Sam na wstępie tego
zbioru napisałeś, że opowiadania zamieszczone w zbiorze, to jakby podsumowanie
tego, co przez ostatnie kilka lat napisałeś, to droga jaką przeszedłeś jako
pisarz i chciałbyś, aby czytelnik tą ewolucję mógł znaleźć w jednym zbiorze.
Mam wrażenie, że jest to takie rozliczenie się z przeszłością, podsumowanie,
czy nawet zamkniecie pewnego etapu w Twojej pisarskiej karierze.
Ponadto, chciałbym
porozmawiać nie tylko o ostatniej wydanej książce, lecz i o innych sprawach. O
tematach związanych z literaturą i grozą oczami Stefana Dardy.
Miło mi ponownie gościć na stronie „Okiem na Horror” i z przyjemnością ustawiam się w krzyżowym
ogniu pytań.
Pewnie na wiele
podobnych nie raz już odpowiadałeś, czy to w niezliczonej ilości wywiadów, czy
na spotkaniach z fanami. Może jednak spróbujmy?
W końcu patrzenie w
przeszłość, będąc bogatszym o zdobyte doświadczenia czy wiedzę zmienia
spojrzenie na nurtujące nas tematy wraz z upływającym, nieubłaganie czasem.
Po pierwsze, każda rozmowa jest inna, a po drugie – masz
rację, że każdy dzień przynosi nowe doświadczenia. Zaczynajmy więc…
- Powiedz mi, jak to jest być najlepszym
pisarzem grozy w kraju?
Rozmawiałem z wieloma pisarzami,
czy miłośnikami literatury fantastycznej przy okazji różnych spotkań, i o ile
nie każdemu może odpowiadać tego typu pisarstwo - ktoś woli mocniejsze książki,
ktoś inne względem gatunku - to wszyscy podkreślają, że masz świetny warsztat i
rewelacyjny pomysł na historię, jakby nie patrzeć także na sprzedaż.
Pierwsze pytanie, a już mam
problem z odpowiedzią (śmiech). Nie wiem, czy można jednoznacznie powiedzieć o
kimś, że jest najlepszym pisarzem takiego lub innego gatunku literackiego,
ponieważ tego typu klasyfikacje nie mogą być jednoznaczne i niepozostawiające
wątpliwości.
Literatura to nie sport, brak tu
niezmiennych, ogólnie przyjętych kryteriów, dzięki którym można ogłosić kogoś
mistrzem. Popatrz – Usain Bolt od dobrych kilku lat leje na bieżni wszystkich
jak chce i gdy ktoś stwierdzi, że Bolt jest żałosnym, niepotrafiącym przebiec
poprawnie kilku metrów łamagą, to wszyscy będą się tylko pukać w głowę.
Natomiast jeśli znajdzie się domorosły krytyk, twierdzący, że przykładowo taki
Stephen King, bijący na głowę od dziesięcioleci innych autorów grozy, to
grafoman lub, w najlepszym wypadku, facet piszący ciągle na jedno kopyto, wtedy
znajdzie wielu ochoczo przyklaskujących takiemu punktowi widzenia.
Uwierz mi, znam wielu, którzy nie
wydali jeszcze niczego, o krytyce literackiej mają pojęcie, nazwijmy to
eufemistycznie, średnie, a twierdzą, że piszą (lub napisaliby coś) lepiej ode
mnie, że w tej czy innej książce zawaliłem to oraz tamto i, zapewniam, z
pewnością nie uważają, że mam świetny warsztat. Ponieważ więc nie mam żadnego
sposobu na to, by udowodnić im, że jest inaczej, to po prostu myślę o ludziach,
którzy z niecierpliwością czekają na moje książki i staram się wykonywać swoją
robotę najlepiej, jak potrafię.
- Pozostaję przy swoim, jesteś numerem
jeden naszej, rodzimej literatury grozy,
dla mnie nie ulega wątpliwości. Wysokie miejsca w rankingach
sprzedaży, dziesiątki fanów wyczekujących następnych premier. Długo
pracowałeś aby być w miejscu, w którym jesteś. Kiedy Stefan Darda
postanowił, że będzie pisał, nie do szuflady. Mam na myśli, że będzie to Twój
sposób na życie?
Jesienią 2008 roku, gdy ukazała
się drukiem moja debiutancka powieść, pomyślałem, że warto spróbować sięgnąć po
coś więcej, niż tylko satysfakcja z książki opatrzonej własnym nazwiskiem. O
ile pisanie „Domu na wyrębach” było po prostu odskocznią od niezbyt lubianej
przeze mnie pracy zawodowej, o tyle kolejnymi dwiema książkami chciałem – chyba
przede wszystkim samemu sobie – odpowiedzieć na nieśmiało kiełkujące gdzieś z
tyłu głowy pytanie: „Czy w ogóle jest jakakolwiek szansa, żeby pisanie zmieniło
moje życie na lepsze?” Przez następne dwa lata dość ciężko pracowałem
(praktycznie „na dwóch etatach”), powstały wtedy dwie książki, które ukazały
się w 2010 roku. Kiedy okazało się, że i one się spodobały, uznałem, że trzeba postawić
wszystko na jedną kartę. Ostatni raz podpisałem listę obecności 31 maja 2011
roku. Od tamtej pory sam kontroluję własną obecność przy biurku i komputerze.
- „Dom na wyrębach”, sukces wydawniczy,
nominacje do nagród. Pamiętasz gdy pierwszy raz otworzyłeś swoją książkę?
Pamiętasz jakie uczucia kłębiły Ci się w głowie? Chyba są to niezapomniane
wrażenia?
Owszem, były to wrażenia, których
nigdy nie zapomnę. W ostatniej chwili, tuż przed wysłaniem gotowego tekstu do
drukarni, po raz ostatni miałem okazję rzucić na niego okiem. Zrobiłem to i
okazało się, że w ostatniej fazie coś tam się poprzestawiało w pliku. W końcowe
partie „Domu na wyrębach” wkradł się chaos, który czynił końcówkę absolutnie
niezrozumiałą dla Czytelnika. Natychmiast przekazałem swoje spostrzeżenia
wydawcy, ale nie byłem pewien, czy wszystko udało się poprawić.
Tak więc, gdy tylko dotarłem na
stoisko Targów Książki w Krakowie (właśnie podczas tej imprezy miała miejsce
premiera), to natychmiast, jeszcze prawie w biegu złapałem pierwszy z brzegu
egzemplarz, żeby przekonać się, czy wszystko jest w porządku. Było, wydawca
spisał się na medal, ale, jak się zapewne domyślasz, chwila ta niespecjalnie
przypominała Ten Moment, o którym marzą początkujący autorzy. Byłą natomiast wielka
ulga, że wszystko jest w porządku i żadnego przyspieszonego bicia serca związanego
z zobaczeniem własnego nazwiska na okładce, żadnego ukradkowego ronienia łez,
wdychania magicznego zapachu druku i chłodzenia rozgorączkowanych policzków
niespiesznym przewracaniem kart. Z perspektywy czasu trochę mi żal, że nie było
to jakieś metafizyczne przeżycie, że tak bezceremonialnie przywitałem się z
„Domem na wyrębach”, ale z drugiej strony, z pewnością towarzyszył tej chwili
spadek nerwowego napięcia. I tak już mi chyba zostało. Każda nowa książka
trzymana w dłoniach wiąże się dla mnie właśnie z poczuciem ulgi, satysfakcją z
wykonanej pracy i kojącą myślą, że udało się zdążyć ze wszystkim.
4. Po premierze „Domu na wyrębach”
wiedziałeś już, że osiągnąłeś sukces? Sukces wydawniczy? Osobisty? „Dom na wyrębach”
otworzył Ci szeroko drzwi do wydawcy następnej książki?
Sukces to pojęcie względne, ale
wydaje mi się, że każdy autor, który samodzielnie przygotował propozycję
wydawniczą wydrukowaną następnie bez współfinansowania przez profesjonalne
wydawnictwo, może mówić o swego rodzaju sukcesie i nie ma już znaczenia w ilu
egzemplarzach ta pozycja się sprzedała. Nie bez kozery użyłem sformułowań:
„samodzielnie przygotował” (mając w pamięci niezliczone książki „napisane”
przez celebrytów i tzw. ludzi znanych), „bez współfinansowania” (wszak cóż to za
sukces, jeśli samemu wyłożyło się kasę na druk?) oraz „profesjonalne
wydawnictwo” (które zapewnia Czytelnikowi co najmniej przyzwoitą jakość,
doceniając wartość literacką, a także inwestując w redakcję i korektę).
Moja debiutancka powieść była
zaledwie (a może aż?) pierwszym krokiem do osobistego sukcesu. Kolejne kroki
trzeba było dopiero postawić, by w rezultacie wyprowadziły mnie one z
nielubianej przez mnie urzędniczej pracy i powiodły do lepszego, bardziej
satysfakcjonującego życia. To się udało, więc – skoro mówi się, że
„najtrudniejszy pierwszy krok” – to warto było zaryzykować i podjąć tę nieco szaleńczą
próbę.
Czy „Dom na wyrębach” otworzył mi
drzwi do wydawcy następnej książki? Pewnie nieco je uchylił. Od początku
współpracuję z jednym wydawcą, starając się, by ani on, ani Czytelnicy nie byli
zawiedzeni. Przywołany wcześniej Stephen King napisał kiedyś, że z pewnością
bez trudu znalazłby wydawcę publikującego jego kwity z pralni. Może tak, a może
nie. Nawet autor bestsellerów nie wydałby zapewne książki, na którą składałoby
się jedno zdanie (na przykład: „nudzą Jacka takie sprawy ciągła praca brak
zabawy" – zapewne wiesz, co mam na myśli lub, przekładając to na nasze
realia, wijąca się przez kilkaset stron formuła: „Chuj, dupa i kamieni kupa”).
- Do pisania „Słonecznej Doliny”
zasiadłeś od razu?
Minęło kilka miesięcy od premiery
„Domu na wyrębach” do momentu, gdy zacząłem pisać swoją drugą powieść. Nie
pamiętam już dokładnie, ale zdaje się, że roztoczański research zacząłem
prowadzić jakoś tak w czerwcu 2009 roku. Intensywne prace nad „Słoneczną
Doliną” rozpoczęły się końcem lata i trwały przez całą jesień 2009, dzięki
czemu książka mogła mieć premierę w lutym 2010.
- Następne powieści z serii „Czarnego Wygonu”. Przy pisaniu której części miałeś największą frajdę? Można mówić o jakimś ulubionym tomie? Patrząc dzisiaj na cały cykl, mam wrażenie, że w „Bisach” akcja nabrała tempa, a w „Bisach II” wręcz toczyła się ekspresowo. Znowu ta największa groza i niesamowitość, została przedstawiona w dwóch pierwszych tomach cyklu. Tak widzę to dzisiaj, gdy ten temat został zamknięty.
Od ponad trzech i pół roku nie
jestem zatrudniony na etacie, ale ciągle dobrze pamiętam, jak to było, gdy
musiałem zdążyć na wyznaczoną godzinę, a później pracować przez określony z góry
czas. Najlepsze dni były takie, gdy nic szczególnego się nie działo. Wykonywałem
swoje obowiązki, nie wydarzało się nic ponadnormatywnie stresującego,
pracochłonnego lub wymagającego wytężonego wysiłku i dobrze było, gdy po
powrocie do domu nie czułem się, jakbym właśnie wypadł z młockarni.
Paradoksalnie, w przypadku pisania jest zupełnie inaczej. Prawdziwa satysfakcja
pojawia się wtedy, gdy porywasz się na coś, co wydaje ci się zadaniem nie do
ogarnięcia, a najwięcej radości masz wtedy, gdy jesteś maksymalnie, wyczerpany.
Najwięcej wysiłku kosztował mnie trzeci tom „Czarnego Wygonu”, czyli „Bisy”, a
ponieważ uważam, że wykonałem swoją pracę na tyle dobrze, na ile było mnie
stać, to i ta właśnie książka jest dla mnie najbardziej ulubiona spośród
czterech składających się na cykl.
Od kiedy wpadłem na pomysł
tragicznej „zamiany miejsc”, która Witka i Adama, wiedziałem, że chcę się
zmierzyć z opisaniem dalszych losów bohaterów „Słonecznej Doliny” i
„Starzyzny”. Wiedziałem też jak chcę to zrobić, ale zdawałem sobie sprawę, że
znajdą się Czytelnicy, którym wymyślony przeze mnie ciąg dalszy może nie
przypaść do gustu. Masz rację, w „Bisach” (również w „Bisach II”) jest mniej
niesamowitości, a więcej realizmu, akcja toczy się nieco wolniej przygotowując
grunt pod tom czwarty, ale to wszystko dokładnie tak miało wyglądać. Niektórzy
kręcili nosem, ale byli też tacy, którzy uznają trzeci tom cyklu za najlepszy
(najbardziej chyba wyczuł moje intencje Łukasz Radecki w recenzji opublikowanej na portalu Horror Online).
Ta książka nie jest łatwa w odbiorze, ale też taka właśnie miała być.
Dochodzimy tutaj do odwiecznego pytania na ile autor powinien za wszelką cenę
usiłować schlebiać gustom odbiorców, a na ile realizować swoją własną wizję
artystyczną i wydaje mi się, że jednak podążanie własną drogą i zapraszanie
Czytelników do wspólnej wędrówki jest bardziej właściwe. Chciałoby się tylko,
aby zdawali sobie sprawę, że jeśli napisałem coś właśnie tak, to nie dlatego,
iż nie potrafiłem inaczej i – w ich przekonaniu – lepiej. Pisarz, który
tworzyłby „książki na zamówienie Czytelników” przestałby być sobą i
prawdopodobnie prędzej czy później zostałby przez nich ciśnięty w kąt niczym
stara lalka, po której niczego nowego i ciekawego spodziewać się już nie można.
- Stefan jest impreza grozy na jakiej w
tym roku nie byłeś ( śmiech ) ?
Jesteś bardzo medialnym pisarzem, nie odmawiasz wywiadów, spotkań.
Sam pamiętam, że gdy zakładałem OnH byłeś pierwszym, który zgodził się
odpowiedzieć na kilka pytań, dla nowo powstałej strony. Pamiętam, że czułem się
jak gość. „Stefan Darda zgodził się na wywiad.”
Bardzo ważne są dla Ciebie te wszystkie prelekcje, konwenty ale i
mniejsze imprezy na które bywasz zapraszany? Dlaczego? Przecież prawie w każde
miejsce w Polsce masz kawał drogi ?
Nie ma ich aż tak dużo, ale jedną
opuściłem – pomimo zaproszenia ze strony organizatorów nie byłem na wrocławskim
„Zamczysku” w pod koniec listopada. Po pierwsze dlatego, że jesień była dla
mnie i tak dość intensywna jeśli chodzi o wyjazdy, a po drugie – w tym roku
Wrocław wcześniej odwiedziłem już dwukrotnie („Dni Fantastyki” i „Horror Day”),
więc uznałem, że jeśli ktoś mnie chciał spotkać ostatnio, to już miał okazję to
uczynić.
Masz rację, że staram się
odpowiadać pozytywnie na propozycje wywiadów, wizyt na konwentach czy targach
książki. Uważam, że jest to część zawodu pisarza, a poza tym tego typu
działalność stanowi miłą odskocznię od pisania. Mam tu na myśli głównie
wyjazdy, które pozwalają przynajmniej na chwilę zmienić otoczenie, dają
możliwość spotkania ludzi – zarówno dobrych znajomych, jak i zupełnie dotąd
nieznanych. Niestety, wydaje mi się, że w przyszłości (a na pewno w przyszłym
roku) będę musiał nieco ograniczyć wyjazdy. Szykuje się dość pracowity dla mnie
czas.
A jeśli chodzi o odległości, o
których wspomniałeś, to nie są on dla mnie problemem, ponieważ lubię podróżować.
No, chyba że powstają jakieś szeroko pojęte problemy organizacyjne, to w takim
wypadku zdarza mi się z wyjazdu rezygnować.
- Czy nie jest też tak, że jako pisarz,
aby była generowana odpowiednia sprzedaż Twoich książek, musisz po prostu
sam robić sobie reklamę i szum medialny? Uważasz, ze ten, powiedzmy układ,
jest normalny?, że to w interesie twórcy jest reklamować się a nie
wydawnictwa?
Wiesz co? Sto razy bardziej wolę
prowadzić swoją stronę na Facebooku,
współpracować z adminem przy prowadzeniu własnej strony oficjalnej, niż pozować na tle
ścianki z pluszowym prosiakiem koloru różowego albo wypowiadać kontrowersyjne
sądy, które zapewniłyby mi duże nagłówki na najbardziej znanych portalach,
cenne minuty w programach informacyjnych, a – kto wie? – może nawet przy
odrobinie szczęścia zostałbym przez kogoś pozwany, co również z pewnością
odbiłoby się w mediach szerokim echem. Zdaję sobie sprawę, że są to sposoby skutecznie
powodujące przyrost sprzedaży w sposób prosty, łatwy i przyjemny, ale zupełnie
nie są w moim stylu, więc tego typu przedsięwzięć po prostu nie inicjuję. Wolę spokojnie
pracować, starać się pisać możliwie jak najlepiej, a efekty z czasem przychodzą
i bardziej satysfakcjonują mnie jako twórcę i jako człowieka.
Rynek
książki jaki jest każdy widzi i jeśli autor ma możliwość pomóc wydawcy w
promocji (nawet różowym prosiakiem czy chwytliwą opinią), to nie widzę w takiej
pomocy nic złego – co kto lubi; to oczywiste, że pisarzom przecież też zależy na
jak najlepszej sprzedaży (jakkolwiek bardzo nie staraliby się tego ukryć), a
każde ręce się zawsze na pokładzie przydadzą.
- Zostańmy jeszcze przy spotkaniach z
fanami. Jest jakieś, które utkwiło ci w pamięci w wyjątkowy sposób?
Nie potrafię przywołać jakiegoś
konkretnego, ponieważ zwykle spotkania są wyjątkowe i dość dobrze pamiętam
większość z nich, było natomiast jedno na tyle inspirujące, by później odbić
się na fabule moich książek. Pamiętasz może sceny z „Bisów”, które rozgrywają
się w Łęcznej? Wybrałem to miasto pod wpływem pewnego niezwykle miłego
spotkania autorskiego, które tam się odbyło. Pomysł i prośba zarazem wyszła od
prowadzącej. Nie obiecywałem niczego, ale w trakcie pracy nad książką
pomyślałem, że potrzebuję jakiegoś leżącego nieco na uboczu miejsca, mniej
więcej w połowie drogi pomiędzy Guciowem a Warszawą. Łęczna pasowała idealnie i
kiedy już po premierze „Bisów” ponownie do niej zawitałem, spotkałem się z
zadowolonymi oraz chyba nawet trochę dumnymi mieszkańcami, utwierdzając się w
przekonaniu, że moja decyzja była naprawdę trafiona.
- Przyszłość. Będziesz próbował swoich
sił w innych gatunkach literatury? Może kryminał, powieść obyczajowa?
Powiem szczerze, że mam nadzieję, że nie. I nie chodzi o to aby Cię
szufladkować w jednym gatunku literackim. Myślę po prostu, że jak robisz
coś świetnie to rób to dalej.
Jak dobrze wiesz, w książkach,
które dotychczas napisałem, prócz grozy można znaleźć bardziej lub mniej
wyeksponowane elementy innych gatunków. Sporo w moich powieściach obyczaju,
nieco kryminału, nie stronię od przemyślanej kreacji psychologicznej bohaterów,
czy od poruszania szeroko pojętych zagadnień społeczno-politycznych. Sądzę, że podobnie
będzie w przyszłości. Przykładowo, mam teraz w planach książkę, w której typowa
groza zejdzie na dalszy plan, niemniej jednak z pewnością będzie wyraźnie
obecna. Powieść ta będzie bardzo mocno osadzona w naszych realiach, ale
mrocznych klimatów nie zamierzam porzucić. Nie mam w planach odcięcia się od
tego, na czym wzrastałem jako autor, choć wiem, że wielu pisarzy to robi,
stawiając na koniunkturalizm i puszczając oko do mainstreamu. Wolałbym, żeby to
właśnie główny nurt zainteresował się grozą. Będzie trudno, jest wiele
szklanych sufitów do przebicia od dołu, na pewno na głowach autorów grozy i
horroru pojawi się wiele bolesnych guzów i ran, ale sądzę, że warto próbować.
Kropla drąży skałę.
- Ostatnio byłem dość blisko Przemyśla,
w którym mieszkasz. Czyli na terenach gdzie toczą się akcje Twoich
powieści. Faktycznie niesamowite miejsca. Nadal myślisz nad ucieczką z
miasta? Jakiś domek w leśnej głuszy?
Brnąc przez życie dostrzegam, jak
wiele w nim paradoksów. Domek w leśnej głuszy był niegdyś moim wielkim
marzeniem, kupiłem nawet ponad dziesięć lat temu otoczony lasem kawałek ziemi
pod Przemyślem z myślą o wybudowaniu domu i osiedleniu się w tak fantastycznym
miejscu. Tyle że wtedy pracowałem w urzędzie i takie życie „pozapracowe” miało
być odskocznią od nielubianej pracy, pomagać w wyciszeniu myśli, koić zszargane
nerwy. Kiedy zacząłem publikować, okazało się, że spokój ducha nie musi być
zależny od miejsca, w którym się mieszka, że ważniejsze jest to, co się robi.
Jednocześnie wiem, jak bardzo pracochłonne i kosztowne jest utrzymanie własnego
domu, a – przynajmniej w tej chwili – nie mogę sobie na taką rozrzutność czasu
i finansów pozwolić. Niemniej jednak marzeń tych nie porzucam. Ziemia jest,
czeka, może kiedyś wrócę do dawnych planów.
- Powiedz proszę, jak oceniasz ten
mijający rok dla polskiej grozy. Mamy końcówkę grudnia i chyba można
pokusić się o podsumowanie.
- mamy Kfason, Horror Day, Zamczysko
- ruszyła Nagroda Grabińskiego
- powstała strona poświęcona polskiejgrozie
- w tym roku obrodziło w nowych autorów: Kulpa, Haber
- kilkanaście powieści, kilka antologii – ciężko wszystkie wymienić.
- powoli wyłaniają się nowe nazwiska i wydawnictwa, choćby Gmork i
Piotr Borowiec, ale też w antologiach nowe twarze.
Trochę tego jest. Na początku roku
napisałem, że mam wrażenie, że 2014 będzie przełomowym. Chyba się nie
pomyliłem?
Wszystkie wymienione fakty z
pewnością świadczą o tym, że coś się porządnie w polskiej grozie ruszyło i mnie
osobiście bardzo to cieszy. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem poglądu, iż warto
patrzeć tylko na czubek własnego nosa i chronić swój (chociażby literacki)
interes. Niektórzy sądzą, że jeśli w danym gatunku zaczyna pisać wielu autorów,
to taki fakt stanowi zagrożenie dla dotychczas publikujących osób. To wielka
bzdura! Jeśli środowisko będzie rosnąć w siłę, to powstające książki i
opowiadania będą coraz lepsze, przyciągając w ten sposób kolejnych Czytelników,
a także poszerzając ofertę, aby każdy mógł znaleźć dla siebie coś
odpowiedniego.
Rok 2014 był (a właściwie jeszcze
jest) z pewnością przełomowy, tyle, że ja patrzę na tę kwestię nieco szerzej –
chciałbym, aby na tym się nie skończyło, aby był to dopiero początek przełomu,
który potrwa kilka lat, a po którym rynek literacki będzie wyglądał zupełnie
inaczej, niż teraz. Mamy świetny wzór, jak można wypromować określony rodzaj
literatury – mam na myśli powieść kryminalną. Jeszcze kilka lat temu polski
kryminał był w powijakach, a zobacz, co dzieje się teraz. „Kryminaliści”
szaleją, a popularność polskiej powieści sensacyjnej bije rekordy popularności.
Wydaje mi się, że do takiego stanu rzeczy walnie przyczyniła się Nagroda
Wielkiego Kalibru oraz determinacja wielu ludzi. Marzy mi się, aby w podobny
sposób zadziałała Nagroda Grabińskiego. Marzy mi się też, żeby świetni ludzie,
których wokół polskiej grozy jest wielu, również zwarli szyki i zagrali w
jednej drużynie we wspólnym celu. Wtedy się może udać.
13) Chciałem zapytać,
czy trudno pisze się opowiadania, może łatwiej niż powieści, albo odwrotnie.
Jednak na to pytanie odpowiadasz w „Opowiem ci mroczną historię”, także pozostawmy coś dla czytelników Twoich opowiadań.
Więc może z innej
beczki. Dziewięć opowiadań, masz jeszcze jakieś schowane w szufladzie?
Nie mam nic w szufladzie. Wszystko, co napisałem od debiutu
zostało wydrukowane, a teraz czekają mnie kolejne wyzwania. Zarówno jeśli
chodzi o opowiadania, jak i powieści.
14) Gdy przyszła
paczka z Twoimi opowiadaniami, pamiętam, że zerknąłem na okładkę i powiedziałem
„Wygonowa- wygonowa jak cholera”. Jednak w środku historie mają szerszą
tematykę, czasami tylko ocierają się o grozę, lub wstępuje na ona scenę, pod
koniec opowieści. Łatwo było porzucić po tylu latach Roztocze?
Nie porzuciłem Roztocza. To, że akurat w zbiorze się ono nie
pojawiło, nie oznacza, że odwróciłem się od terenów, na których się wychowałem
i na których wszedłem w dorosłe życie. Po prostu tak się złożyło, że teraz
przyszła pora na inne miejsca (w tym na Podkarpacie, gdzie mieszkam), ale
Roztocze na pewno w moich utworach się jeszcze pojawi. Pamiętam, skąd pochodzę
i tyczy się to nie tylko gatunku literackiego (o czym wspomniałem wcześniej),
ale też moich rodzinnych stron. Dochodzą do mnie słuchy, że wielu Czytelników
odwiedziło już Roztocze, by przekonać się, jak w rzeczywistości wyglądają wsie
i miejsca opisane przeze mnie w cyklu „Czarny Wygon”. Bardzo mnie to cieszy,
ponieważ zawsze marzyłem o tym, by w jakiś sposób odwdzięczyć się
Lubelszczyźnie i podzielić się nią z ludźmi, którzy będą potrafili docenić ten
fantastyczny region naszego kraju.
15) Darek Kocurek i Stefan Darda – chyba już
nierozłączna para?
Współpracujemy z Darkiem od wielu lat i to współdziałanie
układa się bardzo dobrze. O ile dobrze pamiętam, jako jeden z pierwszych
wieszczyłem Darkowi, że jego grafiki zdobić będą okładki polskich wydań książek
Stephena Kinga i, jak doskonale wiesz, ta przepowiednia sprawdziła się już po
wielokroć. On z kolei przygotował grafikę „Domu na wyrębach” jeszcze na długo
przed pozytywną decyzją Videografu o przyjęciu propozycji wydawniczej do druku
i – głęboko w to wierzę – w pewien sposób był dobrym duchem całego
przedsięwzięcia. Później przyszły kolejne okładki (w tym ostatnio na dwutomowym
wydaniu „Czarnego Wygonu” w twardej oprawie), kalendarze inspirowane „Czarnym
Wygonem” i, niedawno, „Domem na wyrębach”. W międzyczasie Darek nakręcił też
krótkometrażowy film „Lament paranoika” na podstawie opowiadania Stephena
Kinga, w którym miałem przyjemność odegrać epizodyczną rolę taksówkarza, tak
więc wiele się dzieje i mam nadzieję, że ta owocna i dobra współpraca będzie w
dalszym ciągu trwała bez przeszkód.
16) Oczywiście każdy
, kto przeczyta „Opowiem ci mroczną historię” znajdzie coś dla siebie, znajdzie
opowiadanie, które uzna za najlepsze. „Retrowizje”, gdy czytałem to po plecach
przebiegał mi dreszcz, nie zdarza się to często. Gdy je skończyłem czytać,
powiedziałem „ŁAŁ”. Jest świetne. Oczywiście zostaje niedopowiedziane do końca.
Specjalnie chyba zostawiasz sobie furtkę aby
kiedyś do opowiedzianej historii powrócić. Ożywić na nowo historię i
bohaterów, może w powieści?
Nie, takich rzeczy nie mam w planach w momencie, gdy siadam
do pracy nad opowiadaniem, ale zdarza się, że po zakończeniu myślę o
ewentualnej kontynuacji. Cieszę się, że „Retrowizje” Ci się spodobały.
Osobiście (dość nieskromnie) również uważam ten tekst za całkiem przyzwoity,
ale akurat w jego przypadku kontynuacji nie będzie. Niedopowiedzenie jest
takie, jakie miało być i uważam, że jasne wskazanie Czytelnikom dalszego ciągu
przygód bohaterów zabrałoby tekstowi sporo uroku. Zupełnie inaczej rzecz ma się
z „Niką”. Tu będę bardzo mocno zastanawiał się nad rozwinięciem opowiadania w
powieść. Poznaliśmy losy tytułowej dziewczyny, wiemy już na jakich zasadach
zdarza się w Bieszczadach funkcjonować demonom zbliżonym do klasycznych
wampirów, ale ta historia ma w sobie jeszcze naprawdę sporo niedomówień. Być
może więc jeszcze kiedyś nie wrócimy do Nowej Żernicy w gminie Lutowiska,
niedaleko Ustrzyk Dolnych…
17) Jak już
ustaliliśmy kończy się pewien etap dla Stefana Dardy. Zaczyna nowy. Możesz coś
więcej o tym opowiedzieć? Plany? Wiem, że obiecałeś fanom kontynuację „Domu na
wyrębach”.
Doprecyzujmy – nigdy nie obiecywałem kontynuacji „Domu na
wyrębach” (osoby, które czytały zapewne wiedzą, co jest tego przyczyną),
natomiast zapowiadałem powieść, która do mojej debiutanckiej książki będzie
nawiązywała miejscem akcji i ponownym przywołaniem na scenę niektórych
poznanych już wcześniej bohaterów. I obietnicę tę podtrzymuję. Myślę, że
końcówka roku 2015 lub początek 2016 to realne daty premiery „Nowego domu na wyrębach”. Wcześniej,
jeszcze w pierwszej połowie 2015 roku, powinna pojawić się w księgarniach
książka, o której wspomniałem w jednej z poprzednich odpowiedzi, natomiast na
koniec roku 2016 planuję premierę powieści, której akcja niemal w całości
rozgrywać się będzie w Przemyślu.
18. Stefan, jaki
będzie ten przyszły rok? Czego my, fani niesamowitości i wszelkiej grozy
powinniśmy sobie życzyć?
Mam nadzieję, że nadchodzący rok będzie jeszcze lepszy od
właśnie upływającego, a życzyć powinniśmy sobie chyba przede wszystkim tego,
żebyśmy sami nie wtykali kijów w szprychy roweru, którym jedziemy. Jest wiele
przykładów na to, jak niektórzy ludzie związani z tzw. „środowiskiem polskiej
grozy” świadomie i z premedytacją godną lepszej sprawy kontestują wysiłki
innych. Przykładów jest wiele, ale nie będę ich wymieniał (nawet bez podawania
konkretów), bo przed rozpoczęciem kolejnego roku lepiej skupiać się na
pozytywnym patrzeniu w przyszłość, a nie na negatywnych wydarzeniach, które już
minęły.
Osobiście życzyłbym zarówno twórcom, jak i Czytelnikom grozy
(zwłaszcza polskiej), aby wszystko szło przynajmniej tak dobrze, jak w ostatnim
czasie, natomiast do osób, którym się nie chce pedałować, albo uważają, że cel
podróży jest indziej apeluję, aby po refleksji własnej albo zeskoczyły z
siodełka i poszły swoją drogą, którą uważają za słuszną, albo żeby
przynajmniej, wioząc się na wysiłku wkładanym w pedałowanie przez innych,
odrzuciły kije nie przeszkadzały. To są tylko takie moje mrzonki, które pewnie
się nie spełnią, ale to nie szkodzi, bo polska groza i tak na pewno da sobie
radę. Jestem tego pewien.
19. W takim razie
czego życzyć Tobie?
Dobrego zdrowia i trudnych wyzwań literackich, którym uda mi
się sprostać w sposób zadowalający zarówno Czytelników, jak i mnie.
Stefan pozwól, że z
okazji kończącego się roku 2014, złożę Ci najlepsze życzenia, ode mnie, ale i
od fanów strony Okiem na Horror. A masz ich bardzo wielu, o czym nie raz dali
znać.
Życzę Ci, aby te
życzenia-mrzonki także się spełniły, jak i te bardziej przyziemne.
Zdrowia, szczęścia i
wspaniałych, następnych powieści, które dla nas napiszesz. Tego życzę nam
wszystkim.
Do zobaczenia
Dziękuję serdecznie. Wszystkim miłośnikom literatury, a
zwłaszcza fanom szeroko pojętej grozy, życzę samych dobrych dni i wielu
inspirujących lektur w 2015 roku.
Ja również się cieszę z duetu Kocure-Darda, bo w tandemie zawsze raźniej.
OdpowiedzUsuńDołączam się do życzeń dla pisarza :)
Długich dni i zaczytanych nocy w 2015!