popularniejszych odmian horroru kinowego, dlatego tutaj również nie mogło zabraknąć takiego wątku. Wędrujące po całym mieszkaniu karaluchy, chroboczące w ścianach, nękają pewnego mężczyznę, doprowadzając go niemal do szaleństwa. Problem w tym, że ich pojawienie się zwiastuje oczywiści coś o wiele gorszego [„Karaluchy”].  Każdy wie, a może nawet zna, takie miejsca, które skłaniają ludzi do robienia złych rzeczy, dokonywania zbrodni na
bliskich [„Dom zbrodni”]. Jesteśmy również świadomi, że są też tacy ludzie, których nic nie skłania do czynienia krzywdy i robią to dla satysfakcji znęcania się nad innymi [„Fotograf”]. Jeśli zaczyna pojawiać się w was niepokój, to go podsycę – tak, te opowiadania są naprawdę straszne. Autor nie ich jednak tylko po to, by straszyć, są one także ku przestrodze, jak opowiadanie „Weronika”, gdzie niewinna zabawa nastolatków w seans spirytystyczny kończy się dość nieprzyjemnym opętaniem i szaleństwem. Nie wolno igrać z ze światem nadprzyrodzonym. Nie wolno również wymykać się z domu na cmentarz, by opowiadać historie o
duchach [„Trzy tysiące peset”]. Cóż

niedziela, 12 kwietnia 2015

G. Bass "Pacynek". Cykl "Małe potworki" #8

O czym chcę wam dziś opowiedzieć? O zatopionym w mroku i strachu miasteczku, wysokiej górze, na czubku której stoi straszny zamek, i o ukrytym w jego przepastnych lochach laboratorium szalonego naukowca. Ten oczywiście, jak przystało na genialnego wariata od dawna nie widział się z grzebieniem – tym bardziej z fryzjerem - i ma obłęd w oczach. Opowiem wam jeszcze o tym, że małe dziewczynki są straszniejsze od najstraszniejszych potworów, a wściekła tłuszcza zawsze uzbrojona jest w widły i pochodnie. Opowiem wam też o tym, co to znaczy tęsknić i dostać od losu najwspanialszy prezent świata: NAJLEPSIEJSZEGO przyjaciela.


Jak łatwo się domyśliliście, Guy Bass stworzył kolejną książkę o potworach. Pokazał je jednak z nieco innej perspektywy. Głównym bohaterem jego opowieści jest twór szalonego naukowca, czyli – mały bo mały i tak naprawdę niezbyt straszny – Pacynek. Prawdopodobnie profesor Erasmus poskładał go z różnych gałganków. Wskazuje na to jego angielska nazwa Stitch Head i twarzyczka ozdobiona licznymi szwami. Naszemu bohaterowi przyszło mieszkać w górującym nad miejscowością, o intrygującej nazwie Pierdziszewo, Zamku Straszydło. Jak sama nazwa miejscowości sugeruje - leży ono raczej na peryferiach Czegoś niż w Tego Czegoś Centrum. Nasz bohater wiedzie smutne i samotne niby-życie, pośród sobie podobnych stworów. Szalony naukowiec, który go ożywił, nie poprzestał bowiem na jednym eksperymencie. W wyniku jego nieustannej „pracy”, zamek aż roi się od dziwacznych, pokracznych i ohydnych tworów, takich jak: kuro-pies, czaszka z mackami i metalowymi kończynami, czaszka napędzana parą, sześcionożny ślimak… Jak to często w tego typu historiach bywa, potworem okazuje się jednak ktoś zupełnie inny niż istota określana mianem „potwora”. Zazwyczaj jest nim z pozoru zwyczajny, przeciętny człowiek - taki sam, jakich setki mijają nas codziennie na ulicy. Tak jest i tym razem, najgorszy koszmar mieszkańców zamku ziścił się w postaci szefa cyrku Święchosława Świrr-Szukalskiego. Człowiek ów, myśląc kieszenią,  wabi i mami Pacynka obietnicami, że stanie się wspaniałą i niezapomnianą atrakcją jego cyrku dziwów. Pacynek niestety daje się złapać na ten haczyk. To jednak nie koniec zła, które czyni Święchosław – porywa także dziewczynkę o imieniu Arabella i knuje intrygę w wyniku której wściekła tłuszcza z Pierdziszewa zaatakuje zamek...

czwartek, 9 kwietnia 2015

Lissa Price "Starter". Recenzja.

Kto chciałby żyć w świecie, w którym można wypożyczyć (dosłownie) swoje ciało? Oddać je za pewną okrągłą sumkę na tydzień albo na miesiąc jakiejś stuletniej staruszce lub staruszkowi? W świecie, w którym można wcielić się w atrakcyjnego nastolatka? By w obcej skórze niczym w przebraniu imprezować, skakać na bungee lub robić inne rzeczy wysokiego ryzyka, wymagające ponadprzeciętnych zdolności? Lissa Price w swojej debiutanckiej powieści „Starter” (oryginalny tytuł „Starters”) rysuje właśnie taki, tylko z pozoru beztroski, obraz rzeczywistości. Wykreowana przez autorkę postapokaliptyczna antyutopia to nie tylko niebanalny thriller dla nastolatków. To przede wszystkim świeża, futurystyczna fabuła, stawiająca wiele ważnych pytań, w tym te - natury etycznej.
Główną bohaterką opowieści jest nastoletnia Callie. Dziewczyna wraz z przyjacielem Michaelem w opuszczonych na przedmieściach Los Angeles ruderach stara się otoczyć opieką swojego młodszego, chorowitego brata Tylera. Cała trójka próbuje przeżyć w świecie, w którym jeszcze niedawno trwała wojna i panoszyła się tragiczna w skutkach zaraza. Co ważne, wirus rozprzestrzeniony w czasie wojny, zgładził wszystkich między 20 a 60 rokiem życia. Ocalałe społeczeństwo niejako naturalnie zostało podzielone na młodszych – starterów i sędziwych – enderów. Ci ostatni, z reguły obrzydliwie bogaci, nie oglądając się na jakiekolwiek wartości, są gotowi zrobić wszystko, by ich życie trwało możliwie jak najdłużej.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Joe Abercrombie "Pół króla".

"KRÓL MUSI ZWYCIĘŻAĆ. 
CAŁA RESZTA JEST TYLE WARTA,
CO KURZ NA DRODZE"



Wszystko zaczyna się dość tradycyjnie. Yarvi, syn króla Uthrika, przyuczany jest na ministra przez Matkę Gundring. Lada chwila ma podejść do najważniejszego egzaminu, po którym wszystko w życiu młodego chłopca się zmieni. Zostanie Bratem Yarvim i służył będzie Ministerstwu. Tym samym, przestanie być księciem. Yavri okrutnie doświadczony jest przez los, jego jedna ręka jest zniekształcona od urodzenia. Uważany jest przez wszystkich jako kaleka, człowiek słaby i chory. Sam ojciec, król Ulthrik powtarzał nie raz, "Nie prosiłem o pół króla". Chłopiec pomimo królewskie krwi, zepchnięty jest w cień królewskiej rodziny. Pogodzony  ze swoi losem, jednym w czym znajduje przyjemność, to właśnie przyuczenie się na ministra, zdobywanie wiedzy z dala od konfliktów, bitew, czy wojen, 
Gdy wydaje się, że los młodego księcia jest już przypieczętowany, stryj Odyn przynosi wiadomości o śmierci króla i rodzonego brata Yavriego, którzy wpadli w pułapkę, na ziemiach Vansteramów, gdzie mieli negocjować pokój. O zbrodnię tą, posądza się króla Grom-gil-Gormana - najbardziej krwawego z synów Matki Wojny, Łamacza Mieczy i Twórcy Sierot.
 Cały świat chłopca, przewraca się do góry nogami. Książę zostaje królem Gottlandu, naprędce organizowane są zaręczyny z córką stryja Odema. Co najgorsze, Yavri od razu pchany jest ku wojnie.
Matka - królowa i rycerstwo domaga się zemsty, odwetu. Organizowana jest wyprawa na ziemie graniczne pod dowództwem nowego króla, jednak Yavri jest tylko marionetką w rękach stryja.
Stryj Odem, okazuje się zdrajcą i przeświadczony, że zabił króla podczas wyprawy, wraca do Gottlandu i obejmuje rządy.
Yavri jednak przeżywa, zostaje pojmany i sprzedany jako niewolnik na galerę kupiecką, gdzie zakuty w kajdany ma dokończyć swój żywot.
W między czasie, składa przysięgę, że pomści ojca, oraz odbierze tron uzurpatorowi.
Dzięki sprytowi i nabytym umiejętnością podczas przygotowywania go do roli ministra, jego los powoli się zmienia. Jednak cały czas, wszystko zależy tylko od tego jak duża dokona się w nim przemiana.

Po dłuższej przerwie od wszelkich odmian powieści fantasycznej, skusiłem się na "Pół króla" i nie żałuję. Joe Abercrombie spowodował, że przewertowałem internet w celu zakupienia pozostałych powieści autora.
Co sprawiło, że ta z pozoru zwykła książka, stała się jedną z najlepszych jakie  w tym roku przeczytałem?

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Piotr Borowiec "W ostatnią godzinę nocy". Opowiadanie.

 Piotr Borowiec

W ostatnią godzinę nocy 

            Nie poradziliśmy sobie. Samo zresztą stwierdzenie „poradzić sobie ze śmiertelną chorobą dziecka” zawiera sprzeczność, wypowiada się je niemal jak szyderstwo. Szczególnie, jeśli odpowiedzialność spoczywa na nas. Pierwsza, i ostatnia diagnoza brzmiały tak samo - jak ponury żart, surrealistyczny wygłup, nieśmieszny i odrażający: guz mózgu.  Asia niby miała zachorować? Dziesięcioletni aniołek, bardziej zachwycony światem, niż świat nią, miałaby hodować w swoim ciele powolną śmierć?  Nie mogliśmy uwierzyć, jednak nasza wiara lub jej brak nie miały tu nic do rzeczy.
            Być może, gdybyśmy wcześniej zauważyli objawy, wszystko potoczyłby się inaczej. Jednak symptomy choroby ukryte były za pogodnym usposobieniem dziecka. Asia zdawała się jedynie nieco bardziej zmęczona niż zwykle, tylko trochę częściej płakała z byle powodu, i jakby mniej chętnie wychodziła do koleżanek. To coś, w jej głowie, wzrastało bardzo szybko, o czym mieliśmy się niedługo przekonać. Gdy wzrok uległ pogorszeniu, gdy z niechęcią siadała do odrabiania zadań uznaliśmy, że powinniśmy odwiedzić okulistę.
            Bezskutecznie.

            O tym, że Asia wymiotuje moja żona dowiedziała się przez przypadek. Dziecko zwlekało z wyjściem z toalety, Marzena wyjeżdżała do pracy i zirytowana weszła do łazienki. Asia schylona nad muszlą, lewą ręką przytrzymując długie, puszyste włosy koloru słomy. Sedes pobrudzony wymiocinami, przestraszone oczy dziewczynki wpatrujące się z poczuciem winy w matkę. Nie chciała nas martwić, czuła strach przed wizytą u lekarza. I nawet tego samego dnia, podczas nerwowej rozmowy w której kilkukrotnie padały rożne przypuszczenia o tym co jest naszej córeczce, ani ja ani moja żona nie powiedzieliśmy najokrutniejszego słowa.  Te mniej okrutne też nie przychodziły z łatwością. Zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, przewlekła niewydolność nerek, ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. Ostatecznie wybraliśmy konsultacje u gastrologa.
            Bez rezultatu.

K. Sowa, B.Kołomycka "Tej nocy dzika paprotka". Cykl "Małe potworki" #8


INWAZJA PORYWACZYM MAM

Chłopiec o imieniu Tomek budzi się dość wcześnie, jest godzina siódma. Wstaje szybko z łóżka, zabiera swojego pieska Mumina, bo trzeba sprawdzić czy rodzice jeszcze śpią. Zagląda do sypialni i ogarnia go przerażenie. Tata śpi spokojnie, a na miejscu mamy leży ogromna paprotka. Uświadamia sobie, że mama została pożarta przez tą właśnie paprotkę. Patrząc jak dziwaczna roślina drga, wije się, a jej macki zwisają tuż nad głową rodzica, dochodzi do wniosku, że tata jest w wielkim niebezpieczeństwie. Najwyraźniej żarłoczna paprotka nie nasyciła się mamą i ma ochotę na więcej, by na końcu przyjść po niego oraz psiaka. Oj, taka perspektywa nie podoba się ani Tomkowi, ani Muminowi. Chłopiec zbiera się na odwagę i postanawia ratować tatę, którego niestety w sobotni poranek bardzo trudno obudzić…


Historia o żarłocznej paprotce i przerażonym chłopcu ma dość niewinny początek: w senny poranek, w zwyczajnej rodzinie mieszkającej w zwyczajnym domu, pojawia się dziwny fenomen, który dostrzega jedynie dziecko. Tak zaczyna się kilka dobrych horrorów, prawda? Patent jak widać sprawdza się też w książkach dla najmłodszych. Z perspektywy dziecka historia zawarta w tej opowieści graficznej jest przerażająca. To jak „Inwazja porywaczy ciał”, ale w wersji light  – dzika paprotka, pożera i zastępuje miejsce mamy Tomka. W głowach maluchów szybko rodzą się niewyobrażalne sprawy. Trzeba wziąć pod uwagę to, że chłopiec dysponuje bujną wyobraźnią i dlatego szybko układa mroczny scenariusz. Nie ma w nim jednak bardzo radykalnych horrorowych skojarzeń, które mogą zrodzić się dopiero w umyśle nieco starszych "potworków". Tomek boi się, ale próbuje zrozumieć co się stało, jest ciekawy dlaczego dzika paprotka robi mu sok morelowy na śniadanie. Zakończenie historii jest zaskakujące oraz zabawne, nie ma niestety nic wspólnego z początkową grozą.  To w końcu opowieść rodzinna, kameralna.

niedziela, 5 kwietnia 2015

KRYMINALISTKI O HORRORZE. Straszne książki i filmy oczami autorek thrillerów i kryminałów.



Napisałem wstęp do tego, co znajdziecie poniżej. Jednak cały czas, coś mi nie pasowało, kręciłem, kombinowałem, zmieniałem. Raz układałem wstęp tak, a raz zupełnie inaczej. Kasowałem całe zdania i dopisywałem nowe. I wiecznie było coś nie tak. W końcu, tuż przed opublikowaniem na blogu skasowałem wszystko. Nie będę wysilał się na jakieś specjalne wprowadzenie do tematu literatury grozy, czy kinowego horroru. Przecież Wy, którzy tutaj zaglądacie, to wszystko wiecie. Więc, po co przynudzać.
Tutaj błyszczeć będą gwiazdy polskiego kryminału i thrillera. Wspaniałe dziewczyny, które dziś mają ugruntowaną pozycję na rynku wydawniczym. Autorki, których powieści znajdziecie we wszystkich księgarniach, od tych sieciowych, po te małe - osiedlowe. To dzięki nim w dużej, o ile nie w największej mierze, polska literatura kryminalna jest w miejscu, którego może pozazdrościć nasza literatura grozy. To właśnie polski kryminał, tak modny w kraju, zaczyna mocno rozpychać się łokciami na rynkach europejskich. Ba! Śmiem twierdzić, że "babskie krymi", to zupełnie osobna liga.

Zaprosiłem do rozmowy o literackim horrorze oraz po części i filmie: Katarzynę Bondę, Katarzynę Puzyńską, Joannę Jodełkę, Gaję Grzegorzewską, Elizę Chojnacką, Martę Obuch i Małgorzatę Wardę. 
Sam nie wiem jak to się udało. Dlatego bardzo dziękuję "kryminalistkom", że zechciały uczestniczyć w tym szalonym projekcie.
DZIĘKUJĘ.
A Was, zapraszam do lektury.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Jack Ketchum "Przejażdżka" opinia.

Przychodzi taki czas, że człowiekowi chce się poczytać makabry. Szuka i grzebie po półkach z książkami, i wertuje, i jeździ palcem po grzbietach. Masterton, już nie straszy tak jak kiedyś, Lee, pozostał na trzech tytułach i cisza, Autorzy Phantom Pressu może i straszni, ale nie, nie, nie. Gdzie ja znajdę  przemoc, sex, tortury, wręcz sadyzm i totalnych popaprańców? No dobra Barker, lecz nic nowego.
Ha! Problem rozwiązuje się, gdy moim oczom ukazuje się nazwisko: KETCHUM.
Najnowsza książka amerykańskiego mistrza mocnego horroru, leży sobie z boku. Świeży towar, prosto z rzeźni REPLIKI HORROR. 



"Przejażdżka" - tytuł zdaje się być idealnie dopasowany do streszczenia książki, lecz, to także bodziec dla spragnionej mocnych wrażeń psychiki. Okładka nie pozostawia złudzeń, czeka nas naprawdę jazda bez trzymanki. Facet z zakrwawioną siekierą, na środku drogi, w nocy, oświetlony reflektorami samochodu. Czyli najgorsze, co może się nam przydarzyć w samotnej, nocnej podróży. Nie wiem dlaczego, ale pierwsze skojarzenie, to "Autostopowicz" z Rutgerem Hauerem. Powiem tylko tyle, że po lekturze Ketchuma musiałem znowu powertować po biblioteczce. Tym razem za powieścią w klimatach, rycerzy i dworskich intryg, musiałem złapać powietrza i przestać myśleć o tym koszmarze, jaki zgotował mi autor i Replika.

Wayne, barman z podrzędnego baru ma jedno marzenie. Może raczej fanatyczne pragnienie zamordowania kogoś, poczucia emocji towarzyszących pozbawieniu życia drugiego człowieka, wręcz osiągnięcia ekstazy psychicznej. Jednak brakuje mu odwagi, aby tego dokonać. Choć jest już w miarę blisko i swoje marzenie zaczyna realizować na swojej dziewczynie, dusząc ją podczas stosunku. Jednak tchórzy w ostatniej chwili. I znów ponosi porażkę.
Pozostawiony sam, dostrzega kobietę i mężczyznę, którzy w dość prymitywny i drastyczny sposób mordują człowieka. Zafascynowany ich odwagą i czynem, pragnie obejrzeć wszystko z bliska, tym bardziej, że rozpoznaje zabójców, którzy są klientami w barze, gdzie pracuje. Powoli w jego głowie rodzi się plan. Plan przejażdżki, gdzie widzami zostaną Carole Gardner i jej kochanek, którzy postanowili rozwiązać brutalnie, kwestię agresywnego męża kobiety.
Czyn jakiego dokonali, staje się motorem napędowym do działań Wayna. Chciałoby się powiedzieć - Sztuka potrzebuje widza. Aktor pragnie oklasków i uznania.

środa, 1 kwietnia 2015

Łukasz Henel "Podziemne miasto". Recenzja

Opowieści o upiornych bestiach spod znaku swastyki przeżywają w ostatnim czasie prawdziwy renesans. Słyszysz – horror o nazistach, myślisz – kolejna mało oryginalna historia, powielająca utrwaloną zarówno w kinie, jak i literaturze grozy, kiczowatą kliszę. Po mit tajemnicy nazistowskich potworów odważnie sięgnął w swojej najnowszej powieści „Podziemne miasto” także Łukasz Henel. Swoją fabułę osadził w owianej wieloma legendami sieci poniemieckich bunkrów w okolicy Międzyrzecza. Dzięki temu koncepcja książki się broni. Nie na tyle jednak, by dać powieści najwyższe z możliwych noty.
Zacznijmy od tego, gdzie jesteśmy. Rzadko się zdarza, że na największą uwagę zasługuje, nie sama akcja, ale miejsce, w którym osadzona zostaje fabuła. Jeśli chodzi o „Podziemne miasto”, to właśnie przedstawiona przestrzeń dodaje książce wartości. Bardziej przerażającej – w dodatku autentycznej - scenerii na horror nie wykreowałby w swojej wyobraźni żaden najlepszy pisarz. Podziemia Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego do utkania makabrycznej opowieści nadają się idealnie. Potężny system poniemieckich fortyfikacji, powstały w latach 30-tych ubiegłego wieku, przez lata owiany był ścisłą tajemnicą. To sprawiło, że o MRU powstało niebywale dużo mniej lub bardziej prawdopodobnych anegdot. Łukasz Henel sięga po te najbardziej niesamowite, ponure i mroczne.
Czytając opisy przestrzeni, w której osadza swoich bohaterów autor „Podziemnego miasta”, trudno odróżnić, gdzie leży granica między prawdą historyczną a fikcją. Za sprawą ledwie zarysowanych opisów czytelnik schodzi wraz z bohaterami do najgłębszych i najciemniejszych podziemnych tuneli. Auto oszczędnie dawkuje charakterystykę miejsca. Mimo to, panujące w podziemiach przenikliwy chłód i nieprzyjemną wilgoć czytelnik jest w stanie odczuć na własnej skórze. Ciarki wywołują też zdawkowo naszkicowane, szeleszczące w oddali i odbijające się w ciemności od betonowych ścian odgłosy zbliżającej się kreatury, której w czarnej otchłani oko zwykłego człowieka nie jest w stanie dojrzeć. Cała wizja przestrzeni, choć nikle nakreślona, jakby tylko naszkicowana, jest nie tylko sensownie przemyślana i spójna, ale także nieprawdopodobnie tajemnicza i przerażająca.