Charles Dickens
Opowieść wigilijna czyli Kolęda prozą
albo
Bożonarodzeniowa opowieść o duchach
A Christmas Carol
przełożył Jacek Dehnel
ilustrowała Lisa Aisato
Wydawnictwo Literackie
ISBN 978-83-08-08198-3
Charles Dickens
Opowieść wigilijna czyli Kolęda prozą
albo
Bożonarodzeniowa opowieść o duchach
A Christmas Carol
przełożył Jacek Dehnel
ilustrowała Lisa Aisato
Wydawnictwo Literackie
ISBN 978-83-08-08198-3
Jaroslav Rudiš
Trieste Centrale
Przeł. Małgorzata Gralińska
Il. Halina Kirschner
Książkowe Klimaty
ISBN 978-83-66505-58-2
Jutro Wigilia, a później dwa dni świąt, do których większość nas przygotowuje się z przesadą. Mam nadzieję, że z tym momencie, gdy to czytacie wszystko macie już dopięte na ostatni guzik.
Składamy Wam najserdeczniejsze życzenia spokoju, pogody a przede wszystkim zdrowia.
Wesołych Świąt 🎄
monweg i niehalo
A teraz niespodzianka od mojego syna - opowiadanie.
Szymon Wegner
Igły
Gdy Grzegorz obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w rozłożystą choinkę.
We śnie krążył dookoła swojego osiedla, nie mogąc znaleźć drogi do domu. Kiedy już wydawało mu się, że zaraz pojawią się jego drzwi, natrafiał tylko na chropowatą betonową ścianę. Mieszkał w niskim bloku cofniętym od ulicy, w zaułku, na którego końcu stała wiata śmietnikowa z charakterystycznym graffiti na blaszanej ściance, przedstawiającym białego orła upaćkanego krwią, który rozrywa czerwony sztandar. Robił już czwarte czy piąte okrążenie, jednak nadal nie było ani jego uliczki, ani tym bardziej domu. Robił się coraz bardziej zmęczony i głodny, a kiedy zdał sobie z tego sprawę, przed nim wyrosła jarząca się na zielono żabka. Stwierdził, że hot-dog będzie w sam raz, zanim nie dotrze do domu. W środku było dość tłoczno.
- Chyba za dużo tu ludzi... - pomyślał i zauważył, że nikt tu nie nosi maseczki. Podszedł do kasy i zwrócił uwagę sprzedawcy, że przecież tak nie można, że pandemia, obostrzenia i w ogóle to nieodpowiedzialne. Facet nie zmienił w ogóle swojego wyrazu twarzy, cały czas miał przyklejony ten sam głupawy półuśmieszek.
- Co pan, każdy w tym sklepie jest zakryty! - Kiedy zaczął mówić, usta, policzki i nos zaczęły mu się marszczyć, jakby zrobione ze skóropodobnego materiału. Grzegorz odwrócił się, żeby spojrzeć na innych klientów i zobaczył, że choć śmiali się jak opętani, ich wargi pozostały zaciśnięte, a dźwięk był dziwnie metaliczny. Tylko oczy zwężały się jak przy uśmiechu. Grzegorz nic z tego nie rozumiał. Spojrzał zdziwiony na sprzedawcę, który sięgnął ręką za ucho i zdejmował powoli twarz jak maseczkę, za nią kryła się blaszana żuchwa i zęby przypominające łańcuch piły spalinowej.
Grzegorz nie czuł już głodu, strach był silniejszy. Cofnął się dwa kroki od lady i poczuł bliskość ludzi stojących za nim. Wszyscy mieli te same metalowe zębiska, które wysuwały się coraz bardziej z gąb i zaczęły się obracać, trzeszcząc przeraźliwie. Jedyną szansą ucieczki były drzwi, których na szczęście żaden z potworów nie zastawił. Grzegorz wyleciał z żabki i wpadł z deszczu pod rynnę, bo na ulicy roiło się od podobnych indywiduów. Biegł przed siebie tak szybko, jak tylko mógł, ale jego ruchy wydawały mu się ślamazarne, a wrogie postaci zbliżały się coraz bardziej. Ulica zwężała się z każdym metrem, budynki przechylały się do środka jezdni tak, że było widać coraz mniej nieba. Grzegorzowi brakowało już sił, gdy nagle w betonowej ścianie po jego prawej stronie pojawiła się wnęka. Nie zastanawiając się nawet chwilę, rzucił się w tym kierunku; wnęka okazała się tak wąska, że musiał się przeciskać, a chropowata powierzchnia przecierała jego ubranie. Z każdym krokiem oddalał się od metalicznych głosów, a szczelina wydawała się nie mieć końca. Wreszcie pojawiły się schody prowadzące w dół, skąd buchało przyjemne ciepło. Grzegorz stanął wreszcie na dużej polanie, a przed nim rozciągał się las, który szumiał kojąco i jakby go wzywał. Chciał zrobić krok, ale coś przytrzymało jego nogę. Spojrzał w dół i zamiast butów zobaczył dwa konary wystające z nogawek spodni. Krzyknął ze strachu, ale usłyszał tylko trzeszczenie drewna. Nie mógł się ruszać, mówić, tylko w całkiem niezrozumiały sposób widział wszystko wokół siebie i słyszał każdy, najcichszy nawet poszum wiatru i tuptanie mrówek.
Grzegorza przebudził tępy ból przygniecionych gałązek; pierzowa kołdra dusiła go i pozbawiała sił. Brakowało mu bardzo świeżego powietrza i słońca. Słyszał spokojny oddech swojej żony śpiącej obok niego w łóżku, a także syk gazu w grzejnikach. Wiedział, że dzisiaj wigilia, więc wszyscy w domu będą spali dłużej, nie miał jednak pojęcia, która jest godzina i jak długo jeszcze będzie leżał przywalony pierzyną. Zastanawiał się, jak to możliwe, że zamienił się w drzewo, ale z zaskoczeniem stwierdził, że w ogóle go to nie niepokoi. Wręcz przeciwnie, gdyby odjąć dyskomfort spowodowany duszną ciemnością, nie czuł do tej pory takiego spokoju. Usłyszał głuche łupnięcie zza ściany, to córka musiała wyskoczyć z łóżka; może ona wyratuje go z opresji. Kroki w korytarzu, trzaśnięcie drzwi od łazienki, zwykłe poranne odgłosy wcześniej mu umykały, a teraz wybrzmiewały mu z niespotykaną harmonią. Żona zaczęła się przekręcać z boku na bok, na pewno zaraz się obudzi. Córka wyszła z łazienki i kieruje się w stronę sypialni, Grzegorz słyszał odległość, czuł delikatne drżenie podłogi, które przenosi się na łóżko, zyskał supermoce. Dwa puknięcia i cichy pisk zawiasów, córka zbliżała się powoli do łóżka i odpaliła na całą moc małego głośniczka w komórce Last Christmas. Żona zerwała się nagle i zaczęła wyzywać córkę, że zawału można dostać, że nie można tak ludzi budzić, że chce rodziców do grobu wpędzić, po czym szturchnęła Grzegorza z całej siły, żeby wstał. Poczuł, jak kilka igiełek oderwało się od jednej z jego gałązek i zrobiło mu się bardzo przykro. I nagle jasność i powietrze uderzyły w niego życiodajną falą.
Żona przeklinała Grzegorza, że burdel w łóżku, że pościel cała w igliwiu, że śmierdzi, jak kostka do kibla, a córka ucieszyła się nawet, że jednak będą mieli w tym roku żywą choinkę, i to jaką ładną, to chyba jodła kaukaska. Obie chwyciły Grzegorza i przeniosły do salonu, tu słońca było znacznie więcej. Córka weszła na krzesło, żeby wyciągnąć z pawlacza ozdoby i stojak na drzewko. Wstawiły go do stojaka i wreszcie mógł rozprostować gałęzie i nastroszyć trochę igły. W tym czasie kobiety zaczęły szukać Grzegorza, ale zobaczyły, że kurtka wisi na wieszaku, buty stoją tam, gdzie zawsze, a laczki leżą przy łóżku. Wyglądało na to, że chłop w ogóle nie wychodził, tylko gdzie w takim razie się podział. Chciał im jakoś przekazać, że to on, stoi tu i dodaje domowi świątecznego klimatu. Jedyne, co mógł zrobić, to poruszyć lekko igiełkami i pochylić się w stronę słońca.
Córka włączyła składankę z kolędami i zaczęła przystrajać ojca bombkami i lampkami. Uchwyty łaskotały go w korę, a dotyk delikatnych opuszek jej palców sprawiały mu przyjemność. Dawno nie czuł się tak obiegany i potrzebny. Kiedy ostatni raz był tak blisko z córką? Chociaż ostatnie parę miesięcy spędziła w domu na zdalnym nauczaniu, to i tak wydawało się, jakby nikogo nie było; widywali się głównie podczas posiłków. Pracował jako specjalista do spraw sprzedaży w firmie produkującej środki czystości, więc ostatni rok był dla niego bardzo pracowity, czasami pracował nawet przez cały weekend. Żona w swojej firmie miała spore problemy, bo jej kawiarnia już drugi raz w tym roku była zamykana w związku z obostrzeniami, przynosiła spore straty. Kobieta wyżywała się za to głównie na Grzegorzu, tak jakby to była jego wina. Kiedy córka kończyła ubierać drzewko, matka przyszła, żeby wbić na szczyt gwiazdę. W przeciwieństwie do córki w ogóle nie była delikatna, połamała Grzegorzowi dużo igiełek. Klęła przy tym pod nosem na męża, który zostawił je same w święta z choinką i nie wziął nawet telefonu, ani nie zostawił żadnej wiadomości.
Córka stwierdziła, że ojciec pewnie poszedł po jakiś specjalny prezent dla matki, ale żona nie była przekonana. Usiadła przy stole, zmęczona trudami całego roku, a Grzegorz dopiero teraz zauważył, że przybyło jej nie kilka miesięcy, ale kilka lat. Do tej pory wyglądały z córką bardziej jak siostry, teraz jednak było widać po niej wiek. W pniu coś go ukłuło, jakby igła zaczęła wrastać pod korą prosto w drewno, jak złośliwy włos pod skórą. Żona rozpłakała się, a córka się do niej przytuliła i zaczęła uspokajać matkę. Zdał sobie sprawę, że w ostatnim roku praca była dla niego ważniejsza od jego dziewczyn, nie miał dla nich czasu, nie pomagał im w problemach, nawet nie wiedział, jakie były ich problemy. Nie kupił nawet choinki, chociaż obiecywał to od początku grudnia. Myślał, że musi pracować więcej, żeby dostać porządną premię, bo kawiarnia podupadała, a kredyt sam się nie spłaci. Popełnił tyle błędów, a teraz, kiedy wreszcie zrozumiał, nawet nie może się do nich przytulić, nic nie może zrobić, już zawsze będzie drzewkiem i nie naprawi tego, co zdążył zepsuć.
Grzegorz czuł jak z każdą chwilą dochodzą kolejne ukłucia, bolało go już całe jego zdrewniałe ciało. Córka z żoną odsunęły się od siebie i patrzyły teraz z przestrachem na choinkę, która drżała cała, aż na podłogę zaczęły spadać bombki. Igły na gałęziach zaczęły się cofać w głąb drzewa, pień pękł od dołu na dwoje, a szczyt choinki puchnął w zatrważającym tempie. Kobiety stały jak wryte, a Grzegorz czuł, że nie wytrzyma bólu tysięcy igieł wbijających się w... skórę? Na środku pokoju stał mężczyzna w bokserkach, obwiązany lampkami choinkowymi, z bombkami na palcach i uszach oraz złotą gwiazdą na czubku głowy; gdzieniegdzie sterczało z niego powbijane igliwie.
Poznań, grudzień 2020